środa, 28 października 2015

05

 -  Jake, nie może być tak, że przez twoich kolegów nie mogę spać, rozumiesz?
      -  Ale mamo...
      -  Nie ma żadnego ale. Już jestem spóźniona. To dopiero drugi dzień. Nie wiem, jak wytłumaczę się Stanley'owi.
      Odchrząknęłam niezręcznie, przerywając poranną kłótnie między mamą a Jake'em.
      -  Dzień dobry - przywitałam się, jak zwykle.
      Zeszłam ze schodów i usiadłam na wolnym miejscu obok Jake'a.
      On udawał, że wcale mnie tu nie ma i jakby będąc złym na cały świat, po chamsku zaczął grać na telefonie.
      -   Co na śniadanie? Bo nic innego po za jadem nie widzę - westchnęłam.
      Mama usiadła obok mnie i w pośpiechu piła kawę. Cóż, chyba poparzyła sobie język.
      -  Zjedz to, na co masz ochotę. Przez twojego brata jestem spóźniona. Jeśli tak dalej pójdzie, zwolnią mnie ze stanowiska szybciej, niż zatrudnili.
      -  To wszystko wina Nicol! - krzyknął nagle - Gdyby nie była taką wredną suką i po prostu dała mi swój pokój, wszyscy byliby zadowoleni. Ona i tak nikogo tam nie sprowadza, nie ma życia towarzyskiego, a ja mógłbym sprowadzać tam kolegów, ty byś się wysypiała, i wszyscy mieli by święty spokój!
      -  Jacob Stone co to za wyrażenia?! - krzyknęła w szoku, wcześniej o mal nie dławiąc się kawą.
      -  Zejdź ze mnie, bo mi duszno. I tak nie będziesz go miał. Zapomnij - prychnęłam.
      -  Skąd u ciebie takie słownictwo, Jake? Zrobię prządek z tobą i twoimi grami. To przez nie jesteś taki agresywny.
      -  Co? To głupota! To Nicol ostatnio jest dziwna, pamiętasz?
      Spojrzałam na Jake'a z uniesionymi brwiami. Cóż. bardzo dobrze wiedzieć, że obgadują mnie, gdy mnie nie ma. Momentalnie poczułam gniew do matki.
       -  Bo ty i Matt jesteście lepsi - odpyskowałam i gwałtownie wstałam z miejsca - Z resztą. pieprzcie się wszyscy - splunęłam jadowicie i biorąc swoją szkolną torbę z podłogi wybiegłam z domu. Oczywiście ignorowałam wszystkie krzyki mamy za sobą.

      -  Ta głupia pinda chyba nie myśli, że jest straszna, co? Ugh, a pamiętasz jej pieprzenie, że jeśli nie będziemy mieli tego na za tydzień, to nas obleje? Prawię się wystraszyłam - Sophy jęknęła w niezadowoleniu.
      Cóż, wyjątkowo szybko otrząsnęła się po Danielu. Nie wiem, czy był to powód do radości. Gdyby wciąż miała depresję, przynajmniej by tyle nie gadała.
      -  Nicol, słuchasz mnie w ogóle? - potrząsnęła moim ramieniem, krzycząc zbyt głośno, bo kilka osób przed szkołą na nas spojrzało.
      Zeszłyśmy po schodach i ruszyłyśmy ku wyjściu z terenu szkoły.
      -  Tak, słucham, ale mówisz zbyt dużo, bym nadążała - zaśmiałam się.
      -  Wybacz, że próbuję nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt. Chodzisz struta bardziej niż zwykle - stwierdziła.
      -  Wydaje Ci się - westchnęłam.
      Minęłyśmy kawałek krótkiej ulicy od szkoły i szłyśmy zatłoczonym centrum.
      -  No dalej, co Cię gryzie.
      -  Nic.
      -  Ładne mi nic - przystanęła - no już, Nicol, będzie Ci lepiej. Po co zawsze wszystko w sobie trzymasz? I tak mi wygadasz - pokazała rząd białych zębów, a ja prychnęłam.
      Nabrałam w płuca dużo powietrza, by zastanowić się, którego momentu mojego życia, Sophy jeszcze nie wie. Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt krótka rozmowa i nie może odbyć się na ulicy.
      -  Chodż na kawę, dobra?
      -  Jasne.

      Weszłyśmy do najbliższej kawiarni i zamówiłyśmy małe caputchino.
      -  Wszystko mi się pieprzy. Pomijając wieczne kłótnie i niestworzone przypuszczenia matki, mam jeszcze jeden problem.
      Sophy uniosła głowę po tym, jak odstawiła filiżankę - Jaki? - zagryzła jakąś słomkę, którą wzięła do kawy.
      -  Miałam wczoraj pierwszy trening u Justina - mruknęłam, pochylając się do przodu tak, jakbym bała się, że ktoś mnie usłyszy.
      Sophy zrobiła wielkie oczy, o mal nie dusząc się kawą, którą siorbała przez kolorowa rurkę.
      -  Czemu nic nie mówiłaś? Jak było? Jest dobry? - krzyknęła szeptem w ekscytacji.
      Wzruszyłam ramieniem, mieszając swoją kawę i patrząc, jak pianka formuje się w różne kształty, gdy bawiłam się nią łyżeczką.
      -  No właśnie nie wiem - mruknęłam.
      Nie bardzo wiedziałam, jak ująć to w słowa.
      -  To była strasznie dziwne. Nie mogłam spać przez to wszystko, co mówił - spojrzałam na Sophy.
      -  Nie mów do mnie szyframi. Przecież wiesz, że nie mam do cholery pojęcia, co Ci mówił! Był jakiś ordynarny, czy co? - spojrzała na mnie dziwnie.
      Cóż, tak.
      -  I tak i nie. Był cholernie chamski. Jeszcze nigdy nikt nie mówił do mnie tak bezpośrednio. A mimo to, dziś nawet nie jestem na niego zła - mruknęłam pod nosem.
      Sophy zmarszczyła brwi i słuchała, więc postanowiłam mówić dalej.
      -  Powiedział mi wszystko w twarz, wygarnął, jakby znał mnie i całą moją historię. A najlepsze jest to, że spotkałam go dopiero drug raz. Dziwne, co nie? - spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, tak, jakbym naprawdę wyczekiwała odpowiedzi.
      Sophy westchnęła - Pomijając fakt, że wciąż nie wiem, co Ci powiedział, myślę, że to dobrze, że złapaliście dobry kontakt. Myślę, że będzie wam się lepiej współpracowało. A co z kasą? Omówiliście to już?
      -  Nie wiem, czy jest sens cokolwiek omawiać. Nie wiem nawet, czy pójdę tam drugi raz - przyznałam, beztrosko mieszając w kawie.
      Im dłużej myślałam o Justinie, tym bardziej ciekawiło mnie to, jakby wyglądało moje życie na przykład za rok. Czy mogłabym wyjść z domu, nie oglądając się za siebie? Lub nie martwiąc się o Jake'a, czy mamę? Nie wiem, czym jest wolność. Zapomniałam o niej.
      -  Prawda jest taka, że Justin dał mi jasny i przejrzysty wybór. Mogę iść tam dzisiaj i zacząć z nim normalne treningi, lub nie iść dzisiaj i nie zrobić tego nigdy więcej - odparłam tajemniczo.
      Sophy była poważniejsza, i zdawała słuchać się mnie bardziej niż zwykle.
      Oparła łokcie na stole - Woah, koleś musi być nie tylko przystojny, ale rzeczywiście bezpośredni - zamyśliła się.
      -  To znaczy, nie powiedział, że nie mogłabym przyjść nigdy więcej. Tak to odebrałam i jestem tego pewna.
      -  Czekaj, czekaj. Co się tam tak naprawdę wydarzyło? - dopytywała ciekawsko.
      -  Zrobił mi takie dziwne ćwiczenie. Chodziło o to, by zranić mnie psychicznie. Cóż, udało mu się. Po wszystkim powiedział, że mogę, ale nie muszę przychodzić dzisiaj. Nie dość, że czułam się jak ostatnia ofiara, to na końcu poczułam, jakby i on we mnie zwątpił - pokręciłam głową, by uporządkować myśli, gdy patrzyłam w swoją filiżankę - Myślisz, że pomyślał, że jestem tchórzem? - spojrzałam na Sophy z przejęciem.
      -  Tak, tak myślę - westchnęła przepraszająco.
      Spuściłam wzrok, czując się kompletnie przygnębioną. Ale czy mogłam winić za to Sophy? Sama byłam sobie wszystkiemu winna.
      -  Tak myślałam.
      Chwyciłam swoją torbę i wyciągnęłam portfel, by zapłacić za swoją kawę.
      -  Czekaj. Idziesz tam znów, prawda? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
      Wyczekiwała tylko jednej odpowiedzi, lecz ja nie mogłam jej dać Sophy. Pokręciłam więc przecząco głową, gdy na stoliku położyłam banknot z większym od ceny nominałem.
      -  To nie ma sensu. Żadnego. Skoro ktoś potrafi zranić mnie psychicznie, zadanie mi bólu fizycznego będzie dla niego tylko wisienką na torcie - powtórzyłam słowa Justina.
      -  Myślę, że to jest dobra okazja, byś mu pokazała, że nie jesteś tchórzem. Skoro jest przekonany, że Cię wystraszył, pomyśl nad tym, jakie wrażenie byś na nim zrobiła - uśmiechnęła się tajemniczo.
      Zamoczyła usta, a nad jej wargą została pianka, którą po chwili zlizała.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się - zostajesz w poszukiwaniu miłości? - zachichotałam głupio, zbierając rzeczy.
      -  Miłość między kawą jest cholernie romantyczna wiesz? Może poznam tu kogoś ciachownego, hm? Jakiegoś romantyka - uśmiechnęła się, puszczając w moją stronię oczko.
      -  Oh, jasne. To będzie jakiś nerd, odżywiający się kawą - prychnęłam, gdy byłam gotowa do wyjścia.
      -  Cóż, będę miała pewność, że jest porządny.
      Wiedząc, do czego zmierza Sophy i wiedząc też, że ta rozmowa stała by się o wiele za długa, odpowiedziałam tylko smutnym uśmiechem i wyszłam z kawiarni.
      Niebo znów widniało ciemno-szarym odcieniem gęstych chmur, więc by nie zastać deszczu, szybko zamknęłam drzwi za sobą i ruszyłam chodnikiem do najbliższego przystanku autobusowego.
      Muszę w końcu pomyśleć o kupnie jakiegoś auta po dobrej cenie - pomyślałam i objęłam się ramionami.
      Zdecydowanie oprócz butów powinnam również zacząć nosić cieplejsze ubrania.
      -  Nicol - usłyszałam i zostałam gwałtownie pociągnięta gdzieś w bok.
      Zadyszałam głośno z przerażeniem i dostrzegłam, że to nie kto inny, jak Luke.
      -  Luke...- wydyszałam.
      -  Spokojnie - puścił moje ramiona.
      Rozejrzałam się by upewnić, że nikt nie patrzy na nas dziwnie.
      -  Luke, przestań tak robić, nienawidzę tego! - syknęłam wściekle.
      -  Wyglądasz zabawnie, gdy jesteś zła. Miałbym odmówić sobie patrzenia na to? Kocham to - zarechotał durnie. Cały był durny. On. I jego sens istnienia także.
      -  Dobra, koniec pierdolenia. Masz być gotowa w piątek o ósmej - spoważniał, nie patrząc na mnie, a rozglądając się na boki.
      Przełknęłam głośno ślinę - Luke, ja...
      Byłam zbyt przerażona wizją kolejnego spotkania. Nie zdążyłam nawet otrząsnąć się i dojść do siebie po ostatnim. Czy czas był jedną z tych rzeczy, których nie mógł mi dać?
      -  No co? Masz coś ważniejszego? - syknął na wprost mojej twarzy. Był pod wpływem marihuany, więc zapaliła mi się czerwona lampka.
      Westchnęłam, i poddałam się szybko, nie mówiąc nic więcej. To nie miało sensu, tak samo jak robienie scen tutaj, na środku ulicy.
      -  Dobra dziewczynka - chwycił mój podbródek i uśmiechając się wrednie, złączył nasz usta.
      To był jeden z tych najgorszych pocałunków w moim życiu. Niby nie był brutalny, taki jak potrafi być nawet na trzeźwo, ale z jego ust czułam marihuanę i miałam wrażenie, że sama staję się pod jej wpływem. To było tak obrzydliwe i niosące wspomnienia, że nie potrafiłam powstrzymać pieczenia oczu, a po chwili łez.
      Luke oderwał swoje usta, po czym odszedł. Tak po prostu.
      Patrzyłam na jego postać, jak znika w cieniu zaułka obok nas.
      Czułam wymioty tuż pod gardłem. Musiałam jak najszybciej znaleźć się już w domu. To nie było na moje nerwy.

***

      Szybko spakowałam do torby jeszcze butelkę wody, po czym zasunęłam ją na zamek błyskawiczny.
      Wzięłam swoją żółtą bluzę z "nóg" łózka, i włożyłam ją na swoje poobijane ciało. Ją również zasunęłam na zamek.
      Włożyłam zniszczone trampki, po czym gotowa, założyłam jeszcze okulary przeciw słoneczne.
      Została tylko kwestia tego, co powiem mamie, że znów wychodzę.
      Nie wiem, jak bardzo chamsko teraz zabrzmię i że w skali od 1 do dziesięciu jestem córką na -10, ale wolałabym, żeby wciąż była obrażona po tym, co powiedziałam rano.
      Poniekąd robię to dla niej i Jake'a, lecz ona nie musi o tym wiedzieć. Jake tym bardziej.
      Po cichu zamknęłam pokój, po czym niemal bezszelestnie zeszłam na dół.
      Nigdzie nie było mamy, ani Jake'a. W kuchni i salonie było ciemno, tak samo, jak w przed pokoju.
      Wiedząc, że to nie czas na rozmyślanie, równie po cichu wyszłam z domu, korzystając z okazji.

      Nie byłam w życiu nigdy pewna... niczego. Zawsze decydował ktoś za mnie. Nigdy nie miałam nawet własnego zdania na temat, jakie lody wolę.  Jednak jednego byłam teraz pewna. Nigdy nie byłam zdecydowana bardziej na cokolwiek innego.
      Wahałam się, czy powinnam zapukać, czy zrobić cokolwiek innego, więc po prostu weszłam do sali przemoknięta do suchej nitki.
      Światła były pozapalane, a mimo to, w sali nie dostrzegłam żywej duszy.
      Tak, jakby czekał na mnie ktoś, a za razem nikt, co trochę mnie wystraszyło.
      -  Justin? - krzyknęłam i zaczęłam się rozglądać, by gdziekolwiek znaleźć ślady chłopaka.
      Weszłam w głąb sali, wciąż, gorączkowo się rozglądając, a po chwili, ku mojemu zaskoczeniu z szatni wyszedł... Justin.
      Popatrzył na mnie i zamrugał kilkukrotnie, jakby upewniając się, że naprawdę tu jestem.
      -  Nie sądziłem, że jednak przyjdziesz - przyznał, uśmiechając się, co odwzajemniłam i puściłam torbę pod nogi.
      -  Ja też nie.
      -  Oh, więc co Cię skłoniło do zmiany decyzji, huh?
      Wskoczył na ring trzymając się lin, by nie spaść, po czym zgrabnie pod nimi przeszedł.
      Spojrzał na mnie wyczekująco, a ja wzruszyłam ramionami.
      -  Doskonale wiesz.
      -  Cóż. Musze przyznać, że nawet mi trochę zaimponowałaś. Ale tylko trochę.
      -  Tylko trochę - powtórzyłam z uśmiechem.
      Chwyciłam torbę z pod nóg - Mogę iść się przebrać?
      -  Jasne, czekam.

      -  Dzisiaj sprawdzę, co naprawdę potrafisz. Tak na wstępie. Ćwiczyłaś wczoraj trochę swoją psychikę?
      Pokręciłam przecząco głową z godnie z prawdą. Wczoraj kompletnie nie miałam do tego głowy, bo Luke skutecznie odciął moje myśli od czegokolwiek innego niż to, co znów się wydarzy. Co znów morze się wydarzyć.
      Justin westchnął, gdy oboje zakładaliśmy rękawice. On niebieskie, a ja czerwone - Będziemy nad tym jeszcze ćwiczyć, dobrze? - spojrzał na mnie, by się upewnić.
      Założyłam drugą rękawicę - Jeżeli masz na myśli kolejne bolące, ale prawdziwe uwagi, to tak. Bez żadnych przeszkód - rzuciłam sarkastycznie, po czym oboje rozstawiliśmy się na ringu.
      -  Tak to sobie nazwałaś, huh? - zaczął się rozgrzewać, a ja trochę się przestraszyłam.
      Czy naprawdę będę się z nim dzisiaj bić?
      -  Takie są po prostu fakty.
      -  Fakty są takie, że twoja psychika jest kompletnie wyniszczona. A ja muszę Ci z tym pomóc. Dzisiaj trochę praktyki, dobrze? - upewnił się.
      Skinęłam głową mimo, że nie wiedziałam o co mu tak naprawdę chodzi.
      -  Ustaw ręce przed twarzą. O tak - Justin ustawił swoje ręce, by pokazać mi, jak zrobić to prawidłowo.
      Spróbowałam więc wszystko powtórzyć - Dobrze? - upewniłam się.
      -  Wysuń jedną z rąk trochę na przód, o tak.
      -  Dlaczego? - spytałam durnie, ale zrobiłam, co powiedział.
      Westchnął ciężko - Ponieważ w takiej sytuacji masz większą pewność, że uderzysz i obronisz się przed przeciwnikiem. Możesz zablokować cios tym miejscem - Justin pokazał swoje przed ramie - a drugą ręką zrobić szybki cios - Taki też wykonał.
      Pokazał mi ten cały układ jeszcze raz, bym zobaczyła, jak wyglądałoby to naprawdę - rozumiesz?
     Skinęłam głową, będąc pod wrażeniem, jak profesjonalnie pokazuje mi to, i jak na poważnie mnie wziął.
      -  Powtórz - podszedł do mnie, by poprawnie ustawić moje ręce - O tak. Teraz zadam udawany cios, a ty spróbuj zablokować i mnie uderzyć, dobrze?
      Justin ustawił się przede mną, więc szybko napięłam ręce, obserwując uważnie każdy jego krok.
      Powoli i precyzyjnie udał cios, który zablokowałam. Uderzyłam Justina w biceps, lecz jestem pewna, że bez rękawicy to mnie zabolało by bardziej, niż jego...
      -  Patrz! Udało mi się! - pisnęłam podekscytowana, a Justin zaśmiał się z mojej dziecinności.
      -  Nie napalaj się tak, dzieciaku, dałem Ci fory - zaśmiał się i znów stanął dalej.
      -  Chciałbyś Bieber - prychnęłam - jestem pewna, że wcale nie musiałbyś udawać, by mi się to udało - uśmiechnęłam się prowokująco.
      -  Chyba nie chcesz się przekonać, co? - spojrzał na mnie dziwnie.
     Spuściłam wzrok, nie odzywając się.
      -  Nie, Nicol - zdecydowanie potrząsnął głową.
      -  No proszę, chociaż spróbujmy! - jęknęłam - tylko tyle.
      -  Chcesz, żebym zrobił Ci krzywdę? Jesteś niepoważna - zmarszczył brwi rozzłoszczony.
      -  To jedyny sposób, żebym nauczyła się bronić. Przecież ty mnie nie uderzysz - odparłam pewnie i przekonująco.
      Justin został nie wzruszony i przewrócił oczami, lecz po chwili odpuścił.
      -  Dobra.
      Uśmiechnęłam się nie śmiało i ustawiłam, tak jak nauczył mnie Justin. Sam po chwili stał już na przeciw mnie, dokładnie mnie obserwując.
      Przejechał językiem po dolnej wardze, a ja przełknęłam ślinę i również nawet na sekundę się nie dekoncentrując.
      Wykonał szybki ruch, jedynie mnie "sprawdzając" a właściwie moją czujność. Automatycznie moje mięśnie drgnęły, a Justin zaśmiał się chłopięco.
      Po chwili Justin naprawdę się zbliżył, a ja uświadomiłam sobie, że naprawdę mnie uderzy, więc instynktownie osłoniłam się rękoma, kuląc swoje ciało w miejscu.
      Nie poczułam uderzenia, ani chwilę później, ani pod dłuższej chwili.
     Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę, patrząc na Justina z przerażeniem. Jego pięść znajdowała się milimetr od mojej twarzy.
      -  Naprawdę myślałaś, że Cię uderzę? - pokręcił głową z niedowierzaniem.
      Odchrząknęłam i uśmiechnęłam się nie śmiało - Chy-chyba nie...
      Odwzajemnił uśmiech, śmiejąc się pod nosem. Odsunął się a ja wyprostowałam.
      -  Możemy kontynuować?
      -  Jasne.

      Justin pokazał mi jeszcze kilka chwytów i ciosów, oraz co powinnam zrobić, by się obronić. Moja rola była w tym prosta: Musiałam umieć to później wykorzystać, a to sprawiało, że nie byłam tego taka pewna.

      Przebrana i odświeżona wyszłam z szatni gdzie na sali czekał na mnie Justin.
      Siedział oparty o ścianę, więc zgadywałam, że sam niedawno wyszedł z łazienki.
      Usłyszał moje kroki i spojrzał spode łba. Schował telefon do kieszeni jasnych dresów.
      -  Gdzie twoja torba?
      Stanęłam obok Justina i uśmiechnęłam - Zostawiłam ją tutaj. Myślę, że tak będzie wygodniej.
      -  Oh, więc jednak zdecydowałaś się zostać? - uniósł brew.
      Odepchnął się od ściany i popatrzył na mnie z góry. Cóż, jego wzrost w porównaniu z moim cholernie mnie peszył.
      -  Myślałam, że nie będę miała już wyboru, po tym jak tu przyjdę - odparłam.
      Justin pokręcił głową - Źle mnie zrozumiałaś. Możesz zrezygnować w każdej chwili, bo ja do niczego Cię nie zmuszam, Nicol.
      -  To w moim interesie. Wiem.
      -  Dokładnie.
      Westchnęłam nie zręcznie - Cóż, dziękuje, Justin Bieber. To była dobra lekcja - dźgnęłam go żartobliwie w bok.
      Zaśmiał się w odpowiedzi - Wystarczy Justin. Nie bądź taka oficjalna, po tym, jak na ringu chciałaś mnie pobić - zaśmiał się.
      Przewróciłam oczami parskając, by nie ciągnąć tego durnego tematu.
      Justin otworzył drzwi i momentalnie przystanął w miejscu - O cholera, jak leje. Może Cię podwiozę?! - krzyknął, by przekrzyczeć szum siarczystego deszczu i spojrzał na mnie wyczekująco.
      -  Nie chcę robić problemu...
      -  Uwierz, bardziej nie chcesz zmoknąć. To nie problem.
      Justin wyszedł przed budynek, a ja zaraz za nim.
      Patrzyłam, jak pośpiesznie zamyka drzwi na klucz, co akurat nie udawało mu się, bo było ciemno. I padał deszcz. Dużo deszczu.
      -  Kurwa... - mruknął pod nosem.
      Zaśmiałam się głośno i założyłam kaptur, by nie zmoknąć jeszcze bardziej.
      Justin biegiem ruszył w stronę swojego jak mniemam samochodu, po tym jak udało uporać mu się z zamkiem. Śpieszyliśmy się, by nie moknąć jeszcze bardziej.
      Wyszliśmy przez furtkę, chwilę później parę metrów dalej Justin zatrzymał się koło czarnego Range Rovera.
      Szybko wsiadł na miejsce kierowcy, więc ja wskoczyłam na miejsce obok.
      -  To jest twój samochód? - spytałam, rozglądając się w szoku po jego wnętrzu, gdy byliśmy już w środku, i bezpieczni od deszczu - Myślałam, że ten czerwony samochód, który wtedy naprawiałeś jest twój.
      Spojrzałam wyczekująco na Justina, który właśnie odpalał silnik, po czym włączył wycieraczki przednie.
      -  Oba są moje. Tamten to... - zatrzymał się i westchnął - pewnego rodzaju pamiątka - odparł.
      Zauważyłam, że woli o tym nie rozmawiać, więc nie ciągnęłam tematu.
      Ściągnęłam przemoczony kaptur i odwróciłam wzrok od szyby obok.
      -  Justin
      -  No?
      Justin wyjechał już z małej, upiornej uliczki - Dokąd mam jechać?
      -  W prawo. W piątek będę musiała wyjść wcześniej.
      -  Co? dlaczego? - zdziwił się, jednak nie oderwał wzroku od mokrej jezdni. Wycieraczki wciąż, a właściwe bezustannie pracowały na przodzie.
      -  Każe mi być gotową o ósmej - westchnęłam cicho.
      Justin chwilowo milczał, zbierając myśli - Rozumiem - mruknął.
      -  Nie chcę tam iść. Cholernie się boje - wyznałam, sama będąc w szoku, że odważyłam się na coś takiego.
      -  Nie mogę Ci w tym pomóc, Nicol. Sama musisz stawić temu czoła.
      -  Wiem - odparłam krótko - przepraszam.
      -  Często tak robi? Umawia się z tobą i...
      -  ...Ćpa, po czym wszystko przelewa na mnie.
      Poczułam, jak pieką mnie oczy, ale to był najmniej odpowiedni moment ze wszystkich.
      -  Ej, tylko mi tu nie płacz - posłał mi szybki uśmiech, by rozluźnić atmosferę, a po chwili skupił się na drodze.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się z oczami pełnymi łez, których nie widział - Jedź prosto, powiem kiedy będziemy na miejscu.
      -  W piątek, tak? - spytał, by się upewnić.
      Skinęłam tylko głową, nieprzytomnie patrząc w ulicę przed sobą a Justin mimo, że tego nie widział i tak jakoś to dostrzegł.
      Oblizał usta, co zobaczyłam katem oka - Mamy jeszcze całe jutro, poćwiczymy coś - odparł pewnie, by dodać mi otuchy.
      Parsknęłam śmiecho-płaczem, wiedząc już jakie będzie tego zakończenie.
      -  Z całym szacunkiem Justin, ale nie zrobisz ze mnie weterana w dzień, ani nawet dwa - poczułam, jak zaciska mi się gardło, przez co trudno było mi brzmieć pewnie. Mój głos po prostu się załamał.
      -  Wiem, że dasz sobie z tym radę. Wierzę w ciebie.
      -  Zatrzymaj się, to tutaj - wyszlochałam.
      Justin stanął na podjeździe, po czym wyłączył silnik i spojrzał w moim kierunku.
      -  Jest w tym domu ktoś, dla kogo musisz dać radę? - spytał nagle.
      Zmarszczyłam brwi i pociągnęłam nosem - Mama i Jake - odparłam.
      -  Więc dla nich dasz radę. Bo musisz.
      -  Innego wyjścia nie mam - zaśmiałam się przez łzy.
      Spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się wdzięcznie - Dziękuję.
      -  Idź już do domu. Późno już - posłał mi jeden ze swoich uśmiechów za milion dolarów - będę jutro czekał o drugiej.
     Otworzyłam drzwi, po czym odwróciłam się na odchodne - Jasne, do zobaczenia.
      -  Do zobaczenia.
      Zatrzasnęłam delikatnie drzwi i szybko pobiegłam do domu. Nie lało już tak bardzo, ale wciąż dość mocno padało.
      Justin odjechał z piskiem opon, a chwile później tylne światła jego samochodu przestały być widoczne.
      Weszłam do domu. Bez zbędnego powiadamiania o mojej obecności weszłam na schody, a po chwili znalazłam się na górze. W między czasie poczułam wibrację w kieszeni, ale zignorowałam to, będąc pewną, że to po prostu Sophy.
      Zajmę się tym później, gdy będę już gotowa do spania, ponieważ teraz jedyne o czym marzę, to leżeć w łóżku.
      Zastanawiałam się, czy powinnam wziąć prysznic, lecz doszłam do wniosku, że po treningu już go brałam. Uradowana tą myślą, wyjęłam z szafy luźną koszulkę do spania i długie spodnie od piżamy.           Obie części rzuciłam na łóżko za sobą, po czym odgarnęłam włosy na jeden bok, by wygodniej było mi się rozebrać.
      Gdy końce koszulki były już w mojej garści, w ostatniej chwili zrezygnowałam ze zdejmowania jej tutaj przed lustrem. Opuściłam ręce w dół, ze wstydem patrząc sobie w oczy w lustrze.
      Telefon, który zaraz sprawdzę odłożyłam na łóżko i dopiero przy nim zaczęłam ściągać koszulkę, będąc tyłem do lustra.
      Wiem, to bardzo dojrzałe i odważne, jednak wolałam mieć spokojny sen bez widoku tych wszystkich sińców, gdy zamknę oczy.
      Stanik również ściągnęłam, po czym włożyłam luźną koszulkę, a lekko przemoczone jeansy powiesiłam na grzejniku, by wyschły.
      Założyłam jeszcze luźne spodnie i weszłam pod kołdrę, biorąc telefon do ręki.
      Byłam pewna, że to Sophy, więc z tą myślą weszłam w wiadomości tekstowe.
      Od: Luke
      Westchnęłam zrezygnowana i przeczesując dłonią włosy do tyłu, ale niepewnie weszłam w tę wiadomość. Mój wzrok zaczął po niej błądzić.
      Myślę o tobie, gdy ją pieprzę.
      Poczułam, jakbym właśnie dostała w twarz, a ziemia osunęła mi się spod nóg, mimo, że leżałam. I byłam wdzięczna za to sama sobie.
      Nie kochałam Luke'a już od pół roku, jednak teraz nie potrafiłam poradzić sobie z bólem. Za bardzo mnie upokorzył.
      Z głośnym westchnięciem mającym na celu powstrzymanie łez, wyłączyłam telefon całkowicie.

***

      Zbiegłam ostrożnie na dół, tak, by nie poślizgnąć się na miętowych balerinkach, zdobiących moje stopy, po czym stanęłam przy schodach.
      -  Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie dzwoń - ogłosiłam w stronę mamy.
      -  Gdzie znów idziesz, Nicol? - uniosła brew i odstawiła swoją kawę. To świadczyło tylko o tym, że nie zamierza znów tak łatwo odpuścić, lecz cóż. Ja nie mam ochoty ani czasu na tłumaczenie się.
      -  Idę do Sophy. Już na mnie czeka. Nie dzwoń - powtórzyłam dla pewności i po prostu wyszłam z kuchni, zostawiając mamę i nie zwracającego na mnie uwagi Jake'a.
      Przed domem, już z daleka zobaczyłam Luke'a, jak opiera się o auto. Był zwrócony bokiem do mnie i pisał coś na telefonie. Ubrany był natomiast zupełnie na luzie, więc cieszyłam się, że i ja trafiłam w jego dzisiejszy gust i ubrałam się podobnie.
      Powoli i niepewnie podeszłam do Luka, a on wciąż mnie nie dostrzegł. Odchrząknęłam więc niezręcznie.
      -  Oh, już jesteś - odwrócił się nagle.
      Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc wsiadłam, nic nie mówiąc, a jedynie prychając cicho pod nosem.
      Dżentelmen.
      Luke obszedł swoje lamborghini dookoła i sam wsiadł.
      -  Jesteś dziś mało rozmowna, czy mi się wydaje, kochanie? - uśmiechnął się perfidnie i zbliżył się, by mnie pocałować. Z obrzydzeniem, ale odwzajemniłam pocałunek i szybko oderwałam swoje usta od jego, by nie dać mu na nic nadziei i nie pogłębić tego.
      -  Luke, skąd masz ten samochód? - zdziwiłam się.
      Spojrzałam na profil Luka, gdy uruchamiał silnik, a w głowie obawiałam się najgorszego. Jedyną nadzieją jaka miałam to, to, że powie wszystko inne oprócz tego, że ktoś stracił życie, by Luke mógł go mieć. Tak, był do tego w pełni zdolny.
      -  Podoba Ci się? - mruknął, i wyjechał z ubocza.
      -  Nie. Skąd go masz Luke?
      -  Przywiozłem go sobie. A co? Może miałem pytać Ciebie o pozwolenie, huh? - warknął nagle.
      -  Oh,oczywiście, że nie. Zupełnie tak samo, jak nie musisz pytać mnie o to, czy możesz się z kimś pieprzyć - splunęłam jadowicie i spojrzałam na Luke'a.
      Niemiłosiernie wkurwiał mnie jego sposób bycia i traktowania mnie, ale co ja mogłam?
      -  Dokładnie tak. Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? To dlatego jesteś tylko moja - zaśmiał się chamsko i skupił już tylko na drodze.
      Oparłam się głowa o szybę, a światła z latarni ulicznych rzucały na nią swoje światło, gdy patrzyłam na wszystko co mijaliśmy, tylko po to by powstrzymać łzy. Nic jednak to nie dało. I tak po chwili jedna spłynęła w dół mojego policzka, a gdy dotarła do krawędzi szczęki, skapnęła na moją otwartą dłoń, którą po chwili zacisnęłam.
      -  Dziś poznasz kilku moich kumpli. Nie snuj się nigdzie sama. Nie chce mi się później ratować Cie przed gwałtem - odparł, jak gdyby nigdy nic.
      Nie rozumiałam, jak on może być taki niedbały i niewzruszony na wszystko. Tak, jakby dawał do zrozumienia, że nie ma takiej rzeczy, która wzruszyłaby Luke'a Browna.
      -  Dlaczego wieziesz mnie do swojego brudnego środowiska, do cholery?! Jeżeli w dupie masz swoje bezpieczeństwo to uszanuj chociaż moje! - wyrzuciłam ręce w powietrze,
      Jego szczęka napięła się mocno, tak samo, jak ręce zacisnęły kierownice, by się kontrolował. I w tym momencie wiedziałam, że mój niewyparzony język znów przyswoi mi jedynie problemów. Wiele razy uderzył mnie za to w twarz.
      -  Ostatnio coś za bardzo warczysz. Co, zamierzasz się zbuntować? Spróbuj ze mną kurwa walczyć, a gorzko tego pożałujesz - usłyszałam, jak wysyczał przez zaciśnięte zęby, gdy moja głowa była spuszczona.
      Żebyś tylko wiedział...
      -  Luke, proszę, odwieź mnie po prostu do domu. Po co jestem Ci tam potrzebna? - spytałam już spokojniej, mając nadzieję, że chociaż jeden jedyny raz zrobi to, o co go proszę - skoro chcesz spotkać się ze znajomymi zrób to, ale proszę, mi daj spokój.
      Minęliśmy bezpieczne ulice Los Angeles, a po chwili spostrzegłam, że jedziemy jakąś ciemną i cholernie upiorną ulicą. A Luke nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
      -  Gdzie jedziemy? - spytałam spanikowana i zaczęłam gorączkowo rozglądać się, by chociaż spróbować rozpoznać te ulicę.
      Westchnęłam, i poddałam się w końcu, milcząc, bo żadne moje proszenia i pytania nie miały sensu. Luke wiózł mnie gdzieś, sam nie wiedział nawet po co. Inaczej po prostu bezpośrednio by mi to powiedział. Modliłam się tylko, by wyjść z tego wszystkiego cało. W tym celu dotknęłam delikatnie swojej kieszeni spodni, by upewnić się, że mam przy sobie telefon.

      Mam czasem takie dziwne wrażenie, jakbym żyła obok. I o dziwno, nie mam teraz na myśli sytuacji w których jestem załamana, nie mam siły do życia, lub po prostu gdy mam gorszy dzień. Ja mam dosłownie to na myśli. Zwłaszcza teraz, gdy obserwuję Luke'a z boku popijając tani sok pomarańczowy, chwila po chwili przechylając szklankę, w czasie, gdy on rozmawia z jakimiś ludźmi.
      Nie wzbudzają oni żadnego mojego zainteresowania. Do póki każdy z tych czarnoskórych obleśnych, zapijaczonych kreatur trzyma wzrok i łapy z dala ode mnie, czuję się bezpiecznie i niezauważona. I to jest dosłowny powód życia z boku. Czyli tu gdzie jestem.
      -  Tam stoi, niezła, jest nie? - usłyszałam głośne śmiechy i pogwizdywania - To dla tego, że jest tylko moja! - krzyknął dumnie Luke.
      Miejsce do którego mnie przywiózł jest swego rodzaju pewnym opustoszałym magazynem. O dziwo lub nie, wewnątrz wygląda całkiem znośnie. Mam nawet wrażenie, jakbym kiedyś już widziała gdzieś te poobdzierane ze starej i brudnej farby ściany. Miejsce to niezaprzeczalnie jest notorycznie odwiedzane w celu imprezowania i nieprzyzwoitemu alkoholizowaniu się, Przykładem tego byli na przykład dwaj pijani faceci w wieku nie większym niż dwadzieścia parę lat.
      Śmiali się z czegoś głośno, otoczeni wianuszkiem półnagich dziewczyn. Oh, takich było tu na pęczki, gdziekolwiek nie spojrzeć.
      -  Nicol, kochanie, wyglądasz niesamowicie, wiesz? - usłyszałam, jak Luke mruczy do mojego ucha gdzieś z tyłu. Oplótł nawet ramiona wokół moich bioder i położył brodę na ramię, kołysząc się w obie strony po kolei. Nie miałam wątpliwości, że jest już bardzo dobrze wstawiony.
      -  Luke, przestań - warknęłam i odtrąciłam jego i jego zaloty. Wczoraj pieprzył kogoś przypadkowego, w co nie mam wątpliwości. Miałabym teraz pozwolić zbliżyć mu się do mnie bliżej niż dzieląca nas przestrzeń w samochodzie? Mam jeszcze resztkę godności.
      Wymamrotał coś i zachwiał się w miejscu. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się przewrócić - Poznasz kilku moich znajomych - chwycił moją rękę i pociągnął mnie za sobą ku mojej niewoli.
Nawet się temu nie opierałam, więc czy wciąż mogłam to tak nazwać?
      -  To jest właśnie Nicol, panowie! Niech nigdy żadnemu z was nie przyjdzie do głowy położyć na niej swoją łapę - wymamrotał, gdy przedarliśmy się przez tłum spoconych nastolatków. Poczułam, jak każdy mięsień mojego ciała napina się, tak samo, jak przyśpieszający oddech, z chwilą, w której każdy z nich obczajał mnie swoim mętnym wzrokiem i durnym uśmieszkiem, mówiącym tylko i wyłącznie o ich jednoznacznych myślach. Nawet nie zamierzałam dokładnie im się przyglądać, obrzydzona nimi wszystkimi.
      -  Luke, chcę wracać - odwróciłam się ku swojemu chłopakowi, który wydawał się być cholernie wesoły pod wpływem marihuany.
      -  Nigdzie nie jedziemy - odparł z durnym uśmieszkiem, ledwo trzymając się na nogach - panowie, zajmijcie się moją kobietą, muszę na chwilę zniknąć - zwrócił się do swoich kolegów siedzących za mną.
      Posłałam mu zszokowane i pełne strachu spojrzenie. Jak on mógł mnie między nimi zostawiać samą?! Jak mógł chcieć zostawić mnie samą sobie, nawet, jeżeli im ufał? Żaden z nich, ani reszty wszystkich ludzi w całym tym "klubie" nie była trzeźwa.
      -  Luke w samochodzie mówiłeś, żebym... - nie dokończyłam, gdy spostrzegłam, że Luke zniknął gdzieś w tłumie.
      -  Nicol, skarbie, dosiądź się do nas! Obiecuję, że nie będę gryzł tak długo, aż sama nie będziesz tego chciała! - zaśmiali się wszyscy.
      Usiadłam na skraju starej, białej kanapy tak, żeby nigdy nie dotknąć przypadkiem żadnego z nich. Luke zaraz wróci - wmawiałam sobie i skrzyżowałam ręce na piersi. Wciąż coś gadali i się śmiali. Byli tacy durni i pijani, że wolałam nie patrzeć na żadnego z nich, bo byłam pewna, że jeżeli chociaż spojrzę, jak przechylają kolejne kieliszki z wódka, po prostu zwymiotuję. Zajmowali się tylko sobą tak, jakby na moje szczęście zapomnieli, że tu jestem. I było to bardzo dobre, do póki nie zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. Uniosłam więc niepewnie wzrok, jakbym obawiała się, że zobaczę coś, czego naprawdę nie chcę.
      I niestety taki był tego efekt. Pomiędzy skrajnie pijanymi i śmiejącymi się znajomymi Luke'a, którzy oblewali wódka siebie i wszystko dookoła, także mnie, siedział ktoś, kogo już spotkałam. Bardzo niedawno.

      Chwycił moje ramiona od tyłu...

      Poszperałam jeszcze chwilę w pamięci i przypomniałam sobie jego twarz. To był Sam.
      Nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc spuściłam szybko wzrok na swoje kolana. Czy on zna Luke'a? To bez wątpienia, ale czy o tym wszystkim wie Justin? A co, jeżeli i on jest jego znajomym? Nie panowałam teraz nad wszystkimi możliwymi teoriami w mojej głowie. Jakimś cudem znalazłam się w błędnym kole, w jakimś bagnie. Najgorsza była świadomość tego, ze nie mogę porozmawiać z nikim, kto mógłby mi to jakoś logicznie wytłumaczyć. Przecież Sam to znajomy Justina! Tak na pewno mi się wydawało. Nie wiem jak, ale muszę porozmawiać o tym z Justinem. Jestem pewna, że zainteresuje go to. Miałam tylko nadzieję, że Luke i Justin to nie znajomi.
       Luke po chwili wrócił tanecznym zapijaczonym krokiem i dosiadł się obok mnie. Posunęłam się nieznacznie, by zrobić mu miejsce, a on objął mnie niechlujnie ramieniem. Śmierdział świeżym dymem z marihuany. Nie miałam wątpliwości, że znów jarał.
      -  Luke, muszę siku - mruknęłam do jego ucha. Spojrzał na mnie przestając rozmawiać i śmiać się.
      -  Tu nie ma łazienki. Wytrzymasz - odparł stanowczo.
      -  Luke, nie wytrzymam. Pójdę gdzieś w krzaki - usiłowałam wstać, lecz jego ramie stanowczo mi to uniemożliwiło.
      -  Nigdzie nie pójdziesz. Na pewno nie sama. Może to być dobrym pretekstem, żebyśmy zostali na chwilę sami co? Zawsze marzył mi się szybki numerek w lesie - wychrypiał ze śmiechem i objął mnie mocnej.
      -  Puszczaj! - pisnęłam.
      Nagle ktoś odwrócił uwagę Luke'a, bo przestał ściskać mnie tak mocno - Stary, to do ciebie. Mówi, że to ważne - odparł, jakiś wysoki ciemnoskóry, który podał swój telefon Luke'owi. Ten puścił mnie całkowicie i zaczął rozmawiać. Bez słowa odszedł wyglądając na przejętego. Skorzystałam więc z okazji i szybko wstałam z miejsca. Ruszyłam pośpiesznie do wyjścia, które bardzo dobrze zapamiętałam i przedzierając się przez tum tańczących i najczęściej ocierających się o siebie w rytm dudniącej muzyki ludzi. To było takie niesmaczne, gdy kilku kolesi zbliżało siebie do mnie, licząc, że będę ocierała się o jego krocze tyłkiem.
      Wyszłam na świeże teoretycznie powietrze, w praktyce nie mniej zanieczyszczone marihuaną niż wewnątrz magazynu. Nie było tutaj mało ludzi. Parę kilkuosobowych grup i par stało pod ścianą lub przy samochodach i po prostu paliło. Kilka z tych par prawie bez skrępowania pieprzyła się na maskach samochodów. Wierzcie lub nie, ale to wszystko wydawało się być tanim kiepskim filmem. Ja dokładnie tak to wszystko rozumiałam.
      Skrępowana i wystraszona obeszłam dość spory budynek dookoła, powoli wlokąc za sobą nogi. Noc był zimna, a ja miałam na sobie tylko jeansową kurtkę, która mogłaby ochronić mnie przed chłodem.
      -  Poczekaj - usłyszałam za sobą, lecz zanim dostałbym szansę by zareagować, moje ramie zostało brutalnie schwytane, a chwilę później równie nie ostrożnie przycisnął mnie do muru.
      -  Ty tutaj? - spytał cynicznie. Spojrzałam na jego zniesmaczoną twarz, z przyśpieszonym oddechem.
      -  W pełnej okazałości. Zupełnie jak ty - wyszarpnęłam ramię by odejść, jednak nie pozwolił mi, chwilę później znów rzucając moje plecy na twardą ścianę. Skrzywiłam się i syknęłam w bólu.
      -  Co do cholery!? - krzyknęłam rozdrażniona. Jego duża, gruba twarz była zbyt blisko mojej. Zdecydowanie zbyt blisko.
      -  Posłuchaj mnie uważnie, księżniczko - wymruczał przy moim uchu - Nigdy mnie tu nie widziałaś, rozumiesz?
      -  Daj mi spokój, nie obchodzi mnie to, ani to, gdzie bywasz!
      -  Pytałem, czy rozumiesz?! - ścisnął mocniej moje ramię. Nie chciałam się przyznawać,że zadaje mi ból, lecz był on zbyt intensywny, bym znów nie wykrzywiła w nim twarzy - Umówmy się tak. Ty zapomnisz o wszystkim. O tym, że tu jestem, o tym, że rozmawiamy...- wymieniał - A ja zrobię to samo dla Ciebie. Bieber nigdy nie dowie się, że jesteś Luke'a.
      -  Dlaczego miałabym się na to zgodzić? - warknęłam, szarpiąc swoją ręką, by się uwolnić. Sam zaśmiał się niekontrolowanie i gorzko.
      -  Ponieważ nigdy więcej nie będzie chciał Cię widzieć. Zniszczę Cię, rozumiesz? Bieber pomyśli, że jesteś szpiegiem Browna. Jeżeli uda Ci się przeżyć, będziesz musiała oglądać się za siebie do końca życia. A chyba nie muszę mówić Ci, co stanie się, gdy Luke dowie się, po co spotykasz się z Bieberem co? - Ku mojej uldze puścił moje ramię, lecz wciąż nie oddalił siebie ani swojego spojrzenia z moich oczu ani na milimetr.
      -  Oczywiście nie podejmuj decyzji pochopnie. Zastanów się dobrze, co chcesz zrobić. Powiesz mi, gdy spotkamy się następnym razem.

***
Cześć i czołem, i witam nowym rozdziałem :) Przepraszam, że tak późno. Piszcie, co sądzicie :)
http://ask.fm/CommenLove

6 komentarzy:

  1. O kurde! Ale emołszyns (perfekt inglisz :') ) Cudowny rozdział♥
    Z niecierpliwością czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurde! Ale emołszyns (perfekt inglisz :') ) Cudowny rozdział♥
    Z niecierpliwością czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cuuudowny *_* Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera, ja tak czułam, że oni się wszyscy znają! Ale nie podejrzewałam, że ich relacje są tak... specyficzne. Inaczej tego chyba nie nazwę. Podoba mi się ta znajomość, która powoli tworzy się między Justinem i Nicol, ale Boże, co go łączy z Lukiem? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie dowie się, przed kim tak naprawdę broni się Nicol, bo zostawi ją na lodzie i ta biedna dziewczyna będzie musiała radzić sobie zupełnie sama! Rozdział niesamowity, czekam na następny ♥
    priest-jbff.blogspot.com
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń