środa, 28 października 2015

05

 -  Jake, nie może być tak, że przez twoich kolegów nie mogę spać, rozumiesz?
      -  Ale mamo...
      -  Nie ma żadnego ale. Już jestem spóźniona. To dopiero drugi dzień. Nie wiem, jak wytłumaczę się Stanley'owi.
      Odchrząknęłam niezręcznie, przerywając poranną kłótnie między mamą a Jake'em.
      -  Dzień dobry - przywitałam się, jak zwykle.
      Zeszłam ze schodów i usiadłam na wolnym miejscu obok Jake'a.
      On udawał, że wcale mnie tu nie ma i jakby będąc złym na cały świat, po chamsku zaczął grać na telefonie.
      -   Co na śniadanie? Bo nic innego po za jadem nie widzę - westchnęłam.
      Mama usiadła obok mnie i w pośpiechu piła kawę. Cóż, chyba poparzyła sobie język.
      -  Zjedz to, na co masz ochotę. Przez twojego brata jestem spóźniona. Jeśli tak dalej pójdzie, zwolnią mnie ze stanowiska szybciej, niż zatrudnili.
      -  To wszystko wina Nicol! - krzyknął nagle - Gdyby nie była taką wredną suką i po prostu dała mi swój pokój, wszyscy byliby zadowoleni. Ona i tak nikogo tam nie sprowadza, nie ma życia towarzyskiego, a ja mógłbym sprowadzać tam kolegów, ty byś się wysypiała, i wszyscy mieli by święty spokój!
      -  Jacob Stone co to za wyrażenia?! - krzyknęła w szoku, wcześniej o mal nie dławiąc się kawą.
      -  Zejdź ze mnie, bo mi duszno. I tak nie będziesz go miał. Zapomnij - prychnęłam.
      -  Skąd u ciebie takie słownictwo, Jake? Zrobię prządek z tobą i twoimi grami. To przez nie jesteś taki agresywny.
      -  Co? To głupota! To Nicol ostatnio jest dziwna, pamiętasz?
      Spojrzałam na Jake'a z uniesionymi brwiami. Cóż. bardzo dobrze wiedzieć, że obgadują mnie, gdy mnie nie ma. Momentalnie poczułam gniew do matki.
       -  Bo ty i Matt jesteście lepsi - odpyskowałam i gwałtownie wstałam z miejsca - Z resztą. pieprzcie się wszyscy - splunęłam jadowicie i biorąc swoją szkolną torbę z podłogi wybiegłam z domu. Oczywiście ignorowałam wszystkie krzyki mamy za sobą.

      -  Ta głupia pinda chyba nie myśli, że jest straszna, co? Ugh, a pamiętasz jej pieprzenie, że jeśli nie będziemy mieli tego na za tydzień, to nas obleje? Prawię się wystraszyłam - Sophy jęknęła w niezadowoleniu.
      Cóż, wyjątkowo szybko otrząsnęła się po Danielu. Nie wiem, czy był to powód do radości. Gdyby wciąż miała depresję, przynajmniej by tyle nie gadała.
      -  Nicol, słuchasz mnie w ogóle? - potrząsnęła moim ramieniem, krzycząc zbyt głośno, bo kilka osób przed szkołą na nas spojrzało.
      Zeszłyśmy po schodach i ruszyłyśmy ku wyjściu z terenu szkoły.
      -  Tak, słucham, ale mówisz zbyt dużo, bym nadążała - zaśmiałam się.
      -  Wybacz, że próbuję nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt. Chodzisz struta bardziej niż zwykle - stwierdziła.
      -  Wydaje Ci się - westchnęłam.
      Minęłyśmy kawałek krótkiej ulicy od szkoły i szłyśmy zatłoczonym centrum.
      -  No dalej, co Cię gryzie.
      -  Nic.
      -  Ładne mi nic - przystanęła - no już, Nicol, będzie Ci lepiej. Po co zawsze wszystko w sobie trzymasz? I tak mi wygadasz - pokazała rząd białych zębów, a ja prychnęłam.
      Nabrałam w płuca dużo powietrza, by zastanowić się, którego momentu mojego życia, Sophy jeszcze nie wie. Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt krótka rozmowa i nie może odbyć się na ulicy.
      -  Chodż na kawę, dobra?
      -  Jasne.

      Weszłyśmy do najbliższej kawiarni i zamówiłyśmy małe caputchino.
      -  Wszystko mi się pieprzy. Pomijając wieczne kłótnie i niestworzone przypuszczenia matki, mam jeszcze jeden problem.
      Sophy uniosła głowę po tym, jak odstawiła filiżankę - Jaki? - zagryzła jakąś słomkę, którą wzięła do kawy.
      -  Miałam wczoraj pierwszy trening u Justina - mruknęłam, pochylając się do przodu tak, jakbym bała się, że ktoś mnie usłyszy.
      Sophy zrobiła wielkie oczy, o mal nie dusząc się kawą, którą siorbała przez kolorowa rurkę.
      -  Czemu nic nie mówiłaś? Jak było? Jest dobry? - krzyknęła szeptem w ekscytacji.
      Wzruszyłam ramieniem, mieszając swoją kawę i patrząc, jak pianka formuje się w różne kształty, gdy bawiłam się nią łyżeczką.
      -  No właśnie nie wiem - mruknęłam.
      Nie bardzo wiedziałam, jak ująć to w słowa.
      -  To była strasznie dziwne. Nie mogłam spać przez to wszystko, co mówił - spojrzałam na Sophy.
      -  Nie mów do mnie szyframi. Przecież wiesz, że nie mam do cholery pojęcia, co Ci mówił! Był jakiś ordynarny, czy co? - spojrzała na mnie dziwnie.
      Cóż, tak.
      -  I tak i nie. Był cholernie chamski. Jeszcze nigdy nikt nie mówił do mnie tak bezpośrednio. A mimo to, dziś nawet nie jestem na niego zła - mruknęłam pod nosem.
      Sophy zmarszczyła brwi i słuchała, więc postanowiłam mówić dalej.
      -  Powiedział mi wszystko w twarz, wygarnął, jakby znał mnie i całą moją historię. A najlepsze jest to, że spotkałam go dopiero drug raz. Dziwne, co nie? - spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, tak, jakbym naprawdę wyczekiwała odpowiedzi.
      Sophy westchnęła - Pomijając fakt, że wciąż nie wiem, co Ci powiedział, myślę, że to dobrze, że złapaliście dobry kontakt. Myślę, że będzie wam się lepiej współpracowało. A co z kasą? Omówiliście to już?
      -  Nie wiem, czy jest sens cokolwiek omawiać. Nie wiem nawet, czy pójdę tam drugi raz - przyznałam, beztrosko mieszając w kawie.
      Im dłużej myślałam o Justinie, tym bardziej ciekawiło mnie to, jakby wyglądało moje życie na przykład za rok. Czy mogłabym wyjść z domu, nie oglądając się za siebie? Lub nie martwiąc się o Jake'a, czy mamę? Nie wiem, czym jest wolność. Zapomniałam o niej.
      -  Prawda jest taka, że Justin dał mi jasny i przejrzysty wybór. Mogę iść tam dzisiaj i zacząć z nim normalne treningi, lub nie iść dzisiaj i nie zrobić tego nigdy więcej - odparłam tajemniczo.
      Sophy była poważniejsza, i zdawała słuchać się mnie bardziej niż zwykle.
      Oparła łokcie na stole - Woah, koleś musi być nie tylko przystojny, ale rzeczywiście bezpośredni - zamyśliła się.
      -  To znaczy, nie powiedział, że nie mogłabym przyjść nigdy więcej. Tak to odebrałam i jestem tego pewna.
      -  Czekaj, czekaj. Co się tam tak naprawdę wydarzyło? - dopytywała ciekawsko.
      -  Zrobił mi takie dziwne ćwiczenie. Chodziło o to, by zranić mnie psychicznie. Cóż, udało mu się. Po wszystkim powiedział, że mogę, ale nie muszę przychodzić dzisiaj. Nie dość, że czułam się jak ostatnia ofiara, to na końcu poczułam, jakby i on we mnie zwątpił - pokręciłam głową, by uporządkować myśli, gdy patrzyłam w swoją filiżankę - Myślisz, że pomyślał, że jestem tchórzem? - spojrzałam na Sophy z przejęciem.
      -  Tak, tak myślę - westchnęła przepraszająco.
      Spuściłam wzrok, czując się kompletnie przygnębioną. Ale czy mogłam winić za to Sophy? Sama byłam sobie wszystkiemu winna.
      -  Tak myślałam.
      Chwyciłam swoją torbę i wyciągnęłam portfel, by zapłacić za swoją kawę.
      -  Czekaj. Idziesz tam znów, prawda? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
      Wyczekiwała tylko jednej odpowiedzi, lecz ja nie mogłam jej dać Sophy. Pokręciłam więc przecząco głową, gdy na stoliku położyłam banknot z większym od ceny nominałem.
      -  To nie ma sensu. Żadnego. Skoro ktoś potrafi zranić mnie psychicznie, zadanie mi bólu fizycznego będzie dla niego tylko wisienką na torcie - powtórzyłam słowa Justina.
      -  Myślę, że to jest dobra okazja, byś mu pokazała, że nie jesteś tchórzem. Skoro jest przekonany, że Cię wystraszył, pomyśl nad tym, jakie wrażenie byś na nim zrobiła - uśmiechnęła się tajemniczo.
      Zamoczyła usta, a nad jej wargą została pianka, którą po chwili zlizała.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się - zostajesz w poszukiwaniu miłości? - zachichotałam głupio, zbierając rzeczy.
      -  Miłość między kawą jest cholernie romantyczna wiesz? Może poznam tu kogoś ciachownego, hm? Jakiegoś romantyka - uśmiechnęła się, puszczając w moją stronię oczko.
      -  Oh, jasne. To będzie jakiś nerd, odżywiający się kawą - prychnęłam, gdy byłam gotowa do wyjścia.
      -  Cóż, będę miała pewność, że jest porządny.
      Wiedząc, do czego zmierza Sophy i wiedząc też, że ta rozmowa stała by się o wiele za długa, odpowiedziałam tylko smutnym uśmiechem i wyszłam z kawiarni.
      Niebo znów widniało ciemno-szarym odcieniem gęstych chmur, więc by nie zastać deszczu, szybko zamknęłam drzwi za sobą i ruszyłam chodnikiem do najbliższego przystanku autobusowego.
      Muszę w końcu pomyśleć o kupnie jakiegoś auta po dobrej cenie - pomyślałam i objęłam się ramionami.
      Zdecydowanie oprócz butów powinnam również zacząć nosić cieplejsze ubrania.
      -  Nicol - usłyszałam i zostałam gwałtownie pociągnięta gdzieś w bok.
      Zadyszałam głośno z przerażeniem i dostrzegłam, że to nie kto inny, jak Luke.
      -  Luke...- wydyszałam.
      -  Spokojnie - puścił moje ramiona.
      Rozejrzałam się by upewnić, że nikt nie patrzy na nas dziwnie.
      -  Luke, przestań tak robić, nienawidzę tego! - syknęłam wściekle.
      -  Wyglądasz zabawnie, gdy jesteś zła. Miałbym odmówić sobie patrzenia na to? Kocham to - zarechotał durnie. Cały był durny. On. I jego sens istnienia także.
      -  Dobra, koniec pierdolenia. Masz być gotowa w piątek o ósmej - spoważniał, nie patrząc na mnie, a rozglądając się na boki.
      Przełknęłam głośno ślinę - Luke, ja...
      Byłam zbyt przerażona wizją kolejnego spotkania. Nie zdążyłam nawet otrząsnąć się i dojść do siebie po ostatnim. Czy czas był jedną z tych rzeczy, których nie mógł mi dać?
      -  No co? Masz coś ważniejszego? - syknął na wprost mojej twarzy. Był pod wpływem marihuany, więc zapaliła mi się czerwona lampka.
      Westchnęłam, i poddałam się szybko, nie mówiąc nic więcej. To nie miało sensu, tak samo jak robienie scen tutaj, na środku ulicy.
      -  Dobra dziewczynka - chwycił mój podbródek i uśmiechając się wrednie, złączył nasz usta.
      To był jeden z tych najgorszych pocałunków w moim życiu. Niby nie był brutalny, taki jak potrafi być nawet na trzeźwo, ale z jego ust czułam marihuanę i miałam wrażenie, że sama staję się pod jej wpływem. To było tak obrzydliwe i niosące wspomnienia, że nie potrafiłam powstrzymać pieczenia oczu, a po chwili łez.
      Luke oderwał swoje usta, po czym odszedł. Tak po prostu.
      Patrzyłam na jego postać, jak znika w cieniu zaułka obok nas.
      Czułam wymioty tuż pod gardłem. Musiałam jak najszybciej znaleźć się już w domu. To nie było na moje nerwy.

***

      Szybko spakowałam do torby jeszcze butelkę wody, po czym zasunęłam ją na zamek błyskawiczny.
      Wzięłam swoją żółtą bluzę z "nóg" łózka, i włożyłam ją na swoje poobijane ciało. Ją również zasunęłam na zamek.
      Włożyłam zniszczone trampki, po czym gotowa, założyłam jeszcze okulary przeciw słoneczne.
      Została tylko kwestia tego, co powiem mamie, że znów wychodzę.
      Nie wiem, jak bardzo chamsko teraz zabrzmię i że w skali od 1 do dziesięciu jestem córką na -10, ale wolałabym, żeby wciąż była obrażona po tym, co powiedziałam rano.
      Poniekąd robię to dla niej i Jake'a, lecz ona nie musi o tym wiedzieć. Jake tym bardziej.
      Po cichu zamknęłam pokój, po czym niemal bezszelestnie zeszłam na dół.
      Nigdzie nie było mamy, ani Jake'a. W kuchni i salonie było ciemno, tak samo, jak w przed pokoju.
      Wiedząc, że to nie czas na rozmyślanie, równie po cichu wyszłam z domu, korzystając z okazji.

      Nie byłam w życiu nigdy pewna... niczego. Zawsze decydował ktoś za mnie. Nigdy nie miałam nawet własnego zdania na temat, jakie lody wolę.  Jednak jednego byłam teraz pewna. Nigdy nie byłam zdecydowana bardziej na cokolwiek innego.
      Wahałam się, czy powinnam zapukać, czy zrobić cokolwiek innego, więc po prostu weszłam do sali przemoknięta do suchej nitki.
      Światła były pozapalane, a mimo to, w sali nie dostrzegłam żywej duszy.
      Tak, jakby czekał na mnie ktoś, a za razem nikt, co trochę mnie wystraszyło.
      -  Justin? - krzyknęłam i zaczęłam się rozglądać, by gdziekolwiek znaleźć ślady chłopaka.
      Weszłam w głąb sali, wciąż, gorączkowo się rozglądając, a po chwili, ku mojemu zaskoczeniu z szatni wyszedł... Justin.
      Popatrzył na mnie i zamrugał kilkukrotnie, jakby upewniając się, że naprawdę tu jestem.
      -  Nie sądziłem, że jednak przyjdziesz - przyznał, uśmiechając się, co odwzajemniłam i puściłam torbę pod nogi.
      -  Ja też nie.
      -  Oh, więc co Cię skłoniło do zmiany decyzji, huh?
      Wskoczył na ring trzymając się lin, by nie spaść, po czym zgrabnie pod nimi przeszedł.
      Spojrzał na mnie wyczekująco, a ja wzruszyłam ramionami.
      -  Doskonale wiesz.
      -  Cóż. Musze przyznać, że nawet mi trochę zaimponowałaś. Ale tylko trochę.
      -  Tylko trochę - powtórzyłam z uśmiechem.
      Chwyciłam torbę z pod nóg - Mogę iść się przebrać?
      -  Jasne, czekam.

      -  Dzisiaj sprawdzę, co naprawdę potrafisz. Tak na wstępie. Ćwiczyłaś wczoraj trochę swoją psychikę?
      Pokręciłam przecząco głową z godnie z prawdą. Wczoraj kompletnie nie miałam do tego głowy, bo Luke skutecznie odciął moje myśli od czegokolwiek innego niż to, co znów się wydarzy. Co znów morze się wydarzyć.
      Justin westchnął, gdy oboje zakładaliśmy rękawice. On niebieskie, a ja czerwone - Będziemy nad tym jeszcze ćwiczyć, dobrze? - spojrzał na mnie, by się upewnić.
      Założyłam drugą rękawicę - Jeżeli masz na myśli kolejne bolące, ale prawdziwe uwagi, to tak. Bez żadnych przeszkód - rzuciłam sarkastycznie, po czym oboje rozstawiliśmy się na ringu.
      -  Tak to sobie nazwałaś, huh? - zaczął się rozgrzewać, a ja trochę się przestraszyłam.
      Czy naprawdę będę się z nim dzisiaj bić?
      -  Takie są po prostu fakty.
      -  Fakty są takie, że twoja psychika jest kompletnie wyniszczona. A ja muszę Ci z tym pomóc. Dzisiaj trochę praktyki, dobrze? - upewnił się.
      Skinęłam głową mimo, że nie wiedziałam o co mu tak naprawdę chodzi.
      -  Ustaw ręce przed twarzą. O tak - Justin ustawił swoje ręce, by pokazać mi, jak zrobić to prawidłowo.
      Spróbowałam więc wszystko powtórzyć - Dobrze? - upewniłam się.
      -  Wysuń jedną z rąk trochę na przód, o tak.
      -  Dlaczego? - spytałam durnie, ale zrobiłam, co powiedział.
      Westchnął ciężko - Ponieważ w takiej sytuacji masz większą pewność, że uderzysz i obronisz się przed przeciwnikiem. Możesz zablokować cios tym miejscem - Justin pokazał swoje przed ramie - a drugą ręką zrobić szybki cios - Taki też wykonał.
      Pokazał mi ten cały układ jeszcze raz, bym zobaczyła, jak wyglądałoby to naprawdę - rozumiesz?
     Skinęłam głową, będąc pod wrażeniem, jak profesjonalnie pokazuje mi to, i jak na poważnie mnie wziął.
      -  Powtórz - podszedł do mnie, by poprawnie ustawić moje ręce - O tak. Teraz zadam udawany cios, a ty spróbuj zablokować i mnie uderzyć, dobrze?
      Justin ustawił się przede mną, więc szybko napięłam ręce, obserwując uważnie każdy jego krok.
      Powoli i precyzyjnie udał cios, który zablokowałam. Uderzyłam Justina w biceps, lecz jestem pewna, że bez rękawicy to mnie zabolało by bardziej, niż jego...
      -  Patrz! Udało mi się! - pisnęłam podekscytowana, a Justin zaśmiał się z mojej dziecinności.
      -  Nie napalaj się tak, dzieciaku, dałem Ci fory - zaśmiał się i znów stanął dalej.
      -  Chciałbyś Bieber - prychnęłam - jestem pewna, że wcale nie musiałbyś udawać, by mi się to udało - uśmiechnęłam się prowokująco.
      -  Chyba nie chcesz się przekonać, co? - spojrzał na mnie dziwnie.
     Spuściłam wzrok, nie odzywając się.
      -  Nie, Nicol - zdecydowanie potrząsnął głową.
      -  No proszę, chociaż spróbujmy! - jęknęłam - tylko tyle.
      -  Chcesz, żebym zrobił Ci krzywdę? Jesteś niepoważna - zmarszczył brwi rozzłoszczony.
      -  To jedyny sposób, żebym nauczyła się bronić. Przecież ty mnie nie uderzysz - odparłam pewnie i przekonująco.
      Justin został nie wzruszony i przewrócił oczami, lecz po chwili odpuścił.
      -  Dobra.
      Uśmiechnęłam się nie śmiało i ustawiłam, tak jak nauczył mnie Justin. Sam po chwili stał już na przeciw mnie, dokładnie mnie obserwując.
      Przejechał językiem po dolnej wardze, a ja przełknęłam ślinę i również nawet na sekundę się nie dekoncentrując.
      Wykonał szybki ruch, jedynie mnie "sprawdzając" a właściwie moją czujność. Automatycznie moje mięśnie drgnęły, a Justin zaśmiał się chłopięco.
      Po chwili Justin naprawdę się zbliżył, a ja uświadomiłam sobie, że naprawdę mnie uderzy, więc instynktownie osłoniłam się rękoma, kuląc swoje ciało w miejscu.
      Nie poczułam uderzenia, ani chwilę później, ani pod dłuższej chwili.
     Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę, patrząc na Justina z przerażeniem. Jego pięść znajdowała się milimetr od mojej twarzy.
      -  Naprawdę myślałaś, że Cię uderzę? - pokręcił głową z niedowierzaniem.
      Odchrząknęłam i uśmiechnęłam się nie śmiało - Chy-chyba nie...
      Odwzajemnił uśmiech, śmiejąc się pod nosem. Odsunął się a ja wyprostowałam.
      -  Możemy kontynuować?
      -  Jasne.

      Justin pokazał mi jeszcze kilka chwytów i ciosów, oraz co powinnam zrobić, by się obronić. Moja rola była w tym prosta: Musiałam umieć to później wykorzystać, a to sprawiało, że nie byłam tego taka pewna.

      Przebrana i odświeżona wyszłam z szatni gdzie na sali czekał na mnie Justin.
      Siedział oparty o ścianę, więc zgadywałam, że sam niedawno wyszedł z łazienki.
      Usłyszał moje kroki i spojrzał spode łba. Schował telefon do kieszeni jasnych dresów.
      -  Gdzie twoja torba?
      Stanęłam obok Justina i uśmiechnęłam - Zostawiłam ją tutaj. Myślę, że tak będzie wygodniej.
      -  Oh, więc jednak zdecydowałaś się zostać? - uniósł brew.
      Odepchnął się od ściany i popatrzył na mnie z góry. Cóż, jego wzrost w porównaniu z moim cholernie mnie peszył.
      -  Myślałam, że nie będę miała już wyboru, po tym jak tu przyjdę - odparłam.
      Justin pokręcił głową - Źle mnie zrozumiałaś. Możesz zrezygnować w każdej chwili, bo ja do niczego Cię nie zmuszam, Nicol.
      -  To w moim interesie. Wiem.
      -  Dokładnie.
      Westchnęłam nie zręcznie - Cóż, dziękuje, Justin Bieber. To była dobra lekcja - dźgnęłam go żartobliwie w bok.
      Zaśmiał się w odpowiedzi - Wystarczy Justin. Nie bądź taka oficjalna, po tym, jak na ringu chciałaś mnie pobić - zaśmiał się.
      Przewróciłam oczami parskając, by nie ciągnąć tego durnego tematu.
      Justin otworzył drzwi i momentalnie przystanął w miejscu - O cholera, jak leje. Może Cię podwiozę?! - krzyknął, by przekrzyczeć szum siarczystego deszczu i spojrzał na mnie wyczekująco.
      -  Nie chcę robić problemu...
      -  Uwierz, bardziej nie chcesz zmoknąć. To nie problem.
      Justin wyszedł przed budynek, a ja zaraz za nim.
      Patrzyłam, jak pośpiesznie zamyka drzwi na klucz, co akurat nie udawało mu się, bo było ciemno. I padał deszcz. Dużo deszczu.
      -  Kurwa... - mruknął pod nosem.
      Zaśmiałam się głośno i założyłam kaptur, by nie zmoknąć jeszcze bardziej.
      Justin biegiem ruszył w stronę swojego jak mniemam samochodu, po tym jak udało uporać mu się z zamkiem. Śpieszyliśmy się, by nie moknąć jeszcze bardziej.
      Wyszliśmy przez furtkę, chwilę później parę metrów dalej Justin zatrzymał się koło czarnego Range Rovera.
      Szybko wsiadł na miejsce kierowcy, więc ja wskoczyłam na miejsce obok.
      -  To jest twój samochód? - spytałam, rozglądając się w szoku po jego wnętrzu, gdy byliśmy już w środku, i bezpieczni od deszczu - Myślałam, że ten czerwony samochód, który wtedy naprawiałeś jest twój.
      Spojrzałam wyczekująco na Justina, który właśnie odpalał silnik, po czym włączył wycieraczki przednie.
      -  Oba są moje. Tamten to... - zatrzymał się i westchnął - pewnego rodzaju pamiątka - odparł.
      Zauważyłam, że woli o tym nie rozmawiać, więc nie ciągnęłam tematu.
      Ściągnęłam przemoczony kaptur i odwróciłam wzrok od szyby obok.
      -  Justin
      -  No?
      Justin wyjechał już z małej, upiornej uliczki - Dokąd mam jechać?
      -  W prawo. W piątek będę musiała wyjść wcześniej.
      -  Co? dlaczego? - zdziwił się, jednak nie oderwał wzroku od mokrej jezdni. Wycieraczki wciąż, a właściwe bezustannie pracowały na przodzie.
      -  Każe mi być gotową o ósmej - westchnęłam cicho.
      Justin chwilowo milczał, zbierając myśli - Rozumiem - mruknął.
      -  Nie chcę tam iść. Cholernie się boje - wyznałam, sama będąc w szoku, że odważyłam się na coś takiego.
      -  Nie mogę Ci w tym pomóc, Nicol. Sama musisz stawić temu czoła.
      -  Wiem - odparłam krótko - przepraszam.
      -  Często tak robi? Umawia się z tobą i...
      -  ...Ćpa, po czym wszystko przelewa na mnie.
      Poczułam, jak pieką mnie oczy, ale to był najmniej odpowiedni moment ze wszystkich.
      -  Ej, tylko mi tu nie płacz - posłał mi szybki uśmiech, by rozluźnić atmosferę, a po chwili skupił się na drodze.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się z oczami pełnymi łez, których nie widział - Jedź prosto, powiem kiedy będziemy na miejscu.
      -  W piątek, tak? - spytał, by się upewnić.
      Skinęłam tylko głową, nieprzytomnie patrząc w ulicę przed sobą a Justin mimo, że tego nie widział i tak jakoś to dostrzegł.
      Oblizał usta, co zobaczyłam katem oka - Mamy jeszcze całe jutro, poćwiczymy coś - odparł pewnie, by dodać mi otuchy.
      Parsknęłam śmiecho-płaczem, wiedząc już jakie będzie tego zakończenie.
      -  Z całym szacunkiem Justin, ale nie zrobisz ze mnie weterana w dzień, ani nawet dwa - poczułam, jak zaciska mi się gardło, przez co trudno było mi brzmieć pewnie. Mój głos po prostu się załamał.
      -  Wiem, że dasz sobie z tym radę. Wierzę w ciebie.
      -  Zatrzymaj się, to tutaj - wyszlochałam.
      Justin stanął na podjeździe, po czym wyłączył silnik i spojrzał w moim kierunku.
      -  Jest w tym domu ktoś, dla kogo musisz dać radę? - spytał nagle.
      Zmarszczyłam brwi i pociągnęłam nosem - Mama i Jake - odparłam.
      -  Więc dla nich dasz radę. Bo musisz.
      -  Innego wyjścia nie mam - zaśmiałam się przez łzy.
      Spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się wdzięcznie - Dziękuję.
      -  Idź już do domu. Późno już - posłał mi jeden ze swoich uśmiechów za milion dolarów - będę jutro czekał o drugiej.
     Otworzyłam drzwi, po czym odwróciłam się na odchodne - Jasne, do zobaczenia.
      -  Do zobaczenia.
      Zatrzasnęłam delikatnie drzwi i szybko pobiegłam do domu. Nie lało już tak bardzo, ale wciąż dość mocno padało.
      Justin odjechał z piskiem opon, a chwile później tylne światła jego samochodu przestały być widoczne.
      Weszłam do domu. Bez zbędnego powiadamiania o mojej obecności weszłam na schody, a po chwili znalazłam się na górze. W między czasie poczułam wibrację w kieszeni, ale zignorowałam to, będąc pewną, że to po prostu Sophy.
      Zajmę się tym później, gdy będę już gotowa do spania, ponieważ teraz jedyne o czym marzę, to leżeć w łóżku.
      Zastanawiałam się, czy powinnam wziąć prysznic, lecz doszłam do wniosku, że po treningu już go brałam. Uradowana tą myślą, wyjęłam z szafy luźną koszulkę do spania i długie spodnie od piżamy.           Obie części rzuciłam na łóżko za sobą, po czym odgarnęłam włosy na jeden bok, by wygodniej było mi się rozebrać.
      Gdy końce koszulki były już w mojej garści, w ostatniej chwili zrezygnowałam ze zdejmowania jej tutaj przed lustrem. Opuściłam ręce w dół, ze wstydem patrząc sobie w oczy w lustrze.
      Telefon, który zaraz sprawdzę odłożyłam na łóżko i dopiero przy nim zaczęłam ściągać koszulkę, będąc tyłem do lustra.
      Wiem, to bardzo dojrzałe i odważne, jednak wolałam mieć spokojny sen bez widoku tych wszystkich sińców, gdy zamknę oczy.
      Stanik również ściągnęłam, po czym włożyłam luźną koszulkę, a lekko przemoczone jeansy powiesiłam na grzejniku, by wyschły.
      Założyłam jeszcze luźne spodnie i weszłam pod kołdrę, biorąc telefon do ręki.
      Byłam pewna, że to Sophy, więc z tą myślą weszłam w wiadomości tekstowe.
      Od: Luke
      Westchnęłam zrezygnowana i przeczesując dłonią włosy do tyłu, ale niepewnie weszłam w tę wiadomość. Mój wzrok zaczął po niej błądzić.
      Myślę o tobie, gdy ją pieprzę.
      Poczułam, jakbym właśnie dostała w twarz, a ziemia osunęła mi się spod nóg, mimo, że leżałam. I byłam wdzięczna za to sama sobie.
      Nie kochałam Luke'a już od pół roku, jednak teraz nie potrafiłam poradzić sobie z bólem. Za bardzo mnie upokorzył.
      Z głośnym westchnięciem mającym na celu powstrzymanie łez, wyłączyłam telefon całkowicie.

***

      Zbiegłam ostrożnie na dół, tak, by nie poślizgnąć się na miętowych balerinkach, zdobiących moje stopy, po czym stanęłam przy schodach.
      -  Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie dzwoń - ogłosiłam w stronę mamy.
      -  Gdzie znów idziesz, Nicol? - uniosła brew i odstawiła swoją kawę. To świadczyło tylko o tym, że nie zamierza znów tak łatwo odpuścić, lecz cóż. Ja nie mam ochoty ani czasu na tłumaczenie się.
      -  Idę do Sophy. Już na mnie czeka. Nie dzwoń - powtórzyłam dla pewności i po prostu wyszłam z kuchni, zostawiając mamę i nie zwracającego na mnie uwagi Jake'a.
      Przed domem, już z daleka zobaczyłam Luke'a, jak opiera się o auto. Był zwrócony bokiem do mnie i pisał coś na telefonie. Ubrany był natomiast zupełnie na luzie, więc cieszyłam się, że i ja trafiłam w jego dzisiejszy gust i ubrałam się podobnie.
      Powoli i niepewnie podeszłam do Luka, a on wciąż mnie nie dostrzegł. Odchrząknęłam więc niezręcznie.
      -  Oh, już jesteś - odwrócił się nagle.
      Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc wsiadłam, nic nie mówiąc, a jedynie prychając cicho pod nosem.
      Dżentelmen.
      Luke obszedł swoje lamborghini dookoła i sam wsiadł.
      -  Jesteś dziś mało rozmowna, czy mi się wydaje, kochanie? - uśmiechnął się perfidnie i zbliżył się, by mnie pocałować. Z obrzydzeniem, ale odwzajemniłam pocałunek i szybko oderwałam swoje usta od jego, by nie dać mu na nic nadziei i nie pogłębić tego.
      -  Luke, skąd masz ten samochód? - zdziwiłam się.
      Spojrzałam na profil Luka, gdy uruchamiał silnik, a w głowie obawiałam się najgorszego. Jedyną nadzieją jaka miałam to, to, że powie wszystko inne oprócz tego, że ktoś stracił życie, by Luke mógł go mieć. Tak, był do tego w pełni zdolny.
      -  Podoba Ci się? - mruknął, i wyjechał z ubocza.
      -  Nie. Skąd go masz Luke?
      -  Przywiozłem go sobie. A co? Może miałem pytać Ciebie o pozwolenie, huh? - warknął nagle.
      -  Oh,oczywiście, że nie. Zupełnie tak samo, jak nie musisz pytać mnie o to, czy możesz się z kimś pieprzyć - splunęłam jadowicie i spojrzałam na Luke'a.
      Niemiłosiernie wkurwiał mnie jego sposób bycia i traktowania mnie, ale co ja mogłam?
      -  Dokładnie tak. Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? To dlatego jesteś tylko moja - zaśmiał się chamsko i skupił już tylko na drodze.
      Oparłam się głowa o szybę, a światła z latarni ulicznych rzucały na nią swoje światło, gdy patrzyłam na wszystko co mijaliśmy, tylko po to by powstrzymać łzy. Nic jednak to nie dało. I tak po chwili jedna spłynęła w dół mojego policzka, a gdy dotarła do krawędzi szczęki, skapnęła na moją otwartą dłoń, którą po chwili zacisnęłam.
      -  Dziś poznasz kilku moich kumpli. Nie snuj się nigdzie sama. Nie chce mi się później ratować Cie przed gwałtem - odparł, jak gdyby nigdy nic.
      Nie rozumiałam, jak on może być taki niedbały i niewzruszony na wszystko. Tak, jakby dawał do zrozumienia, że nie ma takiej rzeczy, która wzruszyłaby Luke'a Browna.
      -  Dlaczego wieziesz mnie do swojego brudnego środowiska, do cholery?! Jeżeli w dupie masz swoje bezpieczeństwo to uszanuj chociaż moje! - wyrzuciłam ręce w powietrze,
      Jego szczęka napięła się mocno, tak samo, jak ręce zacisnęły kierownice, by się kontrolował. I w tym momencie wiedziałam, że mój niewyparzony język znów przyswoi mi jedynie problemów. Wiele razy uderzył mnie za to w twarz.
      -  Ostatnio coś za bardzo warczysz. Co, zamierzasz się zbuntować? Spróbuj ze mną kurwa walczyć, a gorzko tego pożałujesz - usłyszałam, jak wysyczał przez zaciśnięte zęby, gdy moja głowa była spuszczona.
      Żebyś tylko wiedział...
      -  Luke, proszę, odwieź mnie po prostu do domu. Po co jestem Ci tam potrzebna? - spytałam już spokojniej, mając nadzieję, że chociaż jeden jedyny raz zrobi to, o co go proszę - skoro chcesz spotkać się ze znajomymi zrób to, ale proszę, mi daj spokój.
      Minęliśmy bezpieczne ulice Los Angeles, a po chwili spostrzegłam, że jedziemy jakąś ciemną i cholernie upiorną ulicą. A Luke nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
      -  Gdzie jedziemy? - spytałam spanikowana i zaczęłam gorączkowo rozglądać się, by chociaż spróbować rozpoznać te ulicę.
      Westchnęłam, i poddałam się w końcu, milcząc, bo żadne moje proszenia i pytania nie miały sensu. Luke wiózł mnie gdzieś, sam nie wiedział nawet po co. Inaczej po prostu bezpośrednio by mi to powiedział. Modliłam się tylko, by wyjść z tego wszystkiego cało. W tym celu dotknęłam delikatnie swojej kieszeni spodni, by upewnić się, że mam przy sobie telefon.

      Mam czasem takie dziwne wrażenie, jakbym żyła obok. I o dziwno, nie mam teraz na myśli sytuacji w których jestem załamana, nie mam siły do życia, lub po prostu gdy mam gorszy dzień. Ja mam dosłownie to na myśli. Zwłaszcza teraz, gdy obserwuję Luke'a z boku popijając tani sok pomarańczowy, chwila po chwili przechylając szklankę, w czasie, gdy on rozmawia z jakimiś ludźmi.
      Nie wzbudzają oni żadnego mojego zainteresowania. Do póki każdy z tych czarnoskórych obleśnych, zapijaczonych kreatur trzyma wzrok i łapy z dala ode mnie, czuję się bezpiecznie i niezauważona. I to jest dosłowny powód życia z boku. Czyli tu gdzie jestem.
      -  Tam stoi, niezła, jest nie? - usłyszałam głośne śmiechy i pogwizdywania - To dla tego, że jest tylko moja! - krzyknął dumnie Luke.
      Miejsce do którego mnie przywiózł jest swego rodzaju pewnym opustoszałym magazynem. O dziwo lub nie, wewnątrz wygląda całkiem znośnie. Mam nawet wrażenie, jakbym kiedyś już widziała gdzieś te poobdzierane ze starej i brudnej farby ściany. Miejsce to niezaprzeczalnie jest notorycznie odwiedzane w celu imprezowania i nieprzyzwoitemu alkoholizowaniu się, Przykładem tego byli na przykład dwaj pijani faceci w wieku nie większym niż dwadzieścia parę lat.
      Śmiali się z czegoś głośno, otoczeni wianuszkiem półnagich dziewczyn. Oh, takich było tu na pęczki, gdziekolwiek nie spojrzeć.
      -  Nicol, kochanie, wyglądasz niesamowicie, wiesz? - usłyszałam, jak Luke mruczy do mojego ucha gdzieś z tyłu. Oplótł nawet ramiona wokół moich bioder i położył brodę na ramię, kołysząc się w obie strony po kolei. Nie miałam wątpliwości, że jest już bardzo dobrze wstawiony.
      -  Luke, przestań - warknęłam i odtrąciłam jego i jego zaloty. Wczoraj pieprzył kogoś przypadkowego, w co nie mam wątpliwości. Miałabym teraz pozwolić zbliżyć mu się do mnie bliżej niż dzieląca nas przestrzeń w samochodzie? Mam jeszcze resztkę godności.
      Wymamrotał coś i zachwiał się w miejscu. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się przewrócić - Poznasz kilku moich znajomych - chwycił moją rękę i pociągnął mnie za sobą ku mojej niewoli.
Nawet się temu nie opierałam, więc czy wciąż mogłam to tak nazwać?
      -  To jest właśnie Nicol, panowie! Niech nigdy żadnemu z was nie przyjdzie do głowy położyć na niej swoją łapę - wymamrotał, gdy przedarliśmy się przez tłum spoconych nastolatków. Poczułam, jak każdy mięsień mojego ciała napina się, tak samo, jak przyśpieszający oddech, z chwilą, w której każdy z nich obczajał mnie swoim mętnym wzrokiem i durnym uśmieszkiem, mówiącym tylko i wyłącznie o ich jednoznacznych myślach. Nawet nie zamierzałam dokładnie im się przyglądać, obrzydzona nimi wszystkimi.
      -  Luke, chcę wracać - odwróciłam się ku swojemu chłopakowi, który wydawał się być cholernie wesoły pod wpływem marihuany.
      -  Nigdzie nie jedziemy - odparł z durnym uśmieszkiem, ledwo trzymając się na nogach - panowie, zajmijcie się moją kobietą, muszę na chwilę zniknąć - zwrócił się do swoich kolegów siedzących za mną.
      Posłałam mu zszokowane i pełne strachu spojrzenie. Jak on mógł mnie między nimi zostawiać samą?! Jak mógł chcieć zostawić mnie samą sobie, nawet, jeżeli im ufał? Żaden z nich, ani reszty wszystkich ludzi w całym tym "klubie" nie była trzeźwa.
      -  Luke w samochodzie mówiłeś, żebym... - nie dokończyłam, gdy spostrzegłam, że Luke zniknął gdzieś w tłumie.
      -  Nicol, skarbie, dosiądź się do nas! Obiecuję, że nie będę gryzł tak długo, aż sama nie będziesz tego chciała! - zaśmiali się wszyscy.
      Usiadłam na skraju starej, białej kanapy tak, żeby nigdy nie dotknąć przypadkiem żadnego z nich. Luke zaraz wróci - wmawiałam sobie i skrzyżowałam ręce na piersi. Wciąż coś gadali i się śmiali. Byli tacy durni i pijani, że wolałam nie patrzeć na żadnego z nich, bo byłam pewna, że jeżeli chociaż spojrzę, jak przechylają kolejne kieliszki z wódka, po prostu zwymiotuję. Zajmowali się tylko sobą tak, jakby na moje szczęście zapomnieli, że tu jestem. I było to bardzo dobre, do póki nie zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. Uniosłam więc niepewnie wzrok, jakbym obawiała się, że zobaczę coś, czego naprawdę nie chcę.
      I niestety taki był tego efekt. Pomiędzy skrajnie pijanymi i śmiejącymi się znajomymi Luke'a, którzy oblewali wódka siebie i wszystko dookoła, także mnie, siedział ktoś, kogo już spotkałam. Bardzo niedawno.

      Chwycił moje ramiona od tyłu...

      Poszperałam jeszcze chwilę w pamięci i przypomniałam sobie jego twarz. To był Sam.
      Nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc spuściłam szybko wzrok na swoje kolana. Czy on zna Luke'a? To bez wątpienia, ale czy o tym wszystkim wie Justin? A co, jeżeli i on jest jego znajomym? Nie panowałam teraz nad wszystkimi możliwymi teoriami w mojej głowie. Jakimś cudem znalazłam się w błędnym kole, w jakimś bagnie. Najgorsza była świadomość tego, ze nie mogę porozmawiać z nikim, kto mógłby mi to jakoś logicznie wytłumaczyć. Przecież Sam to znajomy Justina! Tak na pewno mi się wydawało. Nie wiem jak, ale muszę porozmawiać o tym z Justinem. Jestem pewna, że zainteresuje go to. Miałam tylko nadzieję, że Luke i Justin to nie znajomi.
       Luke po chwili wrócił tanecznym zapijaczonym krokiem i dosiadł się obok mnie. Posunęłam się nieznacznie, by zrobić mu miejsce, a on objął mnie niechlujnie ramieniem. Śmierdział świeżym dymem z marihuany. Nie miałam wątpliwości, że znów jarał.
      -  Luke, muszę siku - mruknęłam do jego ucha. Spojrzał na mnie przestając rozmawiać i śmiać się.
      -  Tu nie ma łazienki. Wytrzymasz - odparł stanowczo.
      -  Luke, nie wytrzymam. Pójdę gdzieś w krzaki - usiłowałam wstać, lecz jego ramie stanowczo mi to uniemożliwiło.
      -  Nigdzie nie pójdziesz. Na pewno nie sama. Może to być dobrym pretekstem, żebyśmy zostali na chwilę sami co? Zawsze marzył mi się szybki numerek w lesie - wychrypiał ze śmiechem i objął mnie mocnej.
      -  Puszczaj! - pisnęłam.
      Nagle ktoś odwrócił uwagę Luke'a, bo przestał ściskać mnie tak mocno - Stary, to do ciebie. Mówi, że to ważne - odparł, jakiś wysoki ciemnoskóry, który podał swój telefon Luke'owi. Ten puścił mnie całkowicie i zaczął rozmawiać. Bez słowa odszedł wyglądając na przejętego. Skorzystałam więc z okazji i szybko wstałam z miejsca. Ruszyłam pośpiesznie do wyjścia, które bardzo dobrze zapamiętałam i przedzierając się przez tum tańczących i najczęściej ocierających się o siebie w rytm dudniącej muzyki ludzi. To było takie niesmaczne, gdy kilku kolesi zbliżało siebie do mnie, licząc, że będę ocierała się o jego krocze tyłkiem.
      Wyszłam na świeże teoretycznie powietrze, w praktyce nie mniej zanieczyszczone marihuaną niż wewnątrz magazynu. Nie było tutaj mało ludzi. Parę kilkuosobowych grup i par stało pod ścianą lub przy samochodach i po prostu paliło. Kilka z tych par prawie bez skrępowania pieprzyła się na maskach samochodów. Wierzcie lub nie, ale to wszystko wydawało się być tanim kiepskim filmem. Ja dokładnie tak to wszystko rozumiałam.
      Skrępowana i wystraszona obeszłam dość spory budynek dookoła, powoli wlokąc za sobą nogi. Noc był zimna, a ja miałam na sobie tylko jeansową kurtkę, która mogłaby ochronić mnie przed chłodem.
      -  Poczekaj - usłyszałam za sobą, lecz zanim dostałbym szansę by zareagować, moje ramie zostało brutalnie schwytane, a chwilę później równie nie ostrożnie przycisnął mnie do muru.
      -  Ty tutaj? - spytał cynicznie. Spojrzałam na jego zniesmaczoną twarz, z przyśpieszonym oddechem.
      -  W pełnej okazałości. Zupełnie jak ty - wyszarpnęłam ramię by odejść, jednak nie pozwolił mi, chwilę później znów rzucając moje plecy na twardą ścianę. Skrzywiłam się i syknęłam w bólu.
      -  Co do cholery!? - krzyknęłam rozdrażniona. Jego duża, gruba twarz była zbyt blisko mojej. Zdecydowanie zbyt blisko.
      -  Posłuchaj mnie uważnie, księżniczko - wymruczał przy moim uchu - Nigdy mnie tu nie widziałaś, rozumiesz?
      -  Daj mi spokój, nie obchodzi mnie to, ani to, gdzie bywasz!
      -  Pytałem, czy rozumiesz?! - ścisnął mocniej moje ramię. Nie chciałam się przyznawać,że zadaje mi ból, lecz był on zbyt intensywny, bym znów nie wykrzywiła w nim twarzy - Umówmy się tak. Ty zapomnisz o wszystkim. O tym, że tu jestem, o tym, że rozmawiamy...- wymieniał - A ja zrobię to samo dla Ciebie. Bieber nigdy nie dowie się, że jesteś Luke'a.
      -  Dlaczego miałabym się na to zgodzić? - warknęłam, szarpiąc swoją ręką, by się uwolnić. Sam zaśmiał się niekontrolowanie i gorzko.
      -  Ponieważ nigdy więcej nie będzie chciał Cię widzieć. Zniszczę Cię, rozumiesz? Bieber pomyśli, że jesteś szpiegiem Browna. Jeżeli uda Ci się przeżyć, będziesz musiała oglądać się za siebie do końca życia. A chyba nie muszę mówić Ci, co stanie się, gdy Luke dowie się, po co spotykasz się z Bieberem co? - Ku mojej uldze puścił moje ramię, lecz wciąż nie oddalił siebie ani swojego spojrzenia z moich oczu ani na milimetr.
      -  Oczywiście nie podejmuj decyzji pochopnie. Zastanów się dobrze, co chcesz zrobić. Powiesz mi, gdy spotkamy się następnym razem.

***
Cześć i czołem, i witam nowym rozdziałem :) Przepraszam, że tak późno. Piszcie, co sądzicie :)
http://ask.fm/CommenLove

sobota, 17 października 2015

04

Tego dnia, wszystko wyjątkowo niezdarnie mi szło. Wylałam dzbanek z sokiem przy obiedzie, wyrwałam w ogrodzie nie te rośliny co trzeba, przez co będę musiała sadzić je jeszcze raz i przede wszystkim nieudolnie próbowałam jakoś zaradzić tej sytuacji.

      Po dłuższym staniu przy szafie i wybieraniu jakiegokolwiek ubrania, zdecydowałam się na zwykłe ciemne jeansy i czarny top. W samej bieliźnie zamknęłam szafę i z przewieszonymi przez ramię ubraniami podeszłam do łóżka. Odłożyłam rzeczy na różowo-niebieską pościel, na którą sama się po chwili rzuciłam, leząc teraz półgołym tyłkiem do góry. Westchnęłam ciężko w kołdrę i podniosłam wzrok na zegarek na szafce nocnej, by sprawdzić, ile czasu do piekła mi zostało. Cóż, zdecydowanie zbyt mało, bym była gotowa się z nim spotkać. Gdy postanowiłam wreszcie przestać robić wszystko co spowalnia swoje ruchy, wstałam i zaczęłam ubierać spodnie. Wsunęłam nogi w nogawki a stan na biodra, po czym po kolei zapięłam rozporek i guzik. Teraz w samym białym staniku i z bluzką w ręku podeszłam do szafy, na której drzwiach przytwierdzone było duże lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i nie zastałam w nim niczego, czego bym się nie spodziewała. Zastałam w nim to, co zwykle. Szarą, miejscami przeczerwienioną cerę, która będąc zupełnie czysta i wolna od skaz, była moim największym atutem. Mimo, że nigdy nie promieniała, zawsze wyglądała ładnie. Tak, czy inaczej. Ciemnie oczy, bez żadnego wyrazu i oznak radości życia. Włosy, desperacko potrzebujące przycięcia, wysuszone i nie odżywione. Całokształt tworzył mnie szarą, nie odznaczającą się niczym szczególnym zwykłą osobą, w której inni na pierwszy rzut oka nie dostrzegli by niczego niepokojącego. No, może oprócz nie żywych oczu. Wzięłam szczotkę z komody obok, po czym patrząc w własne, nieprzytomne oczy zaczęłam przeczesywać nią pasma długich, prawie czarnych włosów. Im dłużej na siebie patrzyłam, tym bardziej żałowałam, że wciąż to robię. Jednak nie potrafiłam przestać. Widziałam czeszącą się dziewczynę, w której oczach widniał ból i desperacka prośba o pomoc, której nigdy dotąd nie potrafiła wykrzyczeć na głos. Do dziś. Do czasu, w którym i tak na nic się to zdało. Chciałam jej pomóc, lecz już nie potrafiłam. Zrobiłam wszystko, co mogłam, lecz w jej oczach wciąż był wyraźny zawód. Byłam zawiedziona sama sobą. Po prostu nie mogłam już na to wpłynąć. Luke nigdy nie podarowałby mi sprzeciwu. Co więcej. Szukałby w nim większego dna, do póki nie znalazłby go. Oczywiście nie byłoby ono w ogóle prawdą.
      W rogu mojego pokoju, tuż za drzwiami wejściowymi, tak by nikt wchodzący do środka jej nie zauważył, stała duża sportowa torba z Nike. Przygotowałam ją wczoraj, na wypadek, gdyby mogła mi się jednak kiedyś przydać. Były w niej sportowe ubrania, ręcznik i kilka innych rzeczy. Nigdy ich nie używałam, i wygląda na to, że wciąż tego nie zrobię. Westchnęłam i rzuciłam drewnianą szczotkę z powrotem na komodę. Bluzkę przełożyłam przez głowę i wygładziłam, by ułożyła się dobrze. Wyglądałam przeciętnie, żeby nie powiedzieć po prostu źle.
      -  Wychodzisz gdzieś? - usłyszałam głos mamy w progu drzwi obok sprawiający, że westchnęłam, by dać jej do zrozumienia, że na pewno nie zamierzam informować jej o tym ze szczegółami.
      -  Tak.
      Podeszłam do łóżka, na której leżała moja mała, czarna torebka i zaczęłam chować do niej chusteczki higieniczne, komórkę i klucze od domu, na wypadek, gdybym wróciła późno. Bądź rano.
      -  Z kim idziesz? Późno wrócisz? - dopytywała. Zatrzymałam się w progu obok zbyt ciekawskiej, i namolniej matki.
      -  Z Sophy. I nie wiem. Pa - pożegnałem się i zbiegłam schodami na dół, zostawiając moją matkę w progu mojego pokoju. Na dole usłyszałam wibrację pochodzącą z torebki. Wyjęłam więc telefon i otworzyłam wiadomość tekstową od Luke'a, z której wynikało, że mamy spotkać się na końcu ulicy. Niechętnie wyszłam z domu.

***

      Już następnego dnia, jechałam autobusem, a dookoła mnie roznosiły się wrzaski jakieś wycieczki szkolnej co sprawiało, że moje nerwy były zszargane do granic możliwości. Gdy jedna z tych okropnych, wrzeszczących paskud obiła się o moją nogę, syknęłam pod nosem i zacisnęłam oczy w bólu. Momentalnie przez głowę przeszła mi okropna myśl zamordowania go, jednak nigdy nie zrobiłabym tego w rzeczywistości. Chłopiec zaśmiał się wrednie i uciekł szybko wgłąb swoich rówieśników, a jego opiekunka posłała mi przepraszające spojrzenie, próbując nieudolnie poskromić tego dzieciaka. Westchnęłam zła i oparłam głowę o metalową rurkę, której trzymałam się, by utrzymać równowagę. Oczy znów zacisnęłam, by chociaż postarać się nie myśleć o bólu na całym ciele.
      Gdy autobus w końcu zatrzymał się na przystanku, mocniej chwyciłam rurę a gdy w końcu stanął, poprawiłam swoją sportową torbę na ramieniu i wysiadłam. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w niebo. Cóż, Bóg chyba ma równie zły humor co ja. Po szarym niebie gromadziły się czarne, kłębiaste chmury wróżące jedynie pewny deszcz. Autobus odjechał, a ja przeszłam na drugą stronę. Zaczęłam iść spacerem przez zatłoczoną ulicę, a zlodowaciałe, fioletowe dłonie wepchnęłam w głąb kieszeni bluzy. Kaptur na głowie i okulary znacznie wyróżniały mnie z tłumu, który był ubrany w eleganckie płaszcze i kapelusze deszczowe. Ci wszyscy ludzie gnali jakby świat miał się skończyć. Uciekali przed pewna ulewą: biegali, krzyczeli, a samochody nie będąc od nich lepszymi, trąbiły bez powodu. Ja jednak, w przeciwieństwie do nich nie miałam na sobie ciemnego, eleganckiego płaszcza, czy kurtki, a swoją starą ulubioną żółtą bluzę, której kaptur zdobił moją głowę. Nie śpieszyłam się nigdzie. Nie miałam po co, bo nawet mój cel nie był pewny. Miałam chociaż czas na pomyślenie o tym, co chciałabym mu powiedzieć.
      Gdy wreszcie doszłam do odpowiedniej ulicy, skręciłam w nią i ściągnęłam kaptur. Moje włosy tak jak poprzednio, zostały rozwiane przez silny powiew wiatru, który wcześniej muskał śmierdzące spalenizną budynki. Przeszedł mnie zimny dreszcz, zaczynający się gdzieś w połowie pleców, kończący wraz z ich końcem. Tutaj było zupełnie inaczej. To było jedno z najbardziej odizolowanych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. Ludzie po prostu bali się tutaj chodzić i mijali tę ulicę bez mrugnięcia okiem. Jeśli byłabym przy zdrowych zmysłach, robiłabym tak samo, lecz wszystko było mi już jedno. I mimo, że nie było tu eleganckich, zakochanych w samych sobie ludzi, byli inni. Zakochani w ulicznych bójkach i rozbojach wandale, na moje nieszczęście stojący tuż przed bramą sali treningowej Justina.
      Westchnęłam, by dodać sobie odwagi i ignorując ich śmiechy i dobrze znany mi smród marihuany z ich jointów, szłam przed siebie.
      -  Dokąd dzieciaku? To teren zamknięty - sykną jeden z nich, wypuszczając odrażająco śmierdzący dym z marihuany wprost na moja twarz. Odepchnął moje ramię, tak, że odrzuciłam się do tyłu, a reszta pięcioosobowej grupy stojącej przy furtce, zaczęła przyglądać mi się i gadać między sobą. Spojrzałam na ciemnoskórego chłopaka z dużymi ustami. Jego naćpane oczy wypalały dziury w mojej twarzy.
      -  Przepraszam, muszę tam wejść - mruknęłam cicho i nie pewnie. Ja na prawdę musiałam. Musiałam to zrobić. Ze spuszczonym wzrokiem zignorowałam chłopaka i postawiłam jeden pewny krok, do póki ktoś o wiele większy ode mnie nie stanął na mojej drodze.
      -  Nie rozumiesz co się do Ciebie mówi? Spadaj stąd, chyba nie chcesz mieć kłopotów, co? No dalej, bądź dobrą dziewczynką - zarechotał grubas. Reszta ciemnoskórych chłopaków zawtórowała mu, otaczając mnie dookoła. Dwie dziewczyny, z czego jedna czarnoskóra, jak wszyscy faceci i jedna, jedyna biała. Obie patrzyły na mnie tak, jakby chciały zabić mnie za to, że wkroczyłam na ich teren. Stały oparte o siatkę i paliły papierosy. Ich białe, wysokie kozaki na szpilkach widocznie utrudniały im stanie i dawały wrażenie tanich dziwek. Cóż, ich nieuzasadniona nienawiść do mnie była niczym w porównaniu do nienawiści, którą przelewa na mnie Luke - pomyślałam i zacisnęłam pięści, by nie dać się im przestraszyć.
      -  Ja na prawdę muszę tam wejść, to bardzo ważne - wysyczałam zniecierpliwiona, a gruby chłopak zaśmiał się niekontrolowanie, co było wpływem jointa.
      -  Ej, Ben słyszałeś? Zadziorna! - zaczął się głośno śmiać.
      -  Co jest takiego ważnego, co laska? - popchnął mnie w bok drugi chłopak.
      -  Może pomyliła drogi - zaśmiał się gruby.
      -  Zgubiłaś się?
      Ktoś imieniem Ben, pogłaskał mnie kpiąco po głowie a wszyscy zaczęli rechotać. Kiedy Jeden z nich znów mnie odepchnął, poczułam jak łzy osadzają się w moich oczodołach, przez to, że traktowali mnie jak popychadło. Nie mogłam się znów poddać.
      -  Odwal się ode mnie i nie dotykaj mnie! - ryknęłam głośno by chwilę potem wściekle popchnąć kpiącego ze mnie i dalej trzymającego rękę na mojej głowie chłopaka, a on ledwo drgnął.
      -  Ej, ej, ej, spokojnie, skarbie, nie denerwuj się tak, chcemy się tylko zabawić!
     Gruby chłopak chwycił moje ręce od tyłu, mocno zaciskając moje nadgarstki, które po wczorajszej nocy cierpiały kolejne siniaki i rany. Krzyknęłam więc mocno w bólu i bezsilności, gdy reszta tych pieprzonych czarnuchów, zaczęła starać się mnie chwycić. Śmiali się głośno, nic nie robić sobie z tego, że zdają mi ból. Zaczęłam wierzgać nogami, gdy się zbliżali, więc wykorzystując to, że jestem trzymana od tyłu, uniosłam nogi tak, że jeden z nich został kopnięty.
      -  Ty mała pyskata suko - wrzasnął "Ben" kuląc się w bólu. Obaj pozostali zaczęli się głośno śmiać, a łzy bezsilności spływały po moich policzkach.
      -  Co jest do cholery?! - ktoś inny, aloe wciąż znajomy krzyknął więc z nadzieją spojrzałam w bok, gdzie do siatki podbiegł... Justin. Wyszedł przez furtkę i odepchnął ode mnie grubego chłopaka a ja korzystając z okazji, że jestem wolna i dziękując Justinowi w duchu, podniosłam swoją dużą torbę, która została odrzucona gdzieś na bok.
      -  Wyluzuj stary, to tylko jakaś mała dziwka! Chciała wejść na teren, to postraszyłem ją trochę, luz!
      -  Prosił Cię ktoś o to?! - warknął wściekle, a ten uniósł ręce w geście obronnym - A temu co? - kiwnął głową na Ben'a. W odpowiedzi, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu, po czym zacisnął je, trzymając się za krocze.
      - Ta suka... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
      Justin uświadomił sobie, że naprawdę tu jestem i posłał mi zszokowane spojrzenie. Wydawał się być cholernie zaskoczony tym faktem, a ja nie potrafiłam zdobyć się na żadne słowa. Nie wiedziałam nawet, co chcę mu powiedzieć, a mimo to przyszłam tu z nadzieja, którą dał mi ostatnio. Zawstydzona spuściłam wzrok i wytarłam łzy tak, by żaden z nich już ich nie widział.
      -  Nicol? - mruknął niedowierzając.
      -  Znasz tę małą? - spytała jedyna biała dziewczyna, patrząc na nas zaskoczona. Jeżeli wcześniej mnie nienawidziła, nie wiem, jak opisać to, co zobaczyłam w jej oczach teraz.
      -  Wejdź, zaraz przyjdę - mruknął w moją stronę. Widziałam, że nie żartuje, więc po prostu weszłam przez furtkę. po drodze ignorując wszystkie dziwne spojrzenia na sobie. Głównie to od Bena i "białej", jak też pozwoliłam ją sobie nazwać.
      -  Kim ona jest, co cholery?!
      -  Mia, idź stąd, powiem Ci wszystko w domu, ok?
      Z większym dystansem, jaki pokonywałam nie usłyszałam już ich rozmowy, a jedynie odgłos pocałunku. Chwilę później usłyszałam kroki oddalającej się grupy i odwróciłam się, by moja twarz o mało nie zderzyła się z klatką piersiową Justina. Popatrzyłam na niego oniemiała i oszołomiona.
      -  Hej - mruknęłam cicho. Cóż, może to nie było dużo, ale jednak.
      Justin westchnął - Przepraszam Cię za nich, nic Ci nie jest?
      Pokręciłam przecząco głową - Nie... Justin, możemy pogadać? - spojrzałam w oczy chłopaka z nadzieją, zadzierając wzrok ku górze.Skinął głową, po czym rozejrzał się po niebie, a jego twarz została oświetlona resztką słońca.
      - Nie tu, zaraz będzie padać. I nie rycz już.
      Wyminął mnie, i szybko szedł w stronę budynku. Biegiem szłam za nim, lecz torba obijająca się o moje obolałe ciało, tylko mnie spowalniała. Dlaczego wydawało mi się, że jest zły? Przepuścił mnie w drzwiach, po czym sam wszedł i zapalił światło. Cała sala znów ożyła, a ja spojrzałam na chłopaka.
      -  Ściągnij już te okulary.
      Zamknął za nami drzwi i usiadł na dużej kanapie obok nich. Zignorowałam jego uwagę i odłożyłam torbę pod swoje kolana.
      -  Justin, ja...
      -  Czekałem na Ciebie do ósmej. Wydawało mi się, że to dla Ciebie ważne, bo pieprzyłaś o tym, jak nieszczęśliwie masz w życiu. Mogę więc wiedzieć do kurwy nędzy, czemu zrobiłaś ze mnie idiotę i mnie wystawiłaś? Myślisz, że mam czas na takie gierki?
      Siedział bez emocji i nie wykonywał żadnego ruchu, przyglądając mi się uważnie i opanowanie. Mimo to, nie trzeba było być spostrzegawczym, by zauważyć, jak wściekły był.
      -   Nie mogłam - odparłam krótko.
      Justin zwęził powieki,jakby czekał na coś dalej. Westchnęłam więc i ściągnęłam okulary. Następnie bluzę, która spoczęła pod moimi stopami, więc zostałam w samej kusej koszulce, która ukazała wiele siniaków i zadrapań, które Luke, zadał mi wczoraj.
      Justin zlustrował mnie wzrokiem, a jego twarz, jakby złagodniała. Odchrząknął niezręcznie i wstał, a ja czułam, jak pod wpływem wspomnień moje oczy znów pieką. Tak cholernie nienawidziłam Luke'a.
      -  To od wczoraj? Nie miałaś tego ostatnio - stanął na przeciw mnie, dokładnie przyglądając się mojemu wyjątkowo delikatnie podbitemu oku. Było tylko lekko fioletowe pod dolną powieką, a stało się to gdy wyjątkowo niefortunnie popchnął mnie na ścianę.
      -  Kazał być mi gotową o czwartej. Co miałam zrobić?
      Justin jakby analizując coś w głowie odsunął się i znów mnie wyminął - Weź torbę i chodź.
      Pozbierałam z podłogi bluzę i okulary i biorąc torbę, podeszłam do chłopaka.
      -  Zazwyczaj nigdy nie daję nikomu drugiej szansy, ale dla Ciebie to zrobię. To taki wyjątek.
      -  Powinnam poczuć się wyjątkowa? - dźgnęłam go łokciem w bok.
      -  Tak - odparł poważnie, a ja zaśmiałam się pod nosem.
      -  Tutaj możesz zostawiać swoje rzeczy po treningu, jeśli będziesz chciała - odebrałam od niego mały kluczyk, który wyjął z zamka przypadkowej, wolnej szafki. To wszystko wyglądało tak, jakby to nie było jego prywatną salą treningowa, a coś na wzór szkoły. To sprawiło, że poczułam się niepewnie, wyobrażając sobie tych wszystkich trenujących mięśniaków a między nimi wszystkimi, drobną, kompletnie nieporadną mnie.
      -  Ok - odetchnęłam.
      -  Dalej. Tam są szatnie - wskazał palcem, a ja instynktownie się odwróciłam.
      -  Oh, ok.
      Justin patrzył na mnie wyczekująco, gdy moje spojrzenie znów spotkało się z jego. Wiem, że znów nie powinnam. Ale jego oczy były przepiękne. A zwłaszcza rzęsy.
      -  Mam coś na twarzy? - mruknęłam, pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.
      -  Oprócz tych obrzydliwych zadrapań to nic.
      -  Słucham? - zdziwiłam się. Nie umiem opisać tego, co poczułam. Momentalnie zachciało mi się płakać, bo miał świętą rację.
      -  Idź się przebierz w coś wygodnego i wróć tutaj - spojrzał na mnie uważnie, zanim odszedł.

      Weszłam do małej szatni i rzuciłam torbę na niską ławkę. Szybko się przebrałam, a po chwili byłam gotowa. Miałam na sobie luźną białą koszulkę i czarne leginsy. Dobrałam do tego buty do biegania, które kiedyś kupiłam. Gdy już miałam wyjść, uświadomiłam sobie, że moja twarz nie jest niczym zakryta. Nie mam przy sobie nawet podkładu. Cóż, Justin będzie musiał znosić widok moich obrzydliwych zadrapań.
      Wytarłam mokre od łez oczy i niepewnie wyszłam z szatni. Justin stał na ringu odwrócony do mnie plecami, a gdy spostrzegł, że jestem za nim, odwiesił dwie pary rękawic bokserskich na słup w rogu.
      -  Wchodź - podał mi rękę, więc wspięłam się na stopień i przeszłam pod linami. Mój wzrok ostatecznie zatrzymał się na rękawicach
      - Chcesz się ze mną bić? - spojrzałam na Justina z niedowierzaniem. Przecież kompletnie nie byłam na to gotowa. Justin wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na mnie rozbawiony, opierając się o grubą linę, która pod jego ciężarem, znacznie się napięła.
      -  Mam Ci pomóc, a nie zabić. Pamiętasz? - uśmiechnął się durnie.
      -  Dobrze wiedzieć. Trochę bałam się, że zrobią mi się kolejne obrzydliwe zadrapania. Podziękuj sobie, nie będziesz musiał patrzyć na ich większą ilość - rzuciłam ze smutkiem i goryczą w jego stronę a Justin odepchnął się od lin.
      - Przez to płakałaś w szatni, prawda? Przez to, że to powiedziałem - stwierdził i zaczął mnie bacznie obserwować. Nie wiedziałam, czy powinnam zaprzeczyć. Ale jaki miałoby to sens? Oboje bardzo powoli zaczęliśmy chodzić w kółko po ringu na przeciw siebie. Tak, jak robią to przeciwnicy.
      -  Ciekawe co zrobiłbyś ty, gdyby ktoś powiedział Ci w twarz coś takiego - warknęłam. Justin zdawał się uważnie mnie słuchać.
      -  To tak, jakby ktoś kiedyś powiedział Ci, że masz małego, do cholery - warknęłam, kompletnie nie przejmując się tym, jak to brzmi.
      Justin uśmiechnął się durnie pod nosem - Cóż, nie wiem, jak to jest. Nigdy nikt nie powiedział mi czegoś takiego.
      Prychnęłam - Więc? Co mam robić? Dalej będziesz patrzył na moje obrzydliwe zadrapania? - odpyskowałam wrednie. Nie wiem, co to było, lecz dawało mi to cholernego kopa w dupę. To uczucie, gdy powiedział mi to prosto w twarz. Przecież sama dla siebie tego nie chciałam, po co mi to powiedział?
      -  Daj już z tym spokój, Nicol. To była część ćwiczenia - rzucił w moja stronę jedną parę rękawic, a ja momentalnie je chwyciłam.
      -  Ćwiczenia? Jakiego ćwiczenia? Powiedziałeś, że nie będziemy się bić, do cholery!
      -  Zakładaj i ustalmy kilka zasad, dobrze? - Justin założył swoje niebieskie rękawice -  Nigdy o nic nie pytaj, to po pierwsze. Skoro przyszłaś tu, nie wiedząc po co, bo ktoś Ci mnie polecił, musiałaś mi zaufać, więc zawsze rób po prostu to, co mówię - zgiął ręce w łokciach, patrząc na mnie uważnie. On w ogóle nie żartował, więc zaczęłam zakładać gorączkowo swoje rękawice.
      -  Nie śpiesz się, nie uderzę się przecież.
      Spojrzałam na niego z grymasem - Taki rygor mam na co dzień, wiesz? Mój chłopak mówi dokładnie to samo, co ty. Każe mi nie pytać, i robić to, co on chce.
      -  Tyle, że ja nim nie jestem - odparł. Spuściłam spojrzenie, czując się zażenowaną, lecz po chwili tak samo, jak chłopak, zgięłam ręce w łokciach.
      -  Skoro możemy już zaczynać, a ty jesteś gotowa, słuchaj uważnie. Ćwiczenie będzie polegało na twoim skupieniu. Spróbuj mnie uderzyć za każdym razem, gdy poczujesz taką potrzebę ok?
      Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam niepewnie głową, nie mając zielonego pojęcia, na co się zgadzam -  Swoją drogą, jesteś cholernie cienka, wiesz? Te twoje chude posiniaczone ramionka nigdy nie pomogłyby Ci się ochronić przed Sam'em i resztą. Oczywiście, gdybym ja tam nie przyszedł.
      Patrzyłam Justinowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakkolwiek odwróci jego uwagę od moich zamiarów, gdy zrobiłam dwa skoczne kroki w przód, i zadałam cios. Zupełnie nie udolnie, bo Justin bardzo sprytnie go zablokował. Po chwili znów był gotowy "do walki". Byłam kompletnie bez silna, w przeciwieństwie do niego. Co ja tu do cholery robiłam? Nie miałam tego zapału, co on, a jedyne co posiadałam, to obrzydliwe zadrapania na twarzy. Westchnęłam zrezygnowana i oparłam się o liny. Zakryłam twarz kolanami, gdy ukucnęłam w bezsilności.
      -  Nicol, do cholery wstawaj. Nie możesz obrażać się o wszystko co powiem. Nie będę traktował Cię ulgowo, bo jesteś kobietą! - usłyszałam jego zdenerwowany głos z drugiego końca ringu.
      -  Nie wymagam tego od Ciebie. Traktuj mnie normalnie. Jak faceta - pociągnęłam nosem i wstałam, by znów zgiąć łokcie i stanąć w rozkroku.
      -  Gdybym tak właśnie zrobił, już nigdy więcej nie chciałabyś tu przyjść. Po pierwszym dniu wylądowałbyś na OIOM-ie, uwierz mi - durny uśmieszek, który zaczynał mnie denerwować ozdobił jego usta.
      -  Jesteś cholernie pewny siebie - podsumowałam.
      -  A ty spostrzegawcza. Lekcja pierwsza: Nigdy nie dawaj przeciwnikowi, ani nawet nikomu innemu do zrozumienia, że udało mu się skrzywdzić Cię psychicznie. Jeżeli potrafi aż tyle, skrzywdzenie Cię fizycznie będzie dla niego tylko wisienką na torcie, rozumiesz? - spojrzał na mnie pytająco z za swoich rękawic. To co mówił, miało taki cholerny sens, jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić, a ja byłam tego świadoma. Można powiedzieć, że obudził się we mnie słomiany zapał, lecz gdy znów spotkam się z Luke'em, zapomnę o wszystkim, co mówi teraz. Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
      -  Postaram się - ułożyłam pięści przed twarzą - Ale przed tobą nie muszę przecież udawać.
      -  Wręcz przeciwnie, nigdy więcej masz nie okazywać słabości przede mną! - krzyknął poważnie, a jego głos rozniósł się echem.
      -  Dlaczego? - zdziwiłam się. Wciąż obserwowałam każdy jego ruch, każde najmniejsze skinienie i drgnięcia, tak samo, jak on.
      -  Bo wejdzie Ci to w nawyk. Masz się tego wyzbyć, rozumiesz? Pierwsza rzecz to nie daj się zastraszyć. Możemy więc zrobić to ćwiczenie?
      Odetchnęłam głośno i niepewnie skinęłam głową. Justin stanął z szerokim rozkrokiem i pięściami przy twarzy, by się przygotować.
      -  Więc? Jak było wczoraj? Bardzo bolało?
      Ignorowałam, to co mówił. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Starałam skupić się na tym, by znów go uderzyć. Nieznacznie stanęłam na przodzie w tym celu, a Justin zrobił krok w tył.
      -  Tak, bolało. Ale to nic - stwierdziłam, udając twardą. W rzeczywistości zabolało. Cholernie.
      -  To nic? Nawet gdy nie chciał przestać, gdy o to prosiłaś? Więc opowiedz mi o tym, skoro to nic.
      Poruszał się z niezwykłą precyzją i nawet na chwile nie spuścił oka z mojej twarz. Pozostałam niewzruszona i znów się zbliżyłam. Uznałam, że jestem wystarczająco blisko, więc uderzyłam z całej siły, a jęk wydostał się z mojego gardła. Justin pochylił się w dół, zgrabnie omijając cios. Nie potrafiłam uwierzyć, że zrobił to z taką lekkością.
      -  No dalej! To nic? A co takiego zrobiłaś, że dostałaś w pysk, huh? Oddychałaś zbyt głośno? No dalej, przecież chcesz się wyżalić, na przykład możesz powiedzieć, czy krzyczałaś głośno by przestał.
      Zacisnęłam zęby -  To nie twoja pieprzona sprawa - syknęłam.
      Nie chciałam dać złapać się w garść, więc szybko się uspokoiłam, bo wiedziałam, że nie mogę dać się zranić psychicznie. Dam radę, umiem.
      -  Masz rację, nie moja pieprzona sprawa, ale zastanów się na nad tym dlaczego tu jesteś - zrobił krok w przód - Bo chcesz się umieć obronić zanim następnym razem Cię zbije i sprawi, że znów będziesz zwijać się z bólu. Jak za każdym razem - znów się zbliżył - No, Nicol, nie mam racji? Nie boli za każdym razem bardziej? Ile razy Ci groził? Pochwal się czym, i dodaj jeszcze to, co za każdym razem odpowiadałaś!
      Moje gardło zacisnęło się boleśnie. Nie mogłam przełknąć śliny i wiedziałam, że zraz się złamię. Nie możesz.
      -  Przypomnij sobie najgorszą chwilę w twoim życiu. Była przez niego? Jeśli tak, wyobraź sobie, że jestem nim, Spróbuj uderzyć mnie tak mocno, jak chciałabyś uderzyć jego! - krzyknął.
      Uderzyłam całą siłą, a pierwsza niekontrolowana słona łza żalu i bólu spłynęła po moim policzku. Justin zablokował mój cios swoim przed ramieniem.
      -  Tylko tyle? Jeżeli bronisz się tak za każdym razem, nic dziwnego, że twoje rany wyglądają tak wstrętnie - prychnął, blisko mojej twarzy, po czym mnie odepchnął. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem i rzuciłam się na Justina z pięściami, uderzając go wszędzie, gdzie tylko popadło. On jednak z łatwością blokował każdy mój cios.
      -  Uspokój się! - chwycił moje nadgarstki, lecz ja, jakbym wpadła w jakiś amok. Wyszarpywałam się i nie kontrolowałam siebie samej. Nigdy w życiu nikt nie doprowadził mnie do takiej furii.
      -  Gdybyś nie posłuchała teraz jego, wiesz co by się stało, prawda? - uniósł brew, gdy na chwile udało mu się mnie uspokoić i trzymać w garści.
      -  Wiem - zaszlochałam żałośnie i opuściłam głowę w dół., czekając na to, co ma powiedzieć za chwilę.
      -  Uderzyłby Cię - stwierdził to z taka łatwością i puścił moje ręce, zadając mi "ostateczny cios". Wszystkie te wspomnienia wróciły teraz ze zdwojoną siłą. Wszystko to, co mówił o Jake'u, o mamie, że ich pozabija, jeśli nie będę posłuszna. Tego wszystkiego było po prostu za dużo w mojej głowie, a Justin uświadomił mi w krótkim czasie, jak cholernie sobie z tym nie radzę. Byłam w kompletnej rozsypce, gdy to sobie uświadomiłam. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Po prostu ryczeć jak dziecko. Nie słyszałam kroków Justina, ale byłam pewna, że stał gdzieś z boku. Nie chciałam wyglądać żałośnie, ale nie panowałam nad tym. Mimo to, byłam mu wdzięczna, że dał mi chwilę, bym się uspokoiła.
      -  Co to za głupie ćwiczenie?! Polegało na tym, by mnie zranić?! Udało Ci się - wyszlochałam. Popatrzyłam na Justina nienawistnie, a on jedynie westchnął i stanął przy moim lewym boku. Ukucnął i spojrzał na moja zapłakaną twarz.
      -  Tak. Na tym ono polegało. Zgodziłaś się na wszystko, pamiętasz?
      Skinęłam hurtowo głową, znów wydając z siebie szloch.
      -  Widzisz? Znów udało mi się Cię zranić. Jesteś słaba psychicznie, nie wspominając nawet o fizyczności - odparł i położył delikatnie dłoń na moim ramieniu. Posłałam mu złe spojrzenie i pociągnęłam nosem
      -  Powinieneś więc budować mi psychikę. A nie ją niszczyć - zauważyłam.
      -  To były tylko słowa Nicol, mające na celu Cię osłabić. Skoro temu uległaś i skupiłaś się na tym co mówię, zamiast na tym co robię, wyłączyłaś zmysł wzroku. Włączyłaś tylko słuch, bo tylko na tym chciałaś się skupić. To dlatego, że dałaś ponieść się wspomnieniom, i smutkowi. Przemyśl to. Możesz tu jutro przyjść, ale nie musisz. To będzie twoja ostateczna decyzja - odparł rzeczowo, nawet na chwilę się nie oddalając, ani nawet nie ruszając.
      -  Jeżeli przyjdziesz, to będzie twoja ostateczna decyzja. Zaczniesz poważne treningi, ale obiecuję, że nie będzie łatwo - Justin westchnął ciężko i wstał na proste nogi. Zrzucił rękawice bokserskie, które znalazły swoje miejsce, tu na ringu obok mnie. Zszedł z niego i zaczął się oddalać, zostawiając mnie samą. ze swoimi myślami. Ściągnęłam niezgrabnie swoje rękawice i zostając na kolanach, powycierałam twarz i schowałam ją w dłonie, by wszystko sobie uporządkować. Tego po prostu było zbyt wiele.

      Gdy wyszłam ze sali, przewiesiłam swoją torbę na ramieniu. Nie zostawiłam jej w szatni. Musiałam dokładnie przemyśleć, czy to wszystko jest na moje siły. Niebo kłębiło się chmurami coraz bardziej. Pierwsze krople zimnego deszczu zaczęły rozbijać się o ziemię, a zimny wiatr nieprzyjemnie muskał moja nagrzaną skórę. Szybko ruszyłam ku furtce, i zamknęłam ją z trzaskiem. Było już spokojnie po ósmej, a ja nie miałam pomysłu, co mogłabym powiedzieć matce.

      Weszłam po cichu do nienaturalnie i zbyt cichego domu. Jake jak zwykle jest z Mattem, to rozumiem. Ale jeśli i Jennifer wyszła, dlaczego drzwi były otwarte?
      -  Mamo? Jake? - krzyknęłam, zrzucając z nóg przemoczone trampki. W progu pojawiła się mama, a ja wyprostowałam się i chwyciłam swoją torbę.
      -  Oh, hej. Myślałam, że wyszłaś - zagryzłam wargę. Spojrzała na moją torbę i skrzyżowała ręce
      -  Gdzie byłaś?
      -  Ah, to? - uniosłam torbę - Byłam pobiegać - weszłam do kuchni i rzuciłam torbę na krzesło.
      -  Pobiegać? Nicol, ty nienawidzisz sportu - usłyszałam jej niedowierzający głos za plecami, gdy podeszłam do zlewu. Nalałam sobie kranówki, którą wypiłam jednym duszkiem.
      -  Rekreacja i kondycja są ważne, mamo. Byłam z Sophy - nie odwróciłam się. Wylałam resztę wody.
      -  W okularach przeciw słonecznych?
      Szarpnęła moim ramieniem, i zbliżyła rękę, by mi je ściągnąć. Cofnęłam się - To dlatego, że bolą mnie oczy - westchnęłam.
      -  Nicol, w co ty grasz? Znikasz na całe dnie, ostatnio dwa dni pod rząd znikałaś rano, a dziś drugi dzień z kolei wracasz o dziesiątej! Martwię się rozumiesz? - potrząsnęła moim ramieniem. Syknęłam nagle, przez ból, który mi zadała. Modliłam się by nie zwróciła na to uwagi. Drzwi główne gwałtownie się otworzyły, a po chwili śmiech Jake'a i Matta rozniosły się po przedpokoju.
      -  Jake? - krzyknęła. Mój brat odbił piłkę od podłogi, zanim dostrzegł, że mama tu jest.
      -  Jake nie graj piłką w domu! - krzyknęła.
      -  Dobra, już dobra! Matt zostaje na noc, może? Proszę mamo!
      Westchnęła z przymkniętymi oczami. Jej nerwy były na skraju wytrzymania i miałam w tym swój udział.
      -  Tak, może. Idźcie do Ciebie - machnęła ręką na odchodne. Gdy Jake i Matt zniknęli w jego pokoju, postanowiłam wykorzystać sytuację i sama szybko się wyewakuować.
      -  Nicol, czemu uciekasz?
      -  Jestem zmęczona - chwyciłam torbę. Szybko wskoczyłam na schody, a gdy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam go na zamek. Poczułam, że wreszcie jestem u siebie, więc rzuciłam torbę w kąt i rozpięłam bluzę. Zrzuciłam ją z ramion, a okulary delikatnie wysunęłam z za uszu, uwalniając w końcu swoje spuchnięte oko. Podeszłam do lustra przy szafie, patrząc na siebie z obrzydzeniem. Blizny i zadrapania były o wiele bardziej widoczne, a siniaki bardziej intensywne.
      Justin miał racje. Jestem obrzydliwa.

***

Cześć wszystkim! I mamy kolejny rozdział :) Chciałabym zaznaczyć, że następny pojawi się trochę później, nawet do dwóch tygodni, ponieważ mam tylko 7 rozdziałów a weny brak. Jestem w takim momencie, w którym muszę wszystko przemyśleć i cholera jasna, nie wiem jak się do tego teraz zabrać. Także cierpliwości :)

Podoba się rozdział? Muszę przyznać, że jestem zadowolona ze sceny treningowej, ale oczywiście, to wasze zdanie mnie interesuje a podzielić się nim możecie w komentarzach ;)
Tego dnia, wszystko wyjątkowo niezdarnie mi szło. Wylałam dzbanek z sokiem przy obiedzie, wyrwałam w ogrodzie nie te rośliny co trzeba, przez co będę musiała sadzić je jeszcze raz i przede wszystkim nieudolnie próbowałam jakoś zaradzić tej sytuacji.

      Po dłuższym staniu przy szafie i wybieraniu jakiegokolwiek ubrania, zdecydowałam się na zwykłe ciemne jeansy i czarny top. W samej bieliźnie zamknęłam szafę i z przewieszonymi przez ramię ubraniami podeszłam do łóżka. Odłożyłam rzeczy na różowo-niebieską pościel, na którą sama się po chwili rzuciłam, leząc teraz półgołym tyłkiem do góry. Westchnęłam ciężko w kołdrę i podniosłam wzrok na zegarek na szafce nocnej, by sprawdzić, ile czasu do piekła mi zostało. Cóż, zdecydowanie zbyt mało, bym była gotowa się z nim spotkać. Gdy postanowiłam wreszcie przestać robić wszystko co spowalnia swoje ruchy, wstałam i zaczęłam ubierać spodnie. Wsunęłam nogi w nogawki a stan na biodra, po czym po kolei zapięłam rozporek i guzik. Teraz w samym białym staniku i z bluzką w ręku podeszłam do szafy, na której drzwiach przytwierdzone było duże lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i nie zastałam w nim niczego, czego bym się nie spodziewała. Zastałam w nim to, co zwykle. Szarą, miejscami przeczerwienioną cerę, która będąc zupełnie czysta i wolna od skaz, była moim największym atutem. Mimo, że nigdy nie promieniała, zawsze wyglądała ładnie. Tak, czy inaczej. Ciemnie oczy, bez żadnego wyrazu i oznak radości życia. Włosy, desperacko potrzebujące przycięcia, wysuszone i nie odżywione. Całokształt tworzył mnie szarą, nie odznaczającą się niczym szczególnym zwykłą osobą, w której inni na pierwszy rzut oka nie dostrzegli by niczego niepokojącego. No, może oprócz nie żywych oczu. Wzięłam szczotkę z komody obok, po czym patrząc w własne, nieprzytomne oczy zaczęłam przeczesywać nią pasma długich, prawie czarnych włosów. Im dłużej na siebie patrzyłam, tym bardziej żałowałam, że wciąż to robię. Jednak nie potrafiłam przestać. Widziałam czeszącą się dziewczynę, w której oczach widniał ból i desperacka prośba o pomoc, której nigdy dotąd nie potrafiła wykrzyczeć na głos. Do dziś. Do czasu, w którym i tak na nic się to zdało. Chciałam jej pomóc, lecz już nie potrafiłam. Zrobiłam wszystko, co mogłam, lecz w jej oczach wciąż był wyraźny zawód. Byłam zawiedziona sama sobą. Po prostu nie mogłam już na to wpłynąć. Luke nigdy nie podarowałby mi sprzeciwu. Co więcej. Szukałby w nim większego dna, do póki nie znalazłby go. Oczywiście nie byłoby ono w ogóle prawdą.
      W rogu mojego pokoju, tuż za drzwiami wejściowymi, tak by nikt wchodzący do środka jej nie zauważył, stała duża sportowa torba z Nike. Przygotowałam ją wczoraj, na wypadek, gdyby mogła mi się jednak kiedyś przydać. Były w niej sportowe ubrania, ręcznik i kilka innych rzeczy. Nigdy ich nie używałam, i wygląda na to, że wciąż tego nie zrobię. Westchnęłam i rzuciłam drewnianą szczotkę z powrotem na komodę. Bluzkę przełożyłam przez głowę i wygładziłam, by ułożyła się dobrze. Wyglądałam przeciętnie, żeby nie powiedzieć po prostu źle.
      -  Wychodzisz gdzieś? - usłyszałam głos mamy w progu drzwi obok sprawiający, że westchnęłam, by dać jej do zrozumienia, że na pewno nie zamierzam informować jej o tym ze szczegółami.
      -  Tak.
      Podeszłam do łóżka, na której leżała moja mała, czarna torebka i zaczęłam chować do niej chusteczki higieniczne, komórkę i klucze od domu, na wypadek, gdybym wróciła późno. Bądź rano.
      -  Z kim idziesz? Późno wrócisz? - dopytywała. Zatrzymałam się w progu obok zbyt ciekawskiej, i namolniej matki.
      -  Z Sophy. I nie wiem. Pa - pożegnałem się i zbiegłam schodami na dół, zostawiając moją matkę w progu mojego pokoju. Na dole usłyszałam wibrację pochodzącą z torebki. Wyjęłam więc telefon i otworzyłam wiadomość tekstową od Luke'a, z której wynikało, że mamy spotkać się na końcu ulicy. Niechętnie wyszłam z domu.

***

      Już następnego dnia, jechałam autobusem, a dookoła mnie roznosiły się wrzaski jakieś wycieczki szkolnej co sprawiało, że moje nerwy były zszargane do granic możliwości. Gdy jedna z tych okropnych, wrzeszczących paskud obiła się o moją nogę, syknęłam pod nosem i zacisnęłam oczy w bólu. Momentalnie przez głowę przeszła mi okropna myśl zamordowania go, jednak nigdy nie zrobiłabym tego w rzeczywistości. Chłopiec zaśmiał się wrednie i uciekł szybko wgłąb swoich rówieśników, a jego opiekunka posłała mi przepraszające spojrzenie, próbując nieudolnie poskromić tego dzieciaka. Westchnęłam zła i oparłam głowę o metalową rurkę, której trzymałam się, by utrzymać równowagę. Oczy znów zacisnęłam, by chociaż postarać się nie myśleć o bólu na całym ciele.
      Gdy autobus w końcu zatrzymał się na przystanku, mocniej chwyciłam rurę a gdy w końcu stanął, poprawiłam swoją sportową torbę na ramieniu i wysiadłam. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w niebo. Cóż, Bóg chyba ma równie zły humor co ja. Po szarym niebie gromadziły się czarne, kłębiaste chmury wróżące jedynie pewny deszcz. Autobus odjechał, a ja przeszłam na drugą stronę. Zaczęłam iść spacerem przez zatłoczoną ulicę, a zlodowaciałe, fioletowe dłonie wepchnęłam w głąb kieszeni bluzy. Kaptur na głowie i okulary znacznie wyróżniały mnie z tłumu, który był ubrany w eleganckie płaszcze i kapelusze deszczowe. Ci wszyscy ludzie gnali jakby świat miał się skończyć. Uciekali przed pewna ulewą: biegali, krzyczeli, a samochody nie będąc od nich lepszymi, trąbiły bez powodu. Ja jednak, w przeciwieństwie do nich nie miałam na sobie ciemnego, eleganckiego płaszcza, czy kurtki, a swoją starą ulubioną żółtą bluzę, której kaptur zdobił moją głowę. Nie śpieszyłam się nigdzie. Nie miałam po co, bo nawet mój cel nie był pewny. Miałam chociaż czas na pomyślenie o tym, co chciałabym mu powiedzieć.
      Gdy wreszcie doszłam do odpowiedniej ulicy, skręciłam w nią i ściągnęłam kaptur. Moje włosy tak jak poprzednio, zostały rozwiane przez silny powiew wiatru, który wcześniej muskał śmierdzące spalenizną budynki. Przeszedł mnie zimny dreszcz, zaczynający się gdzieś w połowie pleców, kończący wraz z ich końcem. Tutaj było zupełnie inaczej. To było jedno z najbardziej odizolowanych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. Ludzie po prostu bali się tutaj chodzić i mijali tę ulicę bez mrugnięcia okiem. Jeśli byłabym przy zdrowych zmysłach, robiłabym tak samo, lecz wszystko było mi już jedno. I mimo, że nie było tu eleganckich, zakochanych w samych sobie ludzi, byli inni. Zakochani w ulicznych bójkach i rozbojach wandale, na moje nieszczęście stojący tuż przed bramą sali treningowej Justina.
      Westchnęłam, by dodać sobie odwagi i ignorując ich śmiechy i dobrze znany mi smród marihuany z ich jointów, szłam przed siebie.
      -  Dokąd dzieciaku? To teren zamknięty - sykną jeden z nich, wypuszczając odrażająco śmierdzący dym z marihuany wprost na moja twarz. Odepchnął moje ramię, tak, że odrzuciłam się do tyłu, a reszta pięcioosobowej grupy stojącej przy furtce, zaczęła przyglądać mi się i gadać między sobą. Spojrzałam na ciemnoskórego chłopaka z dużymi ustami. Jego naćpane oczy wypalały dziury w mojej twarzy.
      -  Przepraszam, muszę tam wejść - mruknęłam cicho i nie pewnie. Ja na prawdę musiałam. Musiałam to zrobić. Ze spuszczonym wzrokiem zignorowałam chłopaka i postawiłam jeden pewny krok, do póki ktoś o wiele większy ode mnie nie stanął na mojej drodze.
      -  Nie rozumiesz co się do Ciebie mówi? Spadaj stąd, chyba nie chcesz mieć kłopotów, co? No dalej, bądź dobrą dziewczynką - zarechotał grubas. Reszta ciemnoskórych chłopaków zawtórowała mu, otaczając mnie dookoła. Dwie dziewczyny, z czego jedna czarnoskóra, jak wszyscy faceci i jedna, jedyna biała. Obie patrzyły na mnie tak, jakby chciały zabić mnie za to, że wkroczyłam na ich teren. Stały oparte o siatkę i paliły papierosy. Ich białe, wysokie kozaki na szpilkach widocznie utrudniały im stanie i dawały wrażenie tanich dziwek. Cóż, ich nieuzasadniona nienawiść do mnie była niczym w porównaniu do nienawiści, którą przelewa na mnie Luke - pomyślałam i zacisnęłam pięści, by nie dać się im przestraszyć.
      -  Ja na prawdę muszę tam wejść, to bardzo ważne - wysyczałam zniecierpliwiona, a gruby chłopak zaśmiał się niekontrolowanie, co było wpływem jointa.
      -  Ej, Ben słyszałeś? Zadziorna! - zaczął się głośno śmiać.
      -  Co jest takiego ważnego, co laska? - popchnął mnie w bok drugi chłopak.
      -  Może pomyliła drogi - zaśmiał się gruby.
      -  Zgubiłaś się?
      Ktoś imieniem Ben, pogłaskał mnie kpiąco po głowie a wszyscy zaczęli rechotać. Kiedy Jeden z nich znów mnie odepchnął, poczułam jak łzy osadzają się w moich oczodołach, przez to, że traktowali mnie jak popychadło. Nie mogłam się znów poddać.
      -  Odwal się ode mnie i nie dotykaj mnie! - ryknęłam głośno by chwilę potem wściekle popchnąć kpiącego ze mnie i dalej trzymającego rękę na mojej głowie chłopaka, a on ledwo drgnął.
      -  Ej, ej, ej, spokojnie, skarbie, nie denerwuj się tak, chcemy się tylko zabawić!
     Gruby chłopak chwycił moje ręce od tyłu, mocno zaciskając moje nadgarstki, które po wczorajszej nocy cierpiały kolejne siniaki i rany. Krzyknęłam więc mocno w bólu i bezsilności, gdy reszta tych pieprzonych czarnuchów, zaczęła starać się mnie chwycić. Śmiali się głośno, nic nie robić sobie z tego, że zdają mi ból. Zaczęłam wierzgać nogami, gdy się zbliżali, więc wykorzystując to, że jestem trzymana od tyłu, uniosłam nogi tak, że jeden z nich został kopnięty.
      -  Ty mała pyskata suko - wrzasnął "Ben" kuląc się w bólu. Obaj pozostali zaczęli się głośno śmiać, a łzy bezsilności spływały po moich policzkach.
      -  Co jest do cholery?! - ktoś inny, aloe wciąż znajomy krzyknął więc z nadzieją spojrzałam w bok, gdzie do siatki podbiegł... Justin. Wyszedł przez furtkę i odepchnął ode mnie grubego chłopaka a ja korzystając z okazji, że jestem wolna i dziękując Justinowi w duchu, podniosłam swoją dużą torbę, która została odrzucona gdzieś na bok.
      -  Wyluzuj stary, to tylko jakaś mała dziwka! Chciała wejść na teren, to postraszyłem ją trochę, luz!
      -  Prosił Cię ktoś o to?! - warknął wściekle, a ten uniósł ręce w geście obronnym - A temu co? - kiwnął głową na Ben'a. W odpowiedzi, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu, po czym zacisnął je, trzymając się za krocze.
      - Ta suka... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
      Justin uświadomił sobie, że naprawdę tu jestem i posłał mi zszokowane spojrzenie. Wydawał się być cholernie zaskoczony tym faktem, a ja nie potrafiłam zdobyć się na żadne słowa. Nie wiedziałam nawet, co chcę mu powiedzieć, a mimo to przyszłam tu z nadzieja, którą dał mi ostatnio. Zawstydzona spuściłam wzrok i wytarłam łzy tak, by żaden z nich już ich nie widział.
      -  Nicol? - mruknął niedowierzając.
      -  Znasz tę małą? - spytała jedyna biała dziewczyna, patrząc na nas zaskoczona. Jeżeli wcześniej mnie nienawidziła, nie wiem, jak opisać to, co zobaczyłam w jej oczach teraz.
      -  Wejdź, zaraz przyjdę - mruknął w moją stronę. Widziałam, że nie żartuje, więc po prostu weszłam przez furtkę. po drodze ignorując wszystkie dziwne spojrzenia na sobie. Głównie to od Bena i "białej", jak też pozwoliłam ją sobie nazwać.
      -  Kim ona jest, co cholery?!
      -  Mia, idź stąd, powiem Ci wszystko w domu, ok?
      Z większym dystansem, jaki pokonywałam nie usłyszałam już ich rozmowy, a jedynie odgłos pocałunku. Chwilę później usłyszałam kroki oddalającej się grupy i odwróciłam się, by moja twarz o mało nie zderzyła się z klatką piersiową Justina. Popatrzyłam na niego oniemiała i oszołomiona.
      -  Hej - mruknęłam cicho. Cóż, może to nie było dużo, ale jednak.
      Justin westchnął - Przepraszam Cię za nich, nic Ci nie jest?
      Pokręciłam przecząco głową - Nie... Justin, możemy pogadać? - spojrzałam w oczy chłopaka z nadzieją, zadzierając wzrok ku górze.Skinął głową, po czym rozejrzał się po niebie, a jego twarz została oświetlona resztką słońca.
      - Nie tu, zaraz będzie padać. I nie rycz już.
      Wyminął mnie, i szybko szedł w stronę budynku. Biegiem szłam za nim, lecz torba obijająca się o moje obolałe ciało, tylko mnie spowalniała. Dlaczego wydawało mi się, że jest zły? Przepuścił mnie w drzwiach, po czym sam wszedł i zapalił światło. Cała sala znów ożyła, a ja spojrzałam na chłopaka.
      -  Ściągnij już te okulary.
      Zamknął za nami drzwi i usiadł na dużej kanapie obok nich. Zignorowałam jego uwagę i odłożyłam torbę pod swoje kolana.
      -  Justin, ja...
      -  Czekałem na Ciebie do ósmej. Wydawało mi się, że to dla Ciebie ważne, bo pieprzyłaś o tym, jak nieszczęśliwie masz w życiu. Mogę więc wiedzieć do kurwy nędzy, czemu zrobiłaś ze mnie idiotę i mnie wystawiłaś? Myślisz, że mam czas na takie gierki?
      Siedział bez emocji i nie wykonywał żadnego ruchu, przyglądając mi się uważnie i opanowanie. Mimo to, nie trzeba było być spostrzegawczym, by zauważyć, jak wściekły był.
      -   Nie mogłam - odparłam krótko.
      Justin zwęził powieki,jakby czekał na coś dalej. Westchnęłam więc i ściągnęłam okulary. Następnie bluzę, która spoczęła pod moimi stopami, więc zostałam w samej kusej koszulce, która ukazała wiele siniaków i zadrapań, które Luke, zadał mi wczoraj.
      Justin zlustrował mnie wzrokiem, a jego twarz, jakby złagodniała. Odchrząknął niezręcznie i wstał, a ja czułam, jak pod wpływem wspomnień moje oczy znów pieką. Tak cholernie nienawidziłam Luke'a.
      -  To od wczoraj? Nie miałaś tego ostatnio - stanął na przeciw mnie, dokładnie przyglądając się mojemu wyjątkowo delikatnie podbitemu oku. Było tylko lekko fioletowe pod dolną powieką, a stało się to gdy wyjątkowo niefortunnie popchnął mnie na ścianę.
      -  Kazał być mi gotową o czwartej. Co miałam zrobić?
      Justin jakby analizując coś w głowie odsunął się i znów mnie wyminął - Weź torbę i chodź.
      Pozbierałam z podłogi bluzę i okulary i biorąc torbę, podeszłam do chłopaka.
      -  Zazwyczaj nigdy nie daję nikomu drugiej szansy, ale dla Ciebie to zrobię. To taki wyjątek.
      -  Powinnam poczuć się wyjątkowa? - dźgnęłam go łokciem w bok.
      -  Tak - odparł poważnie, a ja zaśmiałam się pod nosem.
      -  Tutaj możesz zostawiać swoje rzeczy po treningu, jeśli będziesz chciała - odebrałam od niego mały kluczyk, który wyjął z zamka przypadkowej, wolnej szafki. To wszystko wyglądało tak, jakby to nie było jego prywatną salą treningowa, a coś na wzór szkoły. To sprawiło, że poczułam się niepewnie, wyobrażając sobie tych wszystkich trenujących mięśniaków a między nimi wszystkimi, drobną, kompletnie nieporadną mnie.
      -  Ok - odetchnęłam.
      -  Dalej. Tam są szatnie - wskazał palcem, a ja instynktownie się odwróciłam.
      -  Oh, ok.
      Justin patrzył na mnie wyczekująco, gdy moje spojrzenie znów spotkało się z jego. Wiem, że znów nie powinnam. Ale jego oczy były przepiękne. A zwłaszcza rzęsy.
      -  Mam coś na twarzy? - mruknęłam, pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.
      -  Oprócz tych obrzydliwych zadrapań to nic.
      -  Słucham? - zdziwiłam się. Nie umiem opisać tego, co poczułam. Momentalnie zachciało mi się płakać, bo miał świętą rację.
      -  Idź się przebierz w coś wygodnego i wróć tutaj - spojrzał na mnie uważnie, zanim odszedł.

      Weszłam do małej szatni i rzuciłam torbę na niską ławkę. Szybko się przebrałam, a po chwili byłam gotowa. Miałam na sobie luźną białą koszulkę i czarne leginsy. Dobrałam do tego buty do biegania, które kiedyś kupiłam. Gdy już miałam wyjść, uświadomiłam sobie, że moja twarz nie jest niczym zakryta. Nie mam przy sobie nawet podkładu. Cóż, Justin będzie musiał znosić widok moich obrzydliwych zadrapań.
      Wytarłam mokre od łez oczy i niepewnie wyszłam z szatni. Justin stał na ringu odwrócony do mnie plecami, a gdy spostrzegł, że jestem za nim, odwiesił dwie pary rękawic bokserskich na słup w rogu.
      -  Wchodź - podał mi rękę, więc wspięłam się na stopień i przeszłam pod linami. Mój wzrok ostatecznie zatrzymał się na rękawicach
      - Chcesz się ze mną bić? - spojrzałam na Justina z niedowierzaniem. Przecież kompletnie nie byłam na to gotowa. Justin wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na mnie rozbawiony, opierając się o grubą linę, która pod jego ciężarem, znacznie się napięła.
      -  Mam Ci pomóc, a nie zabić. Pamiętasz? - uśmiechnął się durnie.
      -  Dobrze wiedzieć. Trochę bałam się, że zrobią mi się kolejne obrzydliwe zadrapania. Podziękuj sobie, nie będziesz musiał patrzyć na ich większą ilość - rzuciłam ze smutkiem i goryczą w jego stronę a Justin odepchnął się od lin.
      - Przez to płakałaś w szatni, prawda? Przez to, że to powiedziałem - stwierdził i zaczął mnie bacznie obserwować. Nie wiedziałam, czy powinnam zaprzeczyć. Ale jaki miałoby to sens? Oboje bardzo powoli zaczęliśmy chodzić w kółko po ringu na przeciw siebie. Tak, jak robią to przeciwnicy.
      -  Ciekawe co zrobiłbyś ty, gdyby ktoś powiedział Ci w twarz coś takiego - warknęłam. Justin zdawał się uważnie mnie słuchać.
      -  To tak, jakby ktoś kiedyś powiedział Ci, że masz małego, do cholery - warknęłam, kompletnie nie przejmując się tym, jak to brzmi.
      Justin uśmiechnął się durnie pod nosem - Cóż, nie wiem, jak to jest. Nigdy nikt nie powiedział mi czegoś takiego.
      Prychnęłam - Więc? Co mam robić? Dalej będziesz patrzył na moje obrzydliwe zadrapania? - odpyskowałam wrednie. Nie wiem, co to było, lecz dawało mi to cholernego kopa w dupę. To uczucie, gdy powiedział mi to prosto w twarz. Przecież sama dla siebie tego nie chciałam, po co mi to powiedział?
      -  Daj już z tym spokój, Nicol. To była część ćwiczenia - rzucił w moja stronę jedną parę rękawic, a ja momentalnie je chwyciłam.
      -  Ćwiczenia? Jakiego ćwiczenia? Powiedziałeś, że nie będziemy się bić, do cholery!
      -  Zakładaj i ustalmy kilka zasad, dobrze? - Justin założył swoje niebieskie rękawice -  Nigdy o nic nie pytaj, to po pierwsze. Skoro przyszłaś tu, nie wiedząc po co, bo ktoś Ci mnie polecił, musiałaś mi zaufać, więc zawsze rób po prostu to, co mówię - zgiął ręce w łokciach, patrząc na mnie uważnie. On w ogóle nie żartował, więc zaczęłam zakładać gorączkowo swoje rękawice.
      -  Nie śpiesz się, nie uderzę się przecież.
      Spojrzałam na niego z grymasem - Taki rygor mam na co dzień, wiesz? Mój chłopak mówi dokładnie to samo, co ty. Każe mi nie pytać, i robić to, co on chce.
      -  Tyle, że ja nim nie jestem - odparł. Spuściłam spojrzenie, czując się zażenowaną, lecz po chwili tak samo, jak chłopak, zgięłam ręce w łokciach.
      -  Skoro możemy już zaczynać, a ty jesteś gotowa, słuchaj uważnie. Ćwiczenie będzie polegało na twoim skupieniu. Spróbuj mnie uderzyć za każdym razem, gdy poczujesz taką potrzebę ok?
      Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam niepewnie głową, nie mając zielonego pojęcia, na co się zgadzam -  Swoją drogą, jesteś cholernie cienka, wiesz? Te twoje chude posiniaczone ramionka nigdy nie pomogłyby Ci się ochronić przed Sam'em i resztą. Oczywiście, gdybym ja tam nie przyszedł.
      Patrzyłam Justinowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakkolwiek odwróci jego uwagę od moich zamiarów, gdy zrobiłam dwa skoczne kroki w przód, i zadałam cios. Zupełnie nie udolnie, bo Justin bardzo sprytnie go zablokował. Po chwili znów był gotowy "do walki". Byłam kompletnie bez silna, w przeciwieństwie do niego. Co ja tu do cholery robiłam? Nie miałam tego zapału, co on, a jedyne co posiadałam, to obrzydliwe zadrapania na twarzy. Westchnęłam zrezygnowana i oparłam się o liny. Zakryłam twarz kolanami, gdy ukucnęłam w bezsilności.
      -  Nicol, do cholery wstawaj. Nie możesz obrażać się o wszystko co powiem. Nie będę traktował Cię ulgowo, bo jesteś kobietą! - usłyszałam jego zdenerwowany głos z drugiego końca ringu.
      -  Nie wymagam tego od Ciebie. Traktuj mnie normalnie. Jak faceta - pociągnęłam nosem i wstałam, by znów zgiąć łokcie i stanąć w rozkroku.
      -  Gdybym tak właśnie zrobił, już nigdy więcej nie chciałabyś tu przyjść. Po pierwszym dniu wylądowałbyś na OIOM-ie, uwierz mi - durny uśmieszek, który zaczynał mnie denerwować ozdobił jego usta.
      -  Jesteś cholernie pewny siebie - podsumowałam.
      -  A ty spostrzegawcza. Lekcja pierwsza: Nigdy nie dawaj przeciwnikowi, ani nawet nikomu innemu do zrozumienia, że udało mu się skrzywdzić Cię psychicznie. Jeżeli potrafi aż tyle, skrzywdzenie Cię fizycznie będzie dla niego tylko wisienką na torcie, rozumiesz? - spojrzał na mnie pytająco z za swoich rękawic. To co mówił, miało taki cholerny sens, jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić, a ja byłam tego świadoma. Można powiedzieć, że obudził się we mnie słomiany zapał, lecz gdy znów spotkam się z Luke'em, zapomnę o wszystkim, co mówi teraz. Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
      -  Postaram się - ułożyłam pięści przed twarzą - Ale przed tobą nie muszę przecież udawać.
      -  Wręcz przeciwnie, nigdy więcej masz nie okazywać słabości przede mną! - krzyknął poważnie, a jego głos rozniósł się echem.
      -  Dlaczego? - zdziwiłam się. Wciąż obserwowałam każdy jego ruch, każde najmniejsze skinienie i drgnięcia, tak samo, jak on.
      -  Bo wejdzie Ci to w nawyk. Masz się tego wyzbyć, rozumiesz? Pierwsza rzecz to nie daj się zastraszyć. Możemy więc zrobić to ćwiczenie?
      Odetchnęłam głośno i niepewnie skinęłam głową. Justin stanął z szerokim rozkrokiem i pięściami przy twarzy, by się przygotować.
      -  Więc? Jak było wczoraj? Bardzo bolało?
      Ignorowałam, to co mówił. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Starałam skupić się na tym, by znów go uderzyć. Nieznacznie stanęłam na przodzie w tym celu, a Justin zrobił krok w tył.
      -  Tak, bolało. Ale to nic - stwierdziłam, udając twardą. W rzeczywistości zabolało. Cholernie.
      -  To nic? Nawet gdy nie chciał przestać, gdy o to prosiłaś? Więc opowiedz mi o tym, skoro to nic.
      Poruszał się z niezwykłą precyzją i nawet na chwile nie spuścił oka z mojej twarz. Pozostałam niewzruszona i znów się zbliżyłam. Uznałam, że jestem wystarczająco blisko, więc uderzyłam z całej siły, a jęk wydostał się z mojego gardła. Justin pochylił się w dół, zgrabnie omijając cios. Nie potrafiłam uwierzyć, że zrobił to z taką lekkością.
      -  No dalej! To nic? A co takiego zrobiłaś, że dostałaś w pysk, huh? Oddychałaś zbyt głośno? No dalej, przecież chcesz się wyżalić, na przykład możesz powiedzieć, czy krzyczałaś głośno by przestał.
      Zacisnęłam zęby -  To nie twoja pieprzona sprawa - syknęłam.
      Nie chciałam dać złapać się w garść, więc szybko się uspokoiłam, bo wiedziałam, że nie mogę dać się zranić psychicznie. Dam radę, umiem.
      -  Masz rację, nie moja pieprzona sprawa, ale zastanów się na nad tym dlaczego tu jesteś - zrobił krok w przód - Bo chcesz się umieć obronić zanim następnym razem Cię zbije i sprawi, że znów będziesz zwijać się z bólu. Jak za każdym razem - znów się zbliżył - No, Nicol, nie mam racji? Nie boli za każdym razem bardziej? Ile razy Ci groził? Pochwal się czym, i dodaj jeszcze to, co za każdym razem odpowiadałaś!
      Moje gardło zacisnęło się boleśnie. Nie mogłam przełknąć śliny i wiedziałam, że zraz się złamię. Nie możesz.
      -  Przypomnij sobie najgorszą chwilę w twoim życiu. Była przez niego? Jeśli tak, wyobraź sobie, że jestem nim, Spróbuj uderzyć mnie tak mocno, jak chciałabyś uderzyć jego! - krzyknął.
      Uderzyłam całą siłą, a pierwsza niekontrolowana słona łza żalu i bólu spłynęła po moim policzku. Justin zablokował mój cios swoim przed ramieniem.
      -  Tylko tyle? Jeżeli bronisz się tak za każdym razem, nic dziwnego, że twoje rany wyglądają tak wstrętnie - prychnął, blisko mojej twarzy, po czym mnie odepchnął. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem i rzuciłam się na Justina z pięściami, uderzając go wszędzie, gdzie tylko popadło. On jednak z łatwością blokował każdy mój cios.
      -  Uspokój się! - chwycił moje nadgarstki, lecz ja, jakbym wpadła w jakiś amok. Wyszarpywałam się i nie kontrolowałam siebie samej. Nigdy w życiu nikt nie doprowadził mnie do takiej furii.
      -  Gdybyś nie posłuchała teraz jego, wiesz co by się stało, prawda? - uniósł brew, gdy na chwile udało mu się mnie uspokoić i trzymać w garści.
      -  Wiem - zaszlochałam żałośnie i opuściłam głowę w dół., czekając na to, co ma powiedzieć za chwilę.
      -  Uderzyłby Cię - stwierdził to z taka łatwością i puścił moje ręce, zadając mi "ostateczny cios". Wszystkie te wspomnienia wróciły teraz ze zdwojoną siłą. Wszystko to, co mówił o Jake'u, o mamie, że ich pozabija, jeśli nie będę posłuszna. Tego wszystkiego było po prostu za dużo w mojej głowie, a Justin uświadomił mi w krótkim czasie, jak cholernie sobie z tym nie radzę. Byłam w kompletnej rozsypce, gdy to sobie uświadomiłam. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Po prostu ryczeć jak dziecko. Nie słyszałam kroków Justina, ale byłam pewna, że stał gdzieś z boku. Nie chciałam wyglądać żałośnie, ale nie panowałam nad tym. Mimo to, byłam mu wdzięczna, że dał mi chwilę, bym się uspokoiła.
      -  Co to za głupie ćwiczenie?! Polegało na tym, by mnie zranić?! Udało Ci się - wyszlochałam. Popatrzyłam na Justina nienawistnie, a on jedynie westchnął i stanął przy moim lewym boku. Ukucnął i spojrzał na moja zapłakaną twarz.
      -  Tak. Na tym ono polegało. Zgodziłaś się na wszystko, pamiętasz?
      Skinęłam hurtowo głową, znów wydając z siebie szloch.
      -  Widzisz? Znów udało mi się Cię zranić. Jesteś słaba psychicznie, nie wspominając nawet o fizyczności - odparł i położył delikatnie dłoń na moim ramieniu. Posłałam mu złe spojrzenie i pociągnęłam nosem
      -  Powinieneś więc budować mi psychikę. A nie ją niszczyć - zauważyłam.
      -  To były tylko słowa Nicol, mające na celu Cię osłabić. Skoro temu uległaś i skupiłaś się na tym co mówię, zamiast na tym co robię, wyłączyłaś zmysł wzroku. Włączyłaś tylko słuch, bo tylko na tym chciałaś się skupić. To dlatego, że dałaś ponieść się wspomnieniom, i smutkowi. Przemyśl to. Możesz tu jutro przyjść, ale nie musisz. To będzie twoja ostateczna decyzja - odparł rzeczowo, nawet na chwilę się nie oddalając, ani nawet nie ruszając.
      -  Jeżeli przyjdziesz, to będzie twoja ostateczna decyzja. Zaczniesz poważne treningi, ale obiecuję, że nie będzie łatwo - Justin westchnął ciężko i wstał na proste nogi. Zrzucił rękawice bokserskie, które znalazły swoje miejsce, tu na ringu obok mnie. Zszedł z niego i zaczął się oddalać, zostawiając mnie samą. ze swoimi myślami. Ściągnęłam niezgrabnie swoje rękawice i zostając na kolanach, powycierałam twarz i schowałam ją w dłonie, by wszystko sobie uporządkować. Tego po prostu było zbyt wiele.

      Gdy wyszłam ze sali, przewiesiłam swoją torbę na ramieniu. Nie zostawiłam jej w szatni. Musiałam dokładnie przemyśleć, czy to wszystko jest na moje siły. Niebo kłębiło się chmurami coraz bardziej. Pierwsze krople zimnego deszczu zaczęły rozbijać się o ziemię, a zimny wiatr nieprzyjemnie muskał moja nagrzaną skórę. Szybko ruszyłam ku furtce, i zamknęłam ją z trzaskiem. Było już spokojnie po ósmej, a ja nie miałam pomysłu, co mogłabym powiedzieć matce.

      Weszłam po cichu do nienaturalnie i zbyt cichego domu. Jake jak zwykle jest z Mattem, to rozumiem. Ale jeśli i Jennifer wyszła, dlaczego drzwi były otwarte?
      -  Mamo? Jake? - krzyknęłam, zrzucając z nóg przemoczone trampki. W progu pojawiła się mama, a ja wyprostowałam się i chwyciłam swoją torbę.
      -  Oh, hej. Myślałam, że wyszłaś - zagryzłam wargę. Spojrzała na moją torbę i skrzyżowała ręce
      -  Gdzie byłaś?
      -  Ah, to? - uniosłam torbę - Byłam pobiegać - weszłam do kuchni i rzuciłam torbę na krzesło.
      -  Pobiegać? Nicol, ty nienawidzisz sportu - usłyszałam jej niedowierzający głos za plecami, gdy podeszłam do zlewu. Nalałam sobie kranówki, którą wypiłam jednym duszkiem.
      -  Rekreacja i kondycja są ważne, mamo. Byłam z Sophy - nie odwróciłam się. Wylałam resztę wody.
      -  W okularach przeciw słonecznych?
      Szarpnęła moim ramieniem, i zbliżyła rękę, by mi je ściągnąć. Cofnęłam się - To dlatego, że bolą mnie oczy - westchnęłam.
      -  Nicol, w co ty grasz? Znikasz na całe dnie, ostatnio dwa dni pod rząd znikałaś rano, a dziś drugi dzień z kolei wracasz o dziesiątej! Martwię się rozumiesz? - potrząsnęła moim ramieniem. Syknęłam nagle, przez ból, który mi zadała. Modliłam się by nie zwróciła na to uwagi. Drzwi główne gwałtownie się otworzyły, a po chwili śmiech Jake'a i Matta rozniosły się po przedpokoju.
      -  Jake? - krzyknęła. Mój brat odbił piłkę od podłogi, zanim dostrzegł, że mama tu jest.
      -  Jake nie graj piłką w domu! - krzyknęła.
      -  Dobra, już dobra! Matt zostaje na noc, może? Proszę mamo!
      Westchnęła z przymkniętymi oczami. Jej nerwy były na skraju wytrzymania i miałam w tym swój udział.
      -  Tak, może. Idźcie do Ciebie - machnęła ręką na odchodne. Gdy Jake i Matt zniknęli w jego pokoju, postanowiłam wykorzystać sytuację i sama szybko się wyewakuować.
      -  Nicol, czemu uciekasz?
      -  Jestem zmęczona - chwyciłam torbę. Szybko wskoczyłam na schody, a gdy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam go na zamek. Poczułam, że wreszcie jestem u siebie, więc rzuciłam torbę w kąt i rozpięłam bluzę. Zrzuciłam ją z ramion, a okulary delikatnie wysunęłam z za uszu, uwalniając w końcu swoje spuchnięte oko. Podeszłam do lustra przy szafie, patrząc na siebie z obrzydzeniem. Blizny i zadrapania były o wiele bardziej widoczne, a siniaki bardziej intensywne.
      Justin miał racje. Jestem obrzydliwa.

***
Cześć wszystkim! I mamy kolejny rozdział. Chciałabym tylko uprzedzić, że kolejny może pojawić się nawet za dwa tygodnie, ponieważ na chwilę obecną mam tylko 7 rozdziałów a weny brak. Utknęłam w takim momencie, gdzie trzeba wszystko na spokojnie przemyśleć a ja nie mam na razie do tego głowy. Cierpliwości i wyrozumiałości :)

Podoba wam się rozdział? Muszę przyznać, że mi akurat podoba się scenka z treningu, ale oczywiście to wasze zdanie mnie obchodzi, a podzielić się nim możecie w komentarzach ;)

http://ask.fm/CommenLove

Zapraszam do informowanych :)