niedziela, 8 listopada 2015

06

 Gdy cała impreza się skończyła, była godzina około szóstej nad ranem, a ja byłam wykończona, śpiąca i bez życia. Cała noc strasznie mi się ciągła, zwłaszcza od momentu rozmowy z Samem. Myśl o tym, co jest prawdziwym sensem jego "bojaźliwości" wobec tego, że został przyłapany wywoływała dreszcze na moim ciele.
      -  Luke - mruknęłam.
      -  Co? - spytał, lecz nie było to warknięciem, a bardziej nieprzytomnym zdenerwowaniem.
      -  Uważaj jak jedziesz. Skup się - upomniałam. Luke był totalnie senny a ja zaczynałam martwić się o moje zdrowie i życie, gdy tak sobie miał je głęboko w tyłku. Nie, żeby martwił się nawet o swoje, gdy jednym okiem spał, a drugim patrzył na jezdnię przed nami. Nawet, jeżeli wciąż świeciła porannymi pustkami. Nie podobało mi się to, że zdarzało mu się jechać zygzakiem, a na krawędziach niektórych chodników wciąż były drzewa, w które mógłby wjechać.
      -  Czego chciał od Ciebie Benson? - zapytał nagle, na chwile na mnie patrząc. Poczułam, jak coś zaciska mi się w środku.
      -  Nic.
      -  Nic? Jesteś pewna?
      -  Mhm - mruknęłam na koniec. Oparłam głowę o szybę by nie patrzeć Luke'owi w oczy, w których mógłby dostrzec jakiekolwiek oznaki tego, że kłamię.
      -  Więc skoro nie chciał nic, to po co z tobą gadał, huh? - dopytywał w złości.
      -  Zatrzymaj się tutaj, dobrze? Muszę trochę ochłonąć i się przewietrzyć. Cała śmierdzę papierosami - jęknęłam, wąchając kołnierzyk swojej bluzki. Na prawdę nie wiem, co skłoniło mnie, bym ubrała ją na takie wyjście. A tak właściwie nie wiem, co skusiło mnie, bym założyła swoją ulubioną bluzkę na jakiekolwiek spotkanie z Lukiem, który właśnie zaparkował przed podjazdem jednego z kilku domów dalej.
      -  Masz mnie do cholery za idiotę? Nie wkurwiaj mnie i po prostu powiedz, czego od ciebie chciał?! - uderzył mocno pięściami kierownicę, którą chwilę wcześniej uwolnił. Przerażona jego nagłym, wybuchowym ruchem sapnęłam i spojrzałam niepewnie na Luke'a. Nie było to zbyt przekonywujące go o mojej niewinności spojrzenie, bo po chwili znów uderzył w kierownicę. Jeszcze mocniej, i tak, jakby jeszcze bardziej nie przejmował się tym, że w każdej chwili się rozleci. Tak się nie stanie oczywiście, bo Luke nie ma "tanich" samochodów.
      -  On tylko pytał, jak się czuję, gdy ty gadałeś, a ja wyszłam. Zupełnie w przeciwieństwie do Ciebie, wiesz? - odparłam w smutku i irytacji - W ogóle mi nie ufasz - mówiąc to miałam obarczający winą głos. Miałam nadzieję, że zrobi mu się głupio, gdy to zauważy, lecz cholernie się myliłam.
      -  Bo nie mam powodów, żeby Ci ufać. I albo to ty robisz ze mnie i przy okazji z siebie idiotkę, albo Benson nim jest, jeśli myśli, że uwierzę w jego opiekuńczość - splunął jadowicie. Rozgniewany spojrzał na mnie przez swoje ramię.
      -  Masz zakaz rozmawiania z nim - stwierdził krótko, jakby to było nic wielkiego, że mówi mi, z kim mam do cholery prawo rozmawiać, a z kim nie.
      -  Luke, no chyba już przesadzasz wiesz? Czy kiedykolwiek dałam Ci powody do nieufności?! - broniłam się, gestykulując rękoma. Może i nie kochałam Luke'a już od bardzo dawna, ale to bolało, gdy uświadomiłam sobie, że kiedyś tak było. To były swojego czasu piękne chwile, lecz nigdy nie chciałabym się do nich cofnąć i jeszcze raz doczekać momentów, gdy groził śmiercią mnie, mamie i Jake'owi.
      -  Oh uwierz, lepiej dla Ciebie, jeśli nigdy ich mi nie dasz - ostrzegł. Byłam tym po prostu przerażona. Tym z jaką łatwością przychodziło mu straszenie i zastraszanie mnie. Nerwowo chwyciłam klamkę gotowa wysiadać.
      -   Było naprawdę miło. Do zo... cześć - poprawiłam się szybko, by nie wpadł mu do głowy kolejny durny pomysł umówienia się ze mną bez mojej zgody i pośpiesznie wysiadłam z jego cholernego samochodu. Miałam nadzieję, że nie usłyszał tego, co chciałam powiedzieć wcześniej, i patrzyłam, jak jego auto odjeżdża, zostawiając mnie samą pośród porannej, jesiennej mgły.
      Gdy weszłam do domu, byłam przemarznięta do szpiku kości, bo oprzytomniłam sobie, że nie wzięłam swojej kurtki z samochodu. Świetnie. Trzęsąc się z zimna i dygocząc zębami, ściągnęłam swoje balerinki, by nie robić nim hałasu i nie obudzić mamy, która na pewno odsypia cały tydzień. Po cichu weszłam do półmrocznej kuchni a później prosto na schody, by znaleźć się jak najszybciej w swoim łóżku. Położyłam się, nawet nie przebierając. Nie miałam siły na nic, po bezsennej nocy którą zafundował mi Luke i wiedziałam, że nie powinnam iść spać teraz, by móc normalnie zasnąć w nocy a mimo to nie potrafiłam. Opadłam ciężko na poduszkach i usnęłam tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy zasypiałam.
      Po czasie, który wydawał mi się minutą, ale z pewnością nią nie był uchyliłam oczy. Wciąż byłam bardzo senna, lecz już nie spałam. Spojrzałam na zegarek. Byłam zdziwiona, że jest już wpół do dwunastej. Nienawidziłam tego uczucia spania minuty, jak nie wiem co. Próbowałam jeszcze zasnąć, więc zamknęłam oczy, by jeszcze raz oddać się błogiej krainie snu, która wzywała mnie na gwałt. Do czasu.
      -  Maaaamooooo! - rozdarł się z dołu Jake. Jęknęłam rozzłoszczona i otuliłam głowę poduszką tak, że moje uszy były całkowicie zakryte, a ja znów niesłysząca nic.
      -  Maaaaaaamoooooo! - krzyknął ponownie, tyle, że głośniej, doprowadzając mnie do większej furii.
      Nosz kurwa jego mać.
      - Możesz się tam zamknąć!? - ryknęłam wściekle, co było spowodowane moją bezsennością. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a jedyne głośne tupanie na dole. Czy to są jakieś żarty, czy po prostu wciąż mi się to śni? Ludzie mają szczęście, że nie ma przy mnie akurat żadnego z ich siedmiu miliardów. Byłam tak wściekle nie wyspana i obrażona na cały świat, że bez chwili namysłu udusiłabym kogoś tą poduszką.
      Tupania i kroki szurających kapci na dole nie ustępowały, a ja uświadomiłam sobie, że to wszystko przez niedomknięte drzwi. Przez to, że mój sen był bardzo nietrwały, wiedziałam, że nie usnę już gdy wstanę i je zamknę i na pewno nie zrobię tego też w tym przedpołudniowym hałasie. Jedyną opcja było po prostu wstać i jak najszybciej wziąć prysznic. Śmierdziałam jak stary alkoholik, chociaż nie piłam ani kropelki. Gdy powąchałam bluzkę znów, ona wciąż śmierdziała papierosami a teraz jeszcze potem.
      Wstałam z myślą, jak mogłam iść spać tak nieprzygotowana i jak najszybciej zaczęłam robić to teraz. Wzięłam szybki, zimny prysznic, by się rozbudzić i nie dawać mamie znaków, jak bardzo późno wróciłam.
       Gdy byłam już czysta, z równie czystym sumieniem mogłam zejść na dół, ubrana w świeżą piżamę dla niepoznaki, gdzie mama smażyła naleśniki, a Jake słuchał muzyki se swojego IPada. Cholera, nawet mnie nie było stać na taki sprzęt!
      -  Patrzcie kogo poranna rosa przyprowadziła - odparła porozumiewawczo tyłem do nas, a przodem do kuchenki.
      -  Tak by się nie stało, gdybyście mnie nie pobudzili. Jake! - potrząsnęłam ramieniem durnego brata, gdy oklapłam na krzesło obok - Mógłbyś następnym razem łaskawie nie hałasować tak w sobotę!? - krzyczałam, by mnie usłyszał. Skrzywił się i posłał mi mordercze spojrzenie, odwracając się plecami do mnie i po chamsku mnie ignorując. Przewróciłam oczami, bo byłam pewna, że nawet mnie nie usłyszał.
      -  Nicol - odparła poważnie, więc skupiłam uwagę na mamie, która chwilowo przestała smażyć naleśniki.
      -  Tak? - wlałam sobie soku pomarańczowego, czując nagle nie pohamowaną ochotę na witaminę C.
      -  Wiem doskonale o której godzinie wróciłaś. Masz mnie za idiotkę? - spojrzała na mnie z wyrzutem. Upiłam sok, by nie patrzeć na mamę i spojrzałam na Jake'a, który nie był nawet świadomy, że rozmawiamy. Nie odezwałam się nic. Bo po co? Nie miałam kompletnie żadnego usprawiedliwienia, bo wolałam nie mieszać w to znowu Sophy. Swoimi kłamstwami potrafiłam zbudować jej naprawdę ciekawy życiorys, albo chociaż plan dnia, ale tylko kiedy Luke tego chciał, przysięgam.
      -  Zobaczysz, skończy Ci się to robienie, co chcesz, moja panno. Tego jest ostatnio stanowczo za dużo. Ostatnio myślałam nad... - nie miała szansy dokończyć swojego matczynego monologu bez wątpienia mającego na celu zastraszenie i naprostowanie mnie, ponieważ Jake zupełnie nagle i gwałtownie wyjął ze swoich uszu słuchawki i krzyknął - Mamo! Właśnie! Zapomniałem Ci powiedzieć. Dzisiaj wychodzę, bo idę do Matta - spojrzał na mamę błagalnie, chociaż wcale o to nie pytał. Mały cham.
      -  Żadna nowość, nie musisz tego tak ogłaszać. W sumie ostatnio dużo się spotykacie i jesteście sobie bardzo bliscy, mam rację? - uniosłam prowokacyjnie brew a po jego minie mogłam zauważyć, że jest zakłopotany.
      -  Dokładnie tak - odezwała się, zauważając moją rację i jakby kompletnie zapominając o tym co chciała mi powiedzieć. Nie miałam zamiaru wspominać jej o tym, mimo, że zastanawiało mnie, nad czym tak ostatnio myślała.
      -  A propo wyjścia, chciałam wam powiedzieć, że >>> wieczorem wychodzę. Stanley zaprosił mnie na spotkanie biznesowe. Wiecie, niby nuda, nadęte bogate snoby, ale nie wypadało odmówić. Mogę zabrać kogoś ze sobą, więc jeśli obiecacie, że będziecie grzeczni, możecie ze mną iść - uśmiechnęła się porozumiewawczo.
      -  Jeśli chodzi o mnie, to ja odpadam. Mam dość nadętości tutaj - odparł dumnie Jake. Oh, jak bardzo chciałabym zniszczyć jego pyszność w tamtym momencie.
      -  A ty, Nicol? Dotrzymasz mi towarzystwa? - spytała, lecz nie patrzyła wtedy na mnie. To brzmiało zupełnie tak, jakby chciała bym z nią poszła tylko po to, by miała pewność, że tego dnia nie będę nigdzie tam, gdzie ona by nie chciała, bym była.
      -  Zostanę w domu, mam dużo nauki. Poza tym, to też nie dla mnie.

      -  Cześć - przywitałyśmy się z Sophy całusem w policzek, gdy otworzyłam jej drzwi - Przyniosłam nam kilka ściąg, które odkupiłam od starszego chłopaka w szkole - uśmiechnęła się diabelsko, gdy pomachała w powietrzu plikiem zmiętych kartek w kratkę.
      -  Sophy, powinnyśmy zrobić to same, wiesz? - odparłam pouczająco, choć sama nie bardzo w to wierzyłam.
      Sophy lekceważąc mnie, zupełnie tak jak myślałam weszła do kuchni - Daj spokój, doceń moje poświęcenie i sto dolców. Ten idiota chciał więcej, ale Audrey Jones nie chciała dać za to dwustu, więc sprzedał mi. To co idziemy się uczyć? - parsknęła rozbawiona. Westchnęłam, ale ruszyłam za dziewczyną na górę.
      -  Swoją drogą, jesteś jakaś nie wyraźna - zauważyła i rzuciła swoją szkolną torbę w ten sam kąt za drzwiami - Nie wyspałaś się?
      Sophy rozsiadła się na łóżku i zaczęła przeglądać strony zakupionych ściąg. Oh, tylko Sophy Hammilton woli wydać sto dolarów niż nauczyć się i zrobić projekt samej.
      -  Żebyś wiedziała, jak bardzo. Nie ważne. Rób z tym to, co masz robić, a ja pójdę po coś do picia.
      Razem z Sophy robiłyśmy, a właściwie spisywałyśmy wszystko do późnego popołudnia. Obliczenia i równania to nie moja bajka, a kiedy to wszystko zaczyna zawierać i opierać się na wzorach totalnie wymiękam. Cóż, jak za sto dolarów zdecydowanie było warto. Oh, tylko nie myślcie, że Sophy zrobiła cokolwiek. Chciałam oddać jej połowę pieniędzy lecz ona była tak cwana, że jeśli to ja zrobię wszystko za nas obie, będziemy kwita. Mała suka.
      -  Nie myśl, że cię wyganiam Soph, ale powinnaś się zbierać. Muszę wyjść - odparłam zmęczona i westchnąwszy odrzuciłam niesforne kosmyki do tyłu, gdy zaczynała zbliżać się odpowiednia godzina.
      -  Gdzie idziesz? - spytała zdziwiona gdy przestała dłubać w paznokciach i popatrzyła na mnie z dołu, bo wstałam by przebrać się w coś cieplejszego. O tej prze na dworze zaczynało robić się coraz ciemniej, więc by być mniej zauważalną, zawsze ubierałam coś mało schludnego. Postawiłam na swoją starą żółtą bluzę, którą ściągnęłam z krzesła przy biurku.
      -  Nie udawaj, że nie wiesz - posłałam Sophy porozumiewawcze spojrzenie i zaczęłam ściągać luźne dresy, w których chodziłam po domu. Mina Sophy świadczyła o tym, że jednak jest na tyle głupia, bym znów musiała jej wszystko tłumaczyć.
      -  Boże Sophy - westchnęłam na jej "niekumatość" i zaczęłam wsuwać na jedną z nóg nogawkę ciemnych obcisłych jeansów, które wcześniej naszykowałam - Idę do Justina.
      -  Aaaaaa - przeciągnęła, jakby właśnie doznała olśnienia.
      -  No właśnie.
      -  Wyjdę z tobą to odprowadzę Cię - pośpiesznie zaczęła zbierać wszystkie swoje rzeczy i niechlujnie pakować je do torby.
      -  Świetnie. Powiesz mojej mamie, że idę do Ciebie i, że mnie później odprowadzisz, dobra? - spojrzałam na przyjaciółkę i pomogłam jej spakować rzeczy. Zapięła torbę i spojrzała na mnie dziwnie.
      -  Dobra, ale po co? Nie możesz po prostu wyjść? - dopytywała, jak bym była głupia. Dlaczego ona zawsze musi nic nie rozumieć akurat, gdy mamy najmniej czasu? Do autobusu zostało mi parę minut, a moje ciało nie było wystarczająco zagojone, bym, biegła tam na gwałt. A wolałam nie denerwować Justina spóźnieniami. Przecież nie robię tego dla niego ani nikogo innego oprócz samej siebie.
      -  Matka ostatnio zrobiła się cholernie podejrzliwa. Niby się zmieniłam i w ogóle. Rano chciała mi coś powiedzieć, ale Jake jej przerwał i do tej pory nie wiem o co jej chodzi. Wolę jej nie denerwować i na pewno będzie pewniejsza, gdy zobaczy, że jestem z tobą - wytłumaczyłam w pośpiechu, gdy zbiegałyśmy po schodach. Na dole przywitała nas mama, która rozmawiała o czymś z moim bratem.
      -  Dzień dobry - przywitała się Sophy z grzecznym uśmiechem. Mama przybrała na twarz swój, by go odwzajemnić, lecz wyglądała na jakąś zdenerwowaną. Jake miał głowę w dole, więc byłam pewna, że to znów jego wina.
      -  Dzień dobry, Sophy - odparła z fałszywą radością i spojrzała na mnie - Nicol wybierasz się gdzieś?
      -  Tak, idę do Sophy. Robiłyśmy projekt, ale okazało się, że nie mam dodatkowej książki, a Sophy ją ma - spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, a ona instynktownie skinęła głową.
      -  Nicol, pytałam, czy masz wszystkie książki, a teraz nagle okazuje się, że nie? - westchnęła. Wyglądało na to, że to kupiła - Ile ona kosztuje?
      Podeszła do swojej torby i zaczęła w niej grzebać, aby po chwili wyciągnąć portfel.
      -  Nie, nie trzeba. Mam jeszcze trochę pieniędzy, kupię ją sobie sama. Wrócę nie długo, nie martw się - uśmiechnęłam się przelotnie, lecz nie można było nazwać tego szczerym uśmiechem. Uniosłam dłoń w górę na pożegnanie i razem z Sophy wyszłyśmy z domu.
      -  Co jest z tobą nie tak, że musisz kłamać, żeby wyjść? Nie zrozum mnie źle, nie chce się wtrącać, ale to dziwne - zauważyła i zrobiła dziwną minę. Szłyśmy na pieszo, bo nie zauważyłam nigdzie samochodu Sophy, więc pewnie i ona będzie musiała dostać się do domu na nogach.
      -  To przecież wszystko przez Luke'a. To przez niego kompletnie straciłam zaufanie mamy a przecież nie powiem jej teraz wprost, że będę wychodzić co dziennie przed czwartą, żeby przestać dać manipulować sobą chłopakowi o którym nawet nie wie - gdy nasze spojrzenia się spotkały, Sophy zamilknęła i zaczęła patrzeć na drogę przed sobą. Nie wątpiłam w to, że po prostu nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Przecież miałam rację.
      Gdy doszyłyśmy na przystanek pożegnałyśmy się, Sophy poszła w swoja stronę a ja czekałam na autobus. Oklapłam tyłkiem na stara ławkę, na której oprócz mnie siedziało kilka starszych osób i jakaś grupa nastolatków w moim wieku. Być może byli nawet z mojej szkoły, lecz nie była z nikim wystarczająco blisko, by powiedzieć sobie chociaż tradycyjne "cześć". Oprócz Sophy, oczywiście. Po paru minutach przyjechał w końcu odpowiedni autobus, na który jak się okazało czekali wszyscy siedzący ze mną na ławce. Weszłam do środka zaraz za śmiejącą się grupą, wcześniej pozwalając wysiąść osobom, które były już na odpowiednim przystanku. Zajęłam jedno z wolnych miejsc przy oknie i przytuliłam się do szyby, by móc obserwować widok, gdy autobus będzie już jechał, co uwielbiam robić w trakcie jazdy.
      Całą drogę jak zwykle przetrwałam na myśleniu o Justinie i kolejnym treningu. Trochę pociły mi się dłonie, więc pocierałam je o siebie nawzajem, by pozbyć się okropnego uczucia wilgoci pod nimi. Czy byłam zestresowana? Oh, tak. Justin i jego pomysły trochę mnie... przerażały. Mimo to, jednak nic nie było ważniejsze od tego na tyle, bym nie pojechała tam znów. Nawet strach który czułam już za każdym razem, że na każdym rogu spotkam Luke'a, on zapyta dokąd idę, a ja nie będę w stanie tego wytłumaczyć. Oczywiście, bez porównywalnie najgorszym byłoby go spotkać na rogu ulicy sali treningowej Justina. Nazwijcie mnie wariatką i powiedzcie, że zaczynam świrować, ale mam wrażenie, że każdy chłopak, który wyraźnie nie wygląda jak ktoś z dobrego domu kojarzy mi się z Luke'em i widzę go w nich. W każdym. To paranoja, lecz nie radzę sobie z tym.
      Gdy autobus zatrzymał się na dobrze znanym mi już przystanku, wysiadłam wraz z tłumem ludzi i zakładając żółty kaptur na głowę i wciąż spoconymi dłońmi w kieszeni nie szłam nigdzie indziej, niż pod ten sam adres, tą samą ulicą i między tymi samymi ludźmi co zawsze.
      Miałam wrażenie, że pogoda za każdym razem nie sprzyja mi akurat wtedy, gdy nie jestem na nią przygotowana. Niebo było ciemniejsze niż normalnie o tej godzinie mimo, że mamy końcówkę września. Chmury deszczowe rozciągały się po całym niebie nad miastem i coraz bardziej kłębiły czyniąc je jeszcze ciemniejszymi. Zupełnie tak, jak czasem myśli w mojej głowie.
      Przedarłam się przez miejski natłok i z głową ku niebu, by zobaczyć tabliczkę z nazwą ulicy, wkroczyłam na tę jedną z najciemniejszych i bezludnych. Już na początku przywitał mnie ten sam proces: podmuch wiatru spowodowany wąskością tej ulicy, smród spalenizny, który ten za sobą niesie i ten przerażający dreszcz. Nie byłam na to przygotowana, więc sapnęłam i wykrzywiłam nos, lecz nie zatrzymywałam się wiedząc jaki jest mój cel. Jedynie moja głowa była o parę centymetrów niżej. Być może ze strachu? Szłam i nic nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy to dobry znak, lecz na pewno bezpieczniejszy od hałaśliwych śmiechów tych wszystkich czarnoskórych ćpunów, których jak mi się wydaje, ulica jest domem.
      Szarpnęłam bezpośrednio furtką gotowa wejść na teren. Metalowe dźwiczki nawet nie myślały o skrzypiącym ruchu w tył, jak bywa zawsze. Zadziwiona, powtórzyłam mocne szarpnięcie ręką jeszcze raz, aby rozwiać wątpliwości o małym wkładzie mojej siły, lecz one naprawdę były zamknięte.                 Spojrzałam w przód, by zaobserwować salę na środku terenu, lecz nic nie dostrzegłam przez ciemność, która teraz już pojawiła się nagle coraz bardziej z chwili na chwilę.
Co do cholery?
      Odpuściłam sobie bezcelowe szarpanie się z furtką. Justina po prostu nie było mimo, że wcześniej nic mi o tym nie mówił.

***

       Gdy ostatni dzwonek sygnalizujący koniec ostatniej poniedziałkowej lekcji rozbrzmiał po całej szkole, w krótkiej chwili morze uczniów wybiegło na zewnątrz, przed budynek szkoły. Z tyłu za nimi wszystkimi byłyśmy my. Sophy i ja. Sohy gadała jak najęta, a ja musiałam tego niestety wysłuchiwać.
      -  To jest po prostu jakiś obłęd. Człowiek wydaje sto dolców, prosi się jakiegoś idioty by w ogóle wziął je od ciebie, oddaje ten cholerny projekt, przy którym się namęczył...
      -  Sophy z całym szacunkiem, ale to ja wszystko robiłam sama - zaśmiałam się.
      -  Była umowa tak? Jesteśmy kwita - odparła pewnie, upominając mnie gdy obie schodziłyśmy z niskich schodków. Świeże powietrze. Oh tak, to właśnie tego brakuje mi po ośmiu morderczych godzinach w dusznej szkole. Gdyby tylko Sophy postanowiła przestać gadać.
       -  O czym to ja... ah tak! - i po moich nadziejach - Gdy już skończysz projekt, oddasz go i masz nadzieję, że to koniec, druga zadaje Ci kolejny! Przysięgam, drugie sto dolców, nie wchodzi w grę - warknęła i gestykulowała przy tym każde słowo wydobywające się z jej gadatliwej buzi. Gdy skończyła, westchnęła głośno przez powietrze, którego jej zabrakło.
      Zaśmiałam się.
      -  Zawsze w grę wchodzi nauka, czyż nie?
      -  Tak, jasne, ale nie na początku roku szkolnego. Kto uczy się aż tyle na początku roku szkolnego!? - zmarszczyła brwi, a  gdy spojrzała na mnie jak bym była głupia, wyglądała przekomicznie znów wszystko wściekle gestykulując.
      Odetchnęłam z uśmiechem na ustach. Dzień był wyjątkowo ładny. Niebo było w pełni niebieskie, gdzieniegdzie pokryte białymi, niczemu winnymi obłokami. Będę musiała zając się dziś ogrodem, bo szkoda pogody - pomyślałam, gdy wyszłyśmy przez bramę na ulicę, wraz z gwarem innych uczniów. Zaczęłam analizować też, co jeszcze powinnam dzisiaj zrobić i dotarło do mnie, że powinnam iść do Justina. Gdy w sobotę go nie zastałam, wczoraj też tam nie poszłam. Była niedziela, więc było jeszcze większe prawdopodobieństwo, że znów go nie zastanę. Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedział? - Te myśli zaczęły dręczyć mnie w czasie drogi i wyłączyłam się chwilowo, patrząc tylko na buty przed sobą. Poczuła, jak ktoś szarpie moim ramieniem - Nicol!
      Spojrzałam na Sophy jak na ducha - Huh?
      -  Boże, nienawidzę, gdy się tak wyłączasz - przewróciła oczami w irytacji i obie jak na zawołanie poprawiłyśmy torby na ramionach.
      -  Przepraszam, jestem zamyślona - odparłam - Nie zastałam Justina wtedy w sobotę i to nie daje mi spokoju. Myślisz, że mogło się coś stać? - spojrzałam na Sophy pytającymi oczami, by dowiedzieć się, co ona myśli na ten temat. Rozszerzyła oczy w zdziwieniu i prychnęła po chwili.
      -  Oni wszyscy tacy są. Obiecują Ci Bóg wie co, a potem na następny dzień znikają - spojrzała na mnie z oczami pełnymi żalu i złości - Skoro Justin to przyjaciel Daniela, możliwe, że w przyjaźni połączyła ich niechęć do zobowiązań - stwierdziła rzeczowo, jakby to było najbardziej sensowną rzeczą na świecie - Niech ich wszystkich piekło pochłonie.
      -  Boże Sophy, przecież Justin to... mój trener? - mogę go tak nazwać?
      -  To zupełnie nie ważne, zobowiązał się, zmęczył, to spieprzył - warknęła patrząc przed siebie i na obcych ludzi, kompletnie nie mając zamiaru słuchać tego, co mówię. Ale przecież Justin sam dał mi wybór, dlaczego miałby teraz uciekać? Pokręciłam głową sama do siebie, nie chcąc w to uwierzyć.
      -  Idziesz tam dzisiaj? - zaskoczyła mnie nagłym pytaniem.
      -  Oczywiście, że tak - spojrzałam na nią, jakbym była zła za to pytanie - przecież przez jakieś chore sugestie się nie poddam - stwierdziłam pewnie.
      -  Oh, więc moje sugestie są chore, tak?
      Na całe szczęście zbliżałyśmy się do skrzyżowania, przy którym zawsze się rozstajemy. Zaczęłyśmy instynktownie zwalniać, aż w końcu zatrzymałam się prosto na przeciw rozzłoszczonej i smutnej Sophy. Westchnęłam.
      -  Nie o to chodzi Soph. Za dużo przeszłam, by przez taką głupotę się poddać.
      -  Jasne - skrzyżowała ręce na piersi, by udawać, że wcale nie jest obrażona. Zawsze to robi, lecz nigdy nie dowie się o tym, że właśnie po tym rozpoznaję, czy jest zła.
      -  Gniewasz się - stwierdziłam i pochyliłam się, by dźgnąć ją łokciem z durnym uśmieszkiem. Przewróciła oczami, i spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "really?" - Nie gniewam. Nie chcę tylko byś robiła sobie nadzieję - wyznała - Muszę już iść, jadę do szpitala - odparła smutno.
      -  Babcia?
      Skinęła głową z zaciśniętymi ustami.
      -  Pozdrów ją ode mnie - uśmiechnęłam się, by rozluźnić atmosferę, co chyba wyszło nawet ok, bo go odwzajemniła.
      -  Jasne. Do jutra? - uniosła brwi.
      -  Do jutra - zawtórowałam.
      Pożegnałyśmy się i obie ruszyłyśmy w przeciwne strony. Szłam pieszo bo postanowiłam nie jechać autobusem, ponieważ było zbyt ciepło, by po prostu z tego nie skorzystać. Poza tym, jeśli temperatura zaczyna przekracza tą którą można nazwać "ciepłem", ludzie w autobusie zaczynają śmierdzieć. Wyjęłam więc słuchawki z kieszeni by posłuchać muzyki i umilić sobie jakoś spacer i zaczęłam je rozplątywać. Uniosłam spojrzenie, gdy ktoś wyraźnie zagrodził moje przejście, co zobaczyłam kontem oka. Stał do mnie tyłem i miał na głowie jeansowy kaptur, który był kolorystycznie dopasowany do rękawów jego bluzy, choć cała jej reszta była czarna. Nie miałam wątpliwości, kim jest ten człowiek. Jego rękawy były seksownie podwinięte, co ukazywało tatuaże, które poznam wszędzie. Przestałam rozplątywać słuchawki i opuściłam ręce z niedowierzaniem, gdy wciąż mnie nie zauważył, a czaił się na coś i patrzył przed siebie.
      -  Justin? - chłopak odwrócił się gwałtownie. Zlustrował mnie wzrokiem, i bez żadnego słowa wciągnął do tego samego zaułku co kiedyś Luke. Sapnęłam w przerażeniu, lecz zanim mogłabym cokolwiek powiedzieć, Justin stanął dokładnie na przeciw mnie, zatkał moje usta dłonią i mruknął szybko.
      -  Nie bój się - gdy był pewny, że nie krzyknę, zdjął dłoń z moich ust, którą umieścił tu gdy przycisnął mnie nieznacznie do ściany. Byłam mu wdzięczna, że mnie puścił, ale po chwili posłałam mu mordercze spojrzenie. Co ten idiota sobie wyobraża?!
      -  Co ty do cholery robisz, Justin?! - pisnęłam.
      -  Uspokój się.
      -  Po co mnie tu wciągnąłeś?! Czemu nie było Cię w sobotę?! - nagle szybko zmieniłam temat. Justin westchnął nie wzruszony moim rozemocjonowaniem.
      -  Nie powiedziałem Ci, że weekendy masz wolne? - zdziwił się sam na własną głupotę, a gdy nic nie powiedziałam, przewrócił oczami - Ok, to od teraz masz.
      -  Możesz mi... to jakoś normalnie wytłumaczyć?! - rozejrzałam się dookoła po zaułku, po czym przeniosłam wzrok na Justina, gdy ten akurat oblizywał usta. Muszę przyznać, że pachniał bardzo dobrze. Mam na myśli, na treningach nie mogłam tego poczuć, bo oboje śmierdzieliśmy potem. Nawet wtedy gdy spotkałam go po raz pierwszy przy starym samochodzie, ten zapach nie był tak powalający.
      -  Nie - odparł krótko patrząc przy tym w moje oczy, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że nie ma ochoty ciągnąć tematu. Czemu on się tak rozglądał? Uciekał przed kimś? Mam nadzieję, że nie przede mną, ale uświadomiłam sobie, że zaczynam myśleć tak durnie jak Sophy.
      -  Jesteś pewien, że wszystko jest ok? - spytałam niepewnie patrząc na bok jego szczęki, bo tylko na taki widok mi pozwalał, gdy głowę miał zwróconą w bok, na ulicę.
      -  Powinnaś iść do domu - stwierdził - teraz - dodał poważnie, gdy patrzył na mnie przez moment.
      -  Nie rozumiem - zdziwiłam się i odgarnęłam niesforne kosmyki włosów, które wydostały się z wysokiego kucyka -  Jest środek dnia, nic mi nie grozi - stwierdziłam z dziwną miną, jakby był głupi.
      -  Grozi. Więcej niż myślisz - mruknął kpiąco bardziej do siebie, nie dając mi szansy nawet zastanowić się nad jego słowami, bo po chwili równie gwałtownie wyciągnął mnie z zaułku za rękę, jak małe dziecko.
      -  Przyjdź dzisiaj normalnie na trening. O czwartej - mruknął gorączkowo i wciąż rozglądał się za mnie, lub za samego siebie. Nie ukrywam, że ciekawym wydawało mi się na kogo czeka, bo nie miałam wątpliwości co do tego, ale był tak zdenerwowany i zirytowany czymś, że postanowiłam go nie denerwować bardziej. Dla własnego bezpieczeństwa. I nie mam tu na myśli, że boję się, że mnie uderzy, choć ta myśl instynktownie przebiegła przez moją głowę, gdy wciągnął mnie do tej szczeliny tak samo, jak zrobił to Luke.
      -  Przyjdę na pewno - odparłam. Spojrzał na mnie i znów oblizał usta. Mogę śmiało stwierdzić, że robił to, gdy był zdenerwowany i nie miałam wątpliwości, że tak jest zawsze. Cóż, to było... gorące o wiele bardziej niż gdy robił to ktokolwiek inny, kogo znam.
      -  Cieszę się - odparł upominając mnie, że powinnam już iść, a ja złapałam siebie na gapieniu się na niego. Zrobiło mi się głupio, więc tylko uśmiechnęłam się szybko i bez pożegnania odeszłam, zostawiając Justina w tym samym miejscy, w którym go spotkałam. Oh, to zdecydowanie było najdziwniejszą sytuacją, jaka zdarzyła mi się ostatnio.

Justin

      Patrzyłem jak Nicol odchodzi i na jej plecy które z każdym dużym krokiem oddalały się coraz bardziej i co raz bardziej zanikały w tłumie. Nie odwróciła się ani razu a gdy byłem pewien, że nie zawróci, choć nie miała do tego żadnego powodu, wyciągnąłem swój telefon. Przejechałem palcem po wyświetlaczu, na którym widniała wiadomości o jednym nie odebranym połączeniu. Mała cholerna Nicol ma wyczucie czasu. Poczułem wibrację już w zaułku, więc musiałem pozbyć jej się w miarę szybko. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, i przycisnąłem telefon do ucha, czekając aż równie cholerny Daniel odbierze.
      -  No dalej kurwa odbierz - warknęłam pod nosem, gdy rozzłoszczony przewróciłem oczami i oparłem się plecami o mur budynku z cegły, tuż obok szczeliny. Kilka osób spojrzało na mnie jak na psychola, jednak wzrok jakieś durnej małolaty zdenerwował mnie najbardziej.
      -  Na co się gapisz idź odrabiać lekcje! - krzyknąłem, z telefonem przy uchu a dziewczyna przyśpieszyła krok udając, że nigdy mnie nie widziała. Prychnąłem i zignorowałem resztę wścibskich spojrzeń od jakichś moherów.
      -  Justin?
      -  Wreszcie kurwa - warknąłem uradowany, znów nie przejmując się tym, że zachowuję się jak idiota - Co jest Shanon? Macie tego skurwiela? - spytałem szybko.
      -  To jest totalne gówno - usłyszałem jak warczy, co zmieszało się z szumem jazdy. Zdziwiłem się i już czułem, że wszystko spierdolił.
      -  Do rzeczy Daniel - pośpieszyłem - W ogóle dlaczego nie ma Cię tutaj, co? Gdzie ty jedziesz? - zacząłem się rozglądać mając nadzieję, że wcześniejszy szum to tylko samochody przejeżdżające obok niego, ale po chwili uświadomiłem sobie, że musiałbym być totalnym idiotą wierząc, że to prawda.
      -  Jestem już w pociągu, wracam do Nowego Jorku. Nie było go w Londynie, rozumiesz? To wszystko to ściema.
      -  Ja pierdolę - przejechałem dłonią po twarzy - Gadałeś z Sam'em? Ten idiota powinien najpierw upewnić się, że ta informacja jest prawdziwa!
      -  Ona była prawdziwa, owszem. Był w Londynie, wcześniej. Ktoś zrobił sobie żart, kurwa - usłyszałem, jak westchnął, by się uspokoić i momentalnie poczułem, że potrzebuję tego samego, by nie wybuchnąć tu na środku ulicy. Brakuję tylko tego, żeby mnie zgarnęli pod zarzutem idiotyzmu odstawianego w środku miasta.
      -  Ciekawe komu zachciało się ze mnie żartować - prychnąłem, choć przeczuwałem, o kim mowa - Wracaj tu jak najszybciej, będziesz tu potrzebny.
      -  Nie chcę nic sugerować, ale...
      -  Tak wiem - wyprzedziłem go - Dlaczego ty w ogóle jesteś w pociągu, a nie samolocie? Mam rozumieć że przepłynąłeś nim Ocean? - prychnąłem zadziwiony, zmieniając temat, by samemu nie zacząć snuć podejrzeń i zrobić czego czego będę żałował.
      -  Musiałem zatrzymać się na chwilę w Californi, miałem do załatwienia sprawę. Już wracam - zapewnił.
      -  Pośpiesz się - dodałem gorzko i rozłączyłem się, patrząc na wyświetlacz i ciągnąc nosem.
Zachciewa Ci się żartów? Zobaczymy czy będzie Ci do śmiechu później.

Nicol

      Zdyszana zrzuciłam czerwone rękawice, kiedy Justin ogłosił, że koniec na dziś. Byłam tak niemożliwie wyczerpana, że ledwo trzymałam się na nogach. Spostrzegłam, że podchodzi w moim kierunku z uśmiechem i byłam pewna, że jest on konsekwencją tego iż on jest ledwo spocony, w przeciwieństwie do mnie, oczywiście.
      -  Zmęczona? - zachichotał durnie jakby musiał to usłyszeć bo sam widok mu nie wystarczał i podał mi butelkę wody, którą chwyciłam od razu i zaczęłam pić, zanim odpowiedziałam. Wypiłam ponad połowę i poczułam się głupio, gdy mu ją oddałam.
      -  Strasznie, ale było ok - stwierdziłam na swoją obronę.
      -  Tylko ok? Cóż, skoro tylko ok, będę musiał podwoić wysiłek na jutro, żeby przestało być ok i zaczęło być dobrze - mrugnął prowokacyjnie jednym okiem, a ja spojrzałam na niego jak na bez litościwego brutala, który zgłupiał do końca.
      -  Zdecydowanie było dobrze - wydyszałam - za dobrze.
      Justin zaśmiał się cicho pod nosem - Idź się umyć, śmierdzisz jak mokry pies - uśmiechnął się głupkowato.
      -  Dzięki - odparłam z udawaną wdzięcznością, jakbym usłyszała najlepszy komplement w życiu i zeszłam z ringu.
      -  Nicol, poczekaj, jeszcze jedno! - usłyszałam za sobą, więc uniosłam głowę w górę gdy byłam już poza ringiem, by zobaczyć, jak Justin pochyla się i łokciami opiera o liny, a te się uginają. Uniosłam brwi, czekając, aż coś powie, jednak jego wzrok skupił się na czymś za mną. Instynktownie spojrzałam w tamtym kierunku. Tylko jego tu brakowało - pomyślałam i westchnęłam, gdy zobaczyłam jak Sam przygląda nam się z głupim uśmieszkiem. Justin wciąż nie powiedział po co mnie zatrzymał, więc spojrzałam z powrotem na niego. Jego oczy były przymrużone i zdecydowanie przeraziłabym się, gdybym zobaczyła je we śnie, w nocy.
      -  Tak, Justin? - przypomniałam mu o tym, że wciąż tu jestem a on odchrząknął, jakby został właśnie przyłapany na czymś wstydliwym - coś ważnego?
      -  Chciałem tylko, aby sytuacja z popołudnia została między nami, dobrze? - spojrzał wprost w moje oczy, gdy szeptał a ja nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko się zgodzić - I zjedz w domu coś białkowego, by mięśnie miały odżywkę - dodał nieco głośniej, jakby martwił się, że tamta informacja dotrze do kogoś, kogo nie chce. Stawiam na Sama, któremu posłał to samo tajemnicze spojrzenie, zanim odszedł i zszedł z ringu po drugiej stronie, bo to tam jest męska szatnia, do której właśnie wszedł. Odwróciłam się, by również skorzystać z prysznica i przebrać się w szatni.
      -  Kogo widzą moje oczy. Cześć Niki - zarechotał durnie Sam, gdy opierał się o ścianę tak, jakby czekał na mnie. Odepchnął się od niej i podszedł bliżej. Za blisko tak, jak ostatnim razem. Westchnęłam i chciałam przejść obok niego obojętnie, lecz tak jak myślałam chwycił mój nadgarstek.
      -  Nie tak szybko, księżniczko.
      Przewróciłam oczami -  Nie nazywaj mnie tak - wtrąciłam się szybko.
      -  Zastanowiłaś się nad moją propozycją? - zignorował moje wywody i od razu ścisnął mój nadgarstek. Zabolało jak cholera, bo jego wielkie tłuste łapska są silniejsze, niż mogłyby wskazywać na to pozory.
      -  Tak, przemyślałam to. I zgadzam się.
      -  No i widzisz jaka mądra z ciebie dziewczynka? Dogadaliśmy się, teraz będzie bardzo miło. Ale Bieber ma rację śmierdzisz, idź się umyć - prychnął i puścił mój nadgarstek, który zatrzymał się blisko mojej klatki piersiowej bo tak mocno ciągnęłam go w swoją stronę by się uwolnić, że nawet o tym zapomniałam. Posłałam mu nienawistne spojrzenie i w gwarze jego śmiechu odeszłam do szatni.
      Umyłam się szybko w zasadzie jedynie obmyłam się z potu, by jak najszybciej być w domu i nie dawać matce kolejnych powodów do dręczenia mnie i snucia podejrzeń. Ubrałam się w swoje ciepłe rzeczy i zdjęłam turban z włosów, aby wysuszyć je suszarką. Nie miałam ochoty na przeziębienia zwłaszcza teraz, gdy najwięcej mam na głowie. Szkoła, treningi i oczywiście niezapowiedziane wyjścia z Luke'em, na które powinnam być przygotowana w każdej chwili. Wzdychając schowałam wszystkie swoje rzeczy do torby, zapięłam ją i wyszłam z szatni. Otworzyłam swoją szafkę, kluczykiem, który dostałam od Justina i wrzuciłam do niej swoją torbę, po czym zatrzasnęłam ją z hukiem. Te szafki teoretycznie były takie same jak u nas w szkole, lecz nie były polakierowane świeżą czerwoną farbą a zgniłym odcieniem szarości pomieszanej z ową zgniłością niebieskiego. Gdzieniegdzie przebijała się rdza.
      Justin porządkował ring, gdy odnalazłam go wzrokiem, by się pożegnać - Do jutra?! - krzyknęłam, by mnie usłyszał przez dzielący nas dystans.
      Skinął głową w oddali, i przestał związywać ze sobą rękawice - Ta sama godzina. Nie spóźnij się - uśmiechnął się i podniósł, nie klękając już.
      -  Nie spóźnię - odparłam bardziej do siebie i w chwili w której ruszyłam do wyjścia Justin przemieścił się przez połowę ringu, by na jednej z belek w rogu odwiesić obie pary rękawic.
      Wyszłam na naprawdę mroźne, jesienne powietrze i instynktownie objęłam się ramionami przez dreszcz który towarzyszył mi ciągle przez drogę do furtki. Wyszłam przez nią i po prostu ruszyłam przed siebie by zdążyć na ostatni autobus, który jechał w kierunku mojego przystanku.

Justin

      Skończyłem porządki na ringu a teraz siedziałem na kanapie popijając wodę z tej samej butelki którą dałem Nicol, by odpocząć i złapać oddech po treningu z dziewczyną. Przyglądałem się Sam'owi, który ćwiczył na worku treningowym, uderzając w niego mocno, ale nigdy nie mocniej ode mnie. Złapał mój wzrok i spostrzegł, że jestem już sam i jakby tylko na to czekając, zostawił worek, który wciąż bujał się w powietrzu przez pewien czas i opadł ciężko obok mnie.
      -  Mała już poszła? - spytał.
      Skinąłem głową i spokojnie dopiłem wodę, którą przepłukałem usta i połknąłem. Rzuciłem pustą już butelkę idealnie trafiając do kosza który stał parę metrów dalej obok mnie.
      -  To dobrze - usłyszałem jak prychnął - Wkurwia mnie. Jak już ją zaliczysz postaraj się, by nie przyłaziła tu więcej - uśmiechnął się porozumiewawczo. Wziął pełną butelkę wody z małej lodówki obok niego i zaczął doić ją jak smok. Prychnąłem pod nosem z durnym uśmieszkiem, wiedząc, że ten idiota jest śmiertelnie poważny. W sumie normalnie bym tak zrobił.
      -  Jasne, że tak. Będę robił to, co mówisz szefie - warknąłem kpiąco, posyłając mu złowrogie spojrzenie, kiedy ten ciągnął kolejny duży łyk. W sumie nawet nie zwrócił uwagi na mój ton, pozostając idiotą i myśląc, że wciąż niczego się nie domyślam.
      -  Tylko mówię - odparł na swoja obronę i uniósł ręce, po czym zgniótł butelkę, która będąc z plastiku wydała charakterystyczny odgłos - To tylko jakaś pusta laska, nie denerwuj się ziom.
      -  Możesz mi wytłumaczyć, jak to się stało, że cała ta akcja z Londynem to jedna wielka ściema?! - wybuchnąłem nagle, a Sam wydawał się być zdenerwowany, gdy spojrzał w moje oczy tak, jakby nie wiedział o czym mówię. Doskonale wiedział.
      -  Co? Przecież wysłaliśmy tam Daniela, miał załatwić kolesia raz na zawszę - wciąż udawał idiotę, a ja zaśmiałem się bez krzty humoru.
      -  Daniel pojechał do Londynu za późno, rozumiesz? Gdy wrócił, Daniel dopiero tam pojechał, kurwa! - wstałem nagle, a Sam popatrzył na mnie z dołu - Jeżeli to ty dostarczyłeś złych informacji, albo za wcześnie zrobiłeś sobie prima aprilis Benson, pożałujesz tego, rozumiesz? - wskazałem na niego palcem będąc śmiertelnie poważnym. Ten grubas od dawana zaczyna działać mi na nerwy i ma szczęście tylko dlatego, że wciąż nie mam żadnych dowodów na jego dwulicowość. Przy pierwszej lepszej okazji i kolejnym wkurwieniu mnie, po prostu się go pozbędę.
      -  Posprzątaj ten burdel po sobie i spierdalaj już stąd - "pożegnałem się" i wyszedłem, trzaskając głośno drzwiami, pozostawiając Sam'a oniemiałego.


~~~

Nastąpiła pomyłka! Przepraszam, ten rozdział jest prawidłowy. Jeśli przeczytałeś, skomentuj. Zmotywujesz, a oprócz kilku chwil na wlepienie chociaż kropki, nic Cię to nie kosztuje :)
Zapraszam do informowanych i na aska http://ask.fm/CommenLove

9 komentarzy:

  1. Jezu... Jak ten Sam mnie wkurwia -.- Ale rozdział świetny! Kocham to ff i sposób w jaki piszesz ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. sam strasznie kręci wydaje mi się że naprawdę to boi się że Nikol powie Justinowi o jego kontaktach z jej "chłopakiem ". Chciałbym żeby Justin był świadkiem jak Luke bije Nicol. Luke wtedy dostał by to na co zasługuje a ona musiała by powiedzieć Justinowi o Samie i mam wrażenie że nie skończyło by się to dla Niego dobrze

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja normalnie kocham o opowiadanie.. Tak samo jak i Ciebie :)
    I przepraszam ale nie potrafię nic więcej napisać ty wiesz co ja sądzę o tym opowiadaniu ! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Super Super! Czekam na kolejny rozdzial, świetne opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to opowiadanie, twój styl pisania, że rozdziały są taaaakie długie po prostu WOOOW
    Oczywiście czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, kurcze, kurcze, była tam wzmianka o tym, że Justin ma ją tylko przelecieć i mam szczerą nadzieję, że tak nie jest. Jak widzę to wszystko jest ze sobą bardzo powiązane i... Czy to przypadkiem nie Luke wyjeżdżał i wrócił? Kurde, to chyba chodzi o niego. Nie mogę się doczekać, aż Bieber dowie się, że Nicol i Luke i w ogóle wszystko haha. Czekam na następny :)
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń