środa, 30 września 2015

02

PROSZĘ, PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, DOBRZE? TO BARDZO WAŻNE. Miłego czytania :)


 -  Dzień dobry - przywitałam się grzecznie. Zatrzymałam się na schodach i obserwowałam szykującą śniadanie mamę. Zdawała się zauważyć mój niemrawy ton, lecz nic nie powiedziała i postawiła na stół dzbanek z sokiem. Jake to samo, tyle, że on ignorował mnie z powodu swojego telefonu. Myślę, że wciąż nie zauważył, że tu jestem, ale leprze to, niż ignorowanie mnie bez powodu.
      Zeszłam z duch ostatnich schodów znajdujących się w kuchni/salonie i bezszelestnie zajęłam miejsce obok mamy. Zauważając, że atmosfera wciąż jest napięta, zaczęłam bawić się palcami by uniknąć niezręcznych spojrzeń. Usłyszałam westchnięcie matki obok, więc spojrzałam na nią kątem oka. Wyglądała, jakby czekała, by nam coś powiedzieć, lecz nie dostawała od nas wystarczającej ilości uwagi, a mimo to, zaczęła ponownym, głębokim westchnieniem
      -  Macie na dziś jakieś plany? - spytała patrząc na nas obojga, a jej wzrok ostatecznie zatrzymał się na moim bracie - Jake? - zwróciła się do niego z nadzieją. Czyżby zrobiła to specjalnie? Ale czy miałaby jakichś powód, by nie odzywać się do mnie? Wczoraj wydawało mi się, że nie jest na mnie zła, więc mocno mnie tym zdziwiła. Uniósł głowę z za telefonu i podniósł brwi. Odchrząknął i poprawił się na miejscu - Idę później do Matta.
      Mama jakby oczekując tej, i nie spodziewając się innej odpowiedzi skinęła głową i nalała sobie mleka do kawy, którą potem zamieszała. Jake widząc, że mama zaczyna śniadanie, również zaczął brać się do jedzenia.
      Nagle coś zaczęło mi nie pasować. Rozejrzałam się gorączkowo po stole i zagryzłam wargę. Spojrzałam na niewzruszoną mamę, popijającą kawę jak zwykle, co robi rano. Poczuła mój wzrok na sobie i przystawiając filiżankę do ust, spojrzała na mnie wyczekująco.
      -  Mamo?
      -  Tak? - spytała. Nie wydawała się zaciekawiona tym co mam do powiedzenia tak, jakby już wiedziała o co chcę zapytać. Cholernie działało mi to na nerwy, bo poczułam się jak idiotka.
      -  Nie widziałaś gdzieś tutaj takiej małej kartki? - wymamrotałam i uniosłam koszyczek z bułkami, by upewnić się, że nie podsunęła się pod niego. Sięgnęła do kieszeni szlafroka i uniosła brew - Chodzi o tą?
Skinęłam głową - Tak, dzięki - wyciągnęłam po nią rękę, lecz mama cofnęła swoją. Spojrzałam na nią zdezorientowana - Coś nie tak? - spytałam ze zdenerwowaniem.
      -  Nic - odłożyła dłoń z kartką na stół - do kogo jest ten numer? - spytała podejrzliwie. Wzruszyłam ramieniem i oblizałam nie spokojnie usta, by mieć więcej czasu na wymyślenie jakiegoś kłamstwa - To Sophy. Prosiła, bym to dla nie przetrzymała - zapewniłam spokojnie. Spojrzałam na mamę, by upewnić się czy mi uwierzyła.
      -  Mhm - mruknęła nieprzekonana i posłała mi kolejne, podejrzliwe spojrzenie - No dobrze więc - zdawało mi się, że mi odpuściła, więc wyciągnęłam rękę po kartkę.
      -  Tylko zastanawia mnie, po co przetrzymujesz numer dla Sophy. I nie kłam, że to jej numer. Znam go na pamięć - ostrzegła, dając mi do zrozumienia, że nie żartuje. Jej dłoń spoczęła na kartce wcześniej niż moja, więc kartkę wciąż miała ona, a ja... jej dłoń. Zabrałam szybko rękę i spojrzałam na przyglądającego się całej sytuacji Jake'a. Zrozumiał, o co mi chodzi i wstał ze swojego miejsca.
      -  Będę już szedł, spóźnię się. Pójdę pieszo - zapewnił. Wyszedł z kuchni idąc do siebie po rzeczy, i zostawił nas same.
      -  Więc słucham - upomniała.
Odetchnęłam głośno czując, że nie będzie łatwym odzyskanie tego numeru.
      -  Nie ufasz mi, prawda? - pokręciła głową
      -  To nie tak. Próbuję tylko Ci pomóc - zapewniła stanowczo. Szkoda, że wszyscy dookoła chcecie mi pomagać, kiedy to ostatnia rzecz której potrzebuję. W każdym razie tak mi się wydaje. Problem jest taki, że nikt nie może mi pomóc, nawet ja, nie mogę zrobić tego dla siebie. Nigdy oczywiście tego nie wypowiedziałam na głos.
      -  Mamo - zaczęłam znudzonym tonem, dopóki mi nie przerwała.
      -  Nie, młoda damo. To trwa za długo. Najpierw zastaję Cię pobitą przed domem a na następny dzień znajduję na stole jakichś podejrzany numer - spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
      -  Dzwoniłaś tam? - spytałam przerażona, lecz pokręciła głową.
      -  Nie i nie zamierzam. Ty też nie będziesz - zgniotła numer stanowczo w dłoni, dając mi do zrozumienia, że jest śmiertelnie poważna.
      Po schodach zbiegł Jacob - Do zobaczenia - odparł na pożegnanie a mama uśmiechnęła się fałszywie w jego kierunku, chwilowo zapominając o czym właśnie rozmawia ze mną
      - Pa, będę dziś później. Mam do załatwienia kilka spraw w pracy.
      Skinął głową - Jasne - gdy Jake wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się za nim, mama wstała od stołu, zasuwając za sobą krzesło - Ty też się zbieraj, Nicol.
      -  Mamo, co ty zrobiłaś?! - wstałam gwałtownie, wskazując na dłoń, w której trzymała zgniecioną kartkę. Nie wydawała się być jakkolwiek tym wzruszona, co doprowadzało mnie do jeszcze większego obłędu. W czasie, kiedy chciała mi pomóc, najprawdopodobniej zaprzepaściła moją ostatnią deskę ratunku. Oh, jak bardzo chciałam jej to teraz wykrzyczeć i wypominać do końca jej życia.
      -  Dopilnowałam, żebyś nie wpadła w złe towarzystwo. Podziękujesz mi za to kiedyś - jej pewność siebie doprowadzała mnie na skraj nerwicy. Ona tak bardzo nie miała pojęcia o niczym, a próbowała ustawiać mi życie, komplikując je jeszcze bardziej. Najgorsze było chyba to, że nie mogłam powiedzieć jej o tym. Na moich oczach podarła kartkę na strzępy. Wyrzuciła rozsypany papier do kosza, nie posyłając mi nawet ostatniego spojrzenia, gdy wyszła.
Podarła tą kartkę, wraz z moja ostatnią nadzieją.

       W szkole nie umiałam zebrać myśli. Nie potrafiłam myśleć dosłownie o niczym innym, jak o felernym numerze i nie potrafiłam też na niczym innym się skupić. Myślałam tylko o sytuacji z poranka i o tym, jak potraktowała mnie matka. Jak podarła numer na moich oczach, nie świadoma tego, co tak na prawdę czyni. Nie miała pojęcia o tym, że jedynie mi zaszkodziła. Przez to, kiedy zadzwonił dzwonek sygnalizujący koniec drugiej lekcji, wyszłam z klasy z niczym, bez żadnej nowo zdobytej wiedzy.
      Postanowiłam poszukać Sophy z nadzieją, że chociaż ona zechce mi pomóc na moją korzyść, a nie przeciwnie. Nie zastanawiałam się jednak nad tym. co chciałabym jej powiedzieć, i czego od niej teraz oczekiwałam. Mogłam wmawiać sobie, że dzisiejszą noc wcale nie nie przespałam przez myśl o skontaktowaniu się z jej chłopakiem. Ale skłamałabym. A co, jeżeli mógłby mi pomóc? Co w tedy? Najprawdopodobniej nie potrafiłabym sobie poradzić z myślą "co by było gdyby". Prawda jest taka, że sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Szłam głównym, najbardziej zatłoczonym korytarzem, układając w głowie zdania, które powiem Sophy. Nie zastałam jej przy jej szafce. Nie było jej też w bibliotece, ani żaden jej znajomy jej dziś nie widział. To oznaczało tylko to, że po prostu nie przyszła.

      Weszłam do domu w kompletnej rozsypce i ogromnej niechęci do wszystkiego i od razu pokierowałam się do siebie, gdzie zamierzałam spędzić resztę dnia.
      -  Nicol, to ty?! - usłyszałam krzyk z dołu. Przewróciłam rozdrażniona oczami i opadłam brzuchem na łóżko, błagając, by tylko nie zachciało jej się pofatygować i przyjść tutaj, by męczyć mnie kolejnymi, durnymi pytaniami na tema mojego życia i tego, czy wszystko z nim w porządku.
      -  Pytałam, czy już wróciłaś - powtórzyła nieugięcie. Stała za mną a mi momentalnie zachciało się śmiać.
      -  A co? Nie widać?! - krzyknęłam chamsko z nadzieją, że odczepi się ode mnie wreszcie. Nie zamierzałam teraz udawać, że rano nic się nie stało, tak, jak jej przychodziło to z nadmierną łatwością. Na moje szczęście nie ciągnęła tematu i po prostu wyszła zauważając, że wciąż mam do niej żal. Zamknęła za sobą drzwi i zapunktowała jeszcze bardziej.
      Gdy tylko zostałam sama, podniosłam się do pozycji siedzącej i wyciągnęłam telefon z torby, którą podniosłam z podłogi. Nie wiedziałam za bardzo, czy jestem pewna tego co robię i czy na pewno tego chcę, ale zaczęłam realizować wcześniej wymyślony plan i po odblokowaniu mojego black berry'ego wystukałam numer do Sophy. Już po pierwszym sygnale połączenie zostało odebrane. Zupełnie tak, jakby czekała na telefon ode mnie.
      -  Nicol?
      -  Hej - mruknęłam nieprzytomnie. Chwilowo zapadła cisza, przez co wiedziałam, że spodziewała się czegoś więcej niż "hej" i czekała, aż to powiem. Westchnęła głęboko w zrezygnowaniu, gdy milczałam.
      - Coś się stało? Chcesz mi coś powiedzieć? A może... zdecydowałaś się? - zignorowałam jej entuzjazm.
      - Masz ochotę się spotkać? Chcę Ci coś powiedzieć - potwierdziłam drugą jej sugestię a kolejna cisza świadczyła o tym, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Przepraszam, że nie mogę pozwolić na razie na nic więcej.
      -  Gdzie?
      -  Najwygodniej byłoby po prostu u mnie. Jesteś gdzieś w pobliżu? - spytałam z nadzieją. W niepewności zaczęłam bawić się rąbkiem swojej skarpetki i czekałam, aż się namyśli.
      -  Tak. Może być u ciebie. Będę za dwadzieścia minut - usłyszałam nagle.
      -  Ok, dziękuję - odparłam wdzięcznie.
      -  Pa.
      -  Do zobaczenia - oderwałam telefon od ucha po czym zakończyłam połączenie. Zeszłam na dół, by tam poczekać na Sophy. Zastałam mamę siedzącą przy stole i czytającą jakiś magazyn. Zignorowałam jej obecność i podeszłam do lodówki, by wziąć sobie coś do jedzenia w czasie, do póki Sophy nie przyjdzie. Czułam na sobie zdecydowany wzrok matki i z miską pokrojonych jabłek usiadłam na kanpie w części salonu.
      -  Nicol - usłyszałam za sobą jej zaciekawiony głos.
      -  Hmmm? - mruknęłam obojętnie, mając usta zapchane jabłkiem.
      -  Coś się stało?
      - A musiało, żebym mogła zejść na dół? - posłałam matce lekceważące spojrzenie. Ona spuściła swoje i wiedziałam, że automatycznie ją zgasiłam. Chwyciłam pilota od telewizora ze szklanego stolika pod kawę i rozkładając się wygodnie na kanapie, włączyłam jakiś mało ciekawy talk-show.
      -  Oczywiście, że nie - usłyszałam, jak odkłada gazetę - po prostu myślałam, że jesteś na mnie śmiertelnie obrażona - w jej głosie było słychać wyraźne zdziwienie. Bo jestem. Jestem na ciebie śmiertelnie obrażona, ale poświęciłam się i zeszłam, by poczekać na kogoś, kto sprawi, że twój plan "wtrącę się do życia córki i ustawie je jej" cholera weźmie.
      -  Zgłodniałam - usłyszałam jej rozczarowane westchnienie i aby uniknąć dalszej rozmowy, specjalnie podgłośniłam telewizor.
      Minęło około piętnastu minut, aż Sophy przyszła. Matka nie wydawała się jakoś mocno zdziwiona tym faktem, co było w sumie na plus. Miałam przynajmniej pewność, że jej obecność tutaj nie będzie dokładnie wypytywana po tym, gdy już pójdzie.
      Aktualnie siedziałyśmy u mnie w pokoju i gadałyśmy głównie o niczym, aż w końcu temat rozmowy zszedł na jej nieobecność w szkole. Miała jakieś problemy rodzinne i coś musiała wyjaśnić, ale w mojej aktualnej sytuacji nie potrafiłam skupić się na jej problemach. Postanowiłam wreszcie pogadać z nią o tym, po co ją tak w sumie tu zawołałam.
      -  Nie będę owijać w bawełnę i powiem od razu, ok? - upewniłam się. Sophy podniosła spojrzenie i zaciekawiona tym co mam do powiedzenia, skinęła głową
      -  Ok, mów - upiła łyk soku, który dałam jej wcześniej.
      -  Nie mam tego numeru - przyznałam ostrożnie i oparłam się o deskę  w "nogach" łóżka. Wystarczyła tylko wzmianka o tym, by jeszcze bardziej zaciekawić Sophy, jednak nie wydawała się być zadowolona z faktu, że go nie mam.
      -  Jak to nie masz? Nie rozumiem, przecież Ci go zostawiłam.
      -  Tak, ale... - zacięłam, zastanawiając się, jak najprościej ubrać w słowa swoje wytłumaczenie.
Popiła sokiem i patrzyła na mnie wyczekująco. Oparła się o poduszki.
      -  Wczoraj nie byłam tego taka pewna. Jeżeli mam być szczera dalej nie jestem Soph - przyznałam a dziewczyna popatrzyła na mnie ze współczuciem. By nie patrzeć jej teraz w oczy i nie widzieć tego, spuściłam wzrok na swoje palce i kontynuowałam - Rano nie mogłam znaleźć tego numeru na stole. Czyli tam, gdzie zostawiłaś go ty, zanim wyszłaś.
      -  Nicol, jak mogłaś go nie wziąć stamtąd?! Kto go ma? Jake? - gwałtownie wstała z łóżka.
      -  Nie! Czekaj - zatrzymałam ją. Sophy spojrzała na mnie jak na idiotkę i jęknęła.
      - No dawaj, musimy go odzyskać! To tylko młodszy brat, zaszantażujesz go i po sprawie! - zapewniła, jakby była tego cholernie pewna. W sumie była  więc zaśmiałam się.
      - Chciałabym, naprawdę bym chciała - Sophy zmarszczyła brwi i z powrotem opadła na łóżko.
      - Jacob go nie ma?
      Pokręciłam głową.
      -  Więc mów w końcu - przewróciła zniecierpliwiona oczami.
      -  Już go nie ma nikt. Mama go znalazła. Podarła na moich oczach - prychnęłam, po czym spojrzałam na przyjaciółkę, której usta ułożyły się w kształcie litery "o".
      -  O-Oh... - tylko tyle zdołała powiedzieć, pogrążając się w myślach - To dobrze.
      Zmarszczyłam brwi będąc złą, na jej stwierdzenie - Słucham?
      -  Mówię, że to dobrze. Że go podarła. Pomyślałaś, że numer zawsze mogę dać Ci jeszcze raz? A gdybyśmy musiały go wyłudzać od twojego brata, by Daniel nie był zły, to byłoby gorzej.
      - Pomyślałam, właśnie dlatego tu jesteś - przyznałam i po chwili milczenia dodałam - Daniel byłby zły?
      Energiczni pokiwała głową - Nawet bardzo. Raczej nie lubi, gdy ktoś robi sobie z niego żarty. Mógłby poczuć się urażony i obwiniać mnie, że numer dostał się w niepowołane ręce - wzruszyła ramieniem.
      -  To trochę dziwne nie? Jakby to co robi było jakieś.. nielegalne? I bał się o to - Sophy otworzyła oczy szerzej w zdumieniu, sprawiając, że poczułam się głupio
      - Sugerujesz mu coś?
      Pokręciłam szybko głową.
      - Nie, tylko zastanawia mnie... Nie był zły, kiedy dawałaś mi numer? - zdziwiłam się, a Sophy spuściła spojrzenie, by chwilę potem je podnieść. Tak, jakby teraz jej, zrobiło się jej głupio.
      -  Nie, bo przedstawiłam mu twoją sytuację, mówiłam Ci - ściszyła głos mówiąc niepewnie.
      -  No tak, wszystko jasne - prychnęłam a Sophy podniosła zawstydzona spojrzenie i popatrzyła przepraszająco.
      -  Przepraszam, ale inaczej nigdy by się nie zgodził - przyznała.
      -  Poważnie, przeraża mnie twój chłopak - powiedziałam ze śmiechem, by rozluźnić atmosferę. Nie chciałam, żeby dalej czuła się winna, zwłaszcza, że chciała mi pomóc. Będę musiała po prostu o tym zapomnieć. Wydawała się wdzięczna z tego powodu, bo uśmiechnęła się szeroko.
      -  Gdybyś tylko poznała go lepiej, zmieniłabyś zdanie, jest...
      -  Cudowny, boski, kochany... i o mój Boże, jest taki gorący! - gestykulowałam dziecinnie rękoma piszcząc a Sophy zaśmiała się gardłowo. Prychnęłam z głupkowatym uśmiechem a czarnowłosa spojrzała na mnie rozbawiona.
      .- Tak. Dokładnie taki jest - uśmiechnęła się poważniej, lecz szeroko. By nie zrobiło mi się przykro, nie ciągnęła tego tematu. Chyba wreszcie zrozumiała, że nie jest łatwo słuchać mi o tym, nawet, jeżeli cieszyło mnie jej szczęście. Odwzajemniłam uśmiech, by atmosfera nie zrobiła się napięta a Sophy wyciągnęła kartkę i długopis z torby.
      -  Trzymaj i nie zaprzepaść go znów - podała mi zapisany numer. Zaśmiała się z mojej niekompetencji a ja żartobliwie przewróciłam oczyma i chwyciłam kartkę, chowając ją od razu głęboko pod materac.
      -  Dzięki - wysiliłam się na jeden, najbardziej szczery w ostatnim czasie uśmiech i po chwili pożegnałam koleżankę, którą odprowadziłam do wyjścia. Długo stałam w progu żartując razem z Sophy i tak naprawdę czułam, że mi tego brakuje. Brakuje mi zwykłej normalności, na którą nie mogę pozwolić sobie przy Luke'u. Nie chciałam zepsuć sobie humoru myśląc o nim, więc automatycznie pomyślałam o nowo zdobytym numerze do Daniela. Nie był to jakiś powód do skakania ze szczęścia, ale świadomość, że nie jestem już całkiem bezsilna... spodobała mi się. Bardzo.

      -  Co tam u Sophy? - przywitała mnie pytaniem mama, gdy tylko stanęłam w progu kuchni.
     Wzruszyłam ramieniem, obserwując jej kulinarskie  poczynania, gdy schyliła się i włożyła coś do piekarnika - A co ma być?
      -  No nie wiem, powiedz mi - odparła i zamknęła piekarnik. Nie odpowiedziałam nic, by nie powiedzieć czegoś chamskiego i żałować potem, mimo wszystko.
      Do końca dnia nie robiłam nic ciekawego. Poszłam do siebie, siedziałam w zupełnej ciemności i myślałam. Dużo myślałam. Głównie o tym co będzie dalej, co by było gdybym zadzwoniła do Daniela nawet od razu i co byłoby, gdybym nie zrobiła tego w ogóle. W głowie miałam różne scenariusze, jedne mniej drugie bardziej prawdopodobne. Myślałam o Luke'u, o tym co robi i gdzie jest. Nie wiem, jak nieodpowiedzialnie to zabrzmi, ale mimo wszystkich krzywd wciąż go kocham. Ten cholerny rok niczego nie tak na złą sprawę nie zmienił. No może oprócz strachu, który czuję, gdy tylko na niego spojrzę, lub gdy usłyszę jego głos. Nie boję się jego samego, a konkretnie tego, czy jego źrenice nie są powiększone do maksimum i tego czy jego spojrzenie nie jest mętne.

      Dookoła tu gdzie stałam nie było nic. Czerń, poczucie nicości i błoga nieświadomość. To tak, jakbym istniała, ale była niczym za razem.  Do czasu. Po chwili to wszystko zniknęło. Cała nicość. W jednej chwili rozbłysnęły tysiące fleszy rzucających ostre niczym żylety światło, wprost na mnie. Czułam się tak jakbym była w innym wymiarze, ale nie dziwiło mnie to. Chciałam tylko zasłonić oczy przed bólem, lecz gdy instynktownie, mocno zacisnęłam powieki, na nic się to zdało. Upadłam a z powiek zaczęły wypływać łzy. Co dziwne, to nie światło sprawiało mi teraz ból. Odważyłam się otworzyć więc oczy. 
      -  Miło, że już nie śpisz, kwiatuszku - usłyszałam miękki głos rozbijający się echem od ścian... całych obdrapanych i czarnych.
Leżałam na twardej podłodze.
Rozejrzałam się, lecz nie dostrzegłam niczego niepokojącego. To tak, jakbym była sama fizycznie. Psychicznie wiedziałam doskonale, że tak nie jest. 
      -  Dobrze, że już nie śpisz - powtórzył ten sam głos. 
Powoli odwróciłam głowę w kierunku źródła głosu. Z każdym minimetrem, z jakim obracała się moje głowa, oddech przyśpieszał. Gdy wreszcie dotarłam wzrokiem na niego, oddech utknął mi w piersi, z chwilą w której rzucił się na mnie, a ja poczułam przeraźliwy ból.

      Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, czując ma całym ciele zimne poty. Instynktownie rozejrzałam się dookoła by upewnić się, że... to był tylko sen. Podparłam się jedną ręką, drugą dotykając czoła i dysząc. Byłam cała mokra, gdy spojrzałam na swoja dłoń. Suchość w gardle spowodowana typowym po przebudzeniu się smakiem w ustach, była nie do zniesienia. Wstałam więc, wcześniej zrzucając z siebie nagrzaną kołdrę, która zdawała się ważyć teraz tonę.

      Zbiegłam schodami na sam dół trzymając się przy tym poręczy i ściany, by nie połamać sobie nóg w mroku. Byłam jakby w jakimś amoku i zdawało mi się, że widzę przez mgłę, lecz było to tylko nie przyzwyczajenie do ciemności.
      Gdy stanęłam przed kuchennym blatem, ponownie wytarłam czoło, tą samą trzęsącą się ręką którą po chwili chwyciłam dzbanek pełen wody i cytryn. Niezgrabnie wlałam ponad pół wysokiej szklanki i wypiłam kwaśny napój za jednym razem, z nadzieją, że pomoże mi ochłonąć. Z hukiem odstawiłam pustą szklankę, która o mało nie spadła. Popchnęłam ją więc w głąb ciemności panującej również na blacie.

      Usłyszałam dźwięk otwierających kluczem drzwi. Gwałtownie odwróciłam się w ich stronę, gotowa krzyczeć, gdyby coś miało mi się stać.
      Z przerażeniem i zdezorientowaniem chwyciłam największego noża do warzyw, który nawinął mi się pod rękę i ostrożnie ruszyłam ku drzwiom, które wciąż poddawane były próbie otworzenia.                 Zastanawiałam się, czy dalej mi się to śni i czy nie są to ostatnie chwile w moim życiu. Gdy znajdowałam się niecały metr dalej, rozszerzyłam powieki do maksimum i wystawiłam rękę z nożem bardziej przed siebie. Drzwi w końcu otworzyły się, a gdy miałam zacząć piszczeć ile sił w płucach, z rękoma w górze i przerażeniem na twarzy stanął...
      -  Jacob? - wydyszałam zszokowana.
Chłopak popatrzył na mnie z rozchylonymi ustami i spojrzał na czubek noża, który wciąż był w gotowości tuż na wprost niego. Przełknął głośno ślinę, sam będąc w głębokim szoku a ja opuściłam noża w dół, uświadamiając sobie, że to nikt inny jak mój brat.
      Chwile patrzeliśmy sobie w oczy w ogarniającej nas ciemności, dopóki krew nie zgotowała się w moich żyłach. Potwierdzone. Mój brat jest totalnym idiotom.
      -  Jake, co ty do cholery wyprawiasz?! Próbujesz włamać się do własnego domu?! Kto dał Ci pozwolenie żebyś wrócił do domu o drugiej w nocy?! Mama?! Zaraz się jej zapytam - nie dałam bratu szansy, by wytłumaczył się jakkolwiek.
      Wściekła minęłam połowę kuchni, a chwilę później usłyszałam jego stłumiony sennością głos:
      -  Nicol, czekaj, to nie tak! Wszystko Ci wyjaśnię! - krzyknął szeptem.
Odwróciłam się z premedytacją i skrzyżowałam ręce na piersi, a Jcob patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Czekałam, aż coś powie i uświadomiłam sobie, że niebezpieczny nóż nadal bezcelowo spoczywa w moich rękach, gdy zimne ostrze otarło się o moje przed ramie. Wzdrygnęłam się i pośpiesznie rzuciłam go na blat tak, że echem rozniósł się metalowy dźwięk.
      -  Boże, Nicol ciszej! - błagał.
      -  Możesz mi wyjaśnić, co ty tu robisz do cholery?! - krzyknęłam wyrzucając wściekle ręce w powietrze i ignorując cholerne, przestraszone spojrzenia brata.
Nie przejmowałam się tym, czy obudzimy mamę. W tej chwili byłam zbyt wściekła, by obchodziło mnie cokolwiek innego niż to, że dałam zrobić z siebie idiotkę myśląc, że ktoś próbuje nas wszystkich pozabijać. Przynajmniej na taką wyglądałam w oczach Jake'a, ale on w tamtej chwili był ostatnią osoba, która mogła mnie oceniać. Oh, jak wkurwiał mnie ten jego durny wyraz twarzy zbitego psa.
      -  Ja...- zaczął.
      -  Oh zamknij się, nie będę tego słuchała. Doskonale wiem, gdzie byłeś. Następnym razem zastanów się, gdy będziesz wychodził na całą noc, bo to nie Matt będzie uziemiony. I byłabym wdzięczna, gdybyś następnym razem postanowił wejść oknem. Mieszkasz na parterze tak? Korzystaj, bo masz fajnie!
      Opadłam na jedno miejsce przy stole kończąc swój pouczający monolog i schowałam głowę w ręce, by się uspokoić i odetchnąć. Nie danym było mi jednak zaznać spokoju i pomyśleć w samotności. Wkurzający Jacob usiadł na wprost mnie, a jego oczy zaświeciły iskierkami nadziei.
      -  Skoro myślisz, że mieszkanie na parterze jest fajne, to może jednak się zamienimy? - wyszeptał skruszony.
      Zaśmiałam się prosto w jego twarz, kręcąc głową w kompletnym nierozbawieniu. Czy on był na tyle głupi bym nie zauważyła, że próbuje zmienić temat?
      -  Sprytnie, Jake - przyznałam - ale rozczaruję Cię bo nie zmieniłam zdania w ciągu kilku dni wiesz? - syknęłam - Spadaj już stąd.
Jake popatrzył na mnie nie obarczającym spojrzeniem po czym wstał, a ja nie patrzyłam już na niego.
      -  Jesteś cholernie sztywna, wiesz? Mama ma rację, zmieniłaś się. Jeszcze rok temu bez zastanowienia byś się zgodziła - stwierdził.
Usłyszałam jak odchodzi, lecz zatrzymałam go:
      -  Nie pomyślałeś może, że po prostu lubię swój pokój?!
Uświadomiłam sobie, że drę się do nikogo, gdy nie zauważyłam już Jake'a.
      Czy Luke zmienił mnie do tego stopnia, że własna rodzina mnie nie poznaje? - Z tą myślą wróciłam do siebie na górę i z tą myślą dopiero wczesnym rankiem zasnęłam.

***

      Gdy wróciłam ze szkoły, odłożyłam torbę i przemoczone trampki gdzieś w kąt pokoju. Zdecydowanie powinnam przerzucić się w końcu na jakieś cieplejsze i bardziej dostosowane do pogody buty.
      Od razu podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, by po chwili opaść na nim na plecy tak, że moje stopy wciąż dotykały podłoża. Przymknęłam powieki tylko na chwilę i chyba tylko po to, by dowiedzieć się jak tragiczne skutki niosą za sobą kolejne nieprzespane noce. Postanowiłam, że muszę się podnieść i zrobić w końcu coś dla siebie. I nie mam tu na myśli: przebrać się w coś wygodnego i przespać się lub ponownego pomalowania paznokci, które były w opłakanym stanie po porządkach i obgryzaniu ich w nerwach.
      Usiadłam i sięgnęłam ręką pod materac z cholernym strachem. Sama nie wiedziałam, czy bardziej boję się zadzwonić do Daniela, czy faktu, że nie znajdę numeru. Cóż, od wczorajszego ranka nie ufam matce i nie zdziwiłabym się, gdyby się, podsłuchiwała i znalazła go tam, robiąc z nim Bóg wie co. Na całe szczęście i nie szczęście za razem numer tam był. To takie cholerne uczucie, kiedy boisz się czegoś i chcesz tego jednocześnie, aż w końcu jesteś tak niezdecydowana, że sama nie wiesz co robić.
      Wyjęłam kartkę mając ją wreszcie między palcami. Rozwinęłam i dokładnie przeczytałam numer. Zaczynał się siódemką, miejmy nadzieję, że szczęśliwą. Sięgnęłam po swoją komórkę z kieszeni i powoli wystukałam numer tak, żeby dać sobie czas na rozmyślenie się, jednak gdy numer był już wbity całkowicie, bez wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Czekając, zacisnęłam mocno oczy, gdy sygnał jeden za drugim rozbrzmiewał koło mojego ucha.
      -  Tak? Słucham?
      Serce podskoczyło mi do piersi i nabrałam do puc opór powietrza, jednak nawet to nie pomogło w namyśleniu się, co chcę powiedzieć. Przecież nie mogę rozegrać tego na wzór "Hej tutaj Nicol. Moja przyjaciółka jest twoją dziewczyną a mój chłopak mnie bije. Mówiła Ci o tym, prawda?"
      -   Hej
      Postanowiłam zacząć w najbardziej sprawdzony i najprostszy sposób, w jakim można zacząć rozmowę z kimś obcym. Fakt, że Daniel milczał sprawiał, że jednak wcale nie byłam już tego taka pewna.
       Pomyślałam, że skoro się nie odzywa może znaczyć tylko jedno: mój głos nie był znany, a on, nie lubi nieznanych głosów. Tak przynajmniej mówiła Sophy. Pomyślałam więc, że powinnam trochę bardziej... urozmaicić, swój charakter w tej rozmowie.
      -  Tutaj Nicol, przyjaciółka Sophy...
Oh, więc to jest to urozmaicenie charakteru? Nie bywałe.
      Przewróciłam oczyma na samą siebie czując się momentalnie głupio. Gdy wciąż się nie odezwał, dodałam:
      -   Nicol. Sophy mi Ciebie poleciła.
Nic nie mówił. Wciąż. Zaczęłam się zastanawiać, czy:
      a. Wciąż mi nie ufa
      b. Nie kojarzy kim jest Sophy
      c. Myśli nad tym co mógłby powiedzieć
      I Ewentualnie c: Jest po prostu opóźniony umysłowo.
      -  Rozumiem.
      -  Dzwonię, ponieważ chcę się spotkać.
      -  Spotkać? - zdziwiła mnie jego dezorientacja. Wydawało mi się, że Sophy mu powiedziała...
      -  Tak. Mam twój numer od Sophy - powtórzyłam zawzięcie.
      -  Dobrze więc. Masz problem, tak?
      -  Dokładnie tak, ja... - westchnęłam a mój głos się załamał.
      -  Spokojnie - byłam pewna, że oblizał usta - opowiesz mi wszystko na miejscu.
      Przed oczyma stanął mi obraz z naszego spotkania i tego, jak miało by ono wyglądać. Czy nie byłoby zbyt niezręczne? Nie wiedziałabym o czym mówić i jak mówić, gdyby doszło do spotkania, jestem tego pewna.
      Wiedziałam, że chłopak czeka na jakąkolwiek odpowiedź ode mnie, to nie był czas na zastanawianie się, czy robię dobrze. To już się działo. Już zrobiłam więcej niż kiedykolwiek zrobiłam dla siebie.
      -  Kiedy i gdzie chcesz się spotkać? - wyprzedził mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mając już otwarte usta.
      -  Nie mam dużo czasu. Nie mam go w ogóle, jeżeli mam być szczera. Jak najszybciej - odparłam pewnie.
      Teraz to wszystko stało się szybciej niż sobie wyobrażałam. Mogłam sobie nawet wyobrazić jak jakiś mur wokół mnie powoli zaczyna pękać.
      -  Myślę, że możemy spotkać się jutro o dziewiątej. Pasuje Ci?
      -  Oczywiście, że tak - nie śmiałam narzekać - gdzie? - dopytywałam.
      -  Spotkajmy się przy stadionie do baseballa. Wiesz gdzie to jest?
      -  Wiem. Doskonale wiem - potwierdziłam.
      -  Świetnie. Do zobaczenia więc, Nicole - mruknął dość tajemniczo.
      -  Tak, do widzenia - rozłączyłam się pośpiesznie i odrzuciłam telefon gdzieś na bok.

***

      -  Cześć - przywitał się ze mną małym ale uroczym uśmiechem, gdy zobaczył mnie w zbliżającą się do niego w oddali.
      Nie było mi łatwo go znaleźć, ponieważ widziałam go tylko dwa razy. Nigdy nie mieliśmy szczególnej okazji spotkać się, ponieważ Sophy najwyraźniej postanowiła nie łączyć przyjaźni z miłością. Oczywiście, nie zamierzam obwiniać ją o to, bo jest chorobliwie zazdrosna, lecz taka była prawda. Dziwnym więc wydawało mi się, gdy wpadła na pomysł pomocy mi kosztem własnych zmartwień. Cóż, osądzając Sophy o to, że wyznała komuś mój sekret nie doceniłam jej.
      -  Hej - zaskoczyło mnie to, jak bez skrępowania przywitał mnie pocałunkiem w policzek, tak jakbyśmy znali się od dawna, lecz odwzajemniłam gest.
      -  Punktualna - spojrzał na zegarek, gdy odsunęliśmy się od siebie.
      Uśmiechnęłam się dość nieśmiało i spojrzałam w górę by móc spojrzeć w oczy chłopaka zza kaptura, który i ona miał na głowie.
      -  To dla mnie na prawdę ważne.
Chłopak skinął głową.
      -  Poprosiłem o spotkanie tu nie bez powodu - zaczął, a ja spojrzałam zaciekawiona w jego poważne oczy.
      -  Więc... jaki jest powód?
      -  Wolałbym, żeby nikt nie dowiedział się o naszym spotkaniu - jeśli na początku wydawał się sympatycznym chłopakiem, niech nie zwiedzie nigdy nikogo jego śliczna, chłopięca buzia. Ten facet był gorzki i tajemniczy jak cholera. Tak. Wywnioskowałam to już po pierwszych paru zdaniach, co nie było trudne.
      Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam i zorientowałam się, że jego natarczywe spojrzenie utkwione jest we mnie od chwili, w której zadał pytanie. Cóż, to było trochę krępujące.
      -  Jasne.
      Chłopak uśmiechnął się dumnie.
      Pokierowaliśmy się w stronę trybun, z oddali obserwując mecz między jakimiś miejscowymi drużynami, gdy poszukiwaliśmy dla siebie jakiegoś odpowiedniego miejsca. Znaleźliśmy je i początkowo rozmowa nam się jakoś kleiła. Rozmawialiśmy głównie o Sophy, o tym, jak oboje ją poznaliśmy i o tym, że jest szalona. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy się znali, lecz powodem tego była Sophy. To o niej rozmawialiśmy i gadało nam się dobrze, bo wyszło na to, że oboje bardzo dobrze ją znamy.
      Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd się spotkaliśmy, lecz bezsensowna rozmowa, choć miła i najwygodniejsza, nie była powodem, dla którego oboje tu byliśmy i Daniel w końcu to zauważył.
      -  Nicol - zaczął.
      Mój beztroski uśmiech spowodowany opowieścią o śmiesznej historii, którą przeżył z Sophy został brutalnie wymazany z mojej twarzy z chwilą, gdy zbyt stanowczo wypowiedział moje imię.
      Stał się zupełnie poważny - Nie spotkałaś się ze mną, by żartować i rozmawiać o mojej dziewczynie, prawda?
      Pokręciłam przecząco głową, wzrok mając wlepiony w beton, i kilka kłębków trawy wydostających się spod niego.
      -  Więc mów w końcu.
      Westchnęła rozgoryczona faktem, że muszę teraz mu o wszystkim opowiadać. Nigdy tego nie robiłam. Nawet Sophy nie dowiedziała się bezpośrednio ode mnie.
      -  Nie wiem nawet, od czego zacząć - przyznałam.
      Daniel wyraźnie czekał, aż powiem coś więcej, tak, jakby nie był wzruszony moją niepewnością. Zaczęłam się zastanawiać, czy jestem pierwszą osobą, której pomaga.
      -  Najlepiej od początku.
      Spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana i zadyszałam głośno. Wydawał się być zdziwiony przez moje zachowanie.
      -  Wszystko w porządku? To aż tak trudne? - widziałam zmieszanie w jego oczach. Przysięgam, zabiję Sophy!
      -  Tak, ale nie o to chodzi. Myślałam, że Sophy o wszystkim Ci powiedziała...
      Pokręcił głową i oparł łokcie na kolanach - Nic oprócz tego, że masz problem. Rozumiem, że czymkolwiek jest to, o czym chcesz mi powiedzieć jest trudne i nie musimy załatwiać tego od razu. Zadzwoń, gdy będziesz gotowa - wydawało mi się, że kończy rozmowę.
      Wstał, a ja spojrzałam na niego spanikowana - Nie! Poczekaj, proszę. Ja naprawdę nie mogę czekać. Jeśli nie zrobię tego dziś, być może już nigdy tego nie zrobię - spojrzałam na chłopaka błagalnym wzrokiem i zagryzłam wargę - Jutro wraca mój chłopak. On nigdy nie da mi możliwości na drugą taką szansę.
      Spełnił moją prośbę i ponownie usiadł na niską, zieloną ławkę.
      -  Mój problem polega na przemocy. Nie takiej w rodzinie - dodałam od razu, by nie odesłał mnie z kwitkiem do opieki społecznej, lub policji. Wyraz twarzy zmienił się na zaciekawiony, gdy upewniłam się, że wciąż mnie słucha.
      -  Jak ja miałbym pomóc Ci w tej kwestii?
      Wydawał się wiedzieć o czym mówię, ale chciał to usłyszeć.
      -  Sophy mówiła, że możesz mi pomóc - zagryzłam wargę - Ponieważ...
      Nie dał mi do kończyć. Westchnął głośno i spojrzał poważnie w moje oczy. Jego wzrok był taki nietypowy, inny i tajemniczy, przez co zaczęłam czuć się trochę nieswojo, kiedy sędzia zagwizdał i ogłosił koniec meczu. Obie drużyny ruszyły gdzieś pod trybuny jak mniemam, do szatni.
      -  Powiem w prost, Nicol. Powiem Ci to prosto z mostu, bo wydajesz się naprawdę zagubioną dziewczyną. Ale ja nie mogę Ci pomóc - odparł przepraszająco.
      Nagle jakby cały czar tajemniczości prysł, popłynął razem z jego słowami, a ja zaczęłam żałować, że w ogóle tu przyszłam. Skoro od razu wiedział - bo tak na pewno było - że nie będzie mógł/chciał/miał czasu, po co kazał mi tu przyjść i tracić przy okazji mój czas? Nigdy nie czułam się tak zawiedziona.
      -  Rozumiem - prychnęłam - Cóż, dziękuję, że postanowiłeś zmarnować tylko mój czas. Sophy też ode mnie  podziękuj - mój głos się załamał, kiedy wstałam i popatrzyłam na chłopaka z góry - Jeszcze jedno. Byłabym wdzięczna, gdybyś zachował to wszystko dla siebie, dobrze? Możesz zrobić dla mnie chociaż tyle?
      -  Nicol, stój - zatrzymał mnie stanowczo po tym, jak z premedytacją odwróciłam się i zamierzałam odejść, i nigdy więcej go nie zobaczyć.
      Stanęła, w miejscu i momentalnie zapiekły mnie oczy. Nie potrafiłam więc powstrzymać łez, które od razu zaczęły spływać po mojej twarzy, jedna pod drugiej. To nie były łzy żalu, lecz bezsilności i zawodu, jakiego mi sprawił. Czego ja się spodziewałam? Że zadzwonię do zupełnie obcego faceta, który jak za dotknięciem czarodziejskiej uczyni moje życie lepszym?
      -  Usiądź - rozkazał.
     Popatrzył na moją załzawioną twarz i mogłam dostrzec, jak poczuł się źle.
      -  No dalej, siadaj - zachęcił znów.
      Usiadłam, lecz nie spojrzałam na niego, by nie widział, jak uroniłam kolejną falę łez. Mimo to, wiedziałam, że patrzy na mój profil.
      -  Pomogę Ci - szepnął.
      Spojrzałam na niego gwałtownie i otworzyłam usta w zdumieniu. Pociągnęłam mocno nosem, plując siebie w twarz, że nie wzięłam chusteczek.
      Uśmiechnął się pocieszająco, po czym odgarnął niesforny kosmyk włosów wydostający się z za mojego kaptura.
      -  Mówiłeś przecież, że...
      -  Wiem, co mówiłem, ale zechciałaś nie dać mi dokończyć - zaśmiał się - No dalej, nie płacz już.
      -  Nic nie rozumiem, to znaczy, że mi pomożesz? - spytałam z nadzieją i niepewnością za razem.        Poczułam, jakbym zobaczyła jednak jakieś malutkie światełko w tunelu w którym nigdy nie spodziewałam się go ujrzeć. W którym nie mogłam go sobie nawet wyobrazić, bo po prostu nie potrafiłam już tego zrobić.
      Chłopak uśmiechnął się kiwając głową.
      Nie potrafiłam powstrzymać emocji, przez co sama byłam zszokowana. Zaśmiałam się głośno z ulgą i poprzez łzy jednocześnie.
      Daniel jednak nie był już tak samo uśmiechnięty, przez co i mój uśmiech trochę zrzedł.
      -  Jest jeszcze coś, prawda? - spytałam przejęta.
      Westchnął kiwając twierdząco głową, po czym wyją z kieszeni jakąś małą... karteczkę.
      Spojrzałam na nią automatycznie - C-Co to jest?
      -  Pomogę Ci, ale nie dosłownie ja.
      Teraz kompletnie nic nie rozumiałam.
      -  To wizytówka mojego przyjaciela. Ja nie mogę Cię trenować, mam zbyt napięty grafik i niedługo wyjeżdżam na jakiś czas do Londynu - odparł.
      Chwyciłam wizytówkę, nie będąc przekonaną, czy to jest to, czego chcę.
      -  Cóż, miałam nadzieję, że ty...
      -  Przepraszam.
      Spojrzałam na numer widniejący na wizytówce, po czym z powrotem spojrzałam na chłopaka mocno zadziwiona.
      Wydawał się to dostrzec.
      -  Coś nie tak?
      Pokręciłam szybko głową - Nie, wszystko dobrze - uśmiechnęłam się smutno - Dziękuję, tak myślę.
      Zaśmiał się z moich "podziękowań" po czym wstał z ławki, otrzepując spodnie od brudu, który zmieszał się z wilgocią od deszczu.
      -  Pozdrów ode mnie Sophy, gdy ją spotkasz. W ramach rekompensaty za pomoc, dobrze?
      -  Jasne - uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam i zamknęłam wizytówkę w dłoni.
      Odszedł, bez żadnego pożegnania. Powinnam teraz dzwonić pod numer, który mi dał, lecz musiałam wyjaśnić jeszcze jedną sprawę.
      Gdy Daniel zniknął z pola mojego widzenia i terenu boiska, wyciągnęłam telefon z kieszeni szarej bluzy.
      -  Sophy? - spytałam pośpiesznie.
      Odebrała połączenie już za drugim sygnałem, za co byłam jej wdzięczna.
      -  Boże... dziewczyno zdajesz sobie sprawę która jest godzina i jaki mam dzień tygodnia? - spytała sennie.
      Przewróciłam oczami na jej płytkość i westchnęłam gardłowo.
      -  Tak! Właśnie tak! Jest sobota i jest godzina jedenasta. Możesz mi powiedzieć, po co dzwonisz  i mnie budzisz?
      Kompletnie zignorowałam jej tanie wywody i nie skomentowałam ich, by nie zepsuć sobie zszarganych nerwów jeszcze bardziej.
      -  Sophy musimy się spotkać. Jak najszybciej - odparłam gorączkowo - teraz - ciągnęłam.
      -  Nicol...
      -  Czy możesz to dla mnie zrobić do cholery?! - wrzasnęłam zniecierpliwiona.
      Wstałam z cholernie nie wygodnej ławki i ruszyłam w stronę wyjścia, kopiąc pod butami kilka kamieni.
      -  Kiedy możesz u mnie być?
      -  Teraz. Zaraz. Już idę - rozłączyłam się.
      Instynktownie spojrzałam na wyświetlacz, i schowałam telefon do kieszeni, uprzednio go blokują.
      Możecie nazwać mnie teraz desperatką, lecz z chwilą, w której obie ręce miałam wolne, biegłam ile sił w nogach. Mój kaptur spadł z głowy, a włosy latały w tyle. Musiałam jak najszybciej spotkać się z Sophy.




*****

Witam wszystkich bardzo serdecznie z nowym rozdziałem. To dopiero drugi, ale chciałabym was przeprosić o brak pierwszej takiej oficjalnej, powitalnej notki, ale po prostu o niej... zapomniałam, wybaczcie :)
Kilka spraw organizacyjnych i mimo, że wiem, że nikt z reguły nie czyta tych notatek pod rozdziałami, ale chcę mieć to po prostu z wami jasne.
1. Rozdziały są bardzo długie. Pewnie to już zauważyliście. Mam je skracać? Aktualnie mam 7,5 rozdziałów i uwierzcie, każdy jest podobnej długości. I nie wiem, czy wam to odpowiada? Możecie zawsze czytać rozdział częściami, lub ja mogę go skracać, bo sama jestem przerażona, jak długie są. Chyba, że wytrzymacie tak do mniej więcej 7? Proszę piszcie w komentarzach, muszę wiedzieć, co o tym sądzicie :)
2. To już mniej istotna sprawa, ale może jednak na tyle ważna, by was zainteresowała, otóż zapraszam do informowanych :) Przyjmuję tylko aska ponieważ żadnego tweetera nie posiadam i nie zamierzam. GG też nie mam, więc po prostu zostawiajcie swoje aski w informowanych :)
3. Jeżeli nie będzie to dla was problem, na prawdę bardzo proszę o opinii o długości rozdziałów, bo uwierzcie, jestem w szoku, jak długie one są.

To byłoby na tyle, jeżeli przeczytałeś (już :D) rozdział, potwierdź, że jesteś i skomentuj, dzięki i do następnego :)

wtorek, 22 września 2015

01

  Z niechęcią i zdenerwowaniem ułożyłam wszystkie książki na półce co do ostatniej, która została ułożona na honorowe miejsce na górze, na reszcie książek, bo zabrakło dla niej miejsca obok nich. Wyczerpana całodniowymi porządkami w całym domu z zamiarem odpoczynku wstałam z "klęczka" a kości kolanowe strzeliły gdy tylko moje stawy się wyprostowały. Syknęłam w bólu.
      -  Starość nie radość co? -  mój młodszy brat jak gdyby znikąd pojawił się w progu uchylonych drzwi.
      -  Zajmij się sobą smarkaczu - warknęłam kąśliwie i rzuciłam w niego jedną ze starych, różowych koszulek, która jako pierwsza napatoczyła mi się pod rękę z worka z rzeczami do wyrzucenia, które powinny leżeć w śmieciach od paru lat.
      Jacob z durnym uśmieszkiem jedynie przesunął biodro w bok, a bluzka poleciała hejże ho, nie wiadomo gdzie.
      -  Posprzątałeś już swoją cześć, że snujesz się tak po całym domu?
      -  Nie mam najmniejszego zamiaru. Wyglądam Ci na sprzątaczkę? - prychnął i wszedł w butach na świeżo pozamiataną i gotową do mycia podłogę.
      -  Ej no, możesz stąd wyjść?! - wyprostowałam się znad worka, do którego pakowałam stare za małe rzeczy walające się w całym pokoju. Zignorował mnie chamsko i rzucił na łóżko. Zaczęłam zbierać kolejne śmieci i papierki, które jako ostatnie zostały na podłodze.
      -  Podoba mi się ten pokój - stwierdził, rozglądając się i zachowując, jakby był u siebie, co było jego zamiarem od paru miesięcy.
      -  To, co Ci się podoba w ogóle mnie nie obchodzi. No już, wypad! - rzuciłam niebieskim workiem gdzieś na bok nie dbając, czy jego zawartość pozostanie na swoim miejscu i zaczęłam szarpać Jacoba - Złaź!
      Zaśmiał się durnie i chwycił rękoma zagłówek.
      -  No weź nie bądź taka! Zamień się, ten na parterze też jest fajny! - bronił się i przekonywał, ale ja w głowie miałam gotową tę samą co zwykle odpowiedź:
      -  Nie! - wyprostowałam się, zmęczona dodatkowym szarpaniem się z nim - Skoro jest taki fajny to w nim zostań - rzuciłam.
      -  Ale...
      -  Nie ma "ale". Skończyłam temat. Wyjdź, chcę dokończyć sprzątanie zanim mama wróci - odparłam już spokojniej i miałam nadzieję, że dotrze do niego raz na zawsze to, że nigdzie się stąd nie wybieram.
      Jacobowi zależy na tym pokoju z jednego, głównego powodu, którym jest nasz nowy sąsiad z naprzeciwka. Jego okno jest tuż na wprost mojego, a Ci dwaj idioci namawiają mnie abym oddała bratu swój pokój, by jak ostatni idioci, którymi oczywiście są, mogli. drzeć się do siebie z okna gdy będą grać w te swoje durne gry. Czy byłam złą siostrą z tego powodu? Mina Jacoba gdy wstał najwyraźniej wskazywała, że tak właśnie myślał. Odwrócił się w progu i ze "smutną złością" popatrzył na mnie - Jesteś kompletną sztywniarą wiesz? Nikomu nie umiesz się postawić i jedyne co robisz to latanie ze szmatą i mopem po całym domu, bo "mama Cię prosiła" - zrobił cudzysłów z palców w powietrzu i udawał mnie, zachowując się i wyglądając przy tym jak chory.
Aż się we mnie zagotowało - Wyjdź! - krzyknęłam zdecydowanie kończąc ten spór.
      -  Dobra! Ale nawet nie próbuj poprosić mnie o cokolwiek, bo powiem Ci dokładnie to, co ty mi! "Nie!" - wyrzucił ręce w powietrze i wyszedł z pokoju trzaskając głośno drzwiami, a ja zrobiłam jeden wściekły krok w przód, by odpyskować mu cokolwiek i nie pozostać milczącą i przegraną kłótni, ale zahaczyłam o coś, a to coś spadło. Schyliłam się i podniosłam jedną z ułożonych chwilę temu książek i zamknęłam ją, by chwilę później podnieść się i odstawić ją na miejsce.
      Wciąż zdenerwowana wzięłam worek ze śmieciami i zaczęłam wpakowywać do niego to, co wypadło i pomyślałam, jak cudownie było by zrobić to ze swoim bratem. Nie jestem okrutna, a to, że daję ponieść się czasem fantazji o niczym nie świadczy.
      Nagle podniosłam worek z zamiarem wystawienia go za drzwi, do póki nie westchnęłam zirytowana sama do siebie. Schyliłam się po kolejny śmieć, by oszczędzić sobie upadku na nim i omal wrzuciłam go do śmieci, aż nie nasunął się  jakiś kolorowy nadruk, który na nim widniał.
      Otworzyłam jakieś zdjęcie i chwila minęła, zanim zorientowałam się kto jest na nim dokładnie. Przestudiowałam je wzrokiem i nie chcąc pogrążać się we wspomnienia teraz, w samo południe, kiedy za dużo mam jeszcze do zrobienia, szybko wcisnęłam fotografię sprzed roku głęboko do kieszeni. Chwilę później drzwi ponownie zaskrzypiały, co oznaczało, że ktoś ponownie zamierza wdawać się ze mną w rozmowę.
      -  Jake, myślałam, że wyraziłam się jasno - westchnęłam zniechęcona kolejną kłótnią o mój pokój i obróciłam się.
      -  Tu nie Jake - uśmiechnęła się - chciałam tylko powiedzieć, że już jestem, i zapytać, czy nie potrzebujesz czegoś? Jadę zaraz do sklepu i koniecznie musisz pomóc mi wyciągnąć Jake'a. Cały dzień siedzi przed komputerem i gra w gry - odparła typowym, troskliwym i przewrażliwiony głosem każdej matki. Uśmiechnęłam się i wyniosłam worek ze śmieciami obok drzwi na korytarzu - Niczego nie chcę, oprócz prysznica - otrzepałam ręce.
      -  Posprzątałaś już? - rozejrzała się wokół opierając jednym ramieniem odzianym w białą, dopasowaną koszulę o framugę. Jej czoło zmarszczyło się delikatniej niż zwykle, gdy uniosła brwi, bo skóra na czole była mocno naciągnięta przez silnie związanego kucyka, w którego  miała uczesane identyczne w kolorze co moje włosy.
Odwróciła się znów i spojrzała na mnie pytająco, a ja skinęłam głową - Tak, tylko podłoga mi została.
      -  Dobrze. Do zobaczenia później, będę za godzinkę, góra dwie - wycofała się z mojego pokoju i stanęła przy schodach - Idę po Jacoba.
      -  Jasne, koniecznie go weź. Ostatnio w ogóle nigdzie nie wychodzi - przytaknęłam, a diabelska część mnie wiwatowała w zemście gdyż teraz Jake na pewno będzie musiał z nią jechać.
      -  Racja - zacisnęła usta w linkę - Jacob! - krzyknęła i zaczęła schodzić ostrożnie po schodach z ciemnego drewna i tupała przy tym niemiłosiernie swoimi zabójczymi, czerwonymi szpilkami.
Cóż, wstyd się przyznać, ale czasem zazdrościłam jej kobiecości, której mi niestety bardzo brakowało.
Włożyłam dłoń do kieszeni by wyciągnąć zdjęcie i rozwinęłam je. Mimowolnie uśmiechnęłam się i poczułam jak oczy boleśnie mnie zapiekły.
      Nie myśląc długo otworzyłam leżący obok worek i z premedytacją wrzuciłam do niego ten nic nie warty kawałek papieru.

***

      Z głośnym trzaskiem zamknęłam swoją czerwoną szafkę, z której wcześniej wyjęłam książki do fizyki, a teraz niosłam je między piersiami, a przedramieniem. Przepychałam się przez ogrom uczniów tworzących tłum nie do pokonania, aż w końcu, pod drzwiami jakieś kolasy poczułam rękę na ramieniu. Odruchowo odwróciłam się widząc rozpromienioną twarz Sophy. Uniosłam jedną rękę ku górze by się przywitać, bo to był jedyny sposób, bym nie musiała się drzeć, by usłyszała cokolwiek. Wiedząc o co mi chodzi, kiwnęła głowa w bok, a ja ruszyłam za nią. Chwilę później znalazłyśmy się w jedynym z bocznych i zdecydowanie mniej zatłoczonych korytarzy.
      -  Cały dzień cię szukałam, myślałam, że nie przyjdziesz.
      -  Miałam wczoraj trochę na głowie, zaspałam i tak w sumie przed chwilą przyszłam - odparłam i spojrzałam na dziewczynę idącą obok, by upewnić się, że wciąż tam jest.
Zaśmiała się z rozbawieniem - Myślałam, że nie doczekam dnia w którym Nicole Stone spóźni się do szkoły. Schodzisz na psy kujonko! Tylko patrzeć aż zaczniesz się alkoholizować po kątach, później w ogóle przestaniesz się uczyć, chodzić do szkoły,a później to już tylko istna patologia! - zarechotała głośno, próbując mówić to wszystko według niej zabawnym tonem. Przewróciłam oczami i czekałam, aż skończy się śmiać. Przystanęłyśmy pod ścianą, by nie zagradzać środka korytarza, z czym inni nie mają problemu.
      -  A tak na poważnie to co robiłaś, że jesteś o trzy lekcje później, co?
      -  Robiłam porządki ze starymi rzeczami. Wiesz ile tam tego jest? Będę musiała wywalić to wszystko później.
      -  To... prawie fajne.
      -  Pochwal się lepiej co ty robiłaś - prychnęłam, zmieniając w zażenowaniu temat.
Westchnęła rozmarzona, a w tym samym rozbrzmiał dzwonek, więc byłyśmy zmuszone gadać i iść przez połowę szkoły do odpowiedniej klasy.
      -  Byłam z Danielem w kinie, a później u niego. Pokazywał mi kolekcję komiksów z przed paru lat.
Zaśmiałam się głośno.
      -  Ej, to było całkiem fajne, jak na drugą randkę, wiesz? - oburzyła się.
      -  Jasne - pokręciłam głową - masz przynajmniej pewność, że nie chce zaciągnąć Cię do łóżka.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, gdy chwyciła poręcz schodów - Sugerujesz, że go nie kręcę?
      -  Miałam bardziej na myśli, że jest duże prawdopodobieństwo, że chce Cię poznać bliżej, niż tylko przez łóżko, ale tak, myślę że go nie kręcisz - zaśmiałam się, a Sophy prychnęła.
Po chwili znalazłyśmy się na pierwszym piętrze, a ja przeraziłam się, gdy uświadomiłam sobie, że jeszcze dwa. To tak, jak robisz coś i gadasz z kimś, a czas płynie wtedy szybciej o tyle, że nawet nie wiesz gdzie już jesteś. Dopóki sobie nie tego uświadomisz.
      -  Gadasz jak jakaś pieprzona pani psycholog - uśmiechnęła się złośliwie. Nie widziałam tego, bo jedyne co miałam przed oczami to jej tyłek opięty przez jasne jeansy, gdy zaczęłyśmy iść dalej po schodach. Ale byłam tego pewna.
      Gdy weszłyśmy na górę, Sophy kontynuowała paplanie jak najęta, mówiąc podnieconym głosem, jak to cudownie bawiło się wczoraj ze swoim nowym chłopakiem. Ba! Ona wpadła w amok i przestała zważać na cokolwiek innego i mówiła tylko o tym. Cieszyło mnie jej szczęście, cieszyła mnie jej uśmiechnięta twarz, ale słuchanie o tym, jak ktoś jest szczęśliwy kiedy ja nie mogę, bywało nie do zniesienia.
      Było już parę minut po dzwonku a ludzi na korytarzach ubywało z każdą sekundą, z którą Sophy mówiła i mówiła. Pomyślałam, że to może być dobra okazja, żeby wyrwać się od wyjątkowo... tłocznego towarzystwa mojej przyjaciółki.
      -  Naprawdę, nie myślałam, że facet, jakikolwiek facet może być taki zabawny, kochany i... taki, po prostu cudowny! Tym bardziej, że znamy się tak krótko, a jego stać na coś takiego. Jak to się nazywa? Mieć szczęście?
      -  Rozumiem, cieszysz się, ale chyba jednak powinnyśmy już iść na lekcje wiesz? Przepraszam - upomniałam ze zmęczeniem w czasie gdy skrzyżowałam na piersi ręce. Dziewczyna rozejrzała się po prawie pustym korytarzu w lewo i prawo, a jej włosy dwa razy dookoła leciały w powietrzu
      - Oh, tak, rzeczywiście - zauważyła, po czym uśmiechnęła się do mnie nieśmiało uświadamiając sobie ile czasu straciłyśmy.
      Nie chciałam odbierać jej szczęścia. Chciałam tylko nie odbierać sobie swojego, którego i tak nie posiadałam od dawna. Można powiedzieć, że nie chciałam tworzyć go na minus. Odwzajemniłam uśmiech i niezręcznie objęłam dłonią przed ramię, pomiędzy którym miałam książki.

Szarpnął moim nadgarstkiem, a gdy przycisnął moje plecy do ściany, jego uścisk stawał się mocniejszy z każdą chwilą, w której modliłam się o jakąkolwiek możliwą próbę ucieczki. Dyszałam i zamknęłam oczy z nadzieją, jakby to miało się zaraz skończyć. Czułam jego oddech na szyi, skażony smrodem jakiegoś zielska.

 Ocknęłam się i spojrzałam na zdziwioną Sophy, której twarz zdecydowanie była za blisko, więc odsunęłam się krok w tył i zauważając, że nadgarstek wciąż jest fioletowy, ściągnęłam rękaw w dół. Gdy podniosłam spojrzenie, Sophy patrzyła na miejsce, które właśnie zakryłam, nie przestając ich marszczyć. Chwilę potem znów spojrzała w moje oczy, i zaczęła udawać sztucznym uśmiechem, jakby wcale nie zauważyła tego, że zachowywałam się dziwnie. Nie zamierzałam niczego zmieniać w jej myślach, co do tego, że chcę by tak właśnie pozostało.
      -  Do zobaczenia później, tak?
Skinęła głową - Jasne - blady uśmiech ozdobił jej usta i odwróciła się ruszając w stronę swojej klasy. Ostatni raz zwróciła głowę ku mnie, by kiwnąć, co odwzajemniłam i gdy tylko oddaliła się, poszłam w swoją stronę poprawiając książki w ręku.

      Po lekcjach wraz ze wszystkimi uczniami wyszłam ze szkoły. W tłumie na parkingu między ludźmi wsiadającymi do aut, wzrokiem nigdzie nie odnajdywałam Sophy. Wydawało mi się, że to wcale nie jest źle. Nie musiałabym przynajmniej słuchać dalszej jej gadaniny. Ruszyłam ze spuszczoną głową i założyłam kaptur żółtej bluzy na głowę. Było szaro, dość ciemno jak na godzinę trzecią i zbierało się na deszcz. Jedną dłoń schowałam do kieszeni, drugą chwyciłam pas torby, by podtrzymać ją na ramieniu, by nie spadła, gdy przyśpieszę tempo. Miałam dziś trochę pracy w ogrodzie, a w deszczu nie byłaby to łatwa robota.
      -  Mam cię - pisnęłam przeraźliwie, gdy moje plecy uderzyły o drzewo. Chłopięcy śmiech rozbrzmiał gdzieś obok mojej głowy, więc instynktownie otworzyłam oczy i spojrzałam ku jego źródła. Nie wiedziałam, czy był to powód do radości, że moim "napastnikiem" okazał się mój chłopak. Westchnęłam zirytowana i bez słowa ruszyłam przed siebie zostawiając w tyle Luke'a. Nie spodobało mi się to, że wciąż nie zauważył, że odeszłam. Z każdym moim krokiem, który zwalniał w przeciwieństwie do tego co naprawdę powinien robić, śmiech cichł. Zacisnęłam oczy, zastanawiając się, czy to było bardziej denerwujące, czy smutne.
      -  Hej! - usłyszałam za sobą lecz nie zwolniłam. Wręcz przeciwnie.
 Jeżeli miałbym być szczera, wolałabym, żeby mimo wszystko stał tam dalej i się śmiał. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby zapomniał o mnie raz na zawsze i żeby pozwolił mi zapomnieć o sobie. Szłam dalej.
      -  Mówię do ciebie, słyszysz? - gwałtownie odwrócił mnie do siebie. Był  zły, kiedy spojrzałam w jego oczy, i aby uniknąć niewygodnej rozmowy, na którą nie miałam ochoty, uparcie szłam dalej. Długo nie słyszałam za sobą jego kroków. Wcale nie świadczyło to o niczym dobrze, a jedynie o tym, że jest zły. A to nie było dobrze. Rozzłościłam go, nawet nie odzywając się słowem.
      -  Nie wiem, i nie zamierzam zastanawiać się o co Ci kurwa chodzi, ale jak mówię do Ciebie, to wypadałoby, żebyś słuchała, nie?!
      -  Więc mów - ustąpiłam bo po prostu chciałam już to mieć za sobą.
      -  Nie mam nic do powiedzenia. Jedynie przyszedłem odebrać Cię ze szkoły, a tobie o coś chodzi - stwierdził.
Czy on w tym momencie sobie żartował?
      -  Nie jestem dzieckiem, wiesz? Potrafię samodzielnie chodzić.
Bez zastanowienia szłam dalej. Nie mógł mi nic zrobić. Byliśmy między ludźmi a jego cechą dominującą była siła w samotności. To strasznie sarkastyczne, jeżeli można byłoby tak powiedzieć.
      Jakakolwiek inna dziewczyna skakałby ze szczęścia na moim miejscu. W końcu przyszedł po mnie chłopak. Ja natomiast nie miałam żadnego powodu do radości, bo jego przyjście tutaj oznaczało jedynie to, że ma mi coś do powiedzenia. Postanowiłam więc ułatwić mu to i sprawić bym jak najszybciej mogła znaleźć się w domu. Odwróciłam się by spojrzeć na stojącego w miejscu i patrzącego na mnie z mordem w oczach Luke'a. Wyglądał, jakby miał wybuchnąć i nie byłam pewna, że nie zrobi tego zaraz. By uniknąć jakichkolwiek dziwnych scen na ulicy, postanowiłam po prostu ze spuszczoną głową się wrócić.
      -  Wiedziałem, że jesteś mądra - pogłaskał mój opuszczony w dół policzek, gdy stanęłam przed nim. Uniosłam głowę, by móc spojrzeć w jego śmiejące się oczy.
      -  Luke - westchnęłam - mógłbyś w końcu powiedzieć to, po co przyszedłeś?
      -  Czy nie mogę po prostu spędzić czasu ze swoją dziewczyną? - zjechał palcami na moją brodę, a po chwili parsknął śmiechem. Dołeczki w jego policzkach zrobiły się bardziej widoczne przez cień rzucony przez kaptur na jego głowie - A do tego bystra - dodał to do wcześniejszej wypowiedzi, wymijając pierwszą część tej i uśmiechnął się zawadiacko chowając obie ręce do kieszeni.
      -  Dobrze zrozumiałam? - spytałam zbyt podnieconym głosem, przez co dałam temu skurwielowi kolejny powód do uśmiechu. Zacisnęłam usta w linkę i kiwnęłam głową, gdy zrozumiałam, co ten uśmiech oznacza. Właśnie zrobił sobie ze mnie jaja. - Oh, czyli jednak źle zrozumiałam. Wcale nie przyszedłeś po mnie, żebyśmy gdzieś wyszli, nie?
Zarechotał - Od kiedy jesteś taka... nie wiem jak to określić.
      -  No jaka? Normalna?
Znów śmiech, który z każdą chwilą działał mi na nerwy co raz bardziej.
      -  Wybacz, mam swoje sprawy. Nie mam czasu, może innym razem złotko - spoważniał.
      -  Tak myślałam. Jesteś tu tylko po to, by mnie sprawdzić - złożyłam ręce na piersi i pokręciłam głową ze smutkiem.
      -  Pruderyjna. Miałem na myśli pruderyjna.
      -  Ty pieprzony skurwielu - wysyczałam, ale momentalnie tego pożałowałam.
Mój bolący nadgarstek został ponownie złapany, a ja przyciśnięta do jego torsu. Dyszał wściekle przez nos, a jego dziurki rozszerzały się z każdym oddechem - Uważaj na słowa - ostrzegł. Gwałtownie puścił moją rękę i odepchnął tak, że cofnęłam się o kilka kroków.
   Spojrzałam na Luke'a i zaczęłam masować rękę dookoła, ciągnąc nosem. Zauważyłam, że przyciągnęliśmy kilka spojrzeń, więc starałam się być jak najbardziej naturalna i udawać, że nic się nie stało, że to był jakichś wypadek. Luke jednak, wcale nie miał zamiaru mi tego ułatwić.
      Zaczęło lać. Powinnam martwic się teraz o chwasty w ogrodzie, które powinnam wyrwać. Nie o to, czy za chwilę zostanę uderzona po raz tysięczny.
      -  Chociaż się do tego przyznaj.
      -  Do czego?
      -  Że jesteś skurwielem - nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy nie powinnam była tego mówić, jeśli miałam ochotę wyjść z tego cało. Dodatkowy bonus: ludzi ubywało tak szybko, z jaką prędkością byłam cała przemoczona. Luke nie oszczędził mi tego, nie podarował. Rozwścieczyłam go zwykłą prawdą i zostałam za to ukarana. Nie czekałam długo, aż usłyszałam plask uderzenia. Mój policzek zaczął piec, a jego twarz znalazła się zbyt blisko mojej. Chwyciłam bolące miejsce i ze skruchą spojrzałam na buty.
      -  Dla twojej pieprzonej wiadomości, mam ciekawsze rzeczy od sprawdzania ciebie. Przyszedłem Ci powiedzieć, że nie będzie mnie trzy dni. Radziłbym Ci się pilnować przez ten czas - splunął w czasie gdy jedyne, co z tego zrozumiałam, to to, że wyjeżdża. Na całe trzy dni. Byłam jednak zbyt w wielkim szoku przez uderzenie i wizję bycia przez trzy dni wolną, by uświadomić sobie od razu, że to dzieję się na prawdę. Luke nie powiedział nic więcej i jak gdyby nigdy nic odszedł do swojego samochodu, który okazał się stać gdzieś z boku. Wsiadł, odpalił i odjechał, pozostawiając mnie samą w deszczu, z dłonią na policzku i myślami. Dopiero teraz odważyłam się spojrzeć w górę, a po chwili ściągnąć dłoń z twarzy. Uniosłam ją ku górze, pozwalając szumiącej deszczówce spływać po niej.

      Do domu weszłam nagle i znienacka. Trzasnęłam za sobą głośno drzwiami, i nie informując nikogo łaskawie, że wróciłam, pobiegłam schodami na górę. Nikt na szczęście nie wydawał się jakkolwiek zainteresowany moją obecnością. W domu panowała zupełna cisza, ale na pewno nie był pusty. Drzwi nie były zakluczone. Rzuciłam torbę gdzieś na bok, tak samo jak przemoczone trampki, które zdjęłam w progu swojego pokoju. Ciągnąc nosem i wycierając mokre od łez i deszczu policzki, wskoczyłam na łóżko. Nie ważne, że byłam zupełnie mokra. Ważne, że mogłam się wreszcie uwolnić.
      Położyłam się na boku, tak, że moja twarz była zwrócona do okna, a piekący policzek nie dotykał poduszki. Zaszlochałam żałośnie i zacisnęłam mocno oczy, dotykając bolącej części twarzy. Nie zauważyłam, jak drzwi się otwierają, dopóki nie usłyszałam skrzypienia, które zignorowałam.
      -  Nicol? - spytał miękko, zauważając, że nie wszystko jest "ok".
      -  Ile razy mam Ci jeszcze kurwa powiedzieć, że nie?! Nie zamieniam się, jeszcze nie dotarło?! - podniosłam się gwałtownie, nie martwiąc, że widzi moje łzy i zapewne zastanawia się, czemu płaczę. Był w szoku i przełkną głośno ślinę.
      -  Chciałem tylko powiedzieć, że mama wróci później. Kazała Ci to przekazać, gdy ty, wrócisz - mruknął cicho ze skruchą sprawiając, że zrobiło mi się go szkoda. Nie powiedział nic więcej i przestraszony zamknął drzwi, po tym, jak wyszedł. Stałam chwilę nie ruszając się z miejsca, z rozchylonymi ustami i wyrzutami sumienia. Nawet nie spostrzegłam, jak jedna, samotna łza łączy się z resztą, zaschniętą już falą łez.

***
      Następnego dnia w szkole chodziłam jeszcze bardziej struta i zamyślona niż zwykle. Nie byłam skupiona na słowach nauczycieli, przez co mam kilka lekcji do tyłu, które będę musiała nadrobić. Zupełnie tak, jak dzisiejszą, nieprzespaną noc, która w sumie była głównym tego powodem, dla którego ten dzień od samego początku wydawał się być do dupy. Powinno być na odwrót. Powinnam teraz być szczęśliwa, że... jestem wolna. Poczuć się jak każdy z mijających mnie teraz uczniów na korytarzu, bo teoretycznie miałam takie prawo.
   Tak jednak nie było, a było zupełnie na odwrót. Nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po Luke'u, gdy wróci. Nie odezwał się do mnie, od wczoraj, odkąd ostatni raz rozmawialiśmy. Nie miałam nawet pojęcia gdzie jest. Jego numer w moim telefonie był na ostatniej pozycji wybieranych numerów i numerów z połączeniami przychodzącymi. Nie byłam nawet pewna, czy jest wciąż aktualny.
      Szłam przez korytarz, pełen jak zwykle, o ósmej. Nikt nie zdawał się mnie zauważać, nikt nawet na mnie nie spojrzał. Tylko ja idąc środkiem, rozglądałam się na boki. Trzymałam między poobijanymi rękoma a dekoltem książki. Być może jeden z siniaków tam, zdawał się być widoczny do połowy przez bluzkę z dekoltem w serek. Ale nie oszukujmy się, tylko cham mógłby go zauważyć w takim miejscu.
       Uniosłam głowę, zobaczyć patrzącą w moim kierunku Sophy. Zamknęła swoją szafkę i dostrzegając, że ją zauważyłam, uśmiechnęła się machając w moim kierunku.
Niegrzecznym byłoby udawać, że jej nie widzę, więc mimo wszystko przyśpieszyłam krok i szybko znalazłam się obok dziewczyny. Znikomy i nie szczery uśmiech ozdobił moją twarz, by dać czarnowłosej złudne wrażenie, że jest u mnie zupełnie tak samo (do dupy) jak wczoraj. Pochyliła się w przód, by powitać mnie buziakiem w policzek, więc zrobiła to samo. Gdy odsunęłyśmy się od siebie, zmarszczyła brwi i wytarła usta w obrzydzeniu. Zupełnie, jakbym śmierdziała, lub była brudna.
      -  O co chodzi? - spytałam, a Sophy spojrzała na mnie podejrzliwie.
      -  Zużyłaś całą tubkę fluidu? - pokazał brudny wierzch dłoni, którym wytarła usta - Masz coś z twarzą? - dotknęła kciukiem akurat tego policzka. Syknęłam, bo już najmniejszy kontakt z czymkolwiek dawał mi porządną dawkę pulsującego bólu. Sophy otworzyła oczy i usta w zdumieniu. Westchnęłam, wiedząc, co czeka mnie teraz, a mimo to postanowiłam spróbować udawać, że nic się nie stało. Szłam w stronę toalety, na wszelki wypadek, gdyby jednak zachciało jej się dręczyć mnie pytaniami.
      -  Nicol, możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - Zamknęła za nami drzwi. Wydawała się być wściekła.
      -  Nie wiem, o czym mówisz - przyznałam nieszczerze i oparłam plecy po przeciwnej ścianie wyłożonej zimnymi kafelkami.
      -  Kto Ci to zrobił? Naraziłaś się komuś? Szkolnej dziwce? Kapitanowi drużyny piłkarskiej? Cheearleaderką? - wyrzuciła ręce w powietrze a ja w tym czasie westchnęłam i wciąż milczałam, nie podnosząc głowy. To moja przyjaciółka, powinnam się jej wygadać, wypłakać na ramieniu i wyżalić, jak to ciężko mi w życiu. Powinnam jeszcze dodać, że to tylko i wyłącznie z własnego wyboru. Nic z tych rzeczy, wolałabym raczej ustąpić Jake'owi, jeśli chodzi o mój pokój.
      -  Wszystko jest dobrze, tylko...
      -  Tylko poślizgnęłaś się na mydle... - pokręciła głowa, jakby była mną zawiedziona. Przepraszam bardzo, ale czy sama tego chciałam? Po części tak, ale to nie uprawniało jej do traktowania mnie jakbym była jej niezdyscyplinowaną córką.
      -  Wcale nie poślizgnęłam się na mydle. Uderzyłam się, jak sprzątałam ogród i... Oh kurwa, czemu ja Ci się tłumaczę?!
      -  Bardzo dobrze robisz, wiesz? - podeszła bliżej, stając obok, a jej twarz nabrała łagodniejszego wyrazu.
   Pozostałam nie ugięta i kiedy położyła rękę na moim ramieniu, jakby wszystko już wiedziała, zignorowałam ją, patrząc nieprzytomnie przed siebie.
      -  Musiałabym być głupia, żeby nie wiedzieć, że to on - stwierdziła, a ja spojrzałam zmieszana jej oczy. Uchyliłam usta, by powiedzieć cokolwiek, jednak żadne słowa pozwalające na sformułowanie stosownej odpowiedzi nie chciały przejść przez moje wysuszone gardło. W zasadzie żadne słowa nie chciały tego zrobić. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, oprócz tego, że ma zupełną rację. Tylko po co skoro ona wie o tym doskonale? Nie myśląc chwili dłużej, szybkim krokiem opuściłam łazienkę pozostawiając swoją przyjaciółkę w tej samej pozycji. Zamknęłam za sobą drzwi, mając nadzieję, że tym razem doskonale zrozumie, że wolałabym zostać sama. Złudne nadzieje. Kawałek dalej słyszę szybkie kroki za sobą nie musząc zastanawiać się, kim jest osoba mająca na celu nękanie mnie do końca dnia.
      Zatrzymuję się z premedytacją na środku korytarza i odwracam.
      -  Mogę Ci pomóc - stwierdziła, gdy wciąż szła w moim kierunku.
Zaśmiałam się zupełnie bez humoru - Jak? Pójdziesz się z nim bić? Oddasz mu za mnie? Nie jesteśmy w przedszkolu, a on nie ciągnie mnie za włosy, by okazać mi, że jako sześciolatek mnie lubi. Robi to, kiedy się naćpa, wiesz?
      W momencie w którym stanęła na przeciwko mnie i spojrzała z żalem na mój lekko błyskający fioletowym sińcem policzek, ja ruszyłam przed siebie. Tym razem na dobre. Miałam pewność, ze nie ma jej za mną, więc korzystając z okazji, jak najszybciej udałam się do wyjścia ze szkoły.

      Gdy dotarłam na ganek swojego domu szarpnęłam mocno za klamkę i powtórzyłam czynność tę kilkukrotnie, gdy drzwi okazały się być zamknięte. Nikogo nie było, a może to i lepiej? W złości i amoku uniosłam kolano a na nim położyłam swoją brązową, skórzaną torbę. Rozpięłam złoty zamek błyskawiczny i zaczęłam szperać, przewracając wszystko co w niej jest do góry nogami, w poszukiwaniu kluczy. Oczy zaszły mi łzami we wściekłości, gdy nie mogłam ich znaleźć. W furii rzucam całą torbą tak, że drobniejsza zawartość rozpryskuje się po drewnianej werandzie, a książki wysuwają delikatnie na wierzch. Siadam na ciemnych, wilgotnych wciąż schodach i chowając twarz w dłonie, wybucham głośnym płaczem. Znów nie dbam o to, czy ktokolwiek może mnie zobaczyć, przypadkowi przechodnie, czy sąsiedzi, którzy mogą powiedzieć mojej matce, że jej córka zachowywała się jak ostatnia wariatka przed swoim domem. Czasem tak miewam. Potrafię być tak zła, że po prostu... zaczynam płakać. W najgorszym przypadku zdarza mi się to, gdy ktoś w tłumie mnie zdenerwuje, a ja nie mogę przecież rozpłakać się jak dziecko. Lub kiedy jestem wściekła na Luke'a.
      -  Nicol?! - słyszę zdenerwowany i zatroskany głos matki, więc podnoszę załzawione spojrzenie i automatycznie wstaję, wycierając twarz.
   Mama z zatroskaną miną biegnie o mal nie łamiąc nóg w szpilkach i zakupami w rękach.
      -  Wszystko jest dobrze - pociągnęłam nosem i oddychałam głęboko, by się uspokoić.
Rozglądała się po ganku pełnym moich rzeczy i była w oczywistym szoku. Chwilę później patrzyła na mnie, stawiając siatki z zakupami obok swoich kostek.
      -  Nicol, ktoś Cię napadł? Boże dziecko, co Ci się stało?! - Chwyciła moją brodę i patrzyła na widocznie siny policzek. Kilka warstw fluidu popłynęło w zapomnienie wraz z łzami, a teraz tylko zostało mi znaleźć jakieś godziwe wytłumaczenie.

      -  Nie wiem, jak mam Ci tłumaczyć, że nic mi się nie stało. Nikt mnie nie napadł - powtórzyłam po raz kolejny i przewróciłam oczami znudzona przesłuchaniem matki. Trwało już odkąd tylko weszłyśmy do domu, a mi kończył się czas i siły na udawanie. Opierałam się o blat z założonymi na piersi rękoma, a Jennifer siedziała na krześle na przeciw mnie. Jej mina mówiła mi wszystko: nie wierzyła, lub nie chciała mi uwierzyć.
      -  Skąd więc siny policzek?
Westchnęłam z przymkniętymi powiekami, aby wyglądać na bardziej wiarygodną i nie mającą na celu zmieniania swojego wytłumaczenia - Już Ci mówiłam. Gdy sprzątałam w ogrodzie przewróciłam się. Mówiłam Ci wcześniej, że powinnyśmy powyrywać te chwasty, by ktoś sobie zęby połamie - stwierdziłam obojętnie, w czasie gdy do wolnej szklanki nalałam sobie soku.
      -  Dlaczego więc płakałaś? Dlaczego twoje rzeczy były porozrzucane? W życiu, jakie ja znam takie coś nie jest normalne - stwierdziła rzeczowo.
   Cóż, mogę tylko pomarzyć, że da mi spokój. Upiłam łyka i ponownie się odwróciłam.
Wzruszyłam wymijająco ramieniem.
  -  Ponad to, nie mydl mi oczu Nicol. Nie sprzątałaś wczoraj ogrodu - teraz nie wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć. Na moje szczęście drzwi wejściowe się otworzyły. Mama spuściła ze mnie wzrok i spojrzała na wchodzącego do kuchni Jake'a.
      -  Hej mamo - rzucił krótko, po czym odruchowo spojrzał na mnie.
   Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, czy choćby witać. Odwróciłam się, odstawiając do połowy pustą szklankę i chcąc zostać niezauważoną ruszyłam ku schodom.
      -  Jadłeś w szkole, Jake? Nicol, a ty dokąd? Nie skończyłyśmy jeszcze.
Stanęłam w miejscu i odwróciłam się tylko dlatego, że jej głos był zbyt surowy. Wróciłam się i opadłam na jedno z czterech miejsc przy małym okrągłym stole po środku małej kuchni.
      -  Oh, właśnie. Nicol, czemu twoje rzeczy są porozrzucane? Na całym wejściu pełno twoich klamotów - spytał, patrząc na mnie dziwnie.
Jake wraz z matką stali nade mną , jak jacyś strażnicy. Nie tylko on wyczekiwał odpowiedzi, przez co miałam wrażenie, że dzień przesłuchań nie ma zamiaru końca.
      -  Nie twoja sprawa. Nie twoje rzeczy? Nie interesuj się - rzuciłam chamsko wybierając Jake'a na swoją ofiarę do wyładowania złości i skrzyżowałam ręce na piersi.
      -  Nicol! - upomniała mnie mama. Milczałam patrząc w jakiś martwy na punkt na podłodze, bez cienia skruchy. Westchnęła widząc, że nic nie wskóra - Idź weź te rzeczy z przed domu, zanim ktoś Ci je ukradnie. Nie mam pieniędzy na nowe książki.
   Jak najszybciej odeszłam od stołu i wyszłam przed dom, zaczynając zbieranie od podniesienia torby, i poprawienia w niej książek. Chwyciłam jeszcze niedaleko lezące klucze, których tak szukałam, jakiś brelok i puder, mający pomagać mi dziś na maskowaniu się. Cóż, szkoda, że nie wypełnił swojej roli dobrze. Szkoda, że nie jest wróżką.
   Weszłam z powrotem do domu, gdzie mama z Jake'em o czymś dyskutowali. To chyba była dobra chwila, bym w końcu mogła iść do siebie.
      -  Poczekaj.
      -  Co jeszcze?! - odwróciłam się w złości, z torbą na ramieniu.
      -  Nie podnoś głosu.
Przewróciłam oczami, czym jeszcze bardziej ją rozzłościłam. By nie dać się moim szczeniackim zagrywką, odetchnęła głęboko - Chciałam wam coś powiedzieć - jej twarz rozpromieniała.
      Wiedząc, że nie ma zamiaru poruszać teraz mojego tematu, postanowiłam posłuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Usiadłam z powrotem na krześle, a torbę rzuciłam pod nogę od stołu.
      -  Dostałam szansę na awans - wypaliła znienacka. Uśmiechnęła się tak, jakby skrywała w środku wielką radość, ale napięta sytuacja między nami nie pozwalała jej cieszyć się tym tak, jakby bardzo tego chciała. W pewien sposób poczułam się temu winna.
      -  To świetnie - Jake wyłonił głowę z za wyświetlacza swojego I Phone'a.
Mama spojrzała na mnie unosząc brew, czekając aż powiem, co o tym myślę. Skinęłam głową - Fajnie.
   Mina mamy zrzedła, a ja zastanawiałam się, czy jestem tego powodem.
      -  Tylko tyle? Fajnie? - zdziwiła się.
Wzruszyłam ramionami - A co? Mam skakać ze szczęścia, że nie będzie Cię w domu jeszcze dłużej?
   Nawet Jake otworzył usta w zdziwieniu. Spojrzałam niepewnie na mamę, momentalnie żałując swoich słów, ale było już a późno, by je cofnąć. Nawet, jeśli były prawdą.
   Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji i w tym momencie wiedziałam, że przegięłam. Z poczuciem winy zaczęłam bawić się swoimi palcami pod stołem i gryźć wargę, czekając, aż ktoś przerwie cholernie niezręczną ciszę.
      -  Pójdę do siebie - nie czekając nawet na żadną odpowiedź, Jake szybko wskoczył na schody, a po chwili zniknął na górze.
      -  Też już pójdę - wstałam i podniosłam torbę.
      -  Nicol - spojrzałam na mamę, która patrzyła na mnie z wyraźnym żalem w oczach - Nie wiem, co się dzieje ostatnio w twoim życiu, ale strasznie to na Ciebie wpłynęło. Gdybyś tylko kiedyś chciała się wygadać, porozmawiać... możesz do mnie przyjść - zapewniła ciepło i opanowanie, pozostawiając mnie w szoku.
      -  Wszystko... jest dobrze - te słowa wyszły ze mnie automatycznie.
Pokręciła głową - Od przynajmniej roku zachowujesz się dziwnie.
Ponieważ dokładnie od roku mój chłopak traktuje mnie jak zwykłą szmatę, a ja nawet nie wiem, czemu tak jest? A ty nawet się nie domyślasz? Ba! Ty nawet nie wiesz, że mam chłopaka.
      -  Wiem, ciężki okres dorastania, rozumiem, bo też przez to przechodziłam, ale...
      -  Rozumiem - przerwałam jej, bo ta rozmowa zaczynała wybiegać na coraz bardziej niezręczny tor - Ale wszystko jest ok - zapewniłam.
   Kiwnęła głową, po czym uśmiechnęła się blado. To był czas, który zdecydowanie pozwalał mi wreszcie, abym szła do siebie. Tak zrobiłam. Gdy weszłam do siebie zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku, zaczynając myśleć. Bardzo długo i nie przerwanie i byłam pewna, że mama robi dokładnie to samo. Tyle, że moje myśli były daleko od tych rodzinnych problemów. Miałam swoje własne.

   Późnym wieczorem siedziałam nad podręcznikami i powtarzałam sobie kilka lekcji. W końcu przez ostatnie dwa dni nie zrobiłam nic pożytecznego, jedynie opuściłam szkołę.
   Mniej więcej tak mijał mi pierwszy dzień, bez Luke'a.
   Na dole rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Wstałam ze swojego wygodnego łóżka, wcześniej odkładając książkę na bok i zbiegłam schodami na dół. Tak, jak myślałam. Nikt nie zainteresował się naszym późnym gościem. Mama jest pewnie zajęta swoimi papierami, a Jake grami. Któż by inny jak nie ja mógł otworzyć?
   W drzwiach ukazał mi się ktoś, kogo zdecydowanie się nie spodziewałam.
      -  Hej, wpuścisz mnie? - Sophy zabłagała spojrzeniem, krzyczącym że jest jej zimno.
   Zadziwiona i niepewna stanęłam z boku i ruchem ręki zaprosiłam trzęsącą się w letniej bluzie przyjaciółkę do środka - Wejdź.
   Sophy ściągnęła buty i po chwili byłyśmy w kuchni - Co robisz tu o tej godzinie? Napijesz się czegoś? - zaproponowałam, nie czekając na odpowiedź. Sophy usiadła na jednym z krzeseł i skinęła głową  na "tak", więc wyjęłam z górnej szafki dwie szklanki.
      -  Przyszłam do ciebie w pewnej sprawie.
Wlałam do czajnika wody - Jakiej? - postawiłam go na ogniu i opierając się o blat, spojrzałam podejrzliwie na czarnowłosą. Sophy westchnęła, rozglądając się na boki. W czasie. w którym postanowiłam dać jej pozbierać myśli, wrzuciłam do szklanek torebki z herbatą i dosypałam cukru.
      -  Więc?
      -  Pamiętasz naszą rozmowę rano? - zaczęła ostrożnie, obserwując każdy mój ruch, jakby bojąc się mojej reakcji. I słusznie.
      -  Wiedziałam - warknęłam.
      -  Daj mi dokończyć.
Spojrzałam na nią porozumiewawczo, by ją uciszyć i odwróciłam się do kuchenki.
      -  Ja naprawdę mogę Ci pomóc.
Odwróciłam się z premedytacją, a ta, jakby czytając w moich myślach odparła:
      -  To znaczy, nie dosłownie ja - poprawiła się i włosy za uchem.
   W ten czas drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a chwilę potem dwa, przeplatane między sobą, irytujące śmiechy dwóch nastolatków zbliżały się niebezpiecznie w naszym kierunku. Warknęłam pod nosem, a Sophy zaśmiała się krótko.
      -  Jacob! - krzyknęłam.
      -  Co?
      -  Mama pozwoliła Ci wrócić tak późno? - skrzyżowałam ręce na piersi i wrednie uniosłam brew.
Jake i jego od niedawna najlepszy przyjaciel wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
      -  Jest po dwunastej, a ty sprowadzasz kolegów? - spytałam z niedowierzaniem, a on prychnął lekceważąco.
      -  A Sophy to może u ciebie siedzieć tak? - oburzył się i wskazał dłonią na dziewczynę.
      -  My nie mamy trzynastu lat - upomniałam go, moim najlepszym argumentem, działającym zawsze.
      -  Dobra, spadaj - przewrócił w złości oczami i wraz z Mattem zniknęli za progiem kuchni.
   Cóż, działającym zawsze, aż do teraz.
      -  Mały, nie odpowiedzialny smarkacz - stwierdziłam krótko.
      -  Oh, daj mu spokój - uśmiechnęła się. Złożyłam usta w dzióbek i zdjęłam gwiżdżący już czajnik. Zalałam wodą obie szklanki, po czym odstawiłam czajnik i podałam Sophy jedną z nich.
      -  Dziękuję - wymamrotała, gdy usiadłam na przeciwko niej.
   Sophy popijała gorącą herbatę i trzymała kubek w dłoniach, by je ogrzać. Z za kubka obserwowałam ją i tylko czekałam, aż zacznie mówić. Ku mojemu zaskoczeniu, Sophy jednak odstawiła szklankę na stół i schyliła się po swoją torbę. Zaczęła czegoś szukać, aż w końcu wyciągnęła jakąś karteczkę i zasunęła zamek. Obserwowałam ją cały ten czas.
   Wyciągnęła dłoń z ową kartką w moją stronę. Spojrzałam zadziwiona w jej oczy, po czym odstawiłam swój kubek.
      -  Co to jest? - wzięłam kartkę i zaczęłam ją rozwijać.
      -  Numer telefonu - odparła poważnie, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie.
      -  Widzę. Do kogo?
      -  Do Daniela - powiedziała to z taką łatwością, jakby to było nic.
      -  O nie - rzuciłam zdenerwowana kartkę, na stół przed siebie.
   Sophy westchnęła, po czym dopiła herbatę duszkiem i wstała - Zrobisz z tym co zechcesz. Daniel jest początkującym bokserem - chwyciła swoją torbę.
   Prychnęłam i popatrzyłam na nią jak na idiotkę - I co w związku z tym?
      -  Zadzwoń do niego. Nie namawiam Cię, ale dobrze Ci radzę. Póki nie jest za późno.
Ruszyła w kierunku wyjścia, a ja pobiegłam za nią.
      -  Sophy, czekaj - chwyciłam ramię dziewczyny. Zaczęła zakładać buty, a gdy jeden zdobił już jej stopę, podniosła spojrzenie.
   Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć, i po co wciąż ją zatrzymuję. Z nie zręcznego zamyślenia wyrwała mnie sylwetka Sophy stojąca przede mną  w całej okazałości.
      -  Jest już późno Nicol, muszę iść.
      -  Co ty tu właściwie robisz o tej porze?
   Sophy przewróciła oczami na moją uciążliwość - Wracam od Daniela, weszłam do ciebie po drodze - mówiąc tylko tyle, chwyciła klamkę i już chciała wychodzić. Gdzie jej się tak śpieszy?
      -  Sophy - odwróciła się i popatrzyła na mnie wyczekująco, rozumiejąc, o co mi chodzi, odpowiedziała - Byłam u niego dzisiaj i przy okazji powiedziałam mu o tobie - wyznała przepraszająco.
      -  Co?! - krzyknęłam szeptem - Jak mogłaś?! Ufałam Ci!
      -  I właśnie dla tego to zrobiłam. Daniel będzie czekał na twój telefon. Po prostu zadzwoń.
   Wyszła, zamykając drzwi, a mnie zostawiając zupełnie oniemiałą. Kopnęłam wściekle w drzwi, momentalnie tego żałując. Chwyciłam palce u stopy i syknęłam głośno.
      -  Nicol? Ktoś tu był? - mama stoi w progu i zawiązała szlafrok po chwili owijając się ramionami dookoła. Bez słowa biegnę na górę i zamykam się w pokoju. Nie trwało długo, zanim usłyszałam ciche pukanie i po chwili skrzypienie drzwi.
      -  Wszystko dobrze? Nicol, kto był u nas w domu? - dopytywała.
      -  Sophy - powiedziałam krótko, mając wyjątkowo małą ochotę na jakąkolwiek rozmowę, zwłaszcza teraz. Zauważyła to i wzdychając wyszła z pokoju - Dobranoc.
   Nie odpowiadam. Zamknęłam oczy, by nie uronić z nich łez.

niedziela, 20 września 2015

Hej

Witajcie na blogu poświęconym Fan Fiction o nazwie We Will Fight Together. Taki mały wstęp zamiast prologu, bo po prostu go nie chcę :)

Nie którzy z was mogą kojarzyć mnie z http://justinabbycommenlove.blogspot.com
Jeżeli jesteś taką osobą witam Cię ponownie :) Mam nadzieję, ze kilku z was zostało. Wiem też ze długo czekaliście za co bardzo przepraszam.
 Jeżeli jesteś zupełnie nowy - i też jeżeli już mnie znasz - chciałabym na wstępie dodać, że fabuła jest niespotykana mam nadzieję, choć pewien wątek możecie już kojarzyć. Mimo to, to będzie coś innego :) Przemyśl to zanim opuścisz tego bloga na zawsze. To tyle ode mnie na początek. Wkrótce pojawi się pierwszy rozdział, być może nawet w ten poniedziałek.

Chciałabym złożyć serdeczne podziękowanie za cudowny szablon, jeżeli to czytasz, to po prostu dziękuję :) Jest piękny.