niedziela, 15 listopada 2015

07

Nicol
      -  Jesteście pewni, że nie chcecie ze mną iść? Będziecie się nudzić całą noc? Nicol? - mama zwróciła się do mnie, a ja przestałam sprzeczać się z Jake'em, gdy usłyszałam jej głos. Wiem, dziecinne, ale wkurzał mnie i tyle.
      -  Inteligentni ludzie nie nudzą się w swoim towarzystwie, mamo. Weź ze sobą jego, bo umrze z nudów bez tego swojego Matt'a - prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersi, gdy brat posłał mi mordercze spojrzenie, gotowy rzucić jakąś dziecięcą ripostą w moją stronę, zanim przerwała nam mama.
      -  Nicol, bądź mądrzejsza i dorośnij - upomniała mnie, przy okazji uświadamiając, że naprawdę zachowuję się głupio, więc spuściłam wzrok w zażenowaniu, gdy chowała jakieś drobiazgi do kopertówki. Była mała, czarna i błyszcząca, zupełnie tak, jak sukienka, którą jakimś cudem wybrała. To dziwaczne, ale mojej mamie wciąż wydaje się, że jest młodsza, niż w rzeczywistości. Gdy wychodziła z domu, nie zwróciłam jej za to uwagi, nie chcąc jej psuć wieczoru, ale ta sukienka zdecydowanie nie była już na nią odpowiednia.
      -  Opiekuj się bratem i nie otwierajcie nikomu drzwi. Wrócę najszybciej, jak to możliwe - zatrzymała się jeszcze w progu drzwi już mając w dłoni kluczyki do auta, zwracając się do mnie. Uśmiechnęła się szczerze ale za razem smutno, jakby żałowała, że zostawia nas na noc i zarazem nie zamierzała zmienić zdania. Przewróciłam oczami, bo mimo moich siedemnastu lat ona wciąż myśli, że mam siedem. Czas najwyraźniej zatrzymał się dla niej pod względem nie tylko jej wieku, ale i mojego także.
      -  Wszystko będzie pod kontrolom, zaufaj mi - skinęłam głową i odebrałam od niej klamkę, by zamknąć drzwi i wreszcie się uwolnić.
      -  Dobranoc! - krzyknęła, zanim zamknęłam drzwi przed jej twarzą.
      -  Trzymaj się ode mnie z dala, to może nie urwę Ci głowy tej nocy, dzieciaku - zwróciłam się do Jake'a, mając za sobą drzwi, których klamkę wciąż trzymałam. Puściłam ją i trzymając morderczy kontakt wzrokowy z bratem, wyszłam z przed pokoju, szurając swoimi kapciami. Cudowna noc, kiedy jestem sama, jedynie z młodszym bratem. Świetna okazja by wyjść i się zabawić? Przecież kupię smarkaczowi jakąś zabawkę i będzie mnie krył. Nic z tych rzeczy. Takie zabawy nigdy nie były w moim stylu, a co do imprez, mam ich pod dostatkiem z Luke'em. Zdecydowanie bardziej wole wykorzystać nieobecność mamy na gadaniu z Sophy całą noc, oglądaniu seriali i trzymaniu nóg na stole, bo tego nie widzi, więc mogę. Zgodnie ze swoimi planami rozsiadłam się w salonie i położyłam obie stopy na małym szklanym stole, krzyżując nogi. Oh, Chryste, mogę spędzić tu całe życie. Jeszcze tylko kilka części "Zmierzchu" z wypożyczalni i będę w niebie. Schyliłam się po pilota i w tej samej chwili przez salon przeszedł Jake, który nie patrząc na mnie nawet przez chwilę, jakby był obrażony o to, że w ogóle się urodziłam, wszedł do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi. Kochany malec, prawda? Przewróciłam oczyma i rozsiadając się jeszcze wygodniej, wykupiłam pierwszą część sagi.

       -  No siemka Soph, co tam? - spytałam zapatrzona w telewizor, z telefonem między uchem a ramieniem a na kolanach miałam miskę z popcornem, który sprawił moje ręce tłustymi, więc go nie trzymałam. Mlasnęłam głośno cukierkiem, który miałam akurat w ustach i właśnie byłam w trakcie przeżywania filmu. No co? Był świetny.
      Usłyszałam melodyjny śmiech przyjaciółki, ale nie odwrócił on mojej uwagi od telewizora. W pokoju panował półmrok, bo zgasiłam światło dla lepszego efektu. I wiecie co? Efekt był lepszy.
      -  Zaczęłaś już seans filmowy? Brakuje Ci tylko kota na kolanach - zachichotała znów, i mogłam tylko wyobrazić sobie jej durny, kpiący uśmieszek.
      -  Oh. mam tu jednego złośliwego szczura, to wystarczy - zaśmiałam się i odstawiłam popcorn na stolik, gdy już zdjęłam z niego nogi - Kici kici Jake! - krzyknęłam ku niebu - sufitowi - z nadzieją, że mnie usłyszy, o ile nie gra w gry.
      -  Babcia dziękuje za pozdrowienia i mówi, że Ciebie też pozdrawia - usłyszałam jej ściszony i nie śmiały szept. Cały tydzień nie było jej w szkole przez problemy rodzinne więc, zgaduję, że dopiero po takim czasie przypomniała sobie o tym.
      -  Awww, jesteś teraz w szpitalu? - przestałam obserwować poczynania głównych bohaterów i nawet przyciszyłam telewizor, by lepiej gadało mi się z nią gadało.
      -  Nie, przed chwila wróciliśmy. Trochę z nią kiepsko - westchnęła a mi momentalnie zrobiło się smutno. Pamiętam, jak jej babcia zawsze zabierała nas poza miasto, do swojego domku w górach, który kupiła kiedyś wraz z mężem. Ten niestety szybko umarł i ani ja ani nawet Sophy go nie pamiętamy.
      -  Lekarze mówią, że powinno być lepiej, to nie był zawał, ale stan przed zawałowy - znów usłyszałam smutny głos Sophy, więc otrząsnęłam się ze wspomnień z dzieciństwa i przestałam uśmiechać, choć wcale nie była to smutna wiadomość.
      -  Bardzo się cieszę. Będzie dobrze, bo musi - odparłam zupełnie pewna tego co mówię. Choć mogła to być moja autosugestia, by dziewczyna poczuła się lepiej, ale mimo to nie czułam wyrzutów sumienia, że obiecuję jej coś, czego nie mogę być pewna.
      -  A co u ciebie? Byłaś u Justina?
      -  Tak, byłam. Wszystko jest w porządku, ale oprzytomniało mu się, że weekendy sobie odpuszczamy. Ten idiota zapomniał mi o tym powiedzieć - zaśmiałam się i napiłam soku, bo od słonego smaku zaschło mi w gardle. Przed oczami miałam tę sytuację z wtedy na ulicy i to, że kazał mi o tym zapomnieć. A właściwie milczeć.
      -  Moje chore sugestie muszą przestać być chore - westchnęła a ja parsknęłam pod nosem.
      -  Zdecydowanie tak.
      -  Swoją drogą, muszę kiedyś poznać Justina. Myślisz, że to dobry pomysł? - usłyszałam jej znacznie bardziej podniecony głos i już wiedziałam, że będzie męczyć mnie tym dopóki nie odpuszczę.
      -  Raczej... nie, może kiedyś - odparłam, nie uśmiechając się już.
      -  Będę czekała na dzień w którym poznam Justina Biebera - zaśmiała się tajemniczo i na koniec zachichotała dziewczęco, a ja pokręciłam głową sama do siebie. No sorry, że nie potrzebuję gadatliwości Sophy jeszcze tam, na treningach. To nie był dobry pomysł, ale głupio było mi powiedzieć jej to w prost.
      -  Nicol, jestem głodny! - Jake wykrzyknął gdzieś z przedpokoju zbyt denerwującym głosem.
      -  Tak się na pewno stanie - zawtórowałam.
      -  Nie przeszkadzam Ci? - spytała rozbawiona.
      Zdziwiłam się, że stwierdziła to tak nagle - Nie, dlaczego pytasz?
      -  Nicol! - przewróciłam oczami na durnego Jake'a.
      -  Zrób sobie coś i daj mi spokój! - warknęłam wściekle by zrozumiał, że ma się odwalić i najlepiej spadać.
      -  Nie, ty mi zrób! - nalegał durnie, denerwując mnie jeszcze bardziej.
      -  Przepraszam, już jestem, o czym mówiłyśmy? - spytałam Sophy jak gdyby nigdy nic, już o wiele ciszej.
      -  Nicol zamawiam pizzę, mam nadzieję, że masz kasę!
      Co za mały cholerny smarkacz! Jak on śmie rządzić się moimi pieniędzmi?! Wstałam wściekle z telefonem w ręku, w między czasie przepraszając Sophy, a gdy weszłam do przedpokoju, wyrwałam mu słuchawkę od domowego. Sporzał na mnie oskarżycielsko.
      -  Jestem głodny! - tupnął nogą.
      -  Mama na pewno coś zrobiła do jedzenia, idź sobie to weź i nie rządź się moimi pieniędzmi! - mocno uderzyłam słuchawką i zakończyłam połączenie, jak mniemam do pizzeri. Rozzłoszczona wróciłam do salonu, i chciałam dokończyć rozmowę, lecz połączenie zostało zakończone. Westchnęłam, świadoma, że najprawdopodobniej sama wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Oddzwonię do niej później - pomyślałam i zaczęłam sprzątać ze stolika bałagan, który jakoś sam utworzył się podczas seansu. Wzięłam popcorn, a właściwie połowę jego wcześniejszej zawartości i szklankę po soku, odnosząc wszystko do kuchni. Odstawiłam naczynia na blat, a Jake grzebał w lodówce, i po chwili zamknął ją z hukiem i spojrzał na mnie.
      -  Nic nie ma - stwierdził. Westchnęłam zmęczona ze świadomością, że wciąż jestem dziecinna kłócąc się o taką pierdołę. Sama byłam głodna, bo ten popcorn był beznadziejny. W końcu postanowiłam odpuścić.
      -  Idź i zamów tę pizzę.
      Jego oczy zaświeciła jak diamenty, ale zanim zdążył uciec do przedpokoju, jeszcze go zatrzymałam.
      -  Jake, to tylko w drodze wyjątku. Masz nie mówić mamie, że pozwoliłam Ci to jeść, rozumiesz? - spytałam śmiertelnie poważnie, ale on był zbyt łakomy by od razu się nie zgodzić. Szybko pokiwał głową i zniknął za ścianą od przedpokoju.

      Kontynuowaliśmy jedzenie pizzy siedząc w kuchni przy stole obok siebie, a przed nami leżało już półpuste pudło po średniej hawajskiej. Nagle i niespodziewanie rozległ się dzwonek. Przestaliśmy jeść i spojrzeliśmy na siebie z Jake'em. Ten rzucił swój kawałek gdzieś przed siebie i wstał z miejsca krzycząc.
      -  Ja otworzę! - szybko wybiegł z kuchni, zanim miałabym szanse przypomnieć mu o tym, że mamy nikomu nie otwierać. Szybko wstałam i pobiegłam za Jake'em, przeżuwając ostatni kęs pizzy. Nie słyszałam żadnych rozmów, po tym, jak drzwi otworzył Jake, więc byłam jeszcze bardziej zadziwiona.
      -  Jake, ile razy mam Ci powtarzać, że masz nie otwierać nikomu o tej go...
Zaniemówiłam. Dosłownie poczułam się tak, jakby wszystkie moje mięśnie dostały paraliżu, a słowa poszły w zapomnienie. Musiałam zamrugać kilkukrotnie by upewnić się, że widzę dobrze. Niestety, to było żywe i prawdziwe. A właściwie Justin taki był. Szybko podbiegłam w stronę chłopaka, który ledwo trzymał się na nogach i opierał o framugę wejściowych drzwi.
      -  Jake idź otwórz drzwi do mojego pokoju - krzyknęłam w stronę brata po tym, jak przełożyłam rękę Justina przez swoje ramie. Jake był tak zszokowany, że nie dotarło do niego od razu to co mówię. Tylko patrzył na Justina
      -  Jake szybciej! - krzyknęłam posyłając mu poważne spojrzenie w czasie, gdy zaczęłam prowadzić Justina w stronę schodów. Od razu zaczął biec na górę, by zrobić to o co poprosiłam.
      -  Ostrożnie, schody - mruknęłam do dyszącego Justina, który co chwilę chwiał się w moich ramionach. Pomogłam wejść mu na pierwszy stopień, ale widziałam, że nie wniosę go po całych schodach.
      -  Justin, do cholery - mruknęłam, gdy odrzucił się delikatnie w tył, a ja go przytrzymałam.
      -  Kurwa - przeklął i przytrzymał się poręczy wolną ręką by nie spaść i połamać nie tylko siebie ale i mnie. Znaleźliśmy się na górze i od razu skręciłam do drzwi swojego pokoju, by "wnieść" tam ledwo kontaktującego Justina. Jake czkał przy drzwiach i trzymał je otwarte a gdy nas zobaczył, jego wzrok znów skupił się na całym zakrwawionym chłopaku. Weszłam wciąż go trzymając i puściłam dopiero, gdy usiadł na moim łóżku.
      -  Poczekaj tutaj - zostawiłam Justina po tym jak wybiegłam z pokoju i zamknęłam go na wszelki wypadek, a za drzwiami okazał się stać mój brat, który zatrzymał mnie chwytając mój nadgarstek. Westchnęłam z zamkniętymi oczami i spojrzałam szybko w jego stronę.
      -  Wszystko Ci wyjaśnię, ale  błagam, nie teraz. Muszę mu pomóc, bo się wykrwawi - przyznałam szczerze i wcale nie mówiłam tego żartobliwie. Jake puścił mój nadgarstek rozumiejąc - mam nadzieję - powagę sytuacji, ale zbiegał po schodach zaraz za mną.
      -  Kto to jest Nicol?! - krzyknął kiedy bezpośrednio podbiegłam do lodówki i wyjęłam lód z zamrażarki w czasie gdy on został na schodach. Szybko zamknęłam lodówkę i wzięłam szmatkę która była przewieszona na półce kuchennej.
      -  Jake, błagam nie mów nic mamie - poprosiłam błagalnie, ale nie przestawałam zbierać potrzebnych materiałów, by pomóc Justinowi wiedząc, że jest tam sam i nie wiadomo co się z nim dzieje.
      -  No chyba żartujesz?! Ja nie mogę wracać po nocy od Matt'a, ale ty możesz sprowadzać zakrwawionych chłopaków do domu, tak? - krzyknął i stanął obok mnie. Przejechałam dłońmi do twarzy nie mając pojęcia jak wytłumaczyć się bratu. Przecież to było chore!
      -  Jake, ja nie mam o tym zielonego pojęcia, przysięgam... - zaczęłam, ale nigdy nie dokończyłam, słysząc z góry głośny krzyk Justina. Zdesperowana wymieniłam z bratem spojrzenia, który chwilę wcześniej odkleił wzrok od schodów, skąd dobiegał dźwięk.
      -  Zrobię co tylko chcesz, rozumiesz? Błagam, bądź tylko cicho - chwyciłam ramiona brata oboma rękami, który nie wyglądał na przekonanego - Jake, proszę. Wszystko, co zechcesz - popatrzyłam, na brata, ale trwało to tylko chwilę, do póki Justin na górze znów nie krzyknął. Na szczęście desperacko pokiwał głową, więc bez zastanowienie chwyciłam z blatu znów wszystko to, co udało mi się znaleźć.
      Muszę mieć coś więcej w łazience - pomyślałam i wbiegłam na górę wchodząc wprost do swojego pokoju. Justin siedział na łóżku pochylony i zwijający się z bólu. Cholera jasna.
      -  Justin - mruknęłam i podeszłam do chłopaka, dotykając jego ramiona. Od razu się wyprostował dysząc, w czasie go popatrzył na mnie mętnie.
      -  Co Ci się stało? - popatrzyłam na całą jego zakrwawioną twarz a on po chwili znów ją wykrzywił, zaciskając zęby i próbując wstać, ale nie dał rady, znów lądując na moim łóżku.
      Westchnęłam rozgorączkowana, gdy dostrzegłam krew lecącą z jednego jego boku.
      -  Weź stąd rękę - nie czekając aż sam to zrobi chwyciłam jego przed ramię gdy uklękłam, by zobaczyć ranę. Uniósł lekko koszulkę, bym mogła lepiej ją zobaczyć. Cóż, nie chciałam tego widzieć. Skóra była cała poraniona a dookoła jednej, sporej rany było kilka innych zadrapań.
      -  Czy to szkoło? O mój boże - przeraziłam się na małe cząsteczki szkła w jego ranach. Spojrzałam w górę na jego zmęczoną twarz - Trzeba to będzie szyć! Justin, ty musisz iść do szpitala! - pisnęłam gdy wstałam na równe nogi, by znaleźć telefon i zadzwonić na pogotowie. Przecież ja tego nie zrobię!
      -  Nawet nie próbuj! - krzyknął i po chwili zaczął dyszeć jakby to było szczytem jego możliwości wysiłku fizycznego - Opatrz to i nie cuduj z żadnym pogotowiem, rozumiesz? - zatrzymał się, by nabrać powietrza dysząc przy tym i patrząc na mnie wrogo - Zabraniam.
      Popatrzyłam na Justina z przestrachem. Zdałam sobie sprawę, że lód nie nada się tutaj do niczego.
      -  Możesz iść do łazienki? - spytałam, a Justin znów spróbował się podnieść, lecz znów na marne. Syknął głośno i chwycił się za ranę z boku w czasie gdy wyleciało z niej więcej krwi. Westchnęłam nie wierząc w to, co się właśnie dzieje i wybiegłam z pokoju, by wziąć z łazienki potrzebne rzeczy.
      Od razu otworzyłam szufladę pod umywalką i wyjęłam z niej bandaż elastyczny, wodę utlenioną i czerwony ręcznik, z nadzieją, że ślady krwi będą mniej widoczne. Przy okazji podziękowałam sobie, że mam to wszystko pod ręką na wypadek większego pobicia ze strony Luke'a i wybiegłam z łazienki nie martwiąc się o zgaszenie światła.
      -  Zdejmij koszulkę, podnieś ją, cholera zrób cokolwiek! - krzyknęłam na wstępie do Justina, gdy tylko znalazłam się z powrotem w pokoju. Justin zaczął robić to, o co poprosiłam, a ja odłożyłam wszystkie rzeczy na łóżko obok niego i odebrałam jego koszulkę, gdy już z trudem ją zdjął.
      -  Trzeba pozbyć się tego szkła - odparłam cicho pod nosem, patrząc na te rany. Mój wzrok co jakiś czas mimowolnie zatrzymywał się na mięśniach jego brzucha, za co byłam na siebie wściekła.
       Zaczęłam zastanawiać się jak wyjąć szkło, by odwrócić czymś swoją uwagę ale Justin był kompletnie nie świadomy, że go obczajam. Uświadomiłam sobie, jak bardzo cierpi, bo jedna rana była otwarta, gdy znów jęknął.
      -  Już wiem - klasnęłam w dłonie jak dziecko i ku zdziwieniu Justina, który popatrzył na mnie zaciekawiony, gdy podeszłam do biurka, wyjęłam z niego pęsetę. Wróciłam do Justina, patrząc w jego mętne oczy i wzdychając gdy się zatrzymałam , chwyciłam z łóżka leżącą obok niego buteleczkę z wodą utlenioną.
      -  Będziesz wyskubywać to pęsetą? - spytał sarkastycznie, mimo, że doskonale znał odpowiedź i patrzył, jak oblewam ją wodą, by odkazić metal i nie wprowadzić do rany świeżych zarazków.
      -  Zawsze jest opcja szpitala, pamiętaj - upomniałam go w czasie gdy już uklękłam, a Justin obserwował każdy mój ruch.
      -  Rób co masz robić - odrzekł pewnie. Tyle, że ja nie miałam zielonego pojęcia, co mam robić. Przełknęłam więc głośno ślinę patrząc na jego unoszący się w górę i dół brzuch pod wpływem oddechu i przybliżyłam rękę z pęsetą do jego ciała, aż oparłam ją na jego udzie, by było mi wygodniej. Ręce trzęsły mi się tak nie miłosiernie a jego spojrzenie tylko bardziej mnie dekoncentrowało. Oboje wiedzieliśmy, że taka cisza, jaka panuje w pokoju teraz, zagłuszona tylko przez oddech Justina nie potrwa długo. Na pewno nie do momentu, aż zacznę wyskubywać z niego... cholerne szkło.
      Co on do cholery zrobił? - pomyślałam i delikatnie, jak tylko mogłam chwyciłam pierwszy z wielu odłamków szkła. Tak, jak myślałam, Justin syknął, ale nie krzyknął i było to spowodowane spotkaniem rany z piekącą wodą utlenioną, którą namoczyłam pęsetę. Spojrzałam na jego twarz, a on patrzył na mnie, z rozchylonymi ustami nie przestając dyszeć. Żadne z nas się nie odzywało, więc wzięłam to za znak, by robić dalej to co robiłam i odkładając na waciki pierwszy odłamek, równie delikatnie wyjęłam drugi powtarzając ten proces.
      -  Czy powinnam wiedzieć, co się stało? - spojrzałam w górę na Justina spod swoich długich pomalowanych rzęs.
      -  Nie, nie wydaję mi się - odrzekł surowo patrząc na chwilę na moją rękę która kolejny raz zbliżała się do jego ciała, oprzytomniając mi, że powinnam skupić się na tym co robię. Przecież nie chciałam zrobić mu większej krzywdy i zadać więcej bólu.
       Znów wyjęłam, tym razem większy kawałek szkła, a Justin syknął głośniej, ale myślę, że było to spowodowane tylko świadomością bólu, bo nawet nie wykrzywił twarzy.
      -  Cóż świetnie. Dobrze mi ze świadomością, że gdyby była w domu mama nie miałabym jak się z tego wytłumaczyć. Oh, to dlatego, że sama nie znam powodu, dla którego tu jesteś - prychnęłam sarkastycznie nie patrząc na twarz Justina, by nie denerwować się i nie dekoncentrować gdy nie przestawałam wyjmować szkła z jego cholernej rany.
      -  Uwierz mi, ta informacja nie jest Ci potrzebna.
      -  Oh,a skąd wiesz? - posłałam mu wrogie spojrzenie z dołu i wróciłam do wyjmowania.
      -  Bo to nie zmieni twojego życia - syknął i warknął gdy bez świadomie - chyba - mocniej dźgnęłam go pęsetą. Momentalnie poczułam, wyrzuty sumienia a moja twarz złagodniała.
      -  Przepraszam - westchnęłam. Najgorsze mam nadzieję już wyciągnęłam ale potrzebowałam czegoś w co mogę wyrzucić później te wszystkie rzeczy. Wstałam z kolan a Justin patrzył na mnie zaciekawiony. Uprzedzając jego pytanie, odparłam zwracając się do niego.
      -  Zaraz wrócę - mruknęłam i posyłając chłopakowi ostatnie spojrzenie wyszłam ze swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, by nikt - chociaż oprócz Jake'a nikogo nie ma - tam nie wszedł i zbiegłam na dół. Na samym dole schodów, tak, jakby chciał wejść na górę spotkałam Jake'a, więc zatrzymałam się.
      -  Już wiem, czego chcę - oznajmił uroczyście, a ja przypominając sobie, że na prawdę mu to obiecałam przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersi wzdychając i czekając na to, czego jaśnie Pan sobie zażyczy. Oh, wyczujcie ten sarkazm, chociaż byłoby nie uczciwym nie zrobić tego co on chce, nie ważne, jak nie dorzeczne miało by to być. Albo raczej byłam zmuszona by to zrobić?
      -  Słucham więc. Pośpisz się tylko.
      Jake uśmiechnął się porozumiewawczo i oblizał swoje wąskie chłopięce usta - Jest jedna rzecz której chce. A ty dobrze wiesz o czym mówię - popatrzył na mnie z durnym uśmieszkiem znaczącym, że doskonale o tym wiem, a ja otworzyłam usta w zdumieniu, jak on śmie wykorzystując tą sytuację, by po prosić a właściwie zażądać czegoś takiego!
      -  Jake - westchnęłam i zamknęłam oczy, by nie wybuchnąć.
      -  Nie. Albo jutro wynosisz się z pokoju na górze, albo jeszcze dziś mama się o wszystkim dowie. Byłaby zła, gdybyś zepsuła jej wieczór, nie? - uśmiechając się szatańsko pomachał telefonem w jego dłoni w powietrzu, by uświadomić mi, jak niewiele brakuje by mnie wydał. To jak wściekła byłam w tamtym momencie na Jake'a  i samego Justina, który był sprawcą tej sytuacji, że miałam ochotę powbijać mu to szkło od nowa.
      -  Jak śmiesz wykorzystywać tą sytuację?! Jake?! Nie widziałeś, że cierpiał?! - krzyknęłam, by uświadomić mu, co on wyprawia. Kompletnie ignorując moje wywody prychnął przewracając oczami po czym spojrzał na mnie wrogo.
      -  Zapominasz o tym, że już wykazałem się litością. Mogłem zadzwonić do mamy zaraz po tym, jak wprowadziłaś tu tego kolesia.
      Krew zagotowała się w moich żyłach i czułam, że zaraz go uderzę. Zaczęłam głośno dyszeć gdy patrzyłam na jego dumny wyraz twarzy nienawidząc go bardziej niż kiedykolwiek.
      -  Dobrze wiesz, że nie wprowadziłam go z własnej woli - upomniałam patrząc bratu w oczy, by upewnić się, że o tym wie.
      -  Skąd mam tę pewność? A poza tym, co mnie to do cholery obchodzi?! Sprowadzasz gachów do domu to masz tego konsekwencje - gdy tylko skończył i był gotowy by się uśmiechnąć zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Obrócił się pod wpływem siły i stał odwrócony do mnie, gdy się pochylał i trzymał jak mniemam za miejsce, w które go uderzyłam. Moje oczy otworzyły się dwukrotnie bardziej, gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. O mój Boże.
      -  Jake! - podbiegłam do brata i położyłam rękę na jego ramieniu by pokazał mi twarz - Boże, Jake, przepraszam! - spanikowana schowałam włosy za ucho i obserwowałam reakcję brata. Wyprostował się po chwili trzymając się za policzek z łzami w oczach i momentalnie poczułam się, jakbym to siebie uderzyła.
      -  Jesteś popierdolona! - wykrzyknął gniewnie na cały dom sprawiając, że musiałam zamknąć oczy. Nie zauważyłam więc, kiedy pobiegł do swojego pokoju. Nie krzyczałam za nim, bo nie miało to sensu. Wciąż rozgoryczona swoim zachowaniem gniewnym ruchem, jakbym obwiniała za to wszystko martwe przedmioty wyjęłam jedną z plastikowych siatek i wlałam do szklanki wody dla Justina.
      Weszłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami i nie patrząc wciąż na Justina zawstydzona świadomością, że słyszał to wszystko, co wydarzyło się na dole. Odłożyłam torebkę i podałam chłopakowi szklankę z wodą by się napił, lecz wciąż nie pozwoliłam sobie na żadne spojrzenie.
      Odebrałam od niego pustą szklankę i odstawiłam ją na szafkę obok łóżka i odwróciłam się by wrócić do opatrywania rany Justina. Znów nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy uklękłam i wzięłam wcześniej przygotowany ręcznik, by polać jego kraniec małym strumieniem wody.
      -  Nicol, wszystko w porządku? - mruknął nie krzywiąc się już, gdy przyłożyłam ręcznik do jego skóry przytrzymując go tam. Uniosłam głowę by posłać mu wrogie spojrzenie bo był nawet nie świadomy jak pomieszał moje i tak nieuporządkowane życie.
      -  A co ma być w porządku? Parę minut temu straciłam ten pokój i uderzyłam brata który nazwał mnie dziwką - prychnęłam i docisnęłam ręcznik wciąż mokry od wody utlenionej do rany i tym razem syknął, ale teraz miałam to gdzieś.
      -  To wszystko twoja wina, wiesz? - spytałam sarkastycznie i z wyrzutem gdy odrzuciłam ręcznik gdzieś na bok mając tego wszystkiego dość. Ukryłam twarz w dłoniach czując jak chce mi się płakać. Kompletnie przestała obchodzić mnie wciąż mocno krwawiąca rana Justina, który westchnął ciężko.
      -  Trenuję Cię Nicol, wydaje mi się, że możesz zrobić dla mnie chociaż tyle - warknął mówiąc tonem jakbym była głupia i jakby była to najbardziej sensowna rzecz w świecie, sprawiając że zaśmiałam się bez humoru.
      -  Racja, ale ty wiesz po co to robisz. Ja w ten czas nawet nie wiem, jakim cudem się tu znalazłeś - splunęłam jadowicie podnosząc się z kolan. Wyszłam, z pokoju po raz kolejny by umyć ręce w swojej łazience, która już nie jest moja z technicznego punktu widzenia. Należy do Jake'a a ja muszę dzielić tą na dole z mamą. Osuszyłam dłonie w ręcznik i teraz zgasiłam światło. Wracając trzymałam w dłoni plastry opatrunkowe na mniejsze rany Justina.
      -  Dlaczego straciłaś ten pokój? - spytał ciekawsko w czasie gdy otwierałam pierwszego plastra by zakleić nim jedną z ran, gdy wróciłam do pokoju.
      -  Ponieważ to, Jake chciał za milczenie przed mamą. Mały smarkacz, wykorzystał sytuację i teraz będzie się cieszył, gdy już sobie popłacze - prychnęłam, myśląc o tym, jak ciężko będzie mi spojrzeć mu w oczy gdy przyznam, że pokój o który tak walczyłam jest jego. Po chwili spojrzałam na Justina obwiniając go za to gdy on patrzył, jak nie udolnie, bo w nerwach oddzielam papier ochronny od plastra - Nosz kurwa! - warknęłam i w końcu przykleiłam go do ciała Justina.
      -  Nicol, przepraszam - szepnął blisko mojej twarzy, gdy dociskałam plaster by się trzymał. Lekko speszona odsunęłam się i nie odzywając się do chłopaka nawet słowem zakleiłam jeszcze kilka miejsc, i przetarłam ręcznikiem czerwoną ciecz wydobywającą się z największej rany.
      -  Musisz teraz wstać. Trzeba założyć bandaż - oznajmiłam odrzucając wszystkie plastry na łóżku z którego wzięłam też suchy opatrunek. Z trudem, ale wstał, stojąc teraz na przeciw mnie bez koszulki umożliwiając mi zobaczenie reszty jego tatuaży, które nie znajdują się na ramionach. Krzyż między piersiami i sowa na lewej ręce są moimi bezkonkurencyjnymi faworytami.
      -  Weź rękę - Odsunął prawą rękę a ja przyłożyłam opatrunek na ranę - przytrzymaj - dodałam a Justin zrobił to o co poprosiłam. Mając wolne ręce wzięłam teraz bandaż, otwierając jego opakowanie.
      -  Na prawdę przepraszam. Jesteś na mnie teraz zła? - spytał jakby był głupi wciąż trzymając rękę na opatrunku.
      -  Skąd ten pomysł? - rzuciłam z wyrzutem a Justin westchnął, gdy zaczęłam dookoła bandażować jego tułów i wyglądało to trochę jakbym go przytulała. Nie zwracając na to uwagi i nie zwracając uwagi na jego uporczywe spojrzenie, zabandażowałam go do końca, zabezpieczając całość odpowiednią spinką do bandaży.
      -  Gotowe - oznajmiłam i spojrzałam w górę na Justina, który uśmiechnął się głupkowato.
      -  Teraz możesz w spokoju podziwiać widoki co? - spytał głupio a ja rzuciłam w niego jego zakrwawioną koszulką.
      -  Brudna, ale jakoś wrócisz. Napatrzę się na treningach - nie mogąc powstrzymać się od tego durnego żartu pożałowałam chwilę później, gdy pewniejszy siebie uśmieszek wkradł się na jego rozcięte usta. Je też trzeba opatrzyć - pomyślałam i w tym celu znów namoczyłam wacik.
      Przyłożyłam go do jego warg - Przestań się uśmiechać - parsknęłam - to był żart - wyjaśniłam dla sprostowania z uśmiechem, gdy przemywałam jego usta.
      -  Oh, tak właśnie myślałem - zawtórował.
      -  Masz, przemyj swoją twarz. Potrafisz chociaż tyle? - prychnęłam gdy odebrał ode mnie wodę z czystym wacikiem. Usiadł już ubrany w zakrwawioną koszulkę, widocznie przedziurawioną w miejscu rany a mnie przeszedł dreszcz z myślą, co mogło mu się stać.
      -  Zaraz przyjdę, dobrze? - Justin nie usłyszał, będąc zajętym swoją twarzą, którą oczyszczał z krwi, więc po prostu wyszłam z pokoju po raz setny. Gdy znalazłam się na dole odetchnęłam głęboko by jakoś przygotować się psychicznie do tego, co chcę zrobić. Musiałam przeprosić Jake'a chociaż by po to by nie przyszło mu do głowy wygadać się mamie w zemście. Musiał wiedzieć, że faktycznie zgodziłam się oddać mu ten pokój wbrew samej sobie.
      Zapukałam delikatnie do białych drzwi jego pokoju na parterze i czekałam chwilę. Powtórzyłam to, dodając.
      -  Jake! Musimy porozmawiać! Otwórz, słyszysz?! - krzyknęłam z nadzieją, że to w ogóle ma sens, jednak ku mojemu zdziwieniu drzwi powoli się otworzyły. Spojrzałam na twarz brata gdy miałam do tego okazję i westchnęłam, widząc na niej czerwony ślad mojej ręki.
      -  Przepraszam, ok? - znów westchnęłam, nie mogąc tego powstrzymać. Jake nie odzywał się patrząc na mnie z wyrzutem, zamiast rzucić jakąś ripostą więc wiedziałam, że ma naprawdę duży żal do mnie. Ale hellow! Nazwał mnie dziwką!
      -  Nie chciałam Cię uderzyć, ale mnie zdenerwowałeś, rozumiesz? - Jake prychnął, gdy dalej gadaliśmy w progu. Miałam szansę rozejrzeć się po pokoju, który już jest mój.
      -  Chcesz, żebym nie mówił o niczym mamie, prawda? - spytał wrogo a ja poczułam się głupio, bo ma rację.
      -  Tak. Ale pokój jest twój - jego oczy rozbłysnęły jak niebo pełne gwiazd, które zastąpiły iskierki szczęścia.
      -  Nie wierzę, na prawdę?! - wykrzyknął z nadzieją i szczęściem na twarzy. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Nie jestem złą siostrą. Momentalnie poczułam szczęście dlatego, że potrafiłam po tym wszystkim go uszczęśliwić, więc nawet zapomniałam, jakim kosztem to się stało.
      -  Jesteś najlepsza Niki - uśmiechnął się wrednie, a ja prychnęłam.
      -  Wypluj to, zanim się rozmyślę - zaśmialiśmy się i muszę przyznać, że atmosfera zrobiła się trochę nie zręczna. W zażenowaniu zbliżyłam się, by go przytulić na przeprosiny, ale dźwięk otwierającego zamka w drzwiach uświadomił mi, że wcale nie miałam na to ochoty i nie czułam się na tyle blisko z bratem. Zamiast tego zastygłam w miejscu jak idiotka i poczułam jak na całym ciele robi mi się gorąco.
      -  O mój Boże, to chyba mama! - krzyknął szeptem, a ja się zdziwiłam. To nie mógł być nikt inny, to fakt.
      -  Cholera, tak wcześnie?! Jake, proszę zajmij ją czymś - spojrzałam na brata w desperacji i przerażeniu chwytając jego ramiona sprawiając, że stał się spięty i oblizał wargi.
      -  Co mam zrobić?! - obserwowaliśmy drzwi, do póki nasze spojrzenia znów się nie skrzyżowały. Jego oczy były identyczne do moich. I kolorem i kształtem.
      -  Nie wiem - zaczęłam panikować i usłyszałam, jak wchodzi do domu tupiąc szpilkami.
      -  Wróciłam! - ogłosiła z oddali.
      -  Zrób jej jakąś kąpiel, zrób coś, żeby nie słyszała ani nie widziała Justina! Proszę! Jutro pokój będzie twój! - dodałam w pośpiechu przekonana, że to zmotywuje go do zrobienia tego o co proszę, więc nie martwiąc się, wbiegłam na górę, zanim spotkałabym matkę.
      Zastałam Justina, który właśnie sprzątał wszystkie śmieci, za co byłam mu wdzięczna. Gdy usłyszał, że weszłam, odwrócił się gwałtownie.
      -  Pomyślałem, że byłoby niegrzecznie zostawić po sobie bałagan - uśmiechnął się.
      -  Justin musisz natychmiast stąd wyjść - spojrzałam na niego szybko i w desperacji pociągnęłam za rękę do wyjścia.
      -  Nicol, co się stało? - spytał totalnie zszokowany, gdy ciągnęłam go tuż za mną.
      -  Mama wróciła, to nie jest czas na pytania - widząc zszokowanie na twarzy Justina i wiedząc, że nie będzie się już opierał, pociągnęłam go w stronę schodów, gdzie w połowie zatrzymał nas Jake.
      -  Nicol wracajcie na górę! - krzyknął szeptem, a ja spojrzałam na Justina marszcząc brwi, więc i on zrobił to samo.
      -  Jake! - usłyszeliśmy jej zbliżające się kroki i od razu zrozumiałam, o co mu chodziło. Jakby nas prąd kopnął, wbiegłam za Justinem na górę.
      -  Jake, co to za hałasy? Wlewasz mi tą wodę do wanny? - usłyszałam jeszcze za sobą i wiedziałam, że w samą porę znaleźliśmy się na górze. Spojrzałam na Justina, który znów skrzywił się z bólu. Cholera jasna!
      -  Wszystko dobrze? - zaraz znalazłam się przy nim i obserwując go, przytrzymałam jego rękę, choć było to kompletnie bez celowe. Wypuścił powietrze, które przetrzymał w płucach i spojrzał na moją dłoń, która go dotykała. Momentalnie ją stamtąd zabrałam i oblałam się rumieńcem, gdy usłyszałam, jak się śmieje. Tylko ten idiota potrafi się śmiać, gdy coś go boli.
      -  Jeżeli nie chcesz, by zabolało Cię coś więcej, po prostu milcz - ostrzegłam z nadzieją, że brzmię groźnie.
      -  Gratuluję, to było bardzo groźne - prychnął z ironią. Cóż, jednak nie brzmiałam groźnie. Naszą uwagę odwróciły szybkie kroki po schodach i wiedziałam, że to Jake. Ilekroć patrzyłam na jego czerwony policzek, chciało mi się płakać. Zwłaszcza teraz, gdy robił wszystko by mnie kryć.
      -  Możesz wyjść - zwrócił się do Justina, stając na przeciw mnie, a Justin od razu spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową szybko dziękując bratu, zanim zaczęliśmy zbiegać.
      -  Dziękuję, Jake - uśmiechnęłam się i słysząc szum wody na dole, wiedziałam, że mama najprawdopodobniej jest zajęta prysznicem.
      Wyszliśmy pośpiesznie z mojego domu i zamknęłam po cichu drzwi. Szliśmy ulicą nie odzywając się przez chwilę a powód, dla którego wciąż byłam tutaj z nim był nie znany nawet mi. Było już ciemno. Cholernie ciemno, ale zignorowałam upiorny klimat nagich, szeleszczących gałęzi i postanowiłam spojrzeć w końcu na Justina.
      -  Więc, miałeś szczęście w nieszczęściu - stwierdziłam z nadmiernym sarkazmem.
      -  Oh tak, gdyby twoja mam nas przyłapała, nie byłoby już tak fajnie, nie, dzieciaku? - prychnął naśladując mój ton.
      Dzieciaku? Jak milo.
      -  Ale wiedziałem, że tak będzie. Zawsze spadam na cztery łapy - uśmiechnął się pod nosem, jakby to co mówił, miało jakiś głębszy sens w czasie, gdy schował dłonie do kieszeni bluzy, a ja wciąż patrzyłam przed siebie.
      -  Dlaczego przyszedłeś z tym akurat do mnie?
      Justin chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią - To dlatego, że miałem tu najbliżej - stwierdził, gdy wyraźnie był już pewien.
      -  Nie pomyślałeś, o tym, że wcale nie mieszkam sama? A gdyby otworzyła Ci moja matka? Co byś powiedział? - nagle zatrzymałam się gdy skończyłam mówić z obarczającym tonem.
      -  Nie wiem. Nie pomyślałem o tym - odparł, gdy również stanął - Liczyłem na kolejny raz, w którym mam cholerne szczęście, tak myślę.
      -  Jesteś nadmiernym szczęściarzem - zaśmiałam się gdy skrzyżowałam ręce i było to po części po to, by się ogrzać - szkoda, że nie pomyślałeś, co stałoby się ze mną - dodałam już o wiele bardziej gorzkim tonem. Oh, przecież to normalne, że chłopak którego wcześniej nigdy nie widziała stoi w drzwiach naszego domu w nocy. Pierwsze co by zrobiła moja matka, to zadzwoniła na policję... - mając przed oczami taką sytuację westchnęłam w pełni świadoma, jak mogłaby zakończyć się ta chora akcja.
      Justin westchnął głośno, sprawiając, że przypomniałam sobie o jego istnieniu tutaj - To nie było do końca tak. Jakimś dziwnym przypadkiem to wszystko stało się akurat tutaj i widziałem wcześniej, jak twoja mama wychodzi. Nie wspominałaś mi wtedy w samochodzie o swoim ojcu, więc przyznam, że to była chwila, w której liczyłem na swoje szczęście - przyznał z nieśmiałym uśmiechem odruchowo drapiąc się po karku, a ja miałam ochotę się roześmiać. I zrobiłam to.
      -  Tak, dziwnym przypadkiem.
      Gdy myślę o tym wszystkim teraz, mam ochotę uderzyć się w głowę, jak bardzo nie świadoma byłam o jaki "nie" przypadek tam chodziło.
      -  Muszę już iść, Nicol. Dziękuję za wszystko.
      Skinęłam głową, jakbym mówiła "nie ma sprawy"
      -  Do zobaczenia, wrócę do domu.


      -  Tak, zrób to  -  wciąż udając, że wszystko jest w porządku, po prostu odszedł zostawiając mnie samą.

***
Kochani, to ostatni rozdział, jaki mam. Nie mam pojęcia co będzie dalej, wybaczcie. Mam chwilowe zastanie do tego opowiadania, ale w ramie rekompensaty zapraszam was na krótkie imaginy mojego autorstwa

i aska prywatnego
http://ask.fm/CommenLove

Mam nadzieję do następnego :)

niedziela, 8 listopada 2015

06

 Gdy cała impreza się skończyła, była godzina około szóstej nad ranem, a ja byłam wykończona, śpiąca i bez życia. Cała noc strasznie mi się ciągła, zwłaszcza od momentu rozmowy z Samem. Myśl o tym, co jest prawdziwym sensem jego "bojaźliwości" wobec tego, że został przyłapany wywoływała dreszcze na moim ciele.
      -  Luke - mruknęłam.
      -  Co? - spytał, lecz nie było to warknięciem, a bardziej nieprzytomnym zdenerwowaniem.
      -  Uważaj jak jedziesz. Skup się - upomniałam. Luke był totalnie senny a ja zaczynałam martwić się o moje zdrowie i życie, gdy tak sobie miał je głęboko w tyłku. Nie, żeby martwił się nawet o swoje, gdy jednym okiem spał, a drugim patrzył na jezdnię przed nami. Nawet, jeżeli wciąż świeciła porannymi pustkami. Nie podobało mi się to, że zdarzało mu się jechać zygzakiem, a na krawędziach niektórych chodników wciąż były drzewa, w które mógłby wjechać.
      -  Czego chciał od Ciebie Benson? - zapytał nagle, na chwile na mnie patrząc. Poczułam, jak coś zaciska mi się w środku.
      -  Nic.
      -  Nic? Jesteś pewna?
      -  Mhm - mruknęłam na koniec. Oparłam głowę o szybę by nie patrzeć Luke'owi w oczy, w których mógłby dostrzec jakiekolwiek oznaki tego, że kłamię.
      -  Więc skoro nie chciał nic, to po co z tobą gadał, huh? - dopytywał w złości.
      -  Zatrzymaj się tutaj, dobrze? Muszę trochę ochłonąć i się przewietrzyć. Cała śmierdzę papierosami - jęknęłam, wąchając kołnierzyk swojej bluzki. Na prawdę nie wiem, co skłoniło mnie, bym ubrała ją na takie wyjście. A tak właściwie nie wiem, co skusiło mnie, bym założyła swoją ulubioną bluzkę na jakiekolwiek spotkanie z Lukiem, który właśnie zaparkował przed podjazdem jednego z kilku domów dalej.
      -  Masz mnie do cholery za idiotę? Nie wkurwiaj mnie i po prostu powiedz, czego od ciebie chciał?! - uderzył mocno pięściami kierownicę, którą chwilę wcześniej uwolnił. Przerażona jego nagłym, wybuchowym ruchem sapnęłam i spojrzałam niepewnie na Luke'a. Nie było to zbyt przekonywujące go o mojej niewinności spojrzenie, bo po chwili znów uderzył w kierownicę. Jeszcze mocniej, i tak, jakby jeszcze bardziej nie przejmował się tym, że w każdej chwili się rozleci. Tak się nie stanie oczywiście, bo Luke nie ma "tanich" samochodów.
      -  On tylko pytał, jak się czuję, gdy ty gadałeś, a ja wyszłam. Zupełnie w przeciwieństwie do Ciebie, wiesz? - odparłam w smutku i irytacji - W ogóle mi nie ufasz - mówiąc to miałam obarczający winą głos. Miałam nadzieję, że zrobi mu się głupio, gdy to zauważy, lecz cholernie się myliłam.
      -  Bo nie mam powodów, żeby Ci ufać. I albo to ty robisz ze mnie i przy okazji z siebie idiotkę, albo Benson nim jest, jeśli myśli, że uwierzę w jego opiekuńczość - splunął jadowicie. Rozgniewany spojrzał na mnie przez swoje ramię.
      -  Masz zakaz rozmawiania z nim - stwierdził krótko, jakby to było nic wielkiego, że mówi mi, z kim mam do cholery prawo rozmawiać, a z kim nie.
      -  Luke, no chyba już przesadzasz wiesz? Czy kiedykolwiek dałam Ci powody do nieufności?! - broniłam się, gestykulując rękoma. Może i nie kochałam Luke'a już od bardzo dawna, ale to bolało, gdy uświadomiłam sobie, że kiedyś tak było. To były swojego czasu piękne chwile, lecz nigdy nie chciałabym się do nich cofnąć i jeszcze raz doczekać momentów, gdy groził śmiercią mnie, mamie i Jake'owi.
      -  Oh uwierz, lepiej dla Ciebie, jeśli nigdy ich mi nie dasz - ostrzegł. Byłam tym po prostu przerażona. Tym z jaką łatwością przychodziło mu straszenie i zastraszanie mnie. Nerwowo chwyciłam klamkę gotowa wysiadać.
      -   Było naprawdę miło. Do zo... cześć - poprawiłam się szybko, by nie wpadł mu do głowy kolejny durny pomysł umówienia się ze mną bez mojej zgody i pośpiesznie wysiadłam z jego cholernego samochodu. Miałam nadzieję, że nie usłyszał tego, co chciałam powiedzieć wcześniej, i patrzyłam, jak jego auto odjeżdża, zostawiając mnie samą pośród porannej, jesiennej mgły.
      Gdy weszłam do domu, byłam przemarznięta do szpiku kości, bo oprzytomniłam sobie, że nie wzięłam swojej kurtki z samochodu. Świetnie. Trzęsąc się z zimna i dygocząc zębami, ściągnęłam swoje balerinki, by nie robić nim hałasu i nie obudzić mamy, która na pewno odsypia cały tydzień. Po cichu weszłam do półmrocznej kuchni a później prosto na schody, by znaleźć się jak najszybciej w swoim łóżku. Położyłam się, nawet nie przebierając. Nie miałam siły na nic, po bezsennej nocy którą zafundował mi Luke i wiedziałam, że nie powinnam iść spać teraz, by móc normalnie zasnąć w nocy a mimo to nie potrafiłam. Opadłam ciężko na poduszkach i usnęłam tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy zasypiałam.
      Po czasie, który wydawał mi się minutą, ale z pewnością nią nie był uchyliłam oczy. Wciąż byłam bardzo senna, lecz już nie spałam. Spojrzałam na zegarek. Byłam zdziwiona, że jest już wpół do dwunastej. Nienawidziłam tego uczucia spania minuty, jak nie wiem co. Próbowałam jeszcze zasnąć, więc zamknęłam oczy, by jeszcze raz oddać się błogiej krainie snu, która wzywała mnie na gwałt. Do czasu.
      -  Maaaamooooo! - rozdarł się z dołu Jake. Jęknęłam rozzłoszczona i otuliłam głowę poduszką tak, że moje uszy były całkowicie zakryte, a ja znów niesłysząca nic.
      -  Maaaaaaamoooooo! - krzyknął ponownie, tyle, że głośniej, doprowadzając mnie do większej furii.
      Nosz kurwa jego mać.
      - Możesz się tam zamknąć!? - ryknęłam wściekle, co było spowodowane moją bezsennością. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a jedyne głośne tupanie na dole. Czy to są jakieś żarty, czy po prostu wciąż mi się to śni? Ludzie mają szczęście, że nie ma przy mnie akurat żadnego z ich siedmiu miliardów. Byłam tak wściekle nie wyspana i obrażona na cały świat, że bez chwili namysłu udusiłabym kogoś tą poduszką.
      Tupania i kroki szurających kapci na dole nie ustępowały, a ja uświadomiłam sobie, że to wszystko przez niedomknięte drzwi. Przez to, że mój sen był bardzo nietrwały, wiedziałam, że nie usnę już gdy wstanę i je zamknę i na pewno nie zrobię tego też w tym przedpołudniowym hałasie. Jedyną opcja było po prostu wstać i jak najszybciej wziąć prysznic. Śmierdziałam jak stary alkoholik, chociaż nie piłam ani kropelki. Gdy powąchałam bluzkę znów, ona wciąż śmierdziała papierosami a teraz jeszcze potem.
      Wstałam z myślą, jak mogłam iść spać tak nieprzygotowana i jak najszybciej zaczęłam robić to teraz. Wzięłam szybki, zimny prysznic, by się rozbudzić i nie dawać mamie znaków, jak bardzo późno wróciłam.
       Gdy byłam już czysta, z równie czystym sumieniem mogłam zejść na dół, ubrana w świeżą piżamę dla niepoznaki, gdzie mama smażyła naleśniki, a Jake słuchał muzyki se swojego IPada. Cholera, nawet mnie nie było stać na taki sprzęt!
      -  Patrzcie kogo poranna rosa przyprowadziła - odparła porozumiewawczo tyłem do nas, a przodem do kuchenki.
      -  Tak by się nie stało, gdybyście mnie nie pobudzili. Jake! - potrząsnęłam ramieniem durnego brata, gdy oklapłam na krzesło obok - Mógłbyś następnym razem łaskawie nie hałasować tak w sobotę!? - krzyczałam, by mnie usłyszał. Skrzywił się i posłał mi mordercze spojrzenie, odwracając się plecami do mnie i po chamsku mnie ignorując. Przewróciłam oczami, bo byłam pewna, że nawet mnie nie usłyszał.
      -  Nicol - odparła poważnie, więc skupiłam uwagę na mamie, która chwilowo przestała smażyć naleśniki.
      -  Tak? - wlałam sobie soku pomarańczowego, czując nagle nie pohamowaną ochotę na witaminę C.
      -  Wiem doskonale o której godzinie wróciłaś. Masz mnie za idiotkę? - spojrzała na mnie z wyrzutem. Upiłam sok, by nie patrzeć na mamę i spojrzałam na Jake'a, który nie był nawet świadomy, że rozmawiamy. Nie odezwałam się nic. Bo po co? Nie miałam kompletnie żadnego usprawiedliwienia, bo wolałam nie mieszać w to znowu Sophy. Swoimi kłamstwami potrafiłam zbudować jej naprawdę ciekawy życiorys, albo chociaż plan dnia, ale tylko kiedy Luke tego chciał, przysięgam.
      -  Zobaczysz, skończy Ci się to robienie, co chcesz, moja panno. Tego jest ostatnio stanowczo za dużo. Ostatnio myślałam nad... - nie miała szansy dokończyć swojego matczynego monologu bez wątpienia mającego na celu zastraszenie i naprostowanie mnie, ponieważ Jake zupełnie nagle i gwałtownie wyjął ze swoich uszu słuchawki i krzyknął - Mamo! Właśnie! Zapomniałem Ci powiedzieć. Dzisiaj wychodzę, bo idę do Matta - spojrzał na mamę błagalnie, chociaż wcale o to nie pytał. Mały cham.
      -  Żadna nowość, nie musisz tego tak ogłaszać. W sumie ostatnio dużo się spotykacie i jesteście sobie bardzo bliscy, mam rację? - uniosłam prowokacyjnie brew a po jego minie mogłam zauważyć, że jest zakłopotany.
      -  Dokładnie tak - odezwała się, zauważając moją rację i jakby kompletnie zapominając o tym co chciała mi powiedzieć. Nie miałam zamiaru wspominać jej o tym, mimo, że zastanawiało mnie, nad czym tak ostatnio myślała.
      -  A propo wyjścia, chciałam wam powiedzieć, że >>> wieczorem wychodzę. Stanley zaprosił mnie na spotkanie biznesowe. Wiecie, niby nuda, nadęte bogate snoby, ale nie wypadało odmówić. Mogę zabrać kogoś ze sobą, więc jeśli obiecacie, że będziecie grzeczni, możecie ze mną iść - uśmiechnęła się porozumiewawczo.
      -  Jeśli chodzi o mnie, to ja odpadam. Mam dość nadętości tutaj - odparł dumnie Jake. Oh, jak bardzo chciałabym zniszczyć jego pyszność w tamtym momencie.
      -  A ty, Nicol? Dotrzymasz mi towarzystwa? - spytała, lecz nie patrzyła wtedy na mnie. To brzmiało zupełnie tak, jakby chciała bym z nią poszła tylko po to, by miała pewność, że tego dnia nie będę nigdzie tam, gdzie ona by nie chciała, bym była.
      -  Zostanę w domu, mam dużo nauki. Poza tym, to też nie dla mnie.

      -  Cześć - przywitałyśmy się z Sophy całusem w policzek, gdy otworzyłam jej drzwi - Przyniosłam nam kilka ściąg, które odkupiłam od starszego chłopaka w szkole - uśmiechnęła się diabelsko, gdy pomachała w powietrzu plikiem zmiętych kartek w kratkę.
      -  Sophy, powinnyśmy zrobić to same, wiesz? - odparłam pouczająco, choć sama nie bardzo w to wierzyłam.
      Sophy lekceważąc mnie, zupełnie tak jak myślałam weszła do kuchni - Daj spokój, doceń moje poświęcenie i sto dolców. Ten idiota chciał więcej, ale Audrey Jones nie chciała dać za to dwustu, więc sprzedał mi. To co idziemy się uczyć? - parsknęła rozbawiona. Westchnęłam, ale ruszyłam za dziewczyną na górę.
      -  Swoją drogą, jesteś jakaś nie wyraźna - zauważyła i rzuciła swoją szkolną torbę w ten sam kąt za drzwiami - Nie wyspałaś się?
      Sophy rozsiadła się na łóżku i zaczęła przeglądać strony zakupionych ściąg. Oh, tylko Sophy Hammilton woli wydać sto dolarów niż nauczyć się i zrobić projekt samej.
      -  Żebyś wiedziała, jak bardzo. Nie ważne. Rób z tym to, co masz robić, a ja pójdę po coś do picia.
      Razem z Sophy robiłyśmy, a właściwie spisywałyśmy wszystko do późnego popołudnia. Obliczenia i równania to nie moja bajka, a kiedy to wszystko zaczyna zawierać i opierać się na wzorach totalnie wymiękam. Cóż, jak za sto dolarów zdecydowanie było warto. Oh, tylko nie myślcie, że Sophy zrobiła cokolwiek. Chciałam oddać jej połowę pieniędzy lecz ona była tak cwana, że jeśli to ja zrobię wszystko za nas obie, będziemy kwita. Mała suka.
      -  Nie myśl, że cię wyganiam Soph, ale powinnaś się zbierać. Muszę wyjść - odparłam zmęczona i westchnąwszy odrzuciłam niesforne kosmyki do tyłu, gdy zaczynała zbliżać się odpowiednia godzina.
      -  Gdzie idziesz? - spytała zdziwiona gdy przestała dłubać w paznokciach i popatrzyła na mnie z dołu, bo wstałam by przebrać się w coś cieplejszego. O tej prze na dworze zaczynało robić się coraz ciemniej, więc by być mniej zauważalną, zawsze ubierałam coś mało schludnego. Postawiłam na swoją starą żółtą bluzę, którą ściągnęłam z krzesła przy biurku.
      -  Nie udawaj, że nie wiesz - posłałam Sophy porozumiewawcze spojrzenie i zaczęłam ściągać luźne dresy, w których chodziłam po domu. Mina Sophy świadczyła o tym, że jednak jest na tyle głupia, bym znów musiała jej wszystko tłumaczyć.
      -  Boże Sophy - westchnęłam na jej "niekumatość" i zaczęłam wsuwać na jedną z nóg nogawkę ciemnych obcisłych jeansów, które wcześniej naszykowałam - Idę do Justina.
      -  Aaaaaa - przeciągnęła, jakby właśnie doznała olśnienia.
      -  No właśnie.
      -  Wyjdę z tobą to odprowadzę Cię - pośpiesznie zaczęła zbierać wszystkie swoje rzeczy i niechlujnie pakować je do torby.
      -  Świetnie. Powiesz mojej mamie, że idę do Ciebie i, że mnie później odprowadzisz, dobra? - spojrzałam na przyjaciółkę i pomogłam jej spakować rzeczy. Zapięła torbę i spojrzała na mnie dziwnie.
      -  Dobra, ale po co? Nie możesz po prostu wyjść? - dopytywała, jak bym była głupia. Dlaczego ona zawsze musi nic nie rozumieć akurat, gdy mamy najmniej czasu? Do autobusu zostało mi parę minut, a moje ciało nie było wystarczająco zagojone, bym, biegła tam na gwałt. A wolałam nie denerwować Justina spóźnieniami. Przecież nie robię tego dla niego ani nikogo innego oprócz samej siebie.
      -  Matka ostatnio zrobiła się cholernie podejrzliwa. Niby się zmieniłam i w ogóle. Rano chciała mi coś powiedzieć, ale Jake jej przerwał i do tej pory nie wiem o co jej chodzi. Wolę jej nie denerwować i na pewno będzie pewniejsza, gdy zobaczy, że jestem z tobą - wytłumaczyłam w pośpiechu, gdy zbiegałyśmy po schodach. Na dole przywitała nas mama, która rozmawiała o czymś z moim bratem.
      -  Dzień dobry - przywitała się Sophy z grzecznym uśmiechem. Mama przybrała na twarz swój, by go odwzajemnić, lecz wyglądała na jakąś zdenerwowaną. Jake miał głowę w dole, więc byłam pewna, że to znów jego wina.
      -  Dzień dobry, Sophy - odparła z fałszywą radością i spojrzała na mnie - Nicol wybierasz się gdzieś?
      -  Tak, idę do Sophy. Robiłyśmy projekt, ale okazało się, że nie mam dodatkowej książki, a Sophy ją ma - spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, a ona instynktownie skinęła głową.
      -  Nicol, pytałam, czy masz wszystkie książki, a teraz nagle okazuje się, że nie? - westchnęła. Wyglądało na to, że to kupiła - Ile ona kosztuje?
      Podeszła do swojej torby i zaczęła w niej grzebać, aby po chwili wyciągnąć portfel.
      -  Nie, nie trzeba. Mam jeszcze trochę pieniędzy, kupię ją sobie sama. Wrócę nie długo, nie martw się - uśmiechnęłam się przelotnie, lecz nie można było nazwać tego szczerym uśmiechem. Uniosłam dłoń w górę na pożegnanie i razem z Sophy wyszłyśmy z domu.
      -  Co jest z tobą nie tak, że musisz kłamać, żeby wyjść? Nie zrozum mnie źle, nie chce się wtrącać, ale to dziwne - zauważyła i zrobiła dziwną minę. Szłyśmy na pieszo, bo nie zauważyłam nigdzie samochodu Sophy, więc pewnie i ona będzie musiała dostać się do domu na nogach.
      -  To przecież wszystko przez Luke'a. To przez niego kompletnie straciłam zaufanie mamy a przecież nie powiem jej teraz wprost, że będę wychodzić co dziennie przed czwartą, żeby przestać dać manipulować sobą chłopakowi o którym nawet nie wie - gdy nasze spojrzenia się spotkały, Sophy zamilknęła i zaczęła patrzeć na drogę przed sobą. Nie wątpiłam w to, że po prostu nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Przecież miałam rację.
      Gdy doszyłyśmy na przystanek pożegnałyśmy się, Sophy poszła w swoja stronę a ja czekałam na autobus. Oklapłam tyłkiem na stara ławkę, na której oprócz mnie siedziało kilka starszych osób i jakaś grupa nastolatków w moim wieku. Być może byli nawet z mojej szkoły, lecz nie była z nikim wystarczająco blisko, by powiedzieć sobie chociaż tradycyjne "cześć". Oprócz Sophy, oczywiście. Po paru minutach przyjechał w końcu odpowiedni autobus, na który jak się okazało czekali wszyscy siedzący ze mną na ławce. Weszłam do środka zaraz za śmiejącą się grupą, wcześniej pozwalając wysiąść osobom, które były już na odpowiednim przystanku. Zajęłam jedno z wolnych miejsc przy oknie i przytuliłam się do szyby, by móc obserwować widok, gdy autobus będzie już jechał, co uwielbiam robić w trakcie jazdy.
      Całą drogę jak zwykle przetrwałam na myśleniu o Justinie i kolejnym treningu. Trochę pociły mi się dłonie, więc pocierałam je o siebie nawzajem, by pozbyć się okropnego uczucia wilgoci pod nimi. Czy byłam zestresowana? Oh, tak. Justin i jego pomysły trochę mnie... przerażały. Mimo to, jednak nic nie było ważniejsze od tego na tyle, bym nie pojechała tam znów. Nawet strach który czułam już za każdym razem, że na każdym rogu spotkam Luke'a, on zapyta dokąd idę, a ja nie będę w stanie tego wytłumaczyć. Oczywiście, bez porównywalnie najgorszym byłoby go spotkać na rogu ulicy sali treningowej Justina. Nazwijcie mnie wariatką i powiedzcie, że zaczynam świrować, ale mam wrażenie, że każdy chłopak, który wyraźnie nie wygląda jak ktoś z dobrego domu kojarzy mi się z Luke'em i widzę go w nich. W każdym. To paranoja, lecz nie radzę sobie z tym.
      Gdy autobus zatrzymał się na dobrze znanym mi już przystanku, wysiadłam wraz z tłumem ludzi i zakładając żółty kaptur na głowę i wciąż spoconymi dłońmi w kieszeni nie szłam nigdzie indziej, niż pod ten sam adres, tą samą ulicą i między tymi samymi ludźmi co zawsze.
      Miałam wrażenie, że pogoda za każdym razem nie sprzyja mi akurat wtedy, gdy nie jestem na nią przygotowana. Niebo było ciemniejsze niż normalnie o tej godzinie mimo, że mamy końcówkę września. Chmury deszczowe rozciągały się po całym niebie nad miastem i coraz bardziej kłębiły czyniąc je jeszcze ciemniejszymi. Zupełnie tak, jak czasem myśli w mojej głowie.
      Przedarłam się przez miejski natłok i z głową ku niebu, by zobaczyć tabliczkę z nazwą ulicy, wkroczyłam na tę jedną z najciemniejszych i bezludnych. Już na początku przywitał mnie ten sam proces: podmuch wiatru spowodowany wąskością tej ulicy, smród spalenizny, który ten za sobą niesie i ten przerażający dreszcz. Nie byłam na to przygotowana, więc sapnęłam i wykrzywiłam nos, lecz nie zatrzymywałam się wiedząc jaki jest mój cel. Jedynie moja głowa była o parę centymetrów niżej. Być może ze strachu? Szłam i nic nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy to dobry znak, lecz na pewno bezpieczniejszy od hałaśliwych śmiechów tych wszystkich czarnoskórych ćpunów, których jak mi się wydaje, ulica jest domem.
      Szarpnęłam bezpośrednio furtką gotowa wejść na teren. Metalowe dźwiczki nawet nie myślały o skrzypiącym ruchu w tył, jak bywa zawsze. Zadziwiona, powtórzyłam mocne szarpnięcie ręką jeszcze raz, aby rozwiać wątpliwości o małym wkładzie mojej siły, lecz one naprawdę były zamknięte.                 Spojrzałam w przód, by zaobserwować salę na środku terenu, lecz nic nie dostrzegłam przez ciemność, która teraz już pojawiła się nagle coraz bardziej z chwili na chwilę.
Co do cholery?
      Odpuściłam sobie bezcelowe szarpanie się z furtką. Justina po prostu nie było mimo, że wcześniej nic mi o tym nie mówił.

***

       Gdy ostatni dzwonek sygnalizujący koniec ostatniej poniedziałkowej lekcji rozbrzmiał po całej szkole, w krótkiej chwili morze uczniów wybiegło na zewnątrz, przed budynek szkoły. Z tyłu za nimi wszystkimi byłyśmy my. Sophy i ja. Sohy gadała jak najęta, a ja musiałam tego niestety wysłuchiwać.
      -  To jest po prostu jakiś obłęd. Człowiek wydaje sto dolców, prosi się jakiegoś idioty by w ogóle wziął je od ciebie, oddaje ten cholerny projekt, przy którym się namęczył...
      -  Sophy z całym szacunkiem, ale to ja wszystko robiłam sama - zaśmiałam się.
      -  Była umowa tak? Jesteśmy kwita - odparła pewnie, upominając mnie gdy obie schodziłyśmy z niskich schodków. Świeże powietrze. Oh tak, to właśnie tego brakuje mi po ośmiu morderczych godzinach w dusznej szkole. Gdyby tylko Sophy postanowiła przestać gadać.
       -  O czym to ja... ah tak! - i po moich nadziejach - Gdy już skończysz projekt, oddasz go i masz nadzieję, że to koniec, druga zadaje Ci kolejny! Przysięgam, drugie sto dolców, nie wchodzi w grę - warknęła i gestykulowała przy tym każde słowo wydobywające się z jej gadatliwej buzi. Gdy skończyła, westchnęła głośno przez powietrze, którego jej zabrakło.
      Zaśmiałam się.
      -  Zawsze w grę wchodzi nauka, czyż nie?
      -  Tak, jasne, ale nie na początku roku szkolnego. Kto uczy się aż tyle na początku roku szkolnego!? - zmarszczyła brwi, a  gdy spojrzała na mnie jak bym była głupia, wyglądała przekomicznie znów wszystko wściekle gestykulując.
      Odetchnęłam z uśmiechem na ustach. Dzień był wyjątkowo ładny. Niebo było w pełni niebieskie, gdzieniegdzie pokryte białymi, niczemu winnymi obłokami. Będę musiała zając się dziś ogrodem, bo szkoda pogody - pomyślałam, gdy wyszłyśmy przez bramę na ulicę, wraz z gwarem innych uczniów. Zaczęłam analizować też, co jeszcze powinnam dzisiaj zrobić i dotarło do mnie, że powinnam iść do Justina. Gdy w sobotę go nie zastałam, wczoraj też tam nie poszłam. Była niedziela, więc było jeszcze większe prawdopodobieństwo, że znów go nie zastanę. Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedział? - Te myśli zaczęły dręczyć mnie w czasie drogi i wyłączyłam się chwilowo, patrząc tylko na buty przed sobą. Poczuła, jak ktoś szarpie moim ramieniem - Nicol!
      Spojrzałam na Sophy jak na ducha - Huh?
      -  Boże, nienawidzę, gdy się tak wyłączasz - przewróciła oczami w irytacji i obie jak na zawołanie poprawiłyśmy torby na ramionach.
      -  Przepraszam, jestem zamyślona - odparłam - Nie zastałam Justina wtedy w sobotę i to nie daje mi spokoju. Myślisz, że mogło się coś stać? - spojrzałam na Sophy pytającymi oczami, by dowiedzieć się, co ona myśli na ten temat. Rozszerzyła oczy w zdziwieniu i prychnęła po chwili.
      -  Oni wszyscy tacy są. Obiecują Ci Bóg wie co, a potem na następny dzień znikają - spojrzała na mnie z oczami pełnymi żalu i złości - Skoro Justin to przyjaciel Daniela, możliwe, że w przyjaźni połączyła ich niechęć do zobowiązań - stwierdziła rzeczowo, jakby to było najbardziej sensowną rzeczą na świecie - Niech ich wszystkich piekło pochłonie.
      -  Boże Sophy, przecież Justin to... mój trener? - mogę go tak nazwać?
      -  To zupełnie nie ważne, zobowiązał się, zmęczył, to spieprzył - warknęła patrząc przed siebie i na obcych ludzi, kompletnie nie mając zamiaru słuchać tego, co mówię. Ale przecież Justin sam dał mi wybór, dlaczego miałby teraz uciekać? Pokręciłam głową sama do siebie, nie chcąc w to uwierzyć.
      -  Idziesz tam dzisiaj? - zaskoczyła mnie nagłym pytaniem.
      -  Oczywiście, że tak - spojrzałam na nią, jakbym była zła za to pytanie - przecież przez jakieś chore sugestie się nie poddam - stwierdziłam pewnie.
      -  Oh, więc moje sugestie są chore, tak?
      Na całe szczęście zbliżałyśmy się do skrzyżowania, przy którym zawsze się rozstajemy. Zaczęłyśmy instynktownie zwalniać, aż w końcu zatrzymałam się prosto na przeciw rozzłoszczonej i smutnej Sophy. Westchnęłam.
      -  Nie o to chodzi Soph. Za dużo przeszłam, by przez taką głupotę się poddać.
      -  Jasne - skrzyżowała ręce na piersi, by udawać, że wcale nie jest obrażona. Zawsze to robi, lecz nigdy nie dowie się o tym, że właśnie po tym rozpoznaję, czy jest zła.
      -  Gniewasz się - stwierdziłam i pochyliłam się, by dźgnąć ją łokciem z durnym uśmieszkiem. Przewróciła oczami, i spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "really?" - Nie gniewam. Nie chcę tylko byś robiła sobie nadzieję - wyznała - Muszę już iść, jadę do szpitala - odparła smutno.
      -  Babcia?
      Skinęła głową z zaciśniętymi ustami.
      -  Pozdrów ją ode mnie - uśmiechnęłam się, by rozluźnić atmosferę, co chyba wyszło nawet ok, bo go odwzajemniła.
      -  Jasne. Do jutra? - uniosła brwi.
      -  Do jutra - zawtórowałam.
      Pożegnałyśmy się i obie ruszyłyśmy w przeciwne strony. Szłam pieszo bo postanowiłam nie jechać autobusem, ponieważ było zbyt ciepło, by po prostu z tego nie skorzystać. Poza tym, jeśli temperatura zaczyna przekracza tą którą można nazwać "ciepłem", ludzie w autobusie zaczynają śmierdzieć. Wyjęłam więc słuchawki z kieszeni by posłuchać muzyki i umilić sobie jakoś spacer i zaczęłam je rozplątywać. Uniosłam spojrzenie, gdy ktoś wyraźnie zagrodził moje przejście, co zobaczyłam kontem oka. Stał do mnie tyłem i miał na głowie jeansowy kaptur, który był kolorystycznie dopasowany do rękawów jego bluzy, choć cała jej reszta była czarna. Nie miałam wątpliwości, kim jest ten człowiek. Jego rękawy były seksownie podwinięte, co ukazywało tatuaże, które poznam wszędzie. Przestałam rozplątywać słuchawki i opuściłam ręce z niedowierzaniem, gdy wciąż mnie nie zauważył, a czaił się na coś i patrzył przed siebie.
      -  Justin? - chłopak odwrócił się gwałtownie. Zlustrował mnie wzrokiem, i bez żadnego słowa wciągnął do tego samego zaułku co kiedyś Luke. Sapnęłam w przerażeniu, lecz zanim mogłabym cokolwiek powiedzieć, Justin stanął dokładnie na przeciw mnie, zatkał moje usta dłonią i mruknął szybko.
      -  Nie bój się - gdy był pewny, że nie krzyknę, zdjął dłoń z moich ust, którą umieścił tu gdy przycisnął mnie nieznacznie do ściany. Byłam mu wdzięczna, że mnie puścił, ale po chwili posłałam mu mordercze spojrzenie. Co ten idiota sobie wyobraża?!
      -  Co ty do cholery robisz, Justin?! - pisnęłam.
      -  Uspokój się.
      -  Po co mnie tu wciągnąłeś?! Czemu nie było Cię w sobotę?! - nagle szybko zmieniłam temat. Justin westchnął nie wzruszony moim rozemocjonowaniem.
      -  Nie powiedziałem Ci, że weekendy masz wolne? - zdziwił się sam na własną głupotę, a gdy nic nie powiedziałam, przewrócił oczami - Ok, to od teraz masz.
      -  Możesz mi... to jakoś normalnie wytłumaczyć?! - rozejrzałam się dookoła po zaułku, po czym przeniosłam wzrok na Justina, gdy ten akurat oblizywał usta. Muszę przyznać, że pachniał bardzo dobrze. Mam na myśli, na treningach nie mogłam tego poczuć, bo oboje śmierdzieliśmy potem. Nawet wtedy gdy spotkałam go po raz pierwszy przy starym samochodzie, ten zapach nie był tak powalający.
      -  Nie - odparł krótko patrząc przy tym w moje oczy, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że nie ma ochoty ciągnąć tematu. Czemu on się tak rozglądał? Uciekał przed kimś? Mam nadzieję, że nie przede mną, ale uświadomiłam sobie, że zaczynam myśleć tak durnie jak Sophy.
      -  Jesteś pewien, że wszystko jest ok? - spytałam niepewnie patrząc na bok jego szczęki, bo tylko na taki widok mi pozwalał, gdy głowę miał zwróconą w bok, na ulicę.
      -  Powinnaś iść do domu - stwierdził - teraz - dodał poważnie, gdy patrzył na mnie przez moment.
      -  Nie rozumiem - zdziwiłam się i odgarnęłam niesforne kosmyki włosów, które wydostały się z wysokiego kucyka -  Jest środek dnia, nic mi nie grozi - stwierdziłam z dziwną miną, jakby był głupi.
      -  Grozi. Więcej niż myślisz - mruknął kpiąco bardziej do siebie, nie dając mi szansy nawet zastanowić się nad jego słowami, bo po chwili równie gwałtownie wyciągnął mnie z zaułku za rękę, jak małe dziecko.
      -  Przyjdź dzisiaj normalnie na trening. O czwartej - mruknął gorączkowo i wciąż rozglądał się za mnie, lub za samego siebie. Nie ukrywam, że ciekawym wydawało mi się na kogo czeka, bo nie miałam wątpliwości co do tego, ale był tak zdenerwowany i zirytowany czymś, że postanowiłam go nie denerwować bardziej. Dla własnego bezpieczeństwa. I nie mam tu na myśli, że boję się, że mnie uderzy, choć ta myśl instynktownie przebiegła przez moją głowę, gdy wciągnął mnie do tej szczeliny tak samo, jak zrobił to Luke.
      -  Przyjdę na pewno - odparłam. Spojrzał na mnie i znów oblizał usta. Mogę śmiało stwierdzić, że robił to, gdy był zdenerwowany i nie miałam wątpliwości, że tak jest zawsze. Cóż, to było... gorące o wiele bardziej niż gdy robił to ktokolwiek inny, kogo znam.
      -  Cieszę się - odparł upominając mnie, że powinnam już iść, a ja złapałam siebie na gapieniu się na niego. Zrobiło mi się głupio, więc tylko uśmiechnęłam się szybko i bez pożegnania odeszłam, zostawiając Justina w tym samym miejscy, w którym go spotkałam. Oh, to zdecydowanie było najdziwniejszą sytuacją, jaka zdarzyła mi się ostatnio.

Justin

      Patrzyłem jak Nicol odchodzi i na jej plecy które z każdym dużym krokiem oddalały się coraz bardziej i co raz bardziej zanikały w tłumie. Nie odwróciła się ani razu a gdy byłem pewien, że nie zawróci, choć nie miała do tego żadnego powodu, wyciągnąłem swój telefon. Przejechałem palcem po wyświetlaczu, na którym widniała wiadomości o jednym nie odebranym połączeniu. Mała cholerna Nicol ma wyczucie czasu. Poczułem wibrację już w zaułku, więc musiałem pozbyć jej się w miarę szybko. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, i przycisnąłem telefon do ucha, czekając aż równie cholerny Daniel odbierze.
      -  No dalej kurwa odbierz - warknęłam pod nosem, gdy rozzłoszczony przewróciłem oczami i oparłem się plecami o mur budynku z cegły, tuż obok szczeliny. Kilka osób spojrzało na mnie jak na psychola, jednak wzrok jakieś durnej małolaty zdenerwował mnie najbardziej.
      -  Na co się gapisz idź odrabiać lekcje! - krzyknąłem, z telefonem przy uchu a dziewczyna przyśpieszyła krok udając, że nigdy mnie nie widziała. Prychnąłem i zignorowałem resztę wścibskich spojrzeń od jakichś moherów.
      -  Justin?
      -  Wreszcie kurwa - warknąłem uradowany, znów nie przejmując się tym, że zachowuję się jak idiota - Co jest Shanon? Macie tego skurwiela? - spytałem szybko.
      -  To jest totalne gówno - usłyszałem jak warczy, co zmieszało się z szumem jazdy. Zdziwiłem się i już czułem, że wszystko spierdolił.
      -  Do rzeczy Daniel - pośpieszyłem - W ogóle dlaczego nie ma Cię tutaj, co? Gdzie ty jedziesz? - zacząłem się rozglądać mając nadzieję, że wcześniejszy szum to tylko samochody przejeżdżające obok niego, ale po chwili uświadomiłem sobie, że musiałbym być totalnym idiotą wierząc, że to prawda.
      -  Jestem już w pociągu, wracam do Nowego Jorku. Nie było go w Londynie, rozumiesz? To wszystko to ściema.
      -  Ja pierdolę - przejechałem dłonią po twarzy - Gadałeś z Sam'em? Ten idiota powinien najpierw upewnić się, że ta informacja jest prawdziwa!
      -  Ona była prawdziwa, owszem. Był w Londynie, wcześniej. Ktoś zrobił sobie żart, kurwa - usłyszałem, jak westchnął, by się uspokoić i momentalnie poczułem, że potrzebuję tego samego, by nie wybuchnąć tu na środku ulicy. Brakuję tylko tego, żeby mnie zgarnęli pod zarzutem idiotyzmu odstawianego w środku miasta.
      -  Ciekawe komu zachciało się ze mnie żartować - prychnąłem, choć przeczuwałem, o kim mowa - Wracaj tu jak najszybciej, będziesz tu potrzebny.
      -  Nie chcę nic sugerować, ale...
      -  Tak wiem - wyprzedziłem go - Dlaczego ty w ogóle jesteś w pociągu, a nie samolocie? Mam rozumieć że przepłynąłeś nim Ocean? - prychnąłem zadziwiony, zmieniając temat, by samemu nie zacząć snuć podejrzeń i zrobić czego czego będę żałował.
      -  Musiałem zatrzymać się na chwilę w Californi, miałem do załatwienia sprawę. Już wracam - zapewnił.
      -  Pośpiesz się - dodałem gorzko i rozłączyłem się, patrząc na wyświetlacz i ciągnąc nosem.
Zachciewa Ci się żartów? Zobaczymy czy będzie Ci do śmiechu później.

Nicol

      Zdyszana zrzuciłam czerwone rękawice, kiedy Justin ogłosił, że koniec na dziś. Byłam tak niemożliwie wyczerpana, że ledwo trzymałam się na nogach. Spostrzegłam, że podchodzi w moim kierunku z uśmiechem i byłam pewna, że jest on konsekwencją tego iż on jest ledwo spocony, w przeciwieństwie do mnie, oczywiście.
      -  Zmęczona? - zachichotał durnie jakby musiał to usłyszeć bo sam widok mu nie wystarczał i podał mi butelkę wody, którą chwyciłam od razu i zaczęłam pić, zanim odpowiedziałam. Wypiłam ponad połowę i poczułam się głupio, gdy mu ją oddałam.
      -  Strasznie, ale było ok - stwierdziłam na swoją obronę.
      -  Tylko ok? Cóż, skoro tylko ok, będę musiał podwoić wysiłek na jutro, żeby przestało być ok i zaczęło być dobrze - mrugnął prowokacyjnie jednym okiem, a ja spojrzałam na niego jak na bez litościwego brutala, który zgłupiał do końca.
      -  Zdecydowanie było dobrze - wydyszałam - za dobrze.
      Justin zaśmiał się cicho pod nosem - Idź się umyć, śmierdzisz jak mokry pies - uśmiechnął się głupkowato.
      -  Dzięki - odparłam z udawaną wdzięcznością, jakbym usłyszała najlepszy komplement w życiu i zeszłam z ringu.
      -  Nicol, poczekaj, jeszcze jedno! - usłyszałam za sobą, więc uniosłam głowę w górę gdy byłam już poza ringiem, by zobaczyć, jak Justin pochyla się i łokciami opiera o liny, a te się uginają. Uniosłam brwi, czekając, aż coś powie, jednak jego wzrok skupił się na czymś za mną. Instynktownie spojrzałam w tamtym kierunku. Tylko jego tu brakowało - pomyślałam i westchnęłam, gdy zobaczyłam jak Sam przygląda nam się z głupim uśmieszkiem. Justin wciąż nie powiedział po co mnie zatrzymał, więc spojrzałam z powrotem na niego. Jego oczy były przymrużone i zdecydowanie przeraziłabym się, gdybym zobaczyła je we śnie, w nocy.
      -  Tak, Justin? - przypomniałam mu o tym, że wciąż tu jestem a on odchrząknął, jakby został właśnie przyłapany na czymś wstydliwym - coś ważnego?
      -  Chciałem tylko, aby sytuacja z popołudnia została między nami, dobrze? - spojrzał wprost w moje oczy, gdy szeptał a ja nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak tylko się zgodzić - I zjedz w domu coś białkowego, by mięśnie miały odżywkę - dodał nieco głośniej, jakby martwił się, że tamta informacja dotrze do kogoś, kogo nie chce. Stawiam na Sama, któremu posłał to samo tajemnicze spojrzenie, zanim odszedł i zszedł z ringu po drugiej stronie, bo to tam jest męska szatnia, do której właśnie wszedł. Odwróciłam się, by również skorzystać z prysznica i przebrać się w szatni.
      -  Kogo widzą moje oczy. Cześć Niki - zarechotał durnie Sam, gdy opierał się o ścianę tak, jakby czekał na mnie. Odepchnął się od niej i podszedł bliżej. Za blisko tak, jak ostatnim razem. Westchnęłam i chciałam przejść obok niego obojętnie, lecz tak jak myślałam chwycił mój nadgarstek.
      -  Nie tak szybko, księżniczko.
      Przewróciłam oczami -  Nie nazywaj mnie tak - wtrąciłam się szybko.
      -  Zastanowiłaś się nad moją propozycją? - zignorował moje wywody i od razu ścisnął mój nadgarstek. Zabolało jak cholera, bo jego wielkie tłuste łapska są silniejsze, niż mogłyby wskazywać na to pozory.
      -  Tak, przemyślałam to. I zgadzam się.
      -  No i widzisz jaka mądra z ciebie dziewczynka? Dogadaliśmy się, teraz będzie bardzo miło. Ale Bieber ma rację śmierdzisz, idź się umyć - prychnął i puścił mój nadgarstek, który zatrzymał się blisko mojej klatki piersiowej bo tak mocno ciągnęłam go w swoją stronę by się uwolnić, że nawet o tym zapomniałam. Posłałam mu nienawistne spojrzenie i w gwarze jego śmiechu odeszłam do szatni.
      Umyłam się szybko w zasadzie jedynie obmyłam się z potu, by jak najszybciej być w domu i nie dawać matce kolejnych powodów do dręczenia mnie i snucia podejrzeń. Ubrałam się w swoje ciepłe rzeczy i zdjęłam turban z włosów, aby wysuszyć je suszarką. Nie miałam ochoty na przeziębienia zwłaszcza teraz, gdy najwięcej mam na głowie. Szkoła, treningi i oczywiście niezapowiedziane wyjścia z Luke'em, na które powinnam być przygotowana w każdej chwili. Wzdychając schowałam wszystkie swoje rzeczy do torby, zapięłam ją i wyszłam z szatni. Otworzyłam swoją szafkę, kluczykiem, który dostałam od Justina i wrzuciłam do niej swoją torbę, po czym zatrzasnęłam ją z hukiem. Te szafki teoretycznie były takie same jak u nas w szkole, lecz nie były polakierowane świeżą czerwoną farbą a zgniłym odcieniem szarości pomieszanej z ową zgniłością niebieskiego. Gdzieniegdzie przebijała się rdza.
      Justin porządkował ring, gdy odnalazłam go wzrokiem, by się pożegnać - Do jutra?! - krzyknęłam, by mnie usłyszał przez dzielący nas dystans.
      Skinął głową w oddali, i przestał związywać ze sobą rękawice - Ta sama godzina. Nie spóźnij się - uśmiechnął się i podniósł, nie klękając już.
      -  Nie spóźnię - odparłam bardziej do siebie i w chwili w której ruszyłam do wyjścia Justin przemieścił się przez połowę ringu, by na jednej z belek w rogu odwiesić obie pary rękawic.
      Wyszłam na naprawdę mroźne, jesienne powietrze i instynktownie objęłam się ramionami przez dreszcz który towarzyszył mi ciągle przez drogę do furtki. Wyszłam przez nią i po prostu ruszyłam przed siebie by zdążyć na ostatni autobus, który jechał w kierunku mojego przystanku.

Justin

      Skończyłem porządki na ringu a teraz siedziałem na kanapie popijając wodę z tej samej butelki którą dałem Nicol, by odpocząć i złapać oddech po treningu z dziewczyną. Przyglądałem się Sam'owi, który ćwiczył na worku treningowym, uderzając w niego mocno, ale nigdy nie mocniej ode mnie. Złapał mój wzrok i spostrzegł, że jestem już sam i jakby tylko na to czekając, zostawił worek, który wciąż bujał się w powietrzu przez pewien czas i opadł ciężko obok mnie.
      -  Mała już poszła? - spytał.
      Skinąłem głową i spokojnie dopiłem wodę, którą przepłukałem usta i połknąłem. Rzuciłem pustą już butelkę idealnie trafiając do kosza który stał parę metrów dalej obok mnie.
      -  To dobrze - usłyszałem jak prychnął - Wkurwia mnie. Jak już ją zaliczysz postaraj się, by nie przyłaziła tu więcej - uśmiechnął się porozumiewawczo. Wziął pełną butelkę wody z małej lodówki obok niego i zaczął doić ją jak smok. Prychnąłem pod nosem z durnym uśmieszkiem, wiedząc, że ten idiota jest śmiertelnie poważny. W sumie normalnie bym tak zrobił.
      -  Jasne, że tak. Będę robił to, co mówisz szefie - warknąłem kpiąco, posyłając mu złowrogie spojrzenie, kiedy ten ciągnął kolejny duży łyk. W sumie nawet nie zwrócił uwagi na mój ton, pozostając idiotą i myśląc, że wciąż niczego się nie domyślam.
      -  Tylko mówię - odparł na swoja obronę i uniósł ręce, po czym zgniótł butelkę, która będąc z plastiku wydała charakterystyczny odgłos - To tylko jakaś pusta laska, nie denerwuj się ziom.
      -  Możesz mi wytłumaczyć, jak to się stało, że cała ta akcja z Londynem to jedna wielka ściema?! - wybuchnąłem nagle, a Sam wydawał się być zdenerwowany, gdy spojrzał w moje oczy tak, jakby nie wiedział o czym mówię. Doskonale wiedział.
      -  Co? Przecież wysłaliśmy tam Daniela, miał załatwić kolesia raz na zawszę - wciąż udawał idiotę, a ja zaśmiałem się bez krzty humoru.
      -  Daniel pojechał do Londynu za późno, rozumiesz? Gdy wrócił, Daniel dopiero tam pojechał, kurwa! - wstałem nagle, a Sam popatrzył na mnie z dołu - Jeżeli to ty dostarczyłeś złych informacji, albo za wcześnie zrobiłeś sobie prima aprilis Benson, pożałujesz tego, rozumiesz? - wskazałem na niego palcem będąc śmiertelnie poważnym. Ten grubas od dawana zaczyna działać mi na nerwy i ma szczęście tylko dlatego, że wciąż nie mam żadnych dowodów na jego dwulicowość. Przy pierwszej lepszej okazji i kolejnym wkurwieniu mnie, po prostu się go pozbędę.
      -  Posprzątaj ten burdel po sobie i spierdalaj już stąd - "pożegnałem się" i wyszedłem, trzaskając głośno drzwiami, pozostawiając Sam'a oniemiałego.


~~~

Nastąpiła pomyłka! Przepraszam, ten rozdział jest prawidłowy. Jeśli przeczytałeś, skomentuj. Zmotywujesz, a oprócz kilku chwil na wlepienie chociaż kropki, nic Cię to nie kosztuje :)
Zapraszam do informowanych i na aska http://ask.fm/CommenLove

środa, 28 października 2015

05

 -  Jake, nie może być tak, że przez twoich kolegów nie mogę spać, rozumiesz?
      -  Ale mamo...
      -  Nie ma żadnego ale. Już jestem spóźniona. To dopiero drugi dzień. Nie wiem, jak wytłumaczę się Stanley'owi.
      Odchrząknęłam niezręcznie, przerywając poranną kłótnie między mamą a Jake'em.
      -  Dzień dobry - przywitałam się, jak zwykle.
      Zeszłam ze schodów i usiadłam na wolnym miejscu obok Jake'a.
      On udawał, że wcale mnie tu nie ma i jakby będąc złym na cały świat, po chamsku zaczął grać na telefonie.
      -   Co na śniadanie? Bo nic innego po za jadem nie widzę - westchnęłam.
      Mama usiadła obok mnie i w pośpiechu piła kawę. Cóż, chyba poparzyła sobie język.
      -  Zjedz to, na co masz ochotę. Przez twojego brata jestem spóźniona. Jeśli tak dalej pójdzie, zwolnią mnie ze stanowiska szybciej, niż zatrudnili.
      -  To wszystko wina Nicol! - krzyknął nagle - Gdyby nie była taką wredną suką i po prostu dała mi swój pokój, wszyscy byliby zadowoleni. Ona i tak nikogo tam nie sprowadza, nie ma życia towarzyskiego, a ja mógłbym sprowadzać tam kolegów, ty byś się wysypiała, i wszyscy mieli by święty spokój!
      -  Jacob Stone co to za wyrażenia?! - krzyknęła w szoku, wcześniej o mal nie dławiąc się kawą.
      -  Zejdź ze mnie, bo mi duszno. I tak nie będziesz go miał. Zapomnij - prychnęłam.
      -  Skąd u ciebie takie słownictwo, Jake? Zrobię prządek z tobą i twoimi grami. To przez nie jesteś taki agresywny.
      -  Co? To głupota! To Nicol ostatnio jest dziwna, pamiętasz?
      Spojrzałam na Jake'a z uniesionymi brwiami. Cóż. bardzo dobrze wiedzieć, że obgadują mnie, gdy mnie nie ma. Momentalnie poczułam gniew do matki.
       -  Bo ty i Matt jesteście lepsi - odpyskowałam i gwałtownie wstałam z miejsca - Z resztą. pieprzcie się wszyscy - splunęłam jadowicie i biorąc swoją szkolną torbę z podłogi wybiegłam z domu. Oczywiście ignorowałam wszystkie krzyki mamy za sobą.

      -  Ta głupia pinda chyba nie myśli, że jest straszna, co? Ugh, a pamiętasz jej pieprzenie, że jeśli nie będziemy mieli tego na za tydzień, to nas obleje? Prawię się wystraszyłam - Sophy jęknęła w niezadowoleniu.
      Cóż, wyjątkowo szybko otrząsnęła się po Danielu. Nie wiem, czy był to powód do radości. Gdyby wciąż miała depresję, przynajmniej by tyle nie gadała.
      -  Nicol, słuchasz mnie w ogóle? - potrząsnęła moim ramieniem, krzycząc zbyt głośno, bo kilka osób przed szkołą na nas spojrzało.
      Zeszłyśmy po schodach i ruszyłyśmy ku wyjściu z terenu szkoły.
      -  Tak, słucham, ale mówisz zbyt dużo, bym nadążała - zaśmiałam się.
      -  Wybacz, że próbuję nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt. Chodzisz struta bardziej niż zwykle - stwierdziła.
      -  Wydaje Ci się - westchnęłam.
      Minęłyśmy kawałek krótkiej ulicy od szkoły i szłyśmy zatłoczonym centrum.
      -  No dalej, co Cię gryzie.
      -  Nic.
      -  Ładne mi nic - przystanęła - no już, Nicol, będzie Ci lepiej. Po co zawsze wszystko w sobie trzymasz? I tak mi wygadasz - pokazała rząd białych zębów, a ja prychnęłam.
      Nabrałam w płuca dużo powietrza, by zastanowić się, którego momentu mojego życia, Sophy jeszcze nie wie. Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt krótka rozmowa i nie może odbyć się na ulicy.
      -  Chodż na kawę, dobra?
      -  Jasne.

      Weszłyśmy do najbliższej kawiarni i zamówiłyśmy małe caputchino.
      -  Wszystko mi się pieprzy. Pomijając wieczne kłótnie i niestworzone przypuszczenia matki, mam jeszcze jeden problem.
      Sophy uniosła głowę po tym, jak odstawiła filiżankę - Jaki? - zagryzła jakąś słomkę, którą wzięła do kawy.
      -  Miałam wczoraj pierwszy trening u Justina - mruknęłam, pochylając się do przodu tak, jakbym bała się, że ktoś mnie usłyszy.
      Sophy zrobiła wielkie oczy, o mal nie dusząc się kawą, którą siorbała przez kolorowa rurkę.
      -  Czemu nic nie mówiłaś? Jak było? Jest dobry? - krzyknęła szeptem w ekscytacji.
      Wzruszyłam ramieniem, mieszając swoją kawę i patrząc, jak pianka formuje się w różne kształty, gdy bawiłam się nią łyżeczką.
      -  No właśnie nie wiem - mruknęłam.
      Nie bardzo wiedziałam, jak ująć to w słowa.
      -  To była strasznie dziwne. Nie mogłam spać przez to wszystko, co mówił - spojrzałam na Sophy.
      -  Nie mów do mnie szyframi. Przecież wiesz, że nie mam do cholery pojęcia, co Ci mówił! Był jakiś ordynarny, czy co? - spojrzała na mnie dziwnie.
      Cóż, tak.
      -  I tak i nie. Był cholernie chamski. Jeszcze nigdy nikt nie mówił do mnie tak bezpośrednio. A mimo to, dziś nawet nie jestem na niego zła - mruknęłam pod nosem.
      Sophy zmarszczyła brwi i słuchała, więc postanowiłam mówić dalej.
      -  Powiedział mi wszystko w twarz, wygarnął, jakby znał mnie i całą moją historię. A najlepsze jest to, że spotkałam go dopiero drug raz. Dziwne, co nie? - spojrzałam pytająco na przyjaciółkę, tak, jakbym naprawdę wyczekiwała odpowiedzi.
      Sophy westchnęła - Pomijając fakt, że wciąż nie wiem, co Ci powiedział, myślę, że to dobrze, że złapaliście dobry kontakt. Myślę, że będzie wam się lepiej współpracowało. A co z kasą? Omówiliście to już?
      -  Nie wiem, czy jest sens cokolwiek omawiać. Nie wiem nawet, czy pójdę tam drugi raz - przyznałam, beztrosko mieszając w kawie.
      Im dłużej myślałam o Justinie, tym bardziej ciekawiło mnie to, jakby wyglądało moje życie na przykład za rok. Czy mogłabym wyjść z domu, nie oglądając się za siebie? Lub nie martwiąc się o Jake'a, czy mamę? Nie wiem, czym jest wolność. Zapomniałam o niej.
      -  Prawda jest taka, że Justin dał mi jasny i przejrzysty wybór. Mogę iść tam dzisiaj i zacząć z nim normalne treningi, lub nie iść dzisiaj i nie zrobić tego nigdy więcej - odparłam tajemniczo.
      Sophy była poważniejsza, i zdawała słuchać się mnie bardziej niż zwykle.
      Oparła łokcie na stole - Woah, koleś musi być nie tylko przystojny, ale rzeczywiście bezpośredni - zamyśliła się.
      -  To znaczy, nie powiedział, że nie mogłabym przyjść nigdy więcej. Tak to odebrałam i jestem tego pewna.
      -  Czekaj, czekaj. Co się tam tak naprawdę wydarzyło? - dopytywała ciekawsko.
      -  Zrobił mi takie dziwne ćwiczenie. Chodziło o to, by zranić mnie psychicznie. Cóż, udało mu się. Po wszystkim powiedział, że mogę, ale nie muszę przychodzić dzisiaj. Nie dość, że czułam się jak ostatnia ofiara, to na końcu poczułam, jakby i on we mnie zwątpił - pokręciłam głową, by uporządkować myśli, gdy patrzyłam w swoją filiżankę - Myślisz, że pomyślał, że jestem tchórzem? - spojrzałam na Sophy z przejęciem.
      -  Tak, tak myślę - westchnęła przepraszająco.
      Spuściłam wzrok, czując się kompletnie przygnębioną. Ale czy mogłam winić za to Sophy? Sama byłam sobie wszystkiemu winna.
      -  Tak myślałam.
      Chwyciłam swoją torbę i wyciągnęłam portfel, by zapłacić za swoją kawę.
      -  Czekaj. Idziesz tam znów, prawda? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
      Wyczekiwała tylko jednej odpowiedzi, lecz ja nie mogłam jej dać Sophy. Pokręciłam więc przecząco głową, gdy na stoliku położyłam banknot z większym od ceny nominałem.
      -  To nie ma sensu. Żadnego. Skoro ktoś potrafi zranić mnie psychicznie, zadanie mi bólu fizycznego będzie dla niego tylko wisienką na torcie - powtórzyłam słowa Justina.
      -  Myślę, że to jest dobra okazja, byś mu pokazała, że nie jesteś tchórzem. Skoro jest przekonany, że Cię wystraszył, pomyśl nad tym, jakie wrażenie byś na nim zrobiła - uśmiechnęła się tajemniczo.
      Zamoczyła usta, a nad jej wargą została pianka, którą po chwili zlizała.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się - zostajesz w poszukiwaniu miłości? - zachichotałam głupio, zbierając rzeczy.
      -  Miłość między kawą jest cholernie romantyczna wiesz? Może poznam tu kogoś ciachownego, hm? Jakiegoś romantyka - uśmiechnęła się, puszczając w moją stronię oczko.
      -  Oh, jasne. To będzie jakiś nerd, odżywiający się kawą - prychnęłam, gdy byłam gotowa do wyjścia.
      -  Cóż, będę miała pewność, że jest porządny.
      Wiedząc, do czego zmierza Sophy i wiedząc też, że ta rozmowa stała by się o wiele za długa, odpowiedziałam tylko smutnym uśmiechem i wyszłam z kawiarni.
      Niebo znów widniało ciemno-szarym odcieniem gęstych chmur, więc by nie zastać deszczu, szybko zamknęłam drzwi za sobą i ruszyłam chodnikiem do najbliższego przystanku autobusowego.
      Muszę w końcu pomyśleć o kupnie jakiegoś auta po dobrej cenie - pomyślałam i objęłam się ramionami.
      Zdecydowanie oprócz butów powinnam również zacząć nosić cieplejsze ubrania.
      -  Nicol - usłyszałam i zostałam gwałtownie pociągnięta gdzieś w bok.
      Zadyszałam głośno z przerażeniem i dostrzegłam, że to nie kto inny, jak Luke.
      -  Luke...- wydyszałam.
      -  Spokojnie - puścił moje ramiona.
      Rozejrzałam się by upewnić, że nikt nie patrzy na nas dziwnie.
      -  Luke, przestań tak robić, nienawidzę tego! - syknęłam wściekle.
      -  Wyglądasz zabawnie, gdy jesteś zła. Miałbym odmówić sobie patrzenia na to? Kocham to - zarechotał durnie. Cały był durny. On. I jego sens istnienia także.
      -  Dobra, koniec pierdolenia. Masz być gotowa w piątek o ósmej - spoważniał, nie patrząc na mnie, a rozglądając się na boki.
      Przełknęłam głośno ślinę - Luke, ja...
      Byłam zbyt przerażona wizją kolejnego spotkania. Nie zdążyłam nawet otrząsnąć się i dojść do siebie po ostatnim. Czy czas był jedną z tych rzeczy, których nie mógł mi dać?
      -  No co? Masz coś ważniejszego? - syknął na wprost mojej twarzy. Był pod wpływem marihuany, więc zapaliła mi się czerwona lampka.
      Westchnęłam, i poddałam się szybko, nie mówiąc nic więcej. To nie miało sensu, tak samo jak robienie scen tutaj, na środku ulicy.
      -  Dobra dziewczynka - chwycił mój podbródek i uśmiechając się wrednie, złączył nasz usta.
      To był jeden z tych najgorszych pocałunków w moim życiu. Niby nie był brutalny, taki jak potrafi być nawet na trzeźwo, ale z jego ust czułam marihuanę i miałam wrażenie, że sama staję się pod jej wpływem. To było tak obrzydliwe i niosące wspomnienia, że nie potrafiłam powstrzymać pieczenia oczu, a po chwili łez.
      Luke oderwał swoje usta, po czym odszedł. Tak po prostu.
      Patrzyłam na jego postać, jak znika w cieniu zaułka obok nas.
      Czułam wymioty tuż pod gardłem. Musiałam jak najszybciej znaleźć się już w domu. To nie było na moje nerwy.

***

      Szybko spakowałam do torby jeszcze butelkę wody, po czym zasunęłam ją na zamek błyskawiczny.
      Wzięłam swoją żółtą bluzę z "nóg" łózka, i włożyłam ją na swoje poobijane ciało. Ją również zasunęłam na zamek.
      Włożyłam zniszczone trampki, po czym gotowa, założyłam jeszcze okulary przeciw słoneczne.
      Została tylko kwestia tego, co powiem mamie, że znów wychodzę.
      Nie wiem, jak bardzo chamsko teraz zabrzmię i że w skali od 1 do dziesięciu jestem córką na -10, ale wolałabym, żeby wciąż była obrażona po tym, co powiedziałam rano.
      Poniekąd robię to dla niej i Jake'a, lecz ona nie musi o tym wiedzieć. Jake tym bardziej.
      Po cichu zamknęłam pokój, po czym niemal bezszelestnie zeszłam na dół.
      Nigdzie nie było mamy, ani Jake'a. W kuchni i salonie było ciemno, tak samo, jak w przed pokoju.
      Wiedząc, że to nie czas na rozmyślanie, równie po cichu wyszłam z domu, korzystając z okazji.

      Nie byłam w życiu nigdy pewna... niczego. Zawsze decydował ktoś za mnie. Nigdy nie miałam nawet własnego zdania na temat, jakie lody wolę.  Jednak jednego byłam teraz pewna. Nigdy nie byłam zdecydowana bardziej na cokolwiek innego.
      Wahałam się, czy powinnam zapukać, czy zrobić cokolwiek innego, więc po prostu weszłam do sali przemoknięta do suchej nitki.
      Światła były pozapalane, a mimo to, w sali nie dostrzegłam żywej duszy.
      Tak, jakby czekał na mnie ktoś, a za razem nikt, co trochę mnie wystraszyło.
      -  Justin? - krzyknęłam i zaczęłam się rozglądać, by gdziekolwiek znaleźć ślady chłopaka.
      Weszłam w głąb sali, wciąż, gorączkowo się rozglądając, a po chwili, ku mojemu zaskoczeniu z szatni wyszedł... Justin.
      Popatrzył na mnie i zamrugał kilkukrotnie, jakby upewniając się, że naprawdę tu jestem.
      -  Nie sądziłem, że jednak przyjdziesz - przyznał, uśmiechając się, co odwzajemniłam i puściłam torbę pod nogi.
      -  Ja też nie.
      -  Oh, więc co Cię skłoniło do zmiany decyzji, huh?
      Wskoczył na ring trzymając się lin, by nie spaść, po czym zgrabnie pod nimi przeszedł.
      Spojrzał na mnie wyczekująco, a ja wzruszyłam ramionami.
      -  Doskonale wiesz.
      -  Cóż. Musze przyznać, że nawet mi trochę zaimponowałaś. Ale tylko trochę.
      -  Tylko trochę - powtórzyłam z uśmiechem.
      Chwyciłam torbę z pod nóg - Mogę iść się przebrać?
      -  Jasne, czekam.

      -  Dzisiaj sprawdzę, co naprawdę potrafisz. Tak na wstępie. Ćwiczyłaś wczoraj trochę swoją psychikę?
      Pokręciłam przecząco głową z godnie z prawdą. Wczoraj kompletnie nie miałam do tego głowy, bo Luke skutecznie odciął moje myśli od czegokolwiek innego niż to, co znów się wydarzy. Co znów morze się wydarzyć.
      Justin westchnął, gdy oboje zakładaliśmy rękawice. On niebieskie, a ja czerwone - Będziemy nad tym jeszcze ćwiczyć, dobrze? - spojrzał na mnie, by się upewnić.
      Założyłam drugą rękawicę - Jeżeli masz na myśli kolejne bolące, ale prawdziwe uwagi, to tak. Bez żadnych przeszkód - rzuciłam sarkastycznie, po czym oboje rozstawiliśmy się na ringu.
      -  Tak to sobie nazwałaś, huh? - zaczął się rozgrzewać, a ja trochę się przestraszyłam.
      Czy naprawdę będę się z nim dzisiaj bić?
      -  Takie są po prostu fakty.
      -  Fakty są takie, że twoja psychika jest kompletnie wyniszczona. A ja muszę Ci z tym pomóc. Dzisiaj trochę praktyki, dobrze? - upewnił się.
      Skinęłam głową mimo, że nie wiedziałam o co mu tak naprawdę chodzi.
      -  Ustaw ręce przed twarzą. O tak - Justin ustawił swoje ręce, by pokazać mi, jak zrobić to prawidłowo.
      Spróbowałam więc wszystko powtórzyć - Dobrze? - upewniłam się.
      -  Wysuń jedną z rąk trochę na przód, o tak.
      -  Dlaczego? - spytałam durnie, ale zrobiłam, co powiedział.
      Westchnął ciężko - Ponieważ w takiej sytuacji masz większą pewność, że uderzysz i obronisz się przed przeciwnikiem. Możesz zablokować cios tym miejscem - Justin pokazał swoje przed ramie - a drugą ręką zrobić szybki cios - Taki też wykonał.
      Pokazał mi ten cały układ jeszcze raz, bym zobaczyła, jak wyglądałoby to naprawdę - rozumiesz?
     Skinęłam głową, będąc pod wrażeniem, jak profesjonalnie pokazuje mi to, i jak na poważnie mnie wziął.
      -  Powtórz - podszedł do mnie, by poprawnie ustawić moje ręce - O tak. Teraz zadam udawany cios, a ty spróbuj zablokować i mnie uderzyć, dobrze?
      Justin ustawił się przede mną, więc szybko napięłam ręce, obserwując uważnie każdy jego krok.
      Powoli i precyzyjnie udał cios, który zablokowałam. Uderzyłam Justina w biceps, lecz jestem pewna, że bez rękawicy to mnie zabolało by bardziej, niż jego...
      -  Patrz! Udało mi się! - pisnęłam podekscytowana, a Justin zaśmiał się z mojej dziecinności.
      -  Nie napalaj się tak, dzieciaku, dałem Ci fory - zaśmiał się i znów stanął dalej.
      -  Chciałbyś Bieber - prychnęłam - jestem pewna, że wcale nie musiałbyś udawać, by mi się to udało - uśmiechnęłam się prowokująco.
      -  Chyba nie chcesz się przekonać, co? - spojrzał na mnie dziwnie.
     Spuściłam wzrok, nie odzywając się.
      -  Nie, Nicol - zdecydowanie potrząsnął głową.
      -  No proszę, chociaż spróbujmy! - jęknęłam - tylko tyle.
      -  Chcesz, żebym zrobił Ci krzywdę? Jesteś niepoważna - zmarszczył brwi rozzłoszczony.
      -  To jedyny sposób, żebym nauczyła się bronić. Przecież ty mnie nie uderzysz - odparłam pewnie i przekonująco.
      Justin został nie wzruszony i przewrócił oczami, lecz po chwili odpuścił.
      -  Dobra.
      Uśmiechnęłam się nie śmiało i ustawiłam, tak jak nauczył mnie Justin. Sam po chwili stał już na przeciw mnie, dokładnie mnie obserwując.
      Przejechał językiem po dolnej wardze, a ja przełknęłam ślinę i również nawet na sekundę się nie dekoncentrując.
      Wykonał szybki ruch, jedynie mnie "sprawdzając" a właściwie moją czujność. Automatycznie moje mięśnie drgnęły, a Justin zaśmiał się chłopięco.
      Po chwili Justin naprawdę się zbliżył, a ja uświadomiłam sobie, że naprawdę mnie uderzy, więc instynktownie osłoniłam się rękoma, kuląc swoje ciało w miejscu.
      Nie poczułam uderzenia, ani chwilę później, ani pod dłuższej chwili.
     Otworzyłam oczy i odwróciłam głowę, patrząc na Justina z przerażeniem. Jego pięść znajdowała się milimetr od mojej twarzy.
      -  Naprawdę myślałaś, że Cię uderzę? - pokręcił głową z niedowierzaniem.
      Odchrząknęłam i uśmiechnęłam się nie śmiało - Chy-chyba nie...
      Odwzajemnił uśmiech, śmiejąc się pod nosem. Odsunął się a ja wyprostowałam.
      -  Możemy kontynuować?
      -  Jasne.

      Justin pokazał mi jeszcze kilka chwytów i ciosów, oraz co powinnam zrobić, by się obronić. Moja rola była w tym prosta: Musiałam umieć to później wykorzystać, a to sprawiało, że nie byłam tego taka pewna.

      Przebrana i odświeżona wyszłam z szatni gdzie na sali czekał na mnie Justin.
      Siedział oparty o ścianę, więc zgadywałam, że sam niedawno wyszedł z łazienki.
      Usłyszał moje kroki i spojrzał spode łba. Schował telefon do kieszeni jasnych dresów.
      -  Gdzie twoja torba?
      Stanęłam obok Justina i uśmiechnęłam - Zostawiłam ją tutaj. Myślę, że tak będzie wygodniej.
      -  Oh, więc jednak zdecydowałaś się zostać? - uniósł brew.
      Odepchnął się od ściany i popatrzył na mnie z góry. Cóż, jego wzrost w porównaniu z moim cholernie mnie peszył.
      -  Myślałam, że nie będę miała już wyboru, po tym jak tu przyjdę - odparłam.
      Justin pokręcił głową - Źle mnie zrozumiałaś. Możesz zrezygnować w każdej chwili, bo ja do niczego Cię nie zmuszam, Nicol.
      -  To w moim interesie. Wiem.
      -  Dokładnie.
      Westchnęłam nie zręcznie - Cóż, dziękuje, Justin Bieber. To była dobra lekcja - dźgnęłam go żartobliwie w bok.
      Zaśmiał się w odpowiedzi - Wystarczy Justin. Nie bądź taka oficjalna, po tym, jak na ringu chciałaś mnie pobić - zaśmiał się.
      Przewróciłam oczami parskając, by nie ciągnąć tego durnego tematu.
      Justin otworzył drzwi i momentalnie przystanął w miejscu - O cholera, jak leje. Może Cię podwiozę?! - krzyknął, by przekrzyczeć szum siarczystego deszczu i spojrzał na mnie wyczekująco.
      -  Nie chcę robić problemu...
      -  Uwierz, bardziej nie chcesz zmoknąć. To nie problem.
      Justin wyszedł przed budynek, a ja zaraz za nim.
      Patrzyłam, jak pośpiesznie zamyka drzwi na klucz, co akurat nie udawało mu się, bo było ciemno. I padał deszcz. Dużo deszczu.
      -  Kurwa... - mruknął pod nosem.
      Zaśmiałam się głośno i założyłam kaptur, by nie zmoknąć jeszcze bardziej.
      Justin biegiem ruszył w stronę swojego jak mniemam samochodu, po tym jak udało uporać mu się z zamkiem. Śpieszyliśmy się, by nie moknąć jeszcze bardziej.
      Wyszliśmy przez furtkę, chwilę później parę metrów dalej Justin zatrzymał się koło czarnego Range Rovera.
      Szybko wsiadł na miejsce kierowcy, więc ja wskoczyłam na miejsce obok.
      -  To jest twój samochód? - spytałam, rozglądając się w szoku po jego wnętrzu, gdy byliśmy już w środku, i bezpieczni od deszczu - Myślałam, że ten czerwony samochód, który wtedy naprawiałeś jest twój.
      Spojrzałam wyczekująco na Justina, który właśnie odpalał silnik, po czym włączył wycieraczki przednie.
      -  Oba są moje. Tamten to... - zatrzymał się i westchnął - pewnego rodzaju pamiątka - odparł.
      Zauważyłam, że woli o tym nie rozmawiać, więc nie ciągnęłam tematu.
      Ściągnęłam przemoczony kaptur i odwróciłam wzrok od szyby obok.
      -  Justin
      -  No?
      Justin wyjechał już z małej, upiornej uliczki - Dokąd mam jechać?
      -  W prawo. W piątek będę musiała wyjść wcześniej.
      -  Co? dlaczego? - zdziwił się, jednak nie oderwał wzroku od mokrej jezdni. Wycieraczki wciąż, a właściwe bezustannie pracowały na przodzie.
      -  Każe mi być gotową o ósmej - westchnęłam cicho.
      Justin chwilowo milczał, zbierając myśli - Rozumiem - mruknął.
      -  Nie chcę tam iść. Cholernie się boje - wyznałam, sama będąc w szoku, że odważyłam się na coś takiego.
      -  Nie mogę Ci w tym pomóc, Nicol. Sama musisz stawić temu czoła.
      -  Wiem - odparłam krótko - przepraszam.
      -  Często tak robi? Umawia się z tobą i...
      -  ...Ćpa, po czym wszystko przelewa na mnie.
      Poczułam, jak pieką mnie oczy, ale to był najmniej odpowiedni moment ze wszystkich.
      -  Ej, tylko mi tu nie płacz - posłał mi szybki uśmiech, by rozluźnić atmosferę, a po chwili skupił się na drodze.
      -  Jasne - uśmiechnęłam się z oczami pełnymi łez, których nie widział - Jedź prosto, powiem kiedy będziemy na miejscu.
      -  W piątek, tak? - spytał, by się upewnić.
      Skinęłam tylko głową, nieprzytomnie patrząc w ulicę przed sobą a Justin mimo, że tego nie widział i tak jakoś to dostrzegł.
      Oblizał usta, co zobaczyłam katem oka - Mamy jeszcze całe jutro, poćwiczymy coś - odparł pewnie, by dodać mi otuchy.
      Parsknęłam śmiecho-płaczem, wiedząc już jakie będzie tego zakończenie.
      -  Z całym szacunkiem Justin, ale nie zrobisz ze mnie weterana w dzień, ani nawet dwa - poczułam, jak zaciska mi się gardło, przez co trudno było mi brzmieć pewnie. Mój głos po prostu się załamał.
      -  Wiem, że dasz sobie z tym radę. Wierzę w ciebie.
      -  Zatrzymaj się, to tutaj - wyszlochałam.
      Justin stanął na podjeździe, po czym wyłączył silnik i spojrzał w moim kierunku.
      -  Jest w tym domu ktoś, dla kogo musisz dać radę? - spytał nagle.
      Zmarszczyłam brwi i pociągnęłam nosem - Mama i Jake - odparłam.
      -  Więc dla nich dasz radę. Bo musisz.
      -  Innego wyjścia nie mam - zaśmiałam się przez łzy.
      Spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się wdzięcznie - Dziękuję.
      -  Idź już do domu. Późno już - posłał mi jeden ze swoich uśmiechów za milion dolarów - będę jutro czekał o drugiej.
     Otworzyłam drzwi, po czym odwróciłam się na odchodne - Jasne, do zobaczenia.
      -  Do zobaczenia.
      Zatrzasnęłam delikatnie drzwi i szybko pobiegłam do domu. Nie lało już tak bardzo, ale wciąż dość mocno padało.
      Justin odjechał z piskiem opon, a chwile później tylne światła jego samochodu przestały być widoczne.
      Weszłam do domu. Bez zbędnego powiadamiania o mojej obecności weszłam na schody, a po chwili znalazłam się na górze. W między czasie poczułam wibrację w kieszeni, ale zignorowałam to, będąc pewną, że to po prostu Sophy.
      Zajmę się tym później, gdy będę już gotowa do spania, ponieważ teraz jedyne o czym marzę, to leżeć w łóżku.
      Zastanawiałam się, czy powinnam wziąć prysznic, lecz doszłam do wniosku, że po treningu już go brałam. Uradowana tą myślą, wyjęłam z szafy luźną koszulkę do spania i długie spodnie od piżamy.           Obie części rzuciłam na łóżko za sobą, po czym odgarnęłam włosy na jeden bok, by wygodniej było mi się rozebrać.
      Gdy końce koszulki były już w mojej garści, w ostatniej chwili zrezygnowałam ze zdejmowania jej tutaj przed lustrem. Opuściłam ręce w dół, ze wstydem patrząc sobie w oczy w lustrze.
      Telefon, który zaraz sprawdzę odłożyłam na łóżko i dopiero przy nim zaczęłam ściągać koszulkę, będąc tyłem do lustra.
      Wiem, to bardzo dojrzałe i odważne, jednak wolałam mieć spokojny sen bez widoku tych wszystkich sińców, gdy zamknę oczy.
      Stanik również ściągnęłam, po czym włożyłam luźną koszulkę, a lekko przemoczone jeansy powiesiłam na grzejniku, by wyschły.
      Założyłam jeszcze luźne spodnie i weszłam pod kołdrę, biorąc telefon do ręki.
      Byłam pewna, że to Sophy, więc z tą myślą weszłam w wiadomości tekstowe.
      Od: Luke
      Westchnęłam zrezygnowana i przeczesując dłonią włosy do tyłu, ale niepewnie weszłam w tę wiadomość. Mój wzrok zaczął po niej błądzić.
      Myślę o tobie, gdy ją pieprzę.
      Poczułam, jakbym właśnie dostała w twarz, a ziemia osunęła mi się spod nóg, mimo, że leżałam. I byłam wdzięczna za to sama sobie.
      Nie kochałam Luke'a już od pół roku, jednak teraz nie potrafiłam poradzić sobie z bólem. Za bardzo mnie upokorzył.
      Z głośnym westchnięciem mającym na celu powstrzymanie łez, wyłączyłam telefon całkowicie.

***

      Zbiegłam ostrożnie na dół, tak, by nie poślizgnąć się na miętowych balerinkach, zdobiących moje stopy, po czym stanęłam przy schodach.
      -  Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę. Nie dzwoń - ogłosiłam w stronę mamy.
      -  Gdzie znów idziesz, Nicol? - uniosła brew i odstawiła swoją kawę. To świadczyło tylko o tym, że nie zamierza znów tak łatwo odpuścić, lecz cóż. Ja nie mam ochoty ani czasu na tłumaczenie się.
      -  Idę do Sophy. Już na mnie czeka. Nie dzwoń - powtórzyłam dla pewności i po prostu wyszłam z kuchni, zostawiając mamę i nie zwracającego na mnie uwagi Jake'a.
      Przed domem, już z daleka zobaczyłam Luke'a, jak opiera się o auto. Był zwrócony bokiem do mnie i pisał coś na telefonie. Ubrany był natomiast zupełnie na luzie, więc cieszyłam się, że i ja trafiłam w jego dzisiejszy gust i ubrałam się podobnie.
      Powoli i niepewnie podeszłam do Luka, a on wciąż mnie nie dostrzegł. Odchrząknęłam więc niezręcznie.
      -  Oh, już jesteś - odwrócił się nagle.
      Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc wsiadłam, nic nie mówiąc, a jedynie prychając cicho pod nosem.
      Dżentelmen.
      Luke obszedł swoje lamborghini dookoła i sam wsiadł.
      -  Jesteś dziś mało rozmowna, czy mi się wydaje, kochanie? - uśmiechnął się perfidnie i zbliżył się, by mnie pocałować. Z obrzydzeniem, ale odwzajemniłam pocałunek i szybko oderwałam swoje usta od jego, by nie dać mu na nic nadziei i nie pogłębić tego.
      -  Luke, skąd masz ten samochód? - zdziwiłam się.
      Spojrzałam na profil Luka, gdy uruchamiał silnik, a w głowie obawiałam się najgorszego. Jedyną nadzieją jaka miałam to, to, że powie wszystko inne oprócz tego, że ktoś stracił życie, by Luke mógł go mieć. Tak, był do tego w pełni zdolny.
      -  Podoba Ci się? - mruknął, i wyjechał z ubocza.
      -  Nie. Skąd go masz Luke?
      -  Przywiozłem go sobie. A co? Może miałem pytać Ciebie o pozwolenie, huh? - warknął nagle.
      -  Oh,oczywiście, że nie. Zupełnie tak samo, jak nie musisz pytać mnie o to, czy możesz się z kimś pieprzyć - splunęłam jadowicie i spojrzałam na Luke'a.
      Niemiłosiernie wkurwiał mnie jego sposób bycia i traktowania mnie, ale co ja mogłam?
      -  Dokładnie tak. Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? To dlatego jesteś tylko moja - zaśmiał się chamsko i skupił już tylko na drodze.
      Oparłam się głowa o szybę, a światła z latarni ulicznych rzucały na nią swoje światło, gdy patrzyłam na wszystko co mijaliśmy, tylko po to by powstrzymać łzy. Nic jednak to nie dało. I tak po chwili jedna spłynęła w dół mojego policzka, a gdy dotarła do krawędzi szczęki, skapnęła na moją otwartą dłoń, którą po chwili zacisnęłam.
      -  Dziś poznasz kilku moich kumpli. Nie snuj się nigdzie sama. Nie chce mi się później ratować Cie przed gwałtem - odparł, jak gdyby nigdy nic.
      Nie rozumiałam, jak on może być taki niedbały i niewzruszony na wszystko. Tak, jakby dawał do zrozumienia, że nie ma takiej rzeczy, która wzruszyłaby Luke'a Browna.
      -  Dlaczego wieziesz mnie do swojego brudnego środowiska, do cholery?! Jeżeli w dupie masz swoje bezpieczeństwo to uszanuj chociaż moje! - wyrzuciłam ręce w powietrze,
      Jego szczęka napięła się mocno, tak samo, jak ręce zacisnęły kierownice, by się kontrolował. I w tym momencie wiedziałam, że mój niewyparzony język znów przyswoi mi jedynie problemów. Wiele razy uderzył mnie za to w twarz.
      -  Ostatnio coś za bardzo warczysz. Co, zamierzasz się zbuntować? Spróbuj ze mną kurwa walczyć, a gorzko tego pożałujesz - usłyszałam, jak wysyczał przez zaciśnięte zęby, gdy moja głowa była spuszczona.
      Żebyś tylko wiedział...
      -  Luke, proszę, odwieź mnie po prostu do domu. Po co jestem Ci tam potrzebna? - spytałam już spokojniej, mając nadzieję, że chociaż jeden jedyny raz zrobi to, o co go proszę - skoro chcesz spotkać się ze znajomymi zrób to, ale proszę, mi daj spokój.
      Minęliśmy bezpieczne ulice Los Angeles, a po chwili spostrzegłam, że jedziemy jakąś ciemną i cholernie upiorną ulicą. A Luke nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
      -  Gdzie jedziemy? - spytałam spanikowana i zaczęłam gorączkowo rozglądać się, by chociaż spróbować rozpoznać te ulicę.
      Westchnęłam, i poddałam się w końcu, milcząc, bo żadne moje proszenia i pytania nie miały sensu. Luke wiózł mnie gdzieś, sam nie wiedział nawet po co. Inaczej po prostu bezpośrednio by mi to powiedział. Modliłam się tylko, by wyjść z tego wszystkiego cało. W tym celu dotknęłam delikatnie swojej kieszeni spodni, by upewnić się, że mam przy sobie telefon.

      Mam czasem takie dziwne wrażenie, jakbym żyła obok. I o dziwno, nie mam teraz na myśli sytuacji w których jestem załamana, nie mam siły do życia, lub po prostu gdy mam gorszy dzień. Ja mam dosłownie to na myśli. Zwłaszcza teraz, gdy obserwuję Luke'a z boku popijając tani sok pomarańczowy, chwila po chwili przechylając szklankę, w czasie, gdy on rozmawia z jakimiś ludźmi.
      Nie wzbudzają oni żadnego mojego zainteresowania. Do póki każdy z tych czarnoskórych obleśnych, zapijaczonych kreatur trzyma wzrok i łapy z dala ode mnie, czuję się bezpiecznie i niezauważona. I to jest dosłowny powód życia z boku. Czyli tu gdzie jestem.
      -  Tam stoi, niezła, jest nie? - usłyszałam głośne śmiechy i pogwizdywania - To dla tego, że jest tylko moja! - krzyknął dumnie Luke.
      Miejsce do którego mnie przywiózł jest swego rodzaju pewnym opustoszałym magazynem. O dziwo lub nie, wewnątrz wygląda całkiem znośnie. Mam nawet wrażenie, jakbym kiedyś już widziała gdzieś te poobdzierane ze starej i brudnej farby ściany. Miejsce to niezaprzeczalnie jest notorycznie odwiedzane w celu imprezowania i nieprzyzwoitemu alkoholizowaniu się, Przykładem tego byli na przykład dwaj pijani faceci w wieku nie większym niż dwadzieścia parę lat.
      Śmiali się z czegoś głośno, otoczeni wianuszkiem półnagich dziewczyn. Oh, takich było tu na pęczki, gdziekolwiek nie spojrzeć.
      -  Nicol, kochanie, wyglądasz niesamowicie, wiesz? - usłyszałam, jak Luke mruczy do mojego ucha gdzieś z tyłu. Oplótł nawet ramiona wokół moich bioder i położył brodę na ramię, kołysząc się w obie strony po kolei. Nie miałam wątpliwości, że jest już bardzo dobrze wstawiony.
      -  Luke, przestań - warknęłam i odtrąciłam jego i jego zaloty. Wczoraj pieprzył kogoś przypadkowego, w co nie mam wątpliwości. Miałabym teraz pozwolić zbliżyć mu się do mnie bliżej niż dzieląca nas przestrzeń w samochodzie? Mam jeszcze resztkę godności.
      Wymamrotał coś i zachwiał się w miejscu. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się przewrócić - Poznasz kilku moich znajomych - chwycił moją rękę i pociągnął mnie za sobą ku mojej niewoli.
Nawet się temu nie opierałam, więc czy wciąż mogłam to tak nazwać?
      -  To jest właśnie Nicol, panowie! Niech nigdy żadnemu z was nie przyjdzie do głowy położyć na niej swoją łapę - wymamrotał, gdy przedarliśmy się przez tłum spoconych nastolatków. Poczułam, jak każdy mięsień mojego ciała napina się, tak samo, jak przyśpieszający oddech, z chwilą, w której każdy z nich obczajał mnie swoim mętnym wzrokiem i durnym uśmieszkiem, mówiącym tylko i wyłącznie o ich jednoznacznych myślach. Nawet nie zamierzałam dokładnie im się przyglądać, obrzydzona nimi wszystkimi.
      -  Luke, chcę wracać - odwróciłam się ku swojemu chłopakowi, który wydawał się być cholernie wesoły pod wpływem marihuany.
      -  Nigdzie nie jedziemy - odparł z durnym uśmieszkiem, ledwo trzymając się na nogach - panowie, zajmijcie się moją kobietą, muszę na chwilę zniknąć - zwrócił się do swoich kolegów siedzących za mną.
      Posłałam mu zszokowane i pełne strachu spojrzenie. Jak on mógł mnie między nimi zostawiać samą?! Jak mógł chcieć zostawić mnie samą sobie, nawet, jeżeli im ufał? Żaden z nich, ani reszty wszystkich ludzi w całym tym "klubie" nie była trzeźwa.
      -  Luke w samochodzie mówiłeś, żebym... - nie dokończyłam, gdy spostrzegłam, że Luke zniknął gdzieś w tłumie.
      -  Nicol, skarbie, dosiądź się do nas! Obiecuję, że nie będę gryzł tak długo, aż sama nie będziesz tego chciała! - zaśmiali się wszyscy.
      Usiadłam na skraju starej, białej kanapy tak, żeby nigdy nie dotknąć przypadkiem żadnego z nich. Luke zaraz wróci - wmawiałam sobie i skrzyżowałam ręce na piersi. Wciąż coś gadali i się śmiali. Byli tacy durni i pijani, że wolałam nie patrzeć na żadnego z nich, bo byłam pewna, że jeżeli chociaż spojrzę, jak przechylają kolejne kieliszki z wódka, po prostu zwymiotuję. Zajmowali się tylko sobą tak, jakby na moje szczęście zapomnieli, że tu jestem. I było to bardzo dobre, do póki nie zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. Uniosłam więc niepewnie wzrok, jakbym obawiała się, że zobaczę coś, czego naprawdę nie chcę.
      I niestety taki był tego efekt. Pomiędzy skrajnie pijanymi i śmiejącymi się znajomymi Luke'a, którzy oblewali wódka siebie i wszystko dookoła, także mnie, siedział ktoś, kogo już spotkałam. Bardzo niedawno.

      Chwycił moje ramiona od tyłu...

      Poszperałam jeszcze chwilę w pamięci i przypomniałam sobie jego twarz. To był Sam.
      Nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc spuściłam szybko wzrok na swoje kolana. Czy on zna Luke'a? To bez wątpienia, ale czy o tym wszystkim wie Justin? A co, jeżeli i on jest jego znajomym? Nie panowałam teraz nad wszystkimi możliwymi teoriami w mojej głowie. Jakimś cudem znalazłam się w błędnym kole, w jakimś bagnie. Najgorsza była świadomość tego, ze nie mogę porozmawiać z nikim, kto mógłby mi to jakoś logicznie wytłumaczyć. Przecież Sam to znajomy Justina! Tak na pewno mi się wydawało. Nie wiem jak, ale muszę porozmawiać o tym z Justinem. Jestem pewna, że zainteresuje go to. Miałam tylko nadzieję, że Luke i Justin to nie znajomi.
       Luke po chwili wrócił tanecznym zapijaczonym krokiem i dosiadł się obok mnie. Posunęłam się nieznacznie, by zrobić mu miejsce, a on objął mnie niechlujnie ramieniem. Śmierdział świeżym dymem z marihuany. Nie miałam wątpliwości, że znów jarał.
      -  Luke, muszę siku - mruknęłam do jego ucha. Spojrzał na mnie przestając rozmawiać i śmiać się.
      -  Tu nie ma łazienki. Wytrzymasz - odparł stanowczo.
      -  Luke, nie wytrzymam. Pójdę gdzieś w krzaki - usiłowałam wstać, lecz jego ramie stanowczo mi to uniemożliwiło.
      -  Nigdzie nie pójdziesz. Na pewno nie sama. Może to być dobrym pretekstem, żebyśmy zostali na chwilę sami co? Zawsze marzył mi się szybki numerek w lesie - wychrypiał ze śmiechem i objął mnie mocnej.
      -  Puszczaj! - pisnęłam.
      Nagle ktoś odwrócił uwagę Luke'a, bo przestał ściskać mnie tak mocno - Stary, to do ciebie. Mówi, że to ważne - odparł, jakiś wysoki ciemnoskóry, który podał swój telefon Luke'owi. Ten puścił mnie całkowicie i zaczął rozmawiać. Bez słowa odszedł wyglądając na przejętego. Skorzystałam więc z okazji i szybko wstałam z miejsca. Ruszyłam pośpiesznie do wyjścia, które bardzo dobrze zapamiętałam i przedzierając się przez tum tańczących i najczęściej ocierających się o siebie w rytm dudniącej muzyki ludzi. To było takie niesmaczne, gdy kilku kolesi zbliżało siebie do mnie, licząc, że będę ocierała się o jego krocze tyłkiem.
      Wyszłam na świeże teoretycznie powietrze, w praktyce nie mniej zanieczyszczone marihuaną niż wewnątrz magazynu. Nie było tutaj mało ludzi. Parę kilkuosobowych grup i par stało pod ścianą lub przy samochodach i po prostu paliło. Kilka z tych par prawie bez skrępowania pieprzyła się na maskach samochodów. Wierzcie lub nie, ale to wszystko wydawało się być tanim kiepskim filmem. Ja dokładnie tak to wszystko rozumiałam.
      Skrępowana i wystraszona obeszłam dość spory budynek dookoła, powoli wlokąc za sobą nogi. Noc był zimna, a ja miałam na sobie tylko jeansową kurtkę, która mogłaby ochronić mnie przed chłodem.
      -  Poczekaj - usłyszałam za sobą, lecz zanim dostałbym szansę by zareagować, moje ramie zostało brutalnie schwytane, a chwilę później równie nie ostrożnie przycisnął mnie do muru.
      -  Ty tutaj? - spytał cynicznie. Spojrzałam na jego zniesmaczoną twarz, z przyśpieszonym oddechem.
      -  W pełnej okazałości. Zupełnie jak ty - wyszarpnęłam ramię by odejść, jednak nie pozwolił mi, chwilę później znów rzucając moje plecy na twardą ścianę. Skrzywiłam się i syknęłam w bólu.
      -  Co do cholery!? - krzyknęłam rozdrażniona. Jego duża, gruba twarz była zbyt blisko mojej. Zdecydowanie zbyt blisko.
      -  Posłuchaj mnie uważnie, księżniczko - wymruczał przy moim uchu - Nigdy mnie tu nie widziałaś, rozumiesz?
      -  Daj mi spokój, nie obchodzi mnie to, ani to, gdzie bywasz!
      -  Pytałem, czy rozumiesz?! - ścisnął mocniej moje ramię. Nie chciałam się przyznawać,że zadaje mi ból, lecz był on zbyt intensywny, bym znów nie wykrzywiła w nim twarzy - Umówmy się tak. Ty zapomnisz o wszystkim. O tym, że tu jestem, o tym, że rozmawiamy...- wymieniał - A ja zrobię to samo dla Ciebie. Bieber nigdy nie dowie się, że jesteś Luke'a.
      -  Dlaczego miałabym się na to zgodzić? - warknęłam, szarpiąc swoją ręką, by się uwolnić. Sam zaśmiał się niekontrolowanie i gorzko.
      -  Ponieważ nigdy więcej nie będzie chciał Cię widzieć. Zniszczę Cię, rozumiesz? Bieber pomyśli, że jesteś szpiegiem Browna. Jeżeli uda Ci się przeżyć, będziesz musiała oglądać się za siebie do końca życia. A chyba nie muszę mówić Ci, co stanie się, gdy Luke dowie się, po co spotykasz się z Bieberem co? - Ku mojej uldze puścił moje ramię, lecz wciąż nie oddalił siebie ani swojego spojrzenia z moich oczu ani na milimetr.
      -  Oczywiście nie podejmuj decyzji pochopnie. Zastanów się dobrze, co chcesz zrobić. Powiesz mi, gdy spotkamy się następnym razem.

***
Cześć i czołem, i witam nowym rozdziałem :) Przepraszam, że tak późno. Piszcie, co sądzicie :)
http://ask.fm/CommenLove