sobota, 17 października 2015

04

Tego dnia, wszystko wyjątkowo niezdarnie mi szło. Wylałam dzbanek z sokiem przy obiedzie, wyrwałam w ogrodzie nie te rośliny co trzeba, przez co będę musiała sadzić je jeszcze raz i przede wszystkim nieudolnie próbowałam jakoś zaradzić tej sytuacji.

      Po dłuższym staniu przy szafie i wybieraniu jakiegokolwiek ubrania, zdecydowałam się na zwykłe ciemne jeansy i czarny top. W samej bieliźnie zamknęłam szafę i z przewieszonymi przez ramię ubraniami podeszłam do łóżka. Odłożyłam rzeczy na różowo-niebieską pościel, na którą sama się po chwili rzuciłam, leząc teraz półgołym tyłkiem do góry. Westchnęłam ciężko w kołdrę i podniosłam wzrok na zegarek na szafce nocnej, by sprawdzić, ile czasu do piekła mi zostało. Cóż, zdecydowanie zbyt mało, bym była gotowa się z nim spotkać. Gdy postanowiłam wreszcie przestać robić wszystko co spowalnia swoje ruchy, wstałam i zaczęłam ubierać spodnie. Wsunęłam nogi w nogawki a stan na biodra, po czym po kolei zapięłam rozporek i guzik. Teraz w samym białym staniku i z bluzką w ręku podeszłam do szafy, na której drzwiach przytwierdzone było duże lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i nie zastałam w nim niczego, czego bym się nie spodziewała. Zastałam w nim to, co zwykle. Szarą, miejscami przeczerwienioną cerę, która będąc zupełnie czysta i wolna od skaz, była moim największym atutem. Mimo, że nigdy nie promieniała, zawsze wyglądała ładnie. Tak, czy inaczej. Ciemnie oczy, bez żadnego wyrazu i oznak radości życia. Włosy, desperacko potrzebujące przycięcia, wysuszone i nie odżywione. Całokształt tworzył mnie szarą, nie odznaczającą się niczym szczególnym zwykłą osobą, w której inni na pierwszy rzut oka nie dostrzegli by niczego niepokojącego. No, może oprócz nie żywych oczu. Wzięłam szczotkę z komody obok, po czym patrząc w własne, nieprzytomne oczy zaczęłam przeczesywać nią pasma długich, prawie czarnych włosów. Im dłużej na siebie patrzyłam, tym bardziej żałowałam, że wciąż to robię. Jednak nie potrafiłam przestać. Widziałam czeszącą się dziewczynę, w której oczach widniał ból i desperacka prośba o pomoc, której nigdy dotąd nie potrafiła wykrzyczeć na głos. Do dziś. Do czasu, w którym i tak na nic się to zdało. Chciałam jej pomóc, lecz już nie potrafiłam. Zrobiłam wszystko, co mogłam, lecz w jej oczach wciąż był wyraźny zawód. Byłam zawiedziona sama sobą. Po prostu nie mogłam już na to wpłynąć. Luke nigdy nie podarowałby mi sprzeciwu. Co więcej. Szukałby w nim większego dna, do póki nie znalazłby go. Oczywiście nie byłoby ono w ogóle prawdą.
      W rogu mojego pokoju, tuż za drzwiami wejściowymi, tak by nikt wchodzący do środka jej nie zauważył, stała duża sportowa torba z Nike. Przygotowałam ją wczoraj, na wypadek, gdyby mogła mi się jednak kiedyś przydać. Były w niej sportowe ubrania, ręcznik i kilka innych rzeczy. Nigdy ich nie używałam, i wygląda na to, że wciąż tego nie zrobię. Westchnęłam i rzuciłam drewnianą szczotkę z powrotem na komodę. Bluzkę przełożyłam przez głowę i wygładziłam, by ułożyła się dobrze. Wyglądałam przeciętnie, żeby nie powiedzieć po prostu źle.
      -  Wychodzisz gdzieś? - usłyszałam głos mamy w progu drzwi obok sprawiający, że westchnęłam, by dać jej do zrozumienia, że na pewno nie zamierzam informować jej o tym ze szczegółami.
      -  Tak.
      Podeszłam do łóżka, na której leżała moja mała, czarna torebka i zaczęłam chować do niej chusteczki higieniczne, komórkę i klucze od domu, na wypadek, gdybym wróciła późno. Bądź rano.
      -  Z kim idziesz? Późno wrócisz? - dopytywała. Zatrzymałam się w progu obok zbyt ciekawskiej, i namolniej matki.
      -  Z Sophy. I nie wiem. Pa - pożegnałem się i zbiegłam schodami na dół, zostawiając moją matkę w progu mojego pokoju. Na dole usłyszałam wibrację pochodzącą z torebki. Wyjęłam więc telefon i otworzyłam wiadomość tekstową od Luke'a, z której wynikało, że mamy spotkać się na końcu ulicy. Niechętnie wyszłam z domu.

***

      Już następnego dnia, jechałam autobusem, a dookoła mnie roznosiły się wrzaski jakieś wycieczki szkolnej co sprawiało, że moje nerwy były zszargane do granic możliwości. Gdy jedna z tych okropnych, wrzeszczących paskud obiła się o moją nogę, syknęłam pod nosem i zacisnęłam oczy w bólu. Momentalnie przez głowę przeszła mi okropna myśl zamordowania go, jednak nigdy nie zrobiłabym tego w rzeczywistości. Chłopiec zaśmiał się wrednie i uciekł szybko wgłąb swoich rówieśników, a jego opiekunka posłała mi przepraszające spojrzenie, próbując nieudolnie poskromić tego dzieciaka. Westchnęłam zła i oparłam głowę o metalową rurkę, której trzymałam się, by utrzymać równowagę. Oczy znów zacisnęłam, by chociaż postarać się nie myśleć o bólu na całym ciele.
      Gdy autobus w końcu zatrzymał się na przystanku, mocniej chwyciłam rurę a gdy w końcu stanął, poprawiłam swoją sportową torbę na ramieniu i wysiadłam. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w niebo. Cóż, Bóg chyba ma równie zły humor co ja. Po szarym niebie gromadziły się czarne, kłębiaste chmury wróżące jedynie pewny deszcz. Autobus odjechał, a ja przeszłam na drugą stronę. Zaczęłam iść spacerem przez zatłoczoną ulicę, a zlodowaciałe, fioletowe dłonie wepchnęłam w głąb kieszeni bluzy. Kaptur na głowie i okulary znacznie wyróżniały mnie z tłumu, który był ubrany w eleganckie płaszcze i kapelusze deszczowe. Ci wszyscy ludzie gnali jakby świat miał się skończyć. Uciekali przed pewna ulewą: biegali, krzyczeli, a samochody nie będąc od nich lepszymi, trąbiły bez powodu. Ja jednak, w przeciwieństwie do nich nie miałam na sobie ciemnego, eleganckiego płaszcza, czy kurtki, a swoją starą ulubioną żółtą bluzę, której kaptur zdobił moją głowę. Nie śpieszyłam się nigdzie. Nie miałam po co, bo nawet mój cel nie był pewny. Miałam chociaż czas na pomyślenie o tym, co chciałabym mu powiedzieć.
      Gdy wreszcie doszłam do odpowiedniej ulicy, skręciłam w nią i ściągnęłam kaptur. Moje włosy tak jak poprzednio, zostały rozwiane przez silny powiew wiatru, który wcześniej muskał śmierdzące spalenizną budynki. Przeszedł mnie zimny dreszcz, zaczynający się gdzieś w połowie pleców, kończący wraz z ich końcem. Tutaj było zupełnie inaczej. To było jedno z najbardziej odizolowanych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. Ludzie po prostu bali się tutaj chodzić i mijali tę ulicę bez mrugnięcia okiem. Jeśli byłabym przy zdrowych zmysłach, robiłabym tak samo, lecz wszystko było mi już jedno. I mimo, że nie było tu eleganckich, zakochanych w samych sobie ludzi, byli inni. Zakochani w ulicznych bójkach i rozbojach wandale, na moje nieszczęście stojący tuż przed bramą sali treningowej Justina.
      Westchnęłam, by dodać sobie odwagi i ignorując ich śmiechy i dobrze znany mi smród marihuany z ich jointów, szłam przed siebie.
      -  Dokąd dzieciaku? To teren zamknięty - sykną jeden z nich, wypuszczając odrażająco śmierdzący dym z marihuany wprost na moja twarz. Odepchnął moje ramię, tak, że odrzuciłam się do tyłu, a reszta pięcioosobowej grupy stojącej przy furtce, zaczęła przyglądać mi się i gadać między sobą. Spojrzałam na ciemnoskórego chłopaka z dużymi ustami. Jego naćpane oczy wypalały dziury w mojej twarzy.
      -  Przepraszam, muszę tam wejść - mruknęłam cicho i nie pewnie. Ja na prawdę musiałam. Musiałam to zrobić. Ze spuszczonym wzrokiem zignorowałam chłopaka i postawiłam jeden pewny krok, do póki ktoś o wiele większy ode mnie nie stanął na mojej drodze.
      -  Nie rozumiesz co się do Ciebie mówi? Spadaj stąd, chyba nie chcesz mieć kłopotów, co? No dalej, bądź dobrą dziewczynką - zarechotał grubas. Reszta ciemnoskórych chłopaków zawtórowała mu, otaczając mnie dookoła. Dwie dziewczyny, z czego jedna czarnoskóra, jak wszyscy faceci i jedna, jedyna biała. Obie patrzyły na mnie tak, jakby chciały zabić mnie za to, że wkroczyłam na ich teren. Stały oparte o siatkę i paliły papierosy. Ich białe, wysokie kozaki na szpilkach widocznie utrudniały im stanie i dawały wrażenie tanich dziwek. Cóż, ich nieuzasadniona nienawiść do mnie była niczym w porównaniu do nienawiści, którą przelewa na mnie Luke - pomyślałam i zacisnęłam pięści, by nie dać się im przestraszyć.
      -  Ja na prawdę muszę tam wejść, to bardzo ważne - wysyczałam zniecierpliwiona, a gruby chłopak zaśmiał się niekontrolowanie, co było wpływem jointa.
      -  Ej, Ben słyszałeś? Zadziorna! - zaczął się głośno śmiać.
      -  Co jest takiego ważnego, co laska? - popchnął mnie w bok drugi chłopak.
      -  Może pomyliła drogi - zaśmiał się gruby.
      -  Zgubiłaś się?
      Ktoś imieniem Ben, pogłaskał mnie kpiąco po głowie a wszyscy zaczęli rechotać. Kiedy Jeden z nich znów mnie odepchnął, poczułam jak łzy osadzają się w moich oczodołach, przez to, że traktowali mnie jak popychadło. Nie mogłam się znów poddać.
      -  Odwal się ode mnie i nie dotykaj mnie! - ryknęłam głośno by chwilę potem wściekle popchnąć kpiącego ze mnie i dalej trzymającego rękę na mojej głowie chłopaka, a on ledwo drgnął.
      -  Ej, ej, ej, spokojnie, skarbie, nie denerwuj się tak, chcemy się tylko zabawić!
     Gruby chłopak chwycił moje ręce od tyłu, mocno zaciskając moje nadgarstki, które po wczorajszej nocy cierpiały kolejne siniaki i rany. Krzyknęłam więc mocno w bólu i bezsilności, gdy reszta tych pieprzonych czarnuchów, zaczęła starać się mnie chwycić. Śmiali się głośno, nic nie robić sobie z tego, że zdają mi ból. Zaczęłam wierzgać nogami, gdy się zbliżali, więc wykorzystując to, że jestem trzymana od tyłu, uniosłam nogi tak, że jeden z nich został kopnięty.
      -  Ty mała pyskata suko - wrzasnął "Ben" kuląc się w bólu. Obaj pozostali zaczęli się głośno śmiać, a łzy bezsilności spływały po moich policzkach.
      -  Co jest do cholery?! - ktoś inny, aloe wciąż znajomy krzyknął więc z nadzieją spojrzałam w bok, gdzie do siatki podbiegł... Justin. Wyszedł przez furtkę i odepchnął ode mnie grubego chłopaka a ja korzystając z okazji, że jestem wolna i dziękując Justinowi w duchu, podniosłam swoją dużą torbę, która została odrzucona gdzieś na bok.
      -  Wyluzuj stary, to tylko jakaś mała dziwka! Chciała wejść na teren, to postraszyłem ją trochę, luz!
      -  Prosił Cię ktoś o to?! - warknął wściekle, a ten uniósł ręce w geście obronnym - A temu co? - kiwnął głową na Ben'a. W odpowiedzi, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu, po czym zacisnął je, trzymając się za krocze.
      - Ta suka... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
      Justin uświadomił sobie, że naprawdę tu jestem i posłał mi zszokowane spojrzenie. Wydawał się być cholernie zaskoczony tym faktem, a ja nie potrafiłam zdobyć się na żadne słowa. Nie wiedziałam nawet, co chcę mu powiedzieć, a mimo to przyszłam tu z nadzieja, którą dał mi ostatnio. Zawstydzona spuściłam wzrok i wytarłam łzy tak, by żaden z nich już ich nie widział.
      -  Nicol? - mruknął niedowierzając.
      -  Znasz tę małą? - spytała jedyna biała dziewczyna, patrząc na nas zaskoczona. Jeżeli wcześniej mnie nienawidziła, nie wiem, jak opisać to, co zobaczyłam w jej oczach teraz.
      -  Wejdź, zaraz przyjdę - mruknął w moją stronę. Widziałam, że nie żartuje, więc po prostu weszłam przez furtkę. po drodze ignorując wszystkie dziwne spojrzenia na sobie. Głównie to od Bena i "białej", jak też pozwoliłam ją sobie nazwać.
      -  Kim ona jest, co cholery?!
      -  Mia, idź stąd, powiem Ci wszystko w domu, ok?
      Z większym dystansem, jaki pokonywałam nie usłyszałam już ich rozmowy, a jedynie odgłos pocałunku. Chwilę później usłyszałam kroki oddalającej się grupy i odwróciłam się, by moja twarz o mało nie zderzyła się z klatką piersiową Justina. Popatrzyłam na niego oniemiała i oszołomiona.
      -  Hej - mruknęłam cicho. Cóż, może to nie było dużo, ale jednak.
      Justin westchnął - Przepraszam Cię za nich, nic Ci nie jest?
      Pokręciłam przecząco głową - Nie... Justin, możemy pogadać? - spojrzałam w oczy chłopaka z nadzieją, zadzierając wzrok ku górze.Skinął głową, po czym rozejrzał się po niebie, a jego twarz została oświetlona resztką słońca.
      - Nie tu, zaraz będzie padać. I nie rycz już.
      Wyminął mnie, i szybko szedł w stronę budynku. Biegiem szłam za nim, lecz torba obijająca się o moje obolałe ciało, tylko mnie spowalniała. Dlaczego wydawało mi się, że jest zły? Przepuścił mnie w drzwiach, po czym sam wszedł i zapalił światło. Cała sala znów ożyła, a ja spojrzałam na chłopaka.
      -  Ściągnij już te okulary.
      Zamknął za nami drzwi i usiadł na dużej kanapie obok nich. Zignorowałam jego uwagę i odłożyłam torbę pod swoje kolana.
      -  Justin, ja...
      -  Czekałem na Ciebie do ósmej. Wydawało mi się, że to dla Ciebie ważne, bo pieprzyłaś o tym, jak nieszczęśliwie masz w życiu. Mogę więc wiedzieć do kurwy nędzy, czemu zrobiłaś ze mnie idiotę i mnie wystawiłaś? Myślisz, że mam czas na takie gierki?
      Siedział bez emocji i nie wykonywał żadnego ruchu, przyglądając mi się uważnie i opanowanie. Mimo to, nie trzeba było być spostrzegawczym, by zauważyć, jak wściekły był.
      -   Nie mogłam - odparłam krótko.
      Justin zwęził powieki,jakby czekał na coś dalej. Westchnęłam więc i ściągnęłam okulary. Następnie bluzę, która spoczęła pod moimi stopami, więc zostałam w samej kusej koszulce, która ukazała wiele siniaków i zadrapań, które Luke, zadał mi wczoraj.
      Justin zlustrował mnie wzrokiem, a jego twarz, jakby złagodniała. Odchrząknął niezręcznie i wstał, a ja czułam, jak pod wpływem wspomnień moje oczy znów pieką. Tak cholernie nienawidziłam Luke'a.
      -  To od wczoraj? Nie miałaś tego ostatnio - stanął na przeciw mnie, dokładnie przyglądając się mojemu wyjątkowo delikatnie podbitemu oku. Było tylko lekko fioletowe pod dolną powieką, a stało się to gdy wyjątkowo niefortunnie popchnął mnie na ścianę.
      -  Kazał być mi gotową o czwartej. Co miałam zrobić?
      Justin jakby analizując coś w głowie odsunął się i znów mnie wyminął - Weź torbę i chodź.
      Pozbierałam z podłogi bluzę i okulary i biorąc torbę, podeszłam do chłopaka.
      -  Zazwyczaj nigdy nie daję nikomu drugiej szansy, ale dla Ciebie to zrobię. To taki wyjątek.
      -  Powinnam poczuć się wyjątkowa? - dźgnęłam go łokciem w bok.
      -  Tak - odparł poważnie, a ja zaśmiałam się pod nosem.
      -  Tutaj możesz zostawiać swoje rzeczy po treningu, jeśli będziesz chciała - odebrałam od niego mały kluczyk, który wyjął z zamka przypadkowej, wolnej szafki. To wszystko wyglądało tak, jakby to nie było jego prywatną salą treningowa, a coś na wzór szkoły. To sprawiło, że poczułam się niepewnie, wyobrażając sobie tych wszystkich trenujących mięśniaków a między nimi wszystkimi, drobną, kompletnie nieporadną mnie.
      -  Ok - odetchnęłam.
      -  Dalej. Tam są szatnie - wskazał palcem, a ja instynktownie się odwróciłam.
      -  Oh, ok.
      Justin patrzył na mnie wyczekująco, gdy moje spojrzenie znów spotkało się z jego. Wiem, że znów nie powinnam. Ale jego oczy były przepiękne. A zwłaszcza rzęsy.
      -  Mam coś na twarzy? - mruknęłam, pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.
      -  Oprócz tych obrzydliwych zadrapań to nic.
      -  Słucham? - zdziwiłam się. Nie umiem opisać tego, co poczułam. Momentalnie zachciało mi się płakać, bo miał świętą rację.
      -  Idź się przebierz w coś wygodnego i wróć tutaj - spojrzał na mnie uważnie, zanim odszedł.

      Weszłam do małej szatni i rzuciłam torbę na niską ławkę. Szybko się przebrałam, a po chwili byłam gotowa. Miałam na sobie luźną białą koszulkę i czarne leginsy. Dobrałam do tego buty do biegania, które kiedyś kupiłam. Gdy już miałam wyjść, uświadomiłam sobie, że moja twarz nie jest niczym zakryta. Nie mam przy sobie nawet podkładu. Cóż, Justin będzie musiał znosić widok moich obrzydliwych zadrapań.
      Wytarłam mokre od łez oczy i niepewnie wyszłam z szatni. Justin stał na ringu odwrócony do mnie plecami, a gdy spostrzegł, że jestem za nim, odwiesił dwie pary rękawic bokserskich na słup w rogu.
      -  Wchodź - podał mi rękę, więc wspięłam się na stopień i przeszłam pod linami. Mój wzrok ostatecznie zatrzymał się na rękawicach
      - Chcesz się ze mną bić? - spojrzałam na Justina z niedowierzaniem. Przecież kompletnie nie byłam na to gotowa. Justin wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na mnie rozbawiony, opierając się o grubą linę, która pod jego ciężarem, znacznie się napięła.
      -  Mam Ci pomóc, a nie zabić. Pamiętasz? - uśmiechnął się durnie.
      -  Dobrze wiedzieć. Trochę bałam się, że zrobią mi się kolejne obrzydliwe zadrapania. Podziękuj sobie, nie będziesz musiał patrzyć na ich większą ilość - rzuciłam ze smutkiem i goryczą w jego stronę a Justin odepchnął się od lin.
      - Przez to płakałaś w szatni, prawda? Przez to, że to powiedziałem - stwierdził i zaczął mnie bacznie obserwować. Nie wiedziałam, czy powinnam zaprzeczyć. Ale jaki miałoby to sens? Oboje bardzo powoli zaczęliśmy chodzić w kółko po ringu na przeciw siebie. Tak, jak robią to przeciwnicy.
      -  Ciekawe co zrobiłbyś ty, gdyby ktoś powiedział Ci w twarz coś takiego - warknęłam. Justin zdawał się uważnie mnie słuchać.
      -  To tak, jakby ktoś kiedyś powiedział Ci, że masz małego, do cholery - warknęłam, kompletnie nie przejmując się tym, jak to brzmi.
      Justin uśmiechnął się durnie pod nosem - Cóż, nie wiem, jak to jest. Nigdy nikt nie powiedział mi czegoś takiego.
      Prychnęłam - Więc? Co mam robić? Dalej będziesz patrzył na moje obrzydliwe zadrapania? - odpyskowałam wrednie. Nie wiem, co to było, lecz dawało mi to cholernego kopa w dupę. To uczucie, gdy powiedział mi to prosto w twarz. Przecież sama dla siebie tego nie chciałam, po co mi to powiedział?
      -  Daj już z tym spokój, Nicol. To była część ćwiczenia - rzucił w moja stronę jedną parę rękawic, a ja momentalnie je chwyciłam.
      -  Ćwiczenia? Jakiego ćwiczenia? Powiedziałeś, że nie będziemy się bić, do cholery!
      -  Zakładaj i ustalmy kilka zasad, dobrze? - Justin założył swoje niebieskie rękawice -  Nigdy o nic nie pytaj, to po pierwsze. Skoro przyszłaś tu, nie wiedząc po co, bo ktoś Ci mnie polecił, musiałaś mi zaufać, więc zawsze rób po prostu to, co mówię - zgiął ręce w łokciach, patrząc na mnie uważnie. On w ogóle nie żartował, więc zaczęłam zakładać gorączkowo swoje rękawice.
      -  Nie śpiesz się, nie uderzę się przecież.
      Spojrzałam na niego z grymasem - Taki rygor mam na co dzień, wiesz? Mój chłopak mówi dokładnie to samo, co ty. Każe mi nie pytać, i robić to, co on chce.
      -  Tyle, że ja nim nie jestem - odparł. Spuściłam spojrzenie, czując się zażenowaną, lecz po chwili tak samo, jak chłopak, zgięłam ręce w łokciach.
      -  Skoro możemy już zaczynać, a ty jesteś gotowa, słuchaj uważnie. Ćwiczenie będzie polegało na twoim skupieniu. Spróbuj mnie uderzyć za każdym razem, gdy poczujesz taką potrzebę ok?
      Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam niepewnie głową, nie mając zielonego pojęcia, na co się zgadzam -  Swoją drogą, jesteś cholernie cienka, wiesz? Te twoje chude posiniaczone ramionka nigdy nie pomogłyby Ci się ochronić przed Sam'em i resztą. Oczywiście, gdybym ja tam nie przyszedł.
      Patrzyłam Justinowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakkolwiek odwróci jego uwagę od moich zamiarów, gdy zrobiłam dwa skoczne kroki w przód, i zadałam cios. Zupełnie nie udolnie, bo Justin bardzo sprytnie go zablokował. Po chwili znów był gotowy "do walki". Byłam kompletnie bez silna, w przeciwieństwie do niego. Co ja tu do cholery robiłam? Nie miałam tego zapału, co on, a jedyne co posiadałam, to obrzydliwe zadrapania na twarzy. Westchnęłam zrezygnowana i oparłam się o liny. Zakryłam twarz kolanami, gdy ukucnęłam w bezsilności.
      -  Nicol, do cholery wstawaj. Nie możesz obrażać się o wszystko co powiem. Nie będę traktował Cię ulgowo, bo jesteś kobietą! - usłyszałam jego zdenerwowany głos z drugiego końca ringu.
      -  Nie wymagam tego od Ciebie. Traktuj mnie normalnie. Jak faceta - pociągnęłam nosem i wstałam, by znów zgiąć łokcie i stanąć w rozkroku.
      -  Gdybym tak właśnie zrobił, już nigdy więcej nie chciałabyś tu przyjść. Po pierwszym dniu wylądowałbyś na OIOM-ie, uwierz mi - durny uśmieszek, który zaczynał mnie denerwować ozdobił jego usta.
      -  Jesteś cholernie pewny siebie - podsumowałam.
      -  A ty spostrzegawcza. Lekcja pierwsza: Nigdy nie dawaj przeciwnikowi, ani nawet nikomu innemu do zrozumienia, że udało mu się skrzywdzić Cię psychicznie. Jeżeli potrafi aż tyle, skrzywdzenie Cię fizycznie będzie dla niego tylko wisienką na torcie, rozumiesz? - spojrzał na mnie pytająco z za swoich rękawic. To co mówił, miało taki cholerny sens, jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić, a ja byłam tego świadoma. Można powiedzieć, że obudził się we mnie słomiany zapał, lecz gdy znów spotkam się z Luke'em, zapomnę o wszystkim, co mówi teraz. Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
      -  Postaram się - ułożyłam pięści przed twarzą - Ale przed tobą nie muszę przecież udawać.
      -  Wręcz przeciwnie, nigdy więcej masz nie okazywać słabości przede mną! - krzyknął poważnie, a jego głos rozniósł się echem.
      -  Dlaczego? - zdziwiłam się. Wciąż obserwowałam każdy jego ruch, każde najmniejsze skinienie i drgnięcia, tak samo, jak on.
      -  Bo wejdzie Ci to w nawyk. Masz się tego wyzbyć, rozumiesz? Pierwsza rzecz to nie daj się zastraszyć. Możemy więc zrobić to ćwiczenie?
      Odetchnęłam głośno i niepewnie skinęłam głową. Justin stanął z szerokim rozkrokiem i pięściami przy twarzy, by się przygotować.
      -  Więc? Jak było wczoraj? Bardzo bolało?
      Ignorowałam, to co mówił. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Starałam skupić się na tym, by znów go uderzyć. Nieznacznie stanęłam na przodzie w tym celu, a Justin zrobił krok w tył.
      -  Tak, bolało. Ale to nic - stwierdziłam, udając twardą. W rzeczywistości zabolało. Cholernie.
      -  To nic? Nawet gdy nie chciał przestać, gdy o to prosiłaś? Więc opowiedz mi o tym, skoro to nic.
      Poruszał się z niezwykłą precyzją i nawet na chwile nie spuścił oka z mojej twarz. Pozostałam niewzruszona i znów się zbliżyłam. Uznałam, że jestem wystarczająco blisko, więc uderzyłam z całej siły, a jęk wydostał się z mojego gardła. Justin pochylił się w dół, zgrabnie omijając cios. Nie potrafiłam uwierzyć, że zrobił to z taką lekkością.
      -  No dalej! To nic? A co takiego zrobiłaś, że dostałaś w pysk, huh? Oddychałaś zbyt głośno? No dalej, przecież chcesz się wyżalić, na przykład możesz powiedzieć, czy krzyczałaś głośno by przestał.
      Zacisnęłam zęby -  To nie twoja pieprzona sprawa - syknęłam.
      Nie chciałam dać złapać się w garść, więc szybko się uspokoiłam, bo wiedziałam, że nie mogę dać się zranić psychicznie. Dam radę, umiem.
      -  Masz rację, nie moja pieprzona sprawa, ale zastanów się na nad tym dlaczego tu jesteś - zrobił krok w przód - Bo chcesz się umieć obronić zanim następnym razem Cię zbije i sprawi, że znów będziesz zwijać się z bólu. Jak za każdym razem - znów się zbliżył - No, Nicol, nie mam racji? Nie boli za każdym razem bardziej? Ile razy Ci groził? Pochwal się czym, i dodaj jeszcze to, co za każdym razem odpowiadałaś!
      Moje gardło zacisnęło się boleśnie. Nie mogłam przełknąć śliny i wiedziałam, że zraz się złamię. Nie możesz.
      -  Przypomnij sobie najgorszą chwilę w twoim życiu. Była przez niego? Jeśli tak, wyobraź sobie, że jestem nim, Spróbuj uderzyć mnie tak mocno, jak chciałabyś uderzyć jego! - krzyknął.
      Uderzyłam całą siłą, a pierwsza niekontrolowana słona łza żalu i bólu spłynęła po moim policzku. Justin zablokował mój cios swoim przed ramieniem.
      -  Tylko tyle? Jeżeli bronisz się tak za każdym razem, nic dziwnego, że twoje rany wyglądają tak wstrętnie - prychnął, blisko mojej twarzy, po czym mnie odepchnął. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem i rzuciłam się na Justina z pięściami, uderzając go wszędzie, gdzie tylko popadło. On jednak z łatwością blokował każdy mój cios.
      -  Uspokój się! - chwycił moje nadgarstki, lecz ja, jakbym wpadła w jakiś amok. Wyszarpywałam się i nie kontrolowałam siebie samej. Nigdy w życiu nikt nie doprowadził mnie do takiej furii.
      -  Gdybyś nie posłuchała teraz jego, wiesz co by się stało, prawda? - uniósł brew, gdy na chwile udało mu się mnie uspokoić i trzymać w garści.
      -  Wiem - zaszlochałam żałośnie i opuściłam głowę w dół., czekając na to, co ma powiedzieć za chwilę.
      -  Uderzyłby Cię - stwierdził to z taka łatwością i puścił moje ręce, zadając mi "ostateczny cios". Wszystkie te wspomnienia wróciły teraz ze zdwojoną siłą. Wszystko to, co mówił o Jake'u, o mamie, że ich pozabija, jeśli nie będę posłuszna. Tego wszystkiego było po prostu za dużo w mojej głowie, a Justin uświadomił mi w krótkim czasie, jak cholernie sobie z tym nie radzę. Byłam w kompletnej rozsypce, gdy to sobie uświadomiłam. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Po prostu ryczeć jak dziecko. Nie słyszałam kroków Justina, ale byłam pewna, że stał gdzieś z boku. Nie chciałam wyglądać żałośnie, ale nie panowałam nad tym. Mimo to, byłam mu wdzięczna, że dał mi chwilę, bym się uspokoiła.
      -  Co to za głupie ćwiczenie?! Polegało na tym, by mnie zranić?! Udało Ci się - wyszlochałam. Popatrzyłam na Justina nienawistnie, a on jedynie westchnął i stanął przy moim lewym boku. Ukucnął i spojrzał na moja zapłakaną twarz.
      -  Tak. Na tym ono polegało. Zgodziłaś się na wszystko, pamiętasz?
      Skinęłam hurtowo głową, znów wydając z siebie szloch.
      -  Widzisz? Znów udało mi się Cię zranić. Jesteś słaba psychicznie, nie wspominając nawet o fizyczności - odparł i położył delikatnie dłoń na moim ramieniu. Posłałam mu złe spojrzenie i pociągnęłam nosem
      -  Powinieneś więc budować mi psychikę. A nie ją niszczyć - zauważyłam.
      -  To były tylko słowa Nicol, mające na celu Cię osłabić. Skoro temu uległaś i skupiłaś się na tym co mówię, zamiast na tym co robię, wyłączyłaś zmysł wzroku. Włączyłaś tylko słuch, bo tylko na tym chciałaś się skupić. To dlatego, że dałaś ponieść się wspomnieniom, i smutkowi. Przemyśl to. Możesz tu jutro przyjść, ale nie musisz. To będzie twoja ostateczna decyzja - odparł rzeczowo, nawet na chwilę się nie oddalając, ani nawet nie ruszając.
      -  Jeżeli przyjdziesz, to będzie twoja ostateczna decyzja. Zaczniesz poważne treningi, ale obiecuję, że nie będzie łatwo - Justin westchnął ciężko i wstał na proste nogi. Zrzucił rękawice bokserskie, które znalazły swoje miejsce, tu na ringu obok mnie. Zszedł z niego i zaczął się oddalać, zostawiając mnie samą. ze swoimi myślami. Ściągnęłam niezgrabnie swoje rękawice i zostając na kolanach, powycierałam twarz i schowałam ją w dłonie, by wszystko sobie uporządkować. Tego po prostu było zbyt wiele.

      Gdy wyszłam ze sali, przewiesiłam swoją torbę na ramieniu. Nie zostawiłam jej w szatni. Musiałam dokładnie przemyśleć, czy to wszystko jest na moje siły. Niebo kłębiło się chmurami coraz bardziej. Pierwsze krople zimnego deszczu zaczęły rozbijać się o ziemię, a zimny wiatr nieprzyjemnie muskał moja nagrzaną skórę. Szybko ruszyłam ku furtce, i zamknęłam ją z trzaskiem. Było już spokojnie po ósmej, a ja nie miałam pomysłu, co mogłabym powiedzieć matce.

      Weszłam po cichu do nienaturalnie i zbyt cichego domu. Jake jak zwykle jest z Mattem, to rozumiem. Ale jeśli i Jennifer wyszła, dlaczego drzwi były otwarte?
      -  Mamo? Jake? - krzyknęłam, zrzucając z nóg przemoczone trampki. W progu pojawiła się mama, a ja wyprostowałam się i chwyciłam swoją torbę.
      -  Oh, hej. Myślałam, że wyszłaś - zagryzłam wargę. Spojrzała na moją torbę i skrzyżowała ręce
      -  Gdzie byłaś?
      -  Ah, to? - uniosłam torbę - Byłam pobiegać - weszłam do kuchni i rzuciłam torbę na krzesło.
      -  Pobiegać? Nicol, ty nienawidzisz sportu - usłyszałam jej niedowierzający głos za plecami, gdy podeszłam do zlewu. Nalałam sobie kranówki, którą wypiłam jednym duszkiem.
      -  Rekreacja i kondycja są ważne, mamo. Byłam z Sophy - nie odwróciłam się. Wylałam resztę wody.
      -  W okularach przeciw słonecznych?
      Szarpnęła moim ramieniem, i zbliżyła rękę, by mi je ściągnąć. Cofnęłam się - To dlatego, że bolą mnie oczy - westchnęłam.
      -  Nicol, w co ty grasz? Znikasz na całe dnie, ostatnio dwa dni pod rząd znikałaś rano, a dziś drugi dzień z kolei wracasz o dziesiątej! Martwię się rozumiesz? - potrząsnęła moim ramieniem. Syknęłam nagle, przez ból, który mi zadała. Modliłam się by nie zwróciła na to uwagi. Drzwi główne gwałtownie się otworzyły, a po chwili śmiech Jake'a i Matta rozniosły się po przedpokoju.
      -  Jake? - krzyknęła. Mój brat odbił piłkę od podłogi, zanim dostrzegł, że mama tu jest.
      -  Jake nie graj piłką w domu! - krzyknęła.
      -  Dobra, już dobra! Matt zostaje na noc, może? Proszę mamo!
      Westchnęła z przymkniętymi oczami. Jej nerwy były na skraju wytrzymania i miałam w tym swój udział.
      -  Tak, może. Idźcie do Ciebie - machnęła ręką na odchodne. Gdy Jake i Matt zniknęli w jego pokoju, postanowiłam wykorzystać sytuację i sama szybko się wyewakuować.
      -  Nicol, czemu uciekasz?
      -  Jestem zmęczona - chwyciłam torbę. Szybko wskoczyłam na schody, a gdy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam go na zamek. Poczułam, że wreszcie jestem u siebie, więc rzuciłam torbę w kąt i rozpięłam bluzę. Zrzuciłam ją z ramion, a okulary delikatnie wysunęłam z za uszu, uwalniając w końcu swoje spuchnięte oko. Podeszłam do lustra przy szafie, patrząc na siebie z obrzydzeniem. Blizny i zadrapania były o wiele bardziej widoczne, a siniaki bardziej intensywne.
      Justin miał racje. Jestem obrzydliwa.

***

Cześć wszystkim! I mamy kolejny rozdział :) Chciałabym zaznaczyć, że następny pojawi się trochę później, nawet do dwóch tygodni, ponieważ mam tylko 7 rozdziałów a weny brak. Jestem w takim momencie, w którym muszę wszystko przemyśleć i cholera jasna, nie wiem jak się do tego teraz zabrać. Także cierpliwości :)

Podoba się rozdział? Muszę przyznać, że jestem zadowolona ze sceny treningowej, ale oczywiście, to wasze zdanie mnie interesuje a podzielić się nim możecie w komentarzach ;)
Tego dnia, wszystko wyjątkowo niezdarnie mi szło. Wylałam dzbanek z sokiem przy obiedzie, wyrwałam w ogrodzie nie te rośliny co trzeba, przez co będę musiała sadzić je jeszcze raz i przede wszystkim nieudolnie próbowałam jakoś zaradzić tej sytuacji.

      Po dłuższym staniu przy szafie i wybieraniu jakiegokolwiek ubrania, zdecydowałam się na zwykłe ciemne jeansy i czarny top. W samej bieliźnie zamknęłam szafę i z przewieszonymi przez ramię ubraniami podeszłam do łóżka. Odłożyłam rzeczy na różowo-niebieską pościel, na którą sama się po chwili rzuciłam, leząc teraz półgołym tyłkiem do góry. Westchnęłam ciężko w kołdrę i podniosłam wzrok na zegarek na szafce nocnej, by sprawdzić, ile czasu do piekła mi zostało. Cóż, zdecydowanie zbyt mało, bym była gotowa się z nim spotkać. Gdy postanowiłam wreszcie przestać robić wszystko co spowalnia swoje ruchy, wstałam i zaczęłam ubierać spodnie. Wsunęłam nogi w nogawki a stan na biodra, po czym po kolei zapięłam rozporek i guzik. Teraz w samym białym staniku i z bluzką w ręku podeszłam do szafy, na której drzwiach przytwierdzone było duże lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i nie zastałam w nim niczego, czego bym się nie spodziewała. Zastałam w nim to, co zwykle. Szarą, miejscami przeczerwienioną cerę, która będąc zupełnie czysta i wolna od skaz, była moim największym atutem. Mimo, że nigdy nie promieniała, zawsze wyglądała ładnie. Tak, czy inaczej. Ciemnie oczy, bez żadnego wyrazu i oznak radości życia. Włosy, desperacko potrzebujące przycięcia, wysuszone i nie odżywione. Całokształt tworzył mnie szarą, nie odznaczającą się niczym szczególnym zwykłą osobą, w której inni na pierwszy rzut oka nie dostrzegli by niczego niepokojącego. No, może oprócz nie żywych oczu. Wzięłam szczotkę z komody obok, po czym patrząc w własne, nieprzytomne oczy zaczęłam przeczesywać nią pasma długich, prawie czarnych włosów. Im dłużej na siebie patrzyłam, tym bardziej żałowałam, że wciąż to robię. Jednak nie potrafiłam przestać. Widziałam czeszącą się dziewczynę, w której oczach widniał ból i desperacka prośba o pomoc, której nigdy dotąd nie potrafiła wykrzyczeć na głos. Do dziś. Do czasu, w którym i tak na nic się to zdało. Chciałam jej pomóc, lecz już nie potrafiłam. Zrobiłam wszystko, co mogłam, lecz w jej oczach wciąż był wyraźny zawód. Byłam zawiedziona sama sobą. Po prostu nie mogłam już na to wpłynąć. Luke nigdy nie podarowałby mi sprzeciwu. Co więcej. Szukałby w nim większego dna, do póki nie znalazłby go. Oczywiście nie byłoby ono w ogóle prawdą.
      W rogu mojego pokoju, tuż za drzwiami wejściowymi, tak by nikt wchodzący do środka jej nie zauważył, stała duża sportowa torba z Nike. Przygotowałam ją wczoraj, na wypadek, gdyby mogła mi się jednak kiedyś przydać. Były w niej sportowe ubrania, ręcznik i kilka innych rzeczy. Nigdy ich nie używałam, i wygląda na to, że wciąż tego nie zrobię. Westchnęłam i rzuciłam drewnianą szczotkę z powrotem na komodę. Bluzkę przełożyłam przez głowę i wygładziłam, by ułożyła się dobrze. Wyglądałam przeciętnie, żeby nie powiedzieć po prostu źle.
      -  Wychodzisz gdzieś? - usłyszałam głos mamy w progu drzwi obok sprawiający, że westchnęłam, by dać jej do zrozumienia, że na pewno nie zamierzam informować jej o tym ze szczegółami.
      -  Tak.
      Podeszłam do łóżka, na której leżała moja mała, czarna torebka i zaczęłam chować do niej chusteczki higieniczne, komórkę i klucze od domu, na wypadek, gdybym wróciła późno. Bądź rano.
      -  Z kim idziesz? Późno wrócisz? - dopytywała. Zatrzymałam się w progu obok zbyt ciekawskiej, i namolniej matki.
      -  Z Sophy. I nie wiem. Pa - pożegnałem się i zbiegłam schodami na dół, zostawiając moją matkę w progu mojego pokoju. Na dole usłyszałam wibrację pochodzącą z torebki. Wyjęłam więc telefon i otworzyłam wiadomość tekstową od Luke'a, z której wynikało, że mamy spotkać się na końcu ulicy. Niechętnie wyszłam z domu.

***

      Już następnego dnia, jechałam autobusem, a dookoła mnie roznosiły się wrzaski jakieś wycieczki szkolnej co sprawiało, że moje nerwy były zszargane do granic możliwości. Gdy jedna z tych okropnych, wrzeszczących paskud obiła się o moją nogę, syknęłam pod nosem i zacisnęłam oczy w bólu. Momentalnie przez głowę przeszła mi okropna myśl zamordowania go, jednak nigdy nie zrobiłabym tego w rzeczywistości. Chłopiec zaśmiał się wrednie i uciekł szybko wgłąb swoich rówieśników, a jego opiekunka posłała mi przepraszające spojrzenie, próbując nieudolnie poskromić tego dzieciaka. Westchnęłam zła i oparłam głowę o metalową rurkę, której trzymałam się, by utrzymać równowagę. Oczy znów zacisnęłam, by chociaż postarać się nie myśleć o bólu na całym ciele.
      Gdy autobus w końcu zatrzymał się na przystanku, mocniej chwyciłam rurę a gdy w końcu stanął, poprawiłam swoją sportową torbę na ramieniu i wysiadłam. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam w niebo. Cóż, Bóg chyba ma równie zły humor co ja. Po szarym niebie gromadziły się czarne, kłębiaste chmury wróżące jedynie pewny deszcz. Autobus odjechał, a ja przeszłam na drugą stronę. Zaczęłam iść spacerem przez zatłoczoną ulicę, a zlodowaciałe, fioletowe dłonie wepchnęłam w głąb kieszeni bluzy. Kaptur na głowie i okulary znacznie wyróżniały mnie z tłumu, który był ubrany w eleganckie płaszcze i kapelusze deszczowe. Ci wszyscy ludzie gnali jakby świat miał się skończyć. Uciekali przed pewna ulewą: biegali, krzyczeli, a samochody nie będąc od nich lepszymi, trąbiły bez powodu. Ja jednak, w przeciwieństwie do nich nie miałam na sobie ciemnego, eleganckiego płaszcza, czy kurtki, a swoją starą ulubioną żółtą bluzę, której kaptur zdobił moją głowę. Nie śpieszyłam się nigdzie. Nie miałam po co, bo nawet mój cel nie był pewny. Miałam chociaż czas na pomyślenie o tym, co chciałabym mu powiedzieć.
      Gdy wreszcie doszłam do odpowiedniej ulicy, skręciłam w nią i ściągnęłam kaptur. Moje włosy tak jak poprzednio, zostały rozwiane przez silny powiew wiatru, który wcześniej muskał śmierdzące spalenizną budynki. Przeszedł mnie zimny dreszcz, zaczynający się gdzieś w połowie pleców, kończący wraz z ich końcem. Tutaj było zupełnie inaczej. To było jedno z najbardziej odizolowanych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. Ludzie po prostu bali się tutaj chodzić i mijali tę ulicę bez mrugnięcia okiem. Jeśli byłabym przy zdrowych zmysłach, robiłabym tak samo, lecz wszystko było mi już jedno. I mimo, że nie było tu eleganckich, zakochanych w samych sobie ludzi, byli inni. Zakochani w ulicznych bójkach i rozbojach wandale, na moje nieszczęście stojący tuż przed bramą sali treningowej Justina.
      Westchnęłam, by dodać sobie odwagi i ignorując ich śmiechy i dobrze znany mi smród marihuany z ich jointów, szłam przed siebie.
      -  Dokąd dzieciaku? To teren zamknięty - sykną jeden z nich, wypuszczając odrażająco śmierdzący dym z marihuany wprost na moja twarz. Odepchnął moje ramię, tak, że odrzuciłam się do tyłu, a reszta pięcioosobowej grupy stojącej przy furtce, zaczęła przyglądać mi się i gadać między sobą. Spojrzałam na ciemnoskórego chłopaka z dużymi ustami. Jego naćpane oczy wypalały dziury w mojej twarzy.
      -  Przepraszam, muszę tam wejść - mruknęłam cicho i nie pewnie. Ja na prawdę musiałam. Musiałam to zrobić. Ze spuszczonym wzrokiem zignorowałam chłopaka i postawiłam jeden pewny krok, do póki ktoś o wiele większy ode mnie nie stanął na mojej drodze.
      -  Nie rozumiesz co się do Ciebie mówi? Spadaj stąd, chyba nie chcesz mieć kłopotów, co? No dalej, bądź dobrą dziewczynką - zarechotał grubas. Reszta ciemnoskórych chłopaków zawtórowała mu, otaczając mnie dookoła. Dwie dziewczyny, z czego jedna czarnoskóra, jak wszyscy faceci i jedna, jedyna biała. Obie patrzyły na mnie tak, jakby chciały zabić mnie za to, że wkroczyłam na ich teren. Stały oparte o siatkę i paliły papierosy. Ich białe, wysokie kozaki na szpilkach widocznie utrudniały im stanie i dawały wrażenie tanich dziwek. Cóż, ich nieuzasadniona nienawiść do mnie była niczym w porównaniu do nienawiści, którą przelewa na mnie Luke - pomyślałam i zacisnęłam pięści, by nie dać się im przestraszyć.
      -  Ja na prawdę muszę tam wejść, to bardzo ważne - wysyczałam zniecierpliwiona, a gruby chłopak zaśmiał się niekontrolowanie, co było wpływem jointa.
      -  Ej, Ben słyszałeś? Zadziorna! - zaczął się głośno śmiać.
      -  Co jest takiego ważnego, co laska? - popchnął mnie w bok drugi chłopak.
      -  Może pomyliła drogi - zaśmiał się gruby.
      -  Zgubiłaś się?
      Ktoś imieniem Ben, pogłaskał mnie kpiąco po głowie a wszyscy zaczęli rechotać. Kiedy Jeden z nich znów mnie odepchnął, poczułam jak łzy osadzają się w moich oczodołach, przez to, że traktowali mnie jak popychadło. Nie mogłam się znów poddać.
      -  Odwal się ode mnie i nie dotykaj mnie! - ryknęłam głośno by chwilę potem wściekle popchnąć kpiącego ze mnie i dalej trzymającego rękę na mojej głowie chłopaka, a on ledwo drgnął.
      -  Ej, ej, ej, spokojnie, skarbie, nie denerwuj się tak, chcemy się tylko zabawić!
     Gruby chłopak chwycił moje ręce od tyłu, mocno zaciskając moje nadgarstki, które po wczorajszej nocy cierpiały kolejne siniaki i rany. Krzyknęłam więc mocno w bólu i bezsilności, gdy reszta tych pieprzonych czarnuchów, zaczęła starać się mnie chwycić. Śmiali się głośno, nic nie robić sobie z tego, że zdają mi ból. Zaczęłam wierzgać nogami, gdy się zbliżali, więc wykorzystując to, że jestem trzymana od tyłu, uniosłam nogi tak, że jeden z nich został kopnięty.
      -  Ty mała pyskata suko - wrzasnął "Ben" kuląc się w bólu. Obaj pozostali zaczęli się głośno śmiać, a łzy bezsilności spływały po moich policzkach.
      -  Co jest do cholery?! - ktoś inny, aloe wciąż znajomy krzyknął więc z nadzieją spojrzałam w bok, gdzie do siatki podbiegł... Justin. Wyszedł przez furtkę i odepchnął ode mnie grubego chłopaka a ja korzystając z okazji, że jestem wolna i dziękując Justinowi w duchu, podniosłam swoją dużą torbę, która została odrzucona gdzieś na bok.
      -  Wyluzuj stary, to tylko jakaś mała dziwka! Chciała wejść na teren, to postraszyłem ją trochę, luz!
      -  Prosił Cię ktoś o to?! - warknął wściekle, a ten uniósł ręce w geście obronnym - A temu co? - kiwnął głową na Ben'a. W odpowiedzi, spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu, po czym zacisnął je, trzymając się za krocze.
      - Ta suka... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
      Justin uświadomił sobie, że naprawdę tu jestem i posłał mi zszokowane spojrzenie. Wydawał się być cholernie zaskoczony tym faktem, a ja nie potrafiłam zdobyć się na żadne słowa. Nie wiedziałam nawet, co chcę mu powiedzieć, a mimo to przyszłam tu z nadzieja, którą dał mi ostatnio. Zawstydzona spuściłam wzrok i wytarłam łzy tak, by żaden z nich już ich nie widział.
      -  Nicol? - mruknął niedowierzając.
      -  Znasz tę małą? - spytała jedyna biała dziewczyna, patrząc na nas zaskoczona. Jeżeli wcześniej mnie nienawidziła, nie wiem, jak opisać to, co zobaczyłam w jej oczach teraz.
      -  Wejdź, zaraz przyjdę - mruknął w moją stronę. Widziałam, że nie żartuje, więc po prostu weszłam przez furtkę. po drodze ignorując wszystkie dziwne spojrzenia na sobie. Głównie to od Bena i "białej", jak też pozwoliłam ją sobie nazwać.
      -  Kim ona jest, co cholery?!
      -  Mia, idź stąd, powiem Ci wszystko w domu, ok?
      Z większym dystansem, jaki pokonywałam nie usłyszałam już ich rozmowy, a jedynie odgłos pocałunku. Chwilę później usłyszałam kroki oddalającej się grupy i odwróciłam się, by moja twarz o mało nie zderzyła się z klatką piersiową Justina. Popatrzyłam na niego oniemiała i oszołomiona.
      -  Hej - mruknęłam cicho. Cóż, może to nie było dużo, ale jednak.
      Justin westchnął - Przepraszam Cię za nich, nic Ci nie jest?
      Pokręciłam przecząco głową - Nie... Justin, możemy pogadać? - spojrzałam w oczy chłopaka z nadzieją, zadzierając wzrok ku górze.Skinął głową, po czym rozejrzał się po niebie, a jego twarz została oświetlona resztką słońca.
      - Nie tu, zaraz będzie padać. I nie rycz już.
      Wyminął mnie, i szybko szedł w stronę budynku. Biegiem szłam za nim, lecz torba obijająca się o moje obolałe ciało, tylko mnie spowalniała. Dlaczego wydawało mi się, że jest zły? Przepuścił mnie w drzwiach, po czym sam wszedł i zapalił światło. Cała sala znów ożyła, a ja spojrzałam na chłopaka.
      -  Ściągnij już te okulary.
      Zamknął za nami drzwi i usiadł na dużej kanapie obok nich. Zignorowałam jego uwagę i odłożyłam torbę pod swoje kolana.
      -  Justin, ja...
      -  Czekałem na Ciebie do ósmej. Wydawało mi się, że to dla Ciebie ważne, bo pieprzyłaś o tym, jak nieszczęśliwie masz w życiu. Mogę więc wiedzieć do kurwy nędzy, czemu zrobiłaś ze mnie idiotę i mnie wystawiłaś? Myślisz, że mam czas na takie gierki?
      Siedział bez emocji i nie wykonywał żadnego ruchu, przyglądając mi się uważnie i opanowanie. Mimo to, nie trzeba było być spostrzegawczym, by zauważyć, jak wściekły był.
      -   Nie mogłam - odparłam krótko.
      Justin zwęził powieki,jakby czekał na coś dalej. Westchnęłam więc i ściągnęłam okulary. Następnie bluzę, która spoczęła pod moimi stopami, więc zostałam w samej kusej koszulce, która ukazała wiele siniaków i zadrapań, które Luke, zadał mi wczoraj.
      Justin zlustrował mnie wzrokiem, a jego twarz, jakby złagodniała. Odchrząknął niezręcznie i wstał, a ja czułam, jak pod wpływem wspomnień moje oczy znów pieką. Tak cholernie nienawidziłam Luke'a.
      -  To od wczoraj? Nie miałaś tego ostatnio - stanął na przeciw mnie, dokładnie przyglądając się mojemu wyjątkowo delikatnie podbitemu oku. Było tylko lekko fioletowe pod dolną powieką, a stało się to gdy wyjątkowo niefortunnie popchnął mnie na ścianę.
      -  Kazał być mi gotową o czwartej. Co miałam zrobić?
      Justin jakby analizując coś w głowie odsunął się i znów mnie wyminął - Weź torbę i chodź.
      Pozbierałam z podłogi bluzę i okulary i biorąc torbę, podeszłam do chłopaka.
      -  Zazwyczaj nigdy nie daję nikomu drugiej szansy, ale dla Ciebie to zrobię. To taki wyjątek.
      -  Powinnam poczuć się wyjątkowa? - dźgnęłam go łokciem w bok.
      -  Tak - odparł poważnie, a ja zaśmiałam się pod nosem.
      -  Tutaj możesz zostawiać swoje rzeczy po treningu, jeśli będziesz chciała - odebrałam od niego mały kluczyk, który wyjął z zamka przypadkowej, wolnej szafki. To wszystko wyglądało tak, jakby to nie było jego prywatną salą treningowa, a coś na wzór szkoły. To sprawiło, że poczułam się niepewnie, wyobrażając sobie tych wszystkich trenujących mięśniaków a między nimi wszystkimi, drobną, kompletnie nieporadną mnie.
      -  Ok - odetchnęłam.
      -  Dalej. Tam są szatnie - wskazał palcem, a ja instynktownie się odwróciłam.
      -  Oh, ok.
      Justin patrzył na mnie wyczekująco, gdy moje spojrzenie znów spotkało się z jego. Wiem, że znów nie powinnam. Ale jego oczy były przepiękne. A zwłaszcza rzęsy.
      -  Mam coś na twarzy? - mruknęłam, pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.
      -  Oprócz tych obrzydliwych zadrapań to nic.
      -  Słucham? - zdziwiłam się. Nie umiem opisać tego, co poczułam. Momentalnie zachciało mi się płakać, bo miał świętą rację.
      -  Idź się przebierz w coś wygodnego i wróć tutaj - spojrzał na mnie uważnie, zanim odszedł.

      Weszłam do małej szatni i rzuciłam torbę na niską ławkę. Szybko się przebrałam, a po chwili byłam gotowa. Miałam na sobie luźną białą koszulkę i czarne leginsy. Dobrałam do tego buty do biegania, które kiedyś kupiłam. Gdy już miałam wyjść, uświadomiłam sobie, że moja twarz nie jest niczym zakryta. Nie mam przy sobie nawet podkładu. Cóż, Justin będzie musiał znosić widok moich obrzydliwych zadrapań.
      Wytarłam mokre od łez oczy i niepewnie wyszłam z szatni. Justin stał na ringu odwrócony do mnie plecami, a gdy spostrzegł, że jestem za nim, odwiesił dwie pary rękawic bokserskich na słup w rogu.
      -  Wchodź - podał mi rękę, więc wspięłam się na stopień i przeszłam pod linami. Mój wzrok ostatecznie zatrzymał się na rękawicach
      - Chcesz się ze mną bić? - spojrzałam na Justina z niedowierzaniem. Przecież kompletnie nie byłam na to gotowa. Justin wybuchnął śmiechem, po czym spojrzał na mnie rozbawiony, opierając się o grubą linę, która pod jego ciężarem, znacznie się napięła.
      -  Mam Ci pomóc, a nie zabić. Pamiętasz? - uśmiechnął się durnie.
      -  Dobrze wiedzieć. Trochę bałam się, że zrobią mi się kolejne obrzydliwe zadrapania. Podziękuj sobie, nie będziesz musiał patrzyć na ich większą ilość - rzuciłam ze smutkiem i goryczą w jego stronę a Justin odepchnął się od lin.
      - Przez to płakałaś w szatni, prawda? Przez to, że to powiedziałem - stwierdził i zaczął mnie bacznie obserwować. Nie wiedziałam, czy powinnam zaprzeczyć. Ale jaki miałoby to sens? Oboje bardzo powoli zaczęliśmy chodzić w kółko po ringu na przeciw siebie. Tak, jak robią to przeciwnicy.
      -  Ciekawe co zrobiłbyś ty, gdyby ktoś powiedział Ci w twarz coś takiego - warknęłam. Justin zdawał się uważnie mnie słuchać.
      -  To tak, jakby ktoś kiedyś powiedział Ci, że masz małego, do cholery - warknęłam, kompletnie nie przejmując się tym, jak to brzmi.
      Justin uśmiechnął się durnie pod nosem - Cóż, nie wiem, jak to jest. Nigdy nikt nie powiedział mi czegoś takiego.
      Prychnęłam - Więc? Co mam robić? Dalej będziesz patrzył na moje obrzydliwe zadrapania? - odpyskowałam wrednie. Nie wiem, co to było, lecz dawało mi to cholernego kopa w dupę. To uczucie, gdy powiedział mi to prosto w twarz. Przecież sama dla siebie tego nie chciałam, po co mi to powiedział?
      -  Daj już z tym spokój, Nicol. To była część ćwiczenia - rzucił w moja stronę jedną parę rękawic, a ja momentalnie je chwyciłam.
      -  Ćwiczenia? Jakiego ćwiczenia? Powiedziałeś, że nie będziemy się bić, do cholery!
      -  Zakładaj i ustalmy kilka zasad, dobrze? - Justin założył swoje niebieskie rękawice -  Nigdy o nic nie pytaj, to po pierwsze. Skoro przyszłaś tu, nie wiedząc po co, bo ktoś Ci mnie polecił, musiałaś mi zaufać, więc zawsze rób po prostu to, co mówię - zgiął ręce w łokciach, patrząc na mnie uważnie. On w ogóle nie żartował, więc zaczęłam zakładać gorączkowo swoje rękawice.
      -  Nie śpiesz się, nie uderzę się przecież.
      Spojrzałam na niego z grymasem - Taki rygor mam na co dzień, wiesz? Mój chłopak mówi dokładnie to samo, co ty. Każe mi nie pytać, i robić to, co on chce.
      -  Tyle, że ja nim nie jestem - odparł. Spuściłam spojrzenie, czując się zażenowaną, lecz po chwili tak samo, jak chłopak, zgięłam ręce w łokciach.
      -  Skoro możemy już zaczynać, a ty jesteś gotowa, słuchaj uważnie. Ćwiczenie będzie polegało na twoim skupieniu. Spróbuj mnie uderzyć za każdym razem, gdy poczujesz taką potrzebę ok?
      Przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam niepewnie głową, nie mając zielonego pojęcia, na co się zgadzam -  Swoją drogą, jesteś cholernie cienka, wiesz? Te twoje chude posiniaczone ramionka nigdy nie pomogłyby Ci się ochronić przed Sam'em i resztą. Oczywiście, gdybym ja tam nie przyszedł.
      Patrzyłam Justinowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakkolwiek odwróci jego uwagę od moich zamiarów, gdy zrobiłam dwa skoczne kroki w przód, i zadałam cios. Zupełnie nie udolnie, bo Justin bardzo sprytnie go zablokował. Po chwili znów był gotowy "do walki". Byłam kompletnie bez silna, w przeciwieństwie do niego. Co ja tu do cholery robiłam? Nie miałam tego zapału, co on, a jedyne co posiadałam, to obrzydliwe zadrapania na twarzy. Westchnęłam zrezygnowana i oparłam się o liny. Zakryłam twarz kolanami, gdy ukucnęłam w bezsilności.
      -  Nicol, do cholery wstawaj. Nie możesz obrażać się o wszystko co powiem. Nie będę traktował Cię ulgowo, bo jesteś kobietą! - usłyszałam jego zdenerwowany głos z drugiego końca ringu.
      -  Nie wymagam tego od Ciebie. Traktuj mnie normalnie. Jak faceta - pociągnęłam nosem i wstałam, by znów zgiąć łokcie i stanąć w rozkroku.
      -  Gdybym tak właśnie zrobił, już nigdy więcej nie chciałabyś tu przyjść. Po pierwszym dniu wylądowałbyś na OIOM-ie, uwierz mi - durny uśmieszek, który zaczynał mnie denerwować ozdobił jego usta.
      -  Jesteś cholernie pewny siebie - podsumowałam.
      -  A ty spostrzegawcza. Lekcja pierwsza: Nigdy nie dawaj przeciwnikowi, ani nawet nikomu innemu do zrozumienia, że udało mu się skrzywdzić Cię psychicznie. Jeżeli potrafi aż tyle, skrzywdzenie Cię fizycznie będzie dla niego tylko wisienką na torcie, rozumiesz? - spojrzał na mnie pytająco z za swoich rękawic. To co mówił, miało taki cholerny sens, jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić, a ja byłam tego świadoma. Można powiedzieć, że obudził się we mnie słomiany zapał, lecz gdy znów spotkam się z Luke'em, zapomnę o wszystkim, co mówi teraz. Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
      -  Postaram się - ułożyłam pięści przed twarzą - Ale przed tobą nie muszę przecież udawać.
      -  Wręcz przeciwnie, nigdy więcej masz nie okazywać słabości przede mną! - krzyknął poważnie, a jego głos rozniósł się echem.
      -  Dlaczego? - zdziwiłam się. Wciąż obserwowałam każdy jego ruch, każde najmniejsze skinienie i drgnięcia, tak samo, jak on.
      -  Bo wejdzie Ci to w nawyk. Masz się tego wyzbyć, rozumiesz? Pierwsza rzecz to nie daj się zastraszyć. Możemy więc zrobić to ćwiczenie?
      Odetchnęłam głośno i niepewnie skinęłam głową. Justin stanął z szerokim rozkrokiem i pięściami przy twarzy, by się przygotować.
      -  Więc? Jak było wczoraj? Bardzo bolało?
      Ignorowałam, to co mówił. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Starałam skupić się na tym, by znów go uderzyć. Nieznacznie stanęłam na przodzie w tym celu, a Justin zrobił krok w tył.
      -  Tak, bolało. Ale to nic - stwierdziłam, udając twardą. W rzeczywistości zabolało. Cholernie.
      -  To nic? Nawet gdy nie chciał przestać, gdy o to prosiłaś? Więc opowiedz mi o tym, skoro to nic.
      Poruszał się z niezwykłą precyzją i nawet na chwile nie spuścił oka z mojej twarz. Pozostałam niewzruszona i znów się zbliżyłam. Uznałam, że jestem wystarczająco blisko, więc uderzyłam z całej siły, a jęk wydostał się z mojego gardła. Justin pochylił się w dół, zgrabnie omijając cios. Nie potrafiłam uwierzyć, że zrobił to z taką lekkością.
      -  No dalej! To nic? A co takiego zrobiłaś, że dostałaś w pysk, huh? Oddychałaś zbyt głośno? No dalej, przecież chcesz się wyżalić, na przykład możesz powiedzieć, czy krzyczałaś głośno by przestał.
      Zacisnęłam zęby -  To nie twoja pieprzona sprawa - syknęłam.
      Nie chciałam dać złapać się w garść, więc szybko się uspokoiłam, bo wiedziałam, że nie mogę dać się zranić psychicznie. Dam radę, umiem.
      -  Masz rację, nie moja pieprzona sprawa, ale zastanów się na nad tym dlaczego tu jesteś - zrobił krok w przód - Bo chcesz się umieć obronić zanim następnym razem Cię zbije i sprawi, że znów będziesz zwijać się z bólu. Jak za każdym razem - znów się zbliżył - No, Nicol, nie mam racji? Nie boli za każdym razem bardziej? Ile razy Ci groził? Pochwal się czym, i dodaj jeszcze to, co za każdym razem odpowiadałaś!
      Moje gardło zacisnęło się boleśnie. Nie mogłam przełknąć śliny i wiedziałam, że zraz się złamię. Nie możesz.
      -  Przypomnij sobie najgorszą chwilę w twoim życiu. Była przez niego? Jeśli tak, wyobraź sobie, że jestem nim, Spróbuj uderzyć mnie tak mocno, jak chciałabyś uderzyć jego! - krzyknął.
      Uderzyłam całą siłą, a pierwsza niekontrolowana słona łza żalu i bólu spłynęła po moim policzku. Justin zablokował mój cios swoim przed ramieniem.
      -  Tylko tyle? Jeżeli bronisz się tak za każdym razem, nic dziwnego, że twoje rany wyglądają tak wstrętnie - prychnął, blisko mojej twarzy, po czym mnie odepchnął. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym płaczem i rzuciłam się na Justina z pięściami, uderzając go wszędzie, gdzie tylko popadło. On jednak z łatwością blokował każdy mój cios.
      -  Uspokój się! - chwycił moje nadgarstki, lecz ja, jakbym wpadła w jakiś amok. Wyszarpywałam się i nie kontrolowałam siebie samej. Nigdy w życiu nikt nie doprowadził mnie do takiej furii.
      -  Gdybyś nie posłuchała teraz jego, wiesz co by się stało, prawda? - uniósł brew, gdy na chwile udało mu się mnie uspokoić i trzymać w garści.
      -  Wiem - zaszlochałam żałośnie i opuściłam głowę w dół., czekając na to, co ma powiedzieć za chwilę.
      -  Uderzyłby Cię - stwierdził to z taka łatwością i puścił moje ręce, zadając mi "ostateczny cios". Wszystkie te wspomnienia wróciły teraz ze zdwojoną siłą. Wszystko to, co mówił o Jake'u, o mamie, że ich pozabija, jeśli nie będę posłuszna. Tego wszystkiego było po prostu za dużo w mojej głowie, a Justin uświadomił mi w krótkim czasie, jak cholernie sobie z tym nie radzę. Byłam w kompletnej rozsypce, gdy to sobie uświadomiłam. Upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Po prostu ryczeć jak dziecko. Nie słyszałam kroków Justina, ale byłam pewna, że stał gdzieś z boku. Nie chciałam wyglądać żałośnie, ale nie panowałam nad tym. Mimo to, byłam mu wdzięczna, że dał mi chwilę, bym się uspokoiła.
      -  Co to za głupie ćwiczenie?! Polegało na tym, by mnie zranić?! Udało Ci się - wyszlochałam. Popatrzyłam na Justina nienawistnie, a on jedynie westchnął i stanął przy moim lewym boku. Ukucnął i spojrzał na moja zapłakaną twarz.
      -  Tak. Na tym ono polegało. Zgodziłaś się na wszystko, pamiętasz?
      Skinęłam hurtowo głową, znów wydając z siebie szloch.
      -  Widzisz? Znów udało mi się Cię zranić. Jesteś słaba psychicznie, nie wspominając nawet o fizyczności - odparł i położył delikatnie dłoń na moim ramieniu. Posłałam mu złe spojrzenie i pociągnęłam nosem
      -  Powinieneś więc budować mi psychikę. A nie ją niszczyć - zauważyłam.
      -  To były tylko słowa Nicol, mające na celu Cię osłabić. Skoro temu uległaś i skupiłaś się na tym co mówię, zamiast na tym co robię, wyłączyłaś zmysł wzroku. Włączyłaś tylko słuch, bo tylko na tym chciałaś się skupić. To dlatego, że dałaś ponieść się wspomnieniom, i smutkowi. Przemyśl to. Możesz tu jutro przyjść, ale nie musisz. To będzie twoja ostateczna decyzja - odparł rzeczowo, nawet na chwilę się nie oddalając, ani nawet nie ruszając.
      -  Jeżeli przyjdziesz, to będzie twoja ostateczna decyzja. Zaczniesz poważne treningi, ale obiecuję, że nie będzie łatwo - Justin westchnął ciężko i wstał na proste nogi. Zrzucił rękawice bokserskie, które znalazły swoje miejsce, tu na ringu obok mnie. Zszedł z niego i zaczął się oddalać, zostawiając mnie samą. ze swoimi myślami. Ściągnęłam niezgrabnie swoje rękawice i zostając na kolanach, powycierałam twarz i schowałam ją w dłonie, by wszystko sobie uporządkować. Tego po prostu było zbyt wiele.

      Gdy wyszłam ze sali, przewiesiłam swoją torbę na ramieniu. Nie zostawiłam jej w szatni. Musiałam dokładnie przemyśleć, czy to wszystko jest na moje siły. Niebo kłębiło się chmurami coraz bardziej. Pierwsze krople zimnego deszczu zaczęły rozbijać się o ziemię, a zimny wiatr nieprzyjemnie muskał moja nagrzaną skórę. Szybko ruszyłam ku furtce, i zamknęłam ją z trzaskiem. Było już spokojnie po ósmej, a ja nie miałam pomysłu, co mogłabym powiedzieć matce.

      Weszłam po cichu do nienaturalnie i zbyt cichego domu. Jake jak zwykle jest z Mattem, to rozumiem. Ale jeśli i Jennifer wyszła, dlaczego drzwi były otwarte?
      -  Mamo? Jake? - krzyknęłam, zrzucając z nóg przemoczone trampki. W progu pojawiła się mama, a ja wyprostowałam się i chwyciłam swoją torbę.
      -  Oh, hej. Myślałam, że wyszłaś - zagryzłam wargę. Spojrzała na moją torbę i skrzyżowała ręce
      -  Gdzie byłaś?
      -  Ah, to? - uniosłam torbę - Byłam pobiegać - weszłam do kuchni i rzuciłam torbę na krzesło.
      -  Pobiegać? Nicol, ty nienawidzisz sportu - usłyszałam jej niedowierzający głos za plecami, gdy podeszłam do zlewu. Nalałam sobie kranówki, którą wypiłam jednym duszkiem.
      -  Rekreacja i kondycja są ważne, mamo. Byłam z Sophy - nie odwróciłam się. Wylałam resztę wody.
      -  W okularach przeciw słonecznych?
      Szarpnęła moim ramieniem, i zbliżyła rękę, by mi je ściągnąć. Cofnęłam się - To dlatego, że bolą mnie oczy - westchnęłam.
      -  Nicol, w co ty grasz? Znikasz na całe dnie, ostatnio dwa dni pod rząd znikałaś rano, a dziś drugi dzień z kolei wracasz o dziesiątej! Martwię się rozumiesz? - potrząsnęła moim ramieniem. Syknęłam nagle, przez ból, który mi zadała. Modliłam się by nie zwróciła na to uwagi. Drzwi główne gwałtownie się otworzyły, a po chwili śmiech Jake'a i Matta rozniosły się po przedpokoju.
      -  Jake? - krzyknęła. Mój brat odbił piłkę od podłogi, zanim dostrzegł, że mama tu jest.
      -  Jake nie graj piłką w domu! - krzyknęła.
      -  Dobra, już dobra! Matt zostaje na noc, może? Proszę mamo!
      Westchnęła z przymkniętymi oczami. Jej nerwy były na skraju wytrzymania i miałam w tym swój udział.
      -  Tak, może. Idźcie do Ciebie - machnęła ręką na odchodne. Gdy Jake i Matt zniknęli w jego pokoju, postanowiłam wykorzystać sytuację i sama szybko się wyewakuować.
      -  Nicol, czemu uciekasz?
      -  Jestem zmęczona - chwyciłam torbę. Szybko wskoczyłam na schody, a gdy znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam go na zamek. Poczułam, że wreszcie jestem u siebie, więc rzuciłam torbę w kąt i rozpięłam bluzę. Zrzuciłam ją z ramion, a okulary delikatnie wysunęłam z za uszu, uwalniając w końcu swoje spuchnięte oko. Podeszłam do lustra przy szafie, patrząc na siebie z obrzydzeniem. Blizny i zadrapania były o wiele bardziej widoczne, a siniaki bardziej intensywne.
      Justin miał racje. Jestem obrzydliwa.

***
Cześć wszystkim! I mamy kolejny rozdział. Chciałabym tylko uprzedzić, że kolejny może pojawić się nawet za dwa tygodnie, ponieważ na chwilę obecną mam tylko 7 rozdziałów a weny brak. Utknęłam w takim momencie, gdzie trzeba wszystko na spokojnie przemyśleć a ja nie mam na razie do tego głowy. Cierpliwości i wyrozumiałości :)

Podoba wam się rozdział? Muszę przyznać, że mi akurat podoba się scenka z treningu, ale oczywiście to wasze zdanie mnie obchodzi, a podzielić się nim możecie w komentarzach ;)

http://ask.fm/CommenLove

Zapraszam do informowanych :)

10 komentarzy:

  1. Popłakałam się trochę na tym rozdziale,wyszedł świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. cudny ^^ ale denerwuje mnie to ze w jego oczach jest zalosna itd :( mam nadzieje ze szybko to sie zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna...:( Justin zachował się głupio, jest chłopakiem więc nie zrozumie co przeżywa dziewczyna, ale mógłby chociaż dać jej trochę forów (psychicznie).Świetny ^^ Czekam na nn ! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zapraszam na mojego bloga ;)
      http://you-are-my-demon.blogspot.com/

      Usuń
  4. Warto było czekać na taki rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały. Czekam na kolejny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Skaarbie chyba dodałaś dwa razy to samo przynajmniej tak mi się wydaje ;\\
    I ogólnie rozdział bardzo fajny i czekam na nowy nowy ! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi również bardzo przypadła do gustu scena treningowa! Świetnie ją opisałaś. Justin chce jej pokazać, że nie może być słaba psychicznie, bo to osłabia ją również fizycznie. W pgóle to kocham tutaj Justina! Taki zadziorny, pewny siebie, ale też dojrzały. Ale obiło mi się o oczy imię Mia. To dziewczyna Bieber, czy po prostu panienka z którą się zabawia? Czekam na następny!
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń