środa, 30 września 2015

02

PROSZĘ, PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, DOBRZE? TO BARDZO WAŻNE. Miłego czytania :)


 -  Dzień dobry - przywitałam się grzecznie. Zatrzymałam się na schodach i obserwowałam szykującą śniadanie mamę. Zdawała się zauważyć mój niemrawy ton, lecz nic nie powiedziała i postawiła na stół dzbanek z sokiem. Jake to samo, tyle, że on ignorował mnie z powodu swojego telefonu. Myślę, że wciąż nie zauważył, że tu jestem, ale leprze to, niż ignorowanie mnie bez powodu.
      Zeszłam z duch ostatnich schodów znajdujących się w kuchni/salonie i bezszelestnie zajęłam miejsce obok mamy. Zauważając, że atmosfera wciąż jest napięta, zaczęłam bawić się palcami by uniknąć niezręcznych spojrzeń. Usłyszałam westchnięcie matki obok, więc spojrzałam na nią kątem oka. Wyglądała, jakby czekała, by nam coś powiedzieć, lecz nie dostawała od nas wystarczającej ilości uwagi, a mimo to, zaczęła ponownym, głębokim westchnieniem
      -  Macie na dziś jakieś plany? - spytała patrząc na nas obojga, a jej wzrok ostatecznie zatrzymał się na moim bracie - Jake? - zwróciła się do niego z nadzieją. Czyżby zrobiła to specjalnie? Ale czy miałaby jakichś powód, by nie odzywać się do mnie? Wczoraj wydawało mi się, że nie jest na mnie zła, więc mocno mnie tym zdziwiła. Uniósł głowę z za telefonu i podniósł brwi. Odchrząknął i poprawił się na miejscu - Idę później do Matta.
      Mama jakby oczekując tej, i nie spodziewając się innej odpowiedzi skinęła głową i nalała sobie mleka do kawy, którą potem zamieszała. Jake widząc, że mama zaczyna śniadanie, również zaczął brać się do jedzenia.
      Nagle coś zaczęło mi nie pasować. Rozejrzałam się gorączkowo po stole i zagryzłam wargę. Spojrzałam na niewzruszoną mamę, popijającą kawę jak zwykle, co robi rano. Poczuła mój wzrok na sobie i przystawiając filiżankę do ust, spojrzała na mnie wyczekująco.
      -  Mamo?
      -  Tak? - spytała. Nie wydawała się zaciekawiona tym co mam do powiedzenia tak, jakby już wiedziała o co chcę zapytać. Cholernie działało mi to na nerwy, bo poczułam się jak idiotka.
      -  Nie widziałaś gdzieś tutaj takiej małej kartki? - wymamrotałam i uniosłam koszyczek z bułkami, by upewnić się, że nie podsunęła się pod niego. Sięgnęła do kieszeni szlafroka i uniosła brew - Chodzi o tą?
Skinęłam głową - Tak, dzięki - wyciągnęłam po nią rękę, lecz mama cofnęła swoją. Spojrzałam na nią zdezorientowana - Coś nie tak? - spytałam ze zdenerwowaniem.
      -  Nic - odłożyła dłoń z kartką na stół - do kogo jest ten numer? - spytała podejrzliwie. Wzruszyłam ramieniem i oblizałam nie spokojnie usta, by mieć więcej czasu na wymyślenie jakiegoś kłamstwa - To Sophy. Prosiła, bym to dla nie przetrzymała - zapewniłam spokojnie. Spojrzałam na mamę, by upewnić się czy mi uwierzyła.
      -  Mhm - mruknęła nieprzekonana i posłała mi kolejne, podejrzliwe spojrzenie - No dobrze więc - zdawało mi się, że mi odpuściła, więc wyciągnęłam rękę po kartkę.
      -  Tylko zastanawia mnie, po co przetrzymujesz numer dla Sophy. I nie kłam, że to jej numer. Znam go na pamięć - ostrzegła, dając mi do zrozumienia, że nie żartuje. Jej dłoń spoczęła na kartce wcześniej niż moja, więc kartkę wciąż miała ona, a ja... jej dłoń. Zabrałam szybko rękę i spojrzałam na przyglądającego się całej sytuacji Jake'a. Zrozumiał, o co mi chodzi i wstał ze swojego miejsca.
      -  Będę już szedł, spóźnię się. Pójdę pieszo - zapewnił. Wyszedł z kuchni idąc do siebie po rzeczy, i zostawił nas same.
      -  Więc słucham - upomniała.
Odetchnęłam głośno czując, że nie będzie łatwym odzyskanie tego numeru.
      -  Nie ufasz mi, prawda? - pokręciła głową
      -  To nie tak. Próbuję tylko Ci pomóc - zapewniła stanowczo. Szkoda, że wszyscy dookoła chcecie mi pomagać, kiedy to ostatnia rzecz której potrzebuję. W każdym razie tak mi się wydaje. Problem jest taki, że nikt nie może mi pomóc, nawet ja, nie mogę zrobić tego dla siebie. Nigdy oczywiście tego nie wypowiedziałam na głos.
      -  Mamo - zaczęłam znudzonym tonem, dopóki mi nie przerwała.
      -  Nie, młoda damo. To trwa za długo. Najpierw zastaję Cię pobitą przed domem a na następny dzień znajduję na stole jakichś podejrzany numer - spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
      -  Dzwoniłaś tam? - spytałam przerażona, lecz pokręciła głową.
      -  Nie i nie zamierzam. Ty też nie będziesz - zgniotła numer stanowczo w dłoni, dając mi do zrozumienia, że jest śmiertelnie poważna.
      Po schodach zbiegł Jacob - Do zobaczenia - odparł na pożegnanie a mama uśmiechnęła się fałszywie w jego kierunku, chwilowo zapominając o czym właśnie rozmawia ze mną
      - Pa, będę dziś później. Mam do załatwienia kilka spraw w pracy.
      Skinął głową - Jasne - gdy Jake wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się za nim, mama wstała od stołu, zasuwając za sobą krzesło - Ty też się zbieraj, Nicol.
      -  Mamo, co ty zrobiłaś?! - wstałam gwałtownie, wskazując na dłoń, w której trzymała zgniecioną kartkę. Nie wydawała się być jakkolwiek tym wzruszona, co doprowadzało mnie do jeszcze większego obłędu. W czasie, kiedy chciała mi pomóc, najprawdopodobniej zaprzepaściła moją ostatnią deskę ratunku. Oh, jak bardzo chciałam jej to teraz wykrzyczeć i wypominać do końca jej życia.
      -  Dopilnowałam, żebyś nie wpadła w złe towarzystwo. Podziękujesz mi za to kiedyś - jej pewność siebie doprowadzała mnie na skraj nerwicy. Ona tak bardzo nie miała pojęcia o niczym, a próbowała ustawiać mi życie, komplikując je jeszcze bardziej. Najgorsze było chyba to, że nie mogłam powiedzieć jej o tym. Na moich oczach podarła kartkę na strzępy. Wyrzuciła rozsypany papier do kosza, nie posyłając mi nawet ostatniego spojrzenia, gdy wyszła.
Podarła tą kartkę, wraz z moja ostatnią nadzieją.

       W szkole nie umiałam zebrać myśli. Nie potrafiłam myśleć dosłownie o niczym innym, jak o felernym numerze i nie potrafiłam też na niczym innym się skupić. Myślałam tylko o sytuacji z poranka i o tym, jak potraktowała mnie matka. Jak podarła numer na moich oczach, nie świadoma tego, co tak na prawdę czyni. Nie miała pojęcia o tym, że jedynie mi zaszkodziła. Przez to, kiedy zadzwonił dzwonek sygnalizujący koniec drugiej lekcji, wyszłam z klasy z niczym, bez żadnej nowo zdobytej wiedzy.
      Postanowiłam poszukać Sophy z nadzieją, że chociaż ona zechce mi pomóc na moją korzyść, a nie przeciwnie. Nie zastanawiałam się jednak nad tym. co chciałabym jej powiedzieć, i czego od niej teraz oczekiwałam. Mogłam wmawiać sobie, że dzisiejszą noc wcale nie nie przespałam przez myśl o skontaktowaniu się z jej chłopakiem. Ale skłamałabym. A co, jeżeli mógłby mi pomóc? Co w tedy? Najprawdopodobniej nie potrafiłabym sobie poradzić z myślą "co by było gdyby". Prawda jest taka, że sama nie wiedziałam czego tak naprawdę chcę. Szłam głównym, najbardziej zatłoczonym korytarzem, układając w głowie zdania, które powiem Sophy. Nie zastałam jej przy jej szafce. Nie było jej też w bibliotece, ani żaden jej znajomy jej dziś nie widział. To oznaczało tylko to, że po prostu nie przyszła.

      Weszłam do domu w kompletnej rozsypce i ogromnej niechęci do wszystkiego i od razu pokierowałam się do siebie, gdzie zamierzałam spędzić resztę dnia.
      -  Nicol, to ty?! - usłyszałam krzyk z dołu. Przewróciłam rozdrażniona oczami i opadłam brzuchem na łóżko, błagając, by tylko nie zachciało jej się pofatygować i przyjść tutaj, by męczyć mnie kolejnymi, durnymi pytaniami na tema mojego życia i tego, czy wszystko z nim w porządku.
      -  Pytałam, czy już wróciłaś - powtórzyła nieugięcie. Stała za mną a mi momentalnie zachciało się śmiać.
      -  A co? Nie widać?! - krzyknęłam chamsko z nadzieją, że odczepi się ode mnie wreszcie. Nie zamierzałam teraz udawać, że rano nic się nie stało, tak, jak jej przychodziło to z nadmierną łatwością. Na moje szczęście nie ciągnęła tematu i po prostu wyszła zauważając, że wciąż mam do niej żal. Zamknęła za sobą drzwi i zapunktowała jeszcze bardziej.
      Gdy tylko zostałam sama, podniosłam się do pozycji siedzącej i wyciągnęłam telefon z torby, którą podniosłam z podłogi. Nie wiedziałam za bardzo, czy jestem pewna tego co robię i czy na pewno tego chcę, ale zaczęłam realizować wcześniej wymyślony plan i po odblokowaniu mojego black berry'ego wystukałam numer do Sophy. Już po pierwszym sygnale połączenie zostało odebrane. Zupełnie tak, jakby czekała na telefon ode mnie.
      -  Nicol?
      -  Hej - mruknęłam nieprzytomnie. Chwilowo zapadła cisza, przez co wiedziałam, że spodziewała się czegoś więcej niż "hej" i czekała, aż to powiem. Westchnęła głęboko w zrezygnowaniu, gdy milczałam.
      - Coś się stało? Chcesz mi coś powiedzieć? A może... zdecydowałaś się? - zignorowałam jej entuzjazm.
      - Masz ochotę się spotkać? Chcę Ci coś powiedzieć - potwierdziłam drugą jej sugestię a kolejna cisza świadczyła o tym, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Przepraszam, że nie mogę pozwolić na razie na nic więcej.
      -  Gdzie?
      -  Najwygodniej byłoby po prostu u mnie. Jesteś gdzieś w pobliżu? - spytałam z nadzieją. W niepewności zaczęłam bawić się rąbkiem swojej skarpetki i czekałam, aż się namyśli.
      -  Tak. Może być u ciebie. Będę za dwadzieścia minut - usłyszałam nagle.
      -  Ok, dziękuję - odparłam wdzięcznie.
      -  Pa.
      -  Do zobaczenia - oderwałam telefon od ucha po czym zakończyłam połączenie. Zeszłam na dół, by tam poczekać na Sophy. Zastałam mamę siedzącą przy stole i czytającą jakiś magazyn. Zignorowałam jej obecność i podeszłam do lodówki, by wziąć sobie coś do jedzenia w czasie, do póki Sophy nie przyjdzie. Czułam na sobie zdecydowany wzrok matki i z miską pokrojonych jabłek usiadłam na kanpie w części salonu.
      -  Nicol - usłyszałam za sobą jej zaciekawiony głos.
      -  Hmmm? - mruknęłam obojętnie, mając usta zapchane jabłkiem.
      -  Coś się stało?
      - A musiało, żebym mogła zejść na dół? - posłałam matce lekceważące spojrzenie. Ona spuściła swoje i wiedziałam, że automatycznie ją zgasiłam. Chwyciłam pilota od telewizora ze szklanego stolika pod kawę i rozkładając się wygodnie na kanapie, włączyłam jakiś mało ciekawy talk-show.
      -  Oczywiście, że nie - usłyszałam, jak odkłada gazetę - po prostu myślałam, że jesteś na mnie śmiertelnie obrażona - w jej głosie było słychać wyraźne zdziwienie. Bo jestem. Jestem na ciebie śmiertelnie obrażona, ale poświęciłam się i zeszłam, by poczekać na kogoś, kto sprawi, że twój plan "wtrącę się do życia córki i ustawie je jej" cholera weźmie.
      -  Zgłodniałam - usłyszałam jej rozczarowane westchnienie i aby uniknąć dalszej rozmowy, specjalnie podgłośniłam telewizor.
      Minęło około piętnastu minut, aż Sophy przyszła. Matka nie wydawała się jakoś mocno zdziwiona tym faktem, co było w sumie na plus. Miałam przynajmniej pewność, że jej obecność tutaj nie będzie dokładnie wypytywana po tym, gdy już pójdzie.
      Aktualnie siedziałyśmy u mnie w pokoju i gadałyśmy głównie o niczym, aż w końcu temat rozmowy zszedł na jej nieobecność w szkole. Miała jakieś problemy rodzinne i coś musiała wyjaśnić, ale w mojej aktualnej sytuacji nie potrafiłam skupić się na jej problemach. Postanowiłam wreszcie pogadać z nią o tym, po co ją tak w sumie tu zawołałam.
      -  Nie będę owijać w bawełnę i powiem od razu, ok? - upewniłam się. Sophy podniosła spojrzenie i zaciekawiona tym co mam do powiedzenia, skinęła głową
      -  Ok, mów - upiła łyk soku, który dałam jej wcześniej.
      -  Nie mam tego numeru - przyznałam ostrożnie i oparłam się o deskę  w "nogach" łóżka. Wystarczyła tylko wzmianka o tym, by jeszcze bardziej zaciekawić Sophy, jednak nie wydawała się być zadowolona z faktu, że go nie mam.
      -  Jak to nie masz? Nie rozumiem, przecież Ci go zostawiłam.
      -  Tak, ale... - zacięłam, zastanawiając się, jak najprościej ubrać w słowa swoje wytłumaczenie.
Popiła sokiem i patrzyła na mnie wyczekująco. Oparła się o poduszki.
      -  Wczoraj nie byłam tego taka pewna. Jeżeli mam być szczera dalej nie jestem Soph - przyznałam a dziewczyna popatrzyła na mnie ze współczuciem. By nie patrzeć jej teraz w oczy i nie widzieć tego, spuściłam wzrok na swoje palce i kontynuowałam - Rano nie mogłam znaleźć tego numeru na stole. Czyli tam, gdzie zostawiłaś go ty, zanim wyszłaś.
      -  Nicol, jak mogłaś go nie wziąć stamtąd?! Kto go ma? Jake? - gwałtownie wstała z łóżka.
      -  Nie! Czekaj - zatrzymałam ją. Sophy spojrzała na mnie jak na idiotkę i jęknęła.
      - No dawaj, musimy go odzyskać! To tylko młodszy brat, zaszantażujesz go i po sprawie! - zapewniła, jakby była tego cholernie pewna. W sumie była  więc zaśmiałam się.
      - Chciałabym, naprawdę bym chciała - Sophy zmarszczyła brwi i z powrotem opadła na łóżko.
      - Jacob go nie ma?
      Pokręciłam głową.
      -  Więc mów w końcu - przewróciła zniecierpliwiona oczami.
      -  Już go nie ma nikt. Mama go znalazła. Podarła na moich oczach - prychnęłam, po czym spojrzałam na przyjaciółkę, której usta ułożyły się w kształcie litery "o".
      -  O-Oh... - tylko tyle zdołała powiedzieć, pogrążając się w myślach - To dobrze.
      Zmarszczyłam brwi będąc złą, na jej stwierdzenie - Słucham?
      -  Mówię, że to dobrze. Że go podarła. Pomyślałaś, że numer zawsze mogę dać Ci jeszcze raz? A gdybyśmy musiały go wyłudzać od twojego brata, by Daniel nie był zły, to byłoby gorzej.
      - Pomyślałam, właśnie dlatego tu jesteś - przyznałam i po chwili milczenia dodałam - Daniel byłby zły?
      Energiczni pokiwała głową - Nawet bardzo. Raczej nie lubi, gdy ktoś robi sobie z niego żarty. Mógłby poczuć się urażony i obwiniać mnie, że numer dostał się w niepowołane ręce - wzruszyła ramieniem.
      -  To trochę dziwne nie? Jakby to co robi było jakieś.. nielegalne? I bał się o to - Sophy otworzyła oczy szerzej w zdumieniu, sprawiając, że poczułam się głupio
      - Sugerujesz mu coś?
      Pokręciłam szybko głową.
      - Nie, tylko zastanawia mnie... Nie był zły, kiedy dawałaś mi numer? - zdziwiłam się, a Sophy spuściła spojrzenie, by chwilę potem je podnieść. Tak, jakby teraz jej, zrobiło się jej głupio.
      -  Nie, bo przedstawiłam mu twoją sytuację, mówiłam Ci - ściszyła głos mówiąc niepewnie.
      -  No tak, wszystko jasne - prychnęłam a Sophy podniosła zawstydzona spojrzenie i popatrzyła przepraszająco.
      -  Przepraszam, ale inaczej nigdy by się nie zgodził - przyznała.
      -  Poważnie, przeraża mnie twój chłopak - powiedziałam ze śmiechem, by rozluźnić atmosferę. Nie chciałam, żeby dalej czuła się winna, zwłaszcza, że chciała mi pomóc. Będę musiała po prostu o tym zapomnieć. Wydawała się wdzięczna z tego powodu, bo uśmiechnęła się szeroko.
      -  Gdybyś tylko poznała go lepiej, zmieniłabyś zdanie, jest...
      -  Cudowny, boski, kochany... i o mój Boże, jest taki gorący! - gestykulowałam dziecinnie rękoma piszcząc a Sophy zaśmiała się gardłowo. Prychnęłam z głupkowatym uśmiechem a czarnowłosa spojrzała na mnie rozbawiona.
      .- Tak. Dokładnie taki jest - uśmiechnęła się poważniej, lecz szeroko. By nie zrobiło mi się przykro, nie ciągnęła tego tematu. Chyba wreszcie zrozumiała, że nie jest łatwo słuchać mi o tym, nawet, jeżeli cieszyło mnie jej szczęście. Odwzajemniłam uśmiech, by atmosfera nie zrobiła się napięta a Sophy wyciągnęła kartkę i długopis z torby.
      -  Trzymaj i nie zaprzepaść go znów - podała mi zapisany numer. Zaśmiała się z mojej niekompetencji a ja żartobliwie przewróciłam oczyma i chwyciłam kartkę, chowając ją od razu głęboko pod materac.
      -  Dzięki - wysiliłam się na jeden, najbardziej szczery w ostatnim czasie uśmiech i po chwili pożegnałam koleżankę, którą odprowadziłam do wyjścia. Długo stałam w progu żartując razem z Sophy i tak naprawdę czułam, że mi tego brakuje. Brakuje mi zwykłej normalności, na którą nie mogę pozwolić sobie przy Luke'u. Nie chciałam zepsuć sobie humoru myśląc o nim, więc automatycznie pomyślałam o nowo zdobytym numerze do Daniela. Nie był to jakiś powód do skakania ze szczęścia, ale świadomość, że nie jestem już całkiem bezsilna... spodobała mi się. Bardzo.

      -  Co tam u Sophy? - przywitała mnie pytaniem mama, gdy tylko stanęłam w progu kuchni.
     Wzruszyłam ramieniem, obserwując jej kulinarskie  poczynania, gdy schyliła się i włożyła coś do piekarnika - A co ma być?
      -  No nie wiem, powiedz mi - odparła i zamknęła piekarnik. Nie odpowiedziałam nic, by nie powiedzieć czegoś chamskiego i żałować potem, mimo wszystko.
      Do końca dnia nie robiłam nic ciekawego. Poszłam do siebie, siedziałam w zupełnej ciemności i myślałam. Dużo myślałam. Głównie o tym co będzie dalej, co by było gdybym zadzwoniła do Daniela nawet od razu i co byłoby, gdybym nie zrobiła tego w ogóle. W głowie miałam różne scenariusze, jedne mniej drugie bardziej prawdopodobne. Myślałam o Luke'u, o tym co robi i gdzie jest. Nie wiem, jak nieodpowiedzialnie to zabrzmi, ale mimo wszystkich krzywd wciąż go kocham. Ten cholerny rok niczego nie tak na złą sprawę nie zmienił. No może oprócz strachu, który czuję, gdy tylko na niego spojrzę, lub gdy usłyszę jego głos. Nie boję się jego samego, a konkretnie tego, czy jego źrenice nie są powiększone do maksimum i tego czy jego spojrzenie nie jest mętne.

      Dookoła tu gdzie stałam nie było nic. Czerń, poczucie nicości i błoga nieświadomość. To tak, jakbym istniała, ale była niczym za razem.  Do czasu. Po chwili to wszystko zniknęło. Cała nicość. W jednej chwili rozbłysnęły tysiące fleszy rzucających ostre niczym żylety światło, wprost na mnie. Czułam się tak jakbym była w innym wymiarze, ale nie dziwiło mnie to. Chciałam tylko zasłonić oczy przed bólem, lecz gdy instynktownie, mocno zacisnęłam powieki, na nic się to zdało. Upadłam a z powiek zaczęły wypływać łzy. Co dziwne, to nie światło sprawiało mi teraz ból. Odważyłam się otworzyć więc oczy. 
      -  Miło, że już nie śpisz, kwiatuszku - usłyszałam miękki głos rozbijający się echem od ścian... całych obdrapanych i czarnych.
Leżałam na twardej podłodze.
Rozejrzałam się, lecz nie dostrzegłam niczego niepokojącego. To tak, jakbym była sama fizycznie. Psychicznie wiedziałam doskonale, że tak nie jest. 
      -  Dobrze, że już nie śpisz - powtórzył ten sam głos. 
Powoli odwróciłam głowę w kierunku źródła głosu. Z każdym minimetrem, z jakim obracała się moje głowa, oddech przyśpieszał. Gdy wreszcie dotarłam wzrokiem na niego, oddech utknął mi w piersi, z chwilą w której rzucił się na mnie, a ja poczułam przeraźliwy ból.

      Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, czując ma całym ciele zimne poty. Instynktownie rozejrzałam się dookoła by upewnić się, że... to był tylko sen. Podparłam się jedną ręką, drugą dotykając czoła i dysząc. Byłam cała mokra, gdy spojrzałam na swoja dłoń. Suchość w gardle spowodowana typowym po przebudzeniu się smakiem w ustach, była nie do zniesienia. Wstałam więc, wcześniej zrzucając z siebie nagrzaną kołdrę, która zdawała się ważyć teraz tonę.

      Zbiegłam schodami na sam dół trzymając się przy tym poręczy i ściany, by nie połamać sobie nóg w mroku. Byłam jakby w jakimś amoku i zdawało mi się, że widzę przez mgłę, lecz było to tylko nie przyzwyczajenie do ciemności.
      Gdy stanęłam przed kuchennym blatem, ponownie wytarłam czoło, tą samą trzęsącą się ręką którą po chwili chwyciłam dzbanek pełen wody i cytryn. Niezgrabnie wlałam ponad pół wysokiej szklanki i wypiłam kwaśny napój za jednym razem, z nadzieją, że pomoże mi ochłonąć. Z hukiem odstawiłam pustą szklankę, która o mało nie spadła. Popchnęłam ją więc w głąb ciemności panującej również na blacie.

      Usłyszałam dźwięk otwierających kluczem drzwi. Gwałtownie odwróciłam się w ich stronę, gotowa krzyczeć, gdyby coś miało mi się stać.
      Z przerażeniem i zdezorientowaniem chwyciłam największego noża do warzyw, który nawinął mi się pod rękę i ostrożnie ruszyłam ku drzwiom, które wciąż poddawane były próbie otworzenia.                 Zastanawiałam się, czy dalej mi się to śni i czy nie są to ostatnie chwile w moim życiu. Gdy znajdowałam się niecały metr dalej, rozszerzyłam powieki do maksimum i wystawiłam rękę z nożem bardziej przed siebie. Drzwi w końcu otworzyły się, a gdy miałam zacząć piszczeć ile sił w płucach, z rękoma w górze i przerażeniem na twarzy stanął...
      -  Jacob? - wydyszałam zszokowana.
Chłopak popatrzył na mnie z rozchylonymi ustami i spojrzał na czubek noża, który wciąż był w gotowości tuż na wprost niego. Przełknął głośno ślinę, sam będąc w głębokim szoku a ja opuściłam noża w dół, uświadamiając sobie, że to nikt inny jak mój brat.
      Chwile patrzeliśmy sobie w oczy w ogarniającej nas ciemności, dopóki krew nie zgotowała się w moich żyłach. Potwierdzone. Mój brat jest totalnym idiotom.
      -  Jake, co ty do cholery wyprawiasz?! Próbujesz włamać się do własnego domu?! Kto dał Ci pozwolenie żebyś wrócił do domu o drugiej w nocy?! Mama?! Zaraz się jej zapytam - nie dałam bratu szansy, by wytłumaczył się jakkolwiek.
      Wściekła minęłam połowę kuchni, a chwilę później usłyszałam jego stłumiony sennością głos:
      -  Nicol, czekaj, to nie tak! Wszystko Ci wyjaśnię! - krzyknął szeptem.
Odwróciłam się z premedytacją i skrzyżowałam ręce na piersi, a Jcob patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. Czekałam, aż coś powie i uświadomiłam sobie, że niebezpieczny nóż nadal bezcelowo spoczywa w moich rękach, gdy zimne ostrze otarło się o moje przed ramie. Wzdrygnęłam się i pośpiesznie rzuciłam go na blat tak, że echem rozniósł się metalowy dźwięk.
      -  Boże, Nicol ciszej! - błagał.
      -  Możesz mi wyjaśnić, co ty tu robisz do cholery?! - krzyknęłam wyrzucając wściekle ręce w powietrze i ignorując cholerne, przestraszone spojrzenia brata.
Nie przejmowałam się tym, czy obudzimy mamę. W tej chwili byłam zbyt wściekła, by obchodziło mnie cokolwiek innego niż to, że dałam zrobić z siebie idiotkę myśląc, że ktoś próbuje nas wszystkich pozabijać. Przynajmniej na taką wyglądałam w oczach Jake'a, ale on w tamtej chwili był ostatnią osoba, która mogła mnie oceniać. Oh, jak wkurwiał mnie ten jego durny wyraz twarzy zbitego psa.
      -  Ja...- zaczął.
      -  Oh zamknij się, nie będę tego słuchała. Doskonale wiem, gdzie byłeś. Następnym razem zastanów się, gdy będziesz wychodził na całą noc, bo to nie Matt będzie uziemiony. I byłabym wdzięczna, gdybyś następnym razem postanowił wejść oknem. Mieszkasz na parterze tak? Korzystaj, bo masz fajnie!
      Opadłam na jedno miejsce przy stole kończąc swój pouczający monolog i schowałam głowę w ręce, by się uspokoić i odetchnąć. Nie danym było mi jednak zaznać spokoju i pomyśleć w samotności. Wkurzający Jacob usiadł na wprost mnie, a jego oczy zaświeciły iskierkami nadziei.
      -  Skoro myślisz, że mieszkanie na parterze jest fajne, to może jednak się zamienimy? - wyszeptał skruszony.
      Zaśmiałam się prosto w jego twarz, kręcąc głową w kompletnym nierozbawieniu. Czy on był na tyle głupi bym nie zauważyła, że próbuje zmienić temat?
      -  Sprytnie, Jake - przyznałam - ale rozczaruję Cię bo nie zmieniłam zdania w ciągu kilku dni wiesz? - syknęłam - Spadaj już stąd.
Jake popatrzył na mnie nie obarczającym spojrzeniem po czym wstał, a ja nie patrzyłam już na niego.
      -  Jesteś cholernie sztywna, wiesz? Mama ma rację, zmieniłaś się. Jeszcze rok temu bez zastanowienia byś się zgodziła - stwierdził.
Usłyszałam jak odchodzi, lecz zatrzymałam go:
      -  Nie pomyślałeś może, że po prostu lubię swój pokój?!
Uświadomiłam sobie, że drę się do nikogo, gdy nie zauważyłam już Jake'a.
      Czy Luke zmienił mnie do tego stopnia, że własna rodzina mnie nie poznaje? - Z tą myślą wróciłam do siebie na górę i z tą myślą dopiero wczesnym rankiem zasnęłam.

***

      Gdy wróciłam ze szkoły, odłożyłam torbę i przemoczone trampki gdzieś w kąt pokoju. Zdecydowanie powinnam przerzucić się w końcu na jakieś cieplejsze i bardziej dostosowane do pogody buty.
      Od razu podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, by po chwili opaść na nim na plecy tak, że moje stopy wciąż dotykały podłoża. Przymknęłam powieki tylko na chwilę i chyba tylko po to, by dowiedzieć się jak tragiczne skutki niosą za sobą kolejne nieprzespane noce. Postanowiłam, że muszę się podnieść i zrobić w końcu coś dla siebie. I nie mam tu na myśli: przebrać się w coś wygodnego i przespać się lub ponownego pomalowania paznokci, które były w opłakanym stanie po porządkach i obgryzaniu ich w nerwach.
      Usiadłam i sięgnęłam ręką pod materac z cholernym strachem. Sama nie wiedziałam, czy bardziej boję się zadzwonić do Daniela, czy faktu, że nie znajdę numeru. Cóż, od wczorajszego ranka nie ufam matce i nie zdziwiłabym się, gdyby się, podsłuchiwała i znalazła go tam, robiąc z nim Bóg wie co. Na całe szczęście i nie szczęście za razem numer tam był. To takie cholerne uczucie, kiedy boisz się czegoś i chcesz tego jednocześnie, aż w końcu jesteś tak niezdecydowana, że sama nie wiesz co robić.
      Wyjęłam kartkę mając ją wreszcie między palcami. Rozwinęłam i dokładnie przeczytałam numer. Zaczynał się siódemką, miejmy nadzieję, że szczęśliwą. Sięgnęłam po swoją komórkę z kieszeni i powoli wystukałam numer tak, żeby dać sobie czas na rozmyślenie się, jednak gdy numer był już wbity całkowicie, bez wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Czekając, zacisnęłam mocno oczy, gdy sygnał jeden za drugim rozbrzmiewał koło mojego ucha.
      -  Tak? Słucham?
      Serce podskoczyło mi do piersi i nabrałam do puc opór powietrza, jednak nawet to nie pomogło w namyśleniu się, co chcę powiedzieć. Przecież nie mogę rozegrać tego na wzór "Hej tutaj Nicol. Moja przyjaciółka jest twoją dziewczyną a mój chłopak mnie bije. Mówiła Ci o tym, prawda?"
      -   Hej
      Postanowiłam zacząć w najbardziej sprawdzony i najprostszy sposób, w jakim można zacząć rozmowę z kimś obcym. Fakt, że Daniel milczał sprawiał, że jednak wcale nie byłam już tego taka pewna.
       Pomyślałam, że skoro się nie odzywa może znaczyć tylko jedno: mój głos nie był znany, a on, nie lubi nieznanych głosów. Tak przynajmniej mówiła Sophy. Pomyślałam więc, że powinnam trochę bardziej... urozmaicić, swój charakter w tej rozmowie.
      -  Tutaj Nicol, przyjaciółka Sophy...
Oh, więc to jest to urozmaicenie charakteru? Nie bywałe.
      Przewróciłam oczyma na samą siebie czując się momentalnie głupio. Gdy wciąż się nie odezwał, dodałam:
      -   Nicol. Sophy mi Ciebie poleciła.
Nic nie mówił. Wciąż. Zaczęłam się zastanawiać, czy:
      a. Wciąż mi nie ufa
      b. Nie kojarzy kim jest Sophy
      c. Myśli nad tym co mógłby powiedzieć
      I Ewentualnie c: Jest po prostu opóźniony umysłowo.
      -  Rozumiem.
      -  Dzwonię, ponieważ chcę się spotkać.
      -  Spotkać? - zdziwiła mnie jego dezorientacja. Wydawało mi się, że Sophy mu powiedziała...
      -  Tak. Mam twój numer od Sophy - powtórzyłam zawzięcie.
      -  Dobrze więc. Masz problem, tak?
      -  Dokładnie tak, ja... - westchnęłam a mój głos się załamał.
      -  Spokojnie - byłam pewna, że oblizał usta - opowiesz mi wszystko na miejscu.
      Przed oczyma stanął mi obraz z naszego spotkania i tego, jak miało by ono wyglądać. Czy nie byłoby zbyt niezręczne? Nie wiedziałabym o czym mówić i jak mówić, gdyby doszło do spotkania, jestem tego pewna.
      Wiedziałam, że chłopak czeka na jakąkolwiek odpowiedź ode mnie, to nie był czas na zastanawianie się, czy robię dobrze. To już się działo. Już zrobiłam więcej niż kiedykolwiek zrobiłam dla siebie.
      -  Kiedy i gdzie chcesz się spotkać? - wyprzedził mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mając już otwarte usta.
      -  Nie mam dużo czasu. Nie mam go w ogóle, jeżeli mam być szczera. Jak najszybciej - odparłam pewnie.
      Teraz to wszystko stało się szybciej niż sobie wyobrażałam. Mogłam sobie nawet wyobrazić jak jakiś mur wokół mnie powoli zaczyna pękać.
      -  Myślę, że możemy spotkać się jutro o dziewiątej. Pasuje Ci?
      -  Oczywiście, że tak - nie śmiałam narzekać - gdzie? - dopytywałam.
      -  Spotkajmy się przy stadionie do baseballa. Wiesz gdzie to jest?
      -  Wiem. Doskonale wiem - potwierdziłam.
      -  Świetnie. Do zobaczenia więc, Nicole - mruknął dość tajemniczo.
      -  Tak, do widzenia - rozłączyłam się pośpiesznie i odrzuciłam telefon gdzieś na bok.

***

      -  Cześć - przywitał się ze mną małym ale uroczym uśmiechem, gdy zobaczył mnie w zbliżającą się do niego w oddali.
      Nie było mi łatwo go znaleźć, ponieważ widziałam go tylko dwa razy. Nigdy nie mieliśmy szczególnej okazji spotkać się, ponieważ Sophy najwyraźniej postanowiła nie łączyć przyjaźni z miłością. Oczywiście, nie zamierzam obwiniać ją o to, bo jest chorobliwie zazdrosna, lecz taka była prawda. Dziwnym więc wydawało mi się, gdy wpadła na pomysł pomocy mi kosztem własnych zmartwień. Cóż, osądzając Sophy o to, że wyznała komuś mój sekret nie doceniłam jej.
      -  Hej - zaskoczyło mnie to, jak bez skrępowania przywitał mnie pocałunkiem w policzek, tak jakbyśmy znali się od dawna, lecz odwzajemniłam gest.
      -  Punktualna - spojrzał na zegarek, gdy odsunęliśmy się od siebie.
      Uśmiechnęłam się dość nieśmiało i spojrzałam w górę by móc spojrzeć w oczy chłopaka zza kaptura, który i ona miał na głowie.
      -  To dla mnie na prawdę ważne.
Chłopak skinął głową.
      -  Poprosiłem o spotkanie tu nie bez powodu - zaczął, a ja spojrzałam zaciekawiona w jego poważne oczy.
      -  Więc... jaki jest powód?
      -  Wolałbym, żeby nikt nie dowiedział się o naszym spotkaniu - jeśli na początku wydawał się sympatycznym chłopakiem, niech nie zwiedzie nigdy nikogo jego śliczna, chłopięca buzia. Ten facet był gorzki i tajemniczy jak cholera. Tak. Wywnioskowałam to już po pierwszych paru zdaniach, co nie było trudne.
      Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam i zorientowałam się, że jego natarczywe spojrzenie utkwione jest we mnie od chwili, w której zadał pytanie. Cóż, to było trochę krępujące.
      -  Jasne.
      Chłopak uśmiechnął się dumnie.
      Pokierowaliśmy się w stronę trybun, z oddali obserwując mecz między jakimiś miejscowymi drużynami, gdy poszukiwaliśmy dla siebie jakiegoś odpowiedniego miejsca. Znaleźliśmy je i początkowo rozmowa nam się jakoś kleiła. Rozmawialiśmy głównie o Sophy, o tym, jak oboje ją poznaliśmy i o tym, że jest szalona. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy się znali, lecz powodem tego była Sophy. To o niej rozmawialiśmy i gadało nam się dobrze, bo wyszło na to, że oboje bardzo dobrze ją znamy.
      Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd się spotkaliśmy, lecz bezsensowna rozmowa, choć miła i najwygodniejsza, nie była powodem, dla którego oboje tu byliśmy i Daniel w końcu to zauważył.
      -  Nicol - zaczął.
      Mój beztroski uśmiech spowodowany opowieścią o śmiesznej historii, którą przeżył z Sophy został brutalnie wymazany z mojej twarzy z chwilą, gdy zbyt stanowczo wypowiedział moje imię.
      Stał się zupełnie poważny - Nie spotkałaś się ze mną, by żartować i rozmawiać o mojej dziewczynie, prawda?
      Pokręciłam przecząco głową, wzrok mając wlepiony w beton, i kilka kłębków trawy wydostających się spod niego.
      -  Więc mów w końcu.
      Westchnęła rozgoryczona faktem, że muszę teraz mu o wszystkim opowiadać. Nigdy tego nie robiłam. Nawet Sophy nie dowiedziała się bezpośrednio ode mnie.
      -  Nie wiem nawet, od czego zacząć - przyznałam.
      Daniel wyraźnie czekał, aż powiem coś więcej, tak, jakby nie był wzruszony moją niepewnością. Zaczęłam się zastanawiać, czy jestem pierwszą osobą, której pomaga.
      -  Najlepiej od początku.
      Spojrzałam na niego kompletnie zdezorientowana i zadyszałam głośno. Wydawał się być zdziwiony przez moje zachowanie.
      -  Wszystko w porządku? To aż tak trudne? - widziałam zmieszanie w jego oczach. Przysięgam, zabiję Sophy!
      -  Tak, ale nie o to chodzi. Myślałam, że Sophy o wszystkim Ci powiedziała...
      Pokręcił głową i oparł łokcie na kolanach - Nic oprócz tego, że masz problem. Rozumiem, że czymkolwiek jest to, o czym chcesz mi powiedzieć jest trudne i nie musimy załatwiać tego od razu. Zadzwoń, gdy będziesz gotowa - wydawało mi się, że kończy rozmowę.
      Wstał, a ja spojrzałam na niego spanikowana - Nie! Poczekaj, proszę. Ja naprawdę nie mogę czekać. Jeśli nie zrobię tego dziś, być może już nigdy tego nie zrobię - spojrzałam na chłopaka błagalnym wzrokiem i zagryzłam wargę - Jutro wraca mój chłopak. On nigdy nie da mi możliwości na drugą taką szansę.
      Spełnił moją prośbę i ponownie usiadł na niską, zieloną ławkę.
      -  Mój problem polega na przemocy. Nie takiej w rodzinie - dodałam od razu, by nie odesłał mnie z kwitkiem do opieki społecznej, lub policji. Wyraz twarzy zmienił się na zaciekawiony, gdy upewniłam się, że wciąż mnie słucha.
      -  Jak ja miałbym pomóc Ci w tej kwestii?
      Wydawał się wiedzieć o czym mówię, ale chciał to usłyszeć.
      -  Sophy mówiła, że możesz mi pomóc - zagryzłam wargę - Ponieważ...
      Nie dał mi do kończyć. Westchnął głośno i spojrzał poważnie w moje oczy. Jego wzrok był taki nietypowy, inny i tajemniczy, przez co zaczęłam czuć się trochę nieswojo, kiedy sędzia zagwizdał i ogłosił koniec meczu. Obie drużyny ruszyły gdzieś pod trybuny jak mniemam, do szatni.
      -  Powiem w prost, Nicol. Powiem Ci to prosto z mostu, bo wydajesz się naprawdę zagubioną dziewczyną. Ale ja nie mogę Ci pomóc - odparł przepraszająco.
      Nagle jakby cały czar tajemniczości prysł, popłynął razem z jego słowami, a ja zaczęłam żałować, że w ogóle tu przyszłam. Skoro od razu wiedział - bo tak na pewno było - że nie będzie mógł/chciał/miał czasu, po co kazał mi tu przyjść i tracić przy okazji mój czas? Nigdy nie czułam się tak zawiedziona.
      -  Rozumiem - prychnęłam - Cóż, dziękuję, że postanowiłeś zmarnować tylko mój czas. Sophy też ode mnie  podziękuj - mój głos się załamał, kiedy wstałam i popatrzyłam na chłopaka z góry - Jeszcze jedno. Byłabym wdzięczna, gdybyś zachował to wszystko dla siebie, dobrze? Możesz zrobić dla mnie chociaż tyle?
      -  Nicol, stój - zatrzymał mnie stanowczo po tym, jak z premedytacją odwróciłam się i zamierzałam odejść, i nigdy więcej go nie zobaczyć.
      Stanęła, w miejscu i momentalnie zapiekły mnie oczy. Nie potrafiłam więc powstrzymać łez, które od razu zaczęły spływać po mojej twarzy, jedna pod drugiej. To nie były łzy żalu, lecz bezsilności i zawodu, jakiego mi sprawił. Czego ja się spodziewałam? Że zadzwonię do zupełnie obcego faceta, który jak za dotknięciem czarodziejskiej uczyni moje życie lepszym?
      -  Usiądź - rozkazał.
     Popatrzył na moją załzawioną twarz i mogłam dostrzec, jak poczuł się źle.
      -  No dalej, siadaj - zachęcił znów.
      Usiadłam, lecz nie spojrzałam na niego, by nie widział, jak uroniłam kolejną falę łez. Mimo to, wiedziałam, że patrzy na mój profil.
      -  Pomogę Ci - szepnął.
      Spojrzałam na niego gwałtownie i otworzyłam usta w zdumieniu. Pociągnęłam mocno nosem, plując siebie w twarz, że nie wzięłam chusteczek.
      Uśmiechnął się pocieszająco, po czym odgarnął niesforny kosmyk włosów wydostający się z za mojego kaptura.
      -  Mówiłeś przecież, że...
      -  Wiem, co mówiłem, ale zechciałaś nie dać mi dokończyć - zaśmiał się - No dalej, nie płacz już.
      -  Nic nie rozumiem, to znaczy, że mi pomożesz? - spytałam z nadzieją i niepewnością za razem.        Poczułam, jakbym zobaczyła jednak jakieś malutkie światełko w tunelu w którym nigdy nie spodziewałam się go ujrzeć. W którym nie mogłam go sobie nawet wyobrazić, bo po prostu nie potrafiłam już tego zrobić.
      Chłopak uśmiechnął się kiwając głową.
      Nie potrafiłam powstrzymać emocji, przez co sama byłam zszokowana. Zaśmiałam się głośno z ulgą i poprzez łzy jednocześnie.
      Daniel jednak nie był już tak samo uśmiechnięty, przez co i mój uśmiech trochę zrzedł.
      -  Jest jeszcze coś, prawda? - spytałam przejęta.
      Westchnął kiwając twierdząco głową, po czym wyją z kieszeni jakąś małą... karteczkę.
      Spojrzałam na nią automatycznie - C-Co to jest?
      -  Pomogę Ci, ale nie dosłownie ja.
      Teraz kompletnie nic nie rozumiałam.
      -  To wizytówka mojego przyjaciela. Ja nie mogę Cię trenować, mam zbyt napięty grafik i niedługo wyjeżdżam na jakiś czas do Londynu - odparł.
      Chwyciłam wizytówkę, nie będąc przekonaną, czy to jest to, czego chcę.
      -  Cóż, miałam nadzieję, że ty...
      -  Przepraszam.
      Spojrzałam na numer widniejący na wizytówce, po czym z powrotem spojrzałam na chłopaka mocno zadziwiona.
      Wydawał się to dostrzec.
      -  Coś nie tak?
      Pokręciłam szybko głową - Nie, wszystko dobrze - uśmiechnęłam się smutno - Dziękuję, tak myślę.
      Zaśmiał się z moich "podziękowań" po czym wstał z ławki, otrzepując spodnie od brudu, który zmieszał się z wilgocią od deszczu.
      -  Pozdrów ode mnie Sophy, gdy ją spotkasz. W ramach rekompensaty za pomoc, dobrze?
      -  Jasne - uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam i zamknęłam wizytówkę w dłoni.
      Odszedł, bez żadnego pożegnania. Powinnam teraz dzwonić pod numer, który mi dał, lecz musiałam wyjaśnić jeszcze jedną sprawę.
      Gdy Daniel zniknął z pola mojego widzenia i terenu boiska, wyciągnęłam telefon z kieszeni szarej bluzy.
      -  Sophy? - spytałam pośpiesznie.
      Odebrała połączenie już za drugim sygnałem, za co byłam jej wdzięczna.
      -  Boże... dziewczyno zdajesz sobie sprawę która jest godzina i jaki mam dzień tygodnia? - spytała sennie.
      Przewróciłam oczami na jej płytkość i westchnęłam gardłowo.
      -  Tak! Właśnie tak! Jest sobota i jest godzina jedenasta. Możesz mi powiedzieć, po co dzwonisz  i mnie budzisz?
      Kompletnie zignorowałam jej tanie wywody i nie skomentowałam ich, by nie zepsuć sobie zszarganych nerwów jeszcze bardziej.
      -  Sophy musimy się spotkać. Jak najszybciej - odparłam gorączkowo - teraz - ciągnęłam.
      -  Nicol...
      -  Czy możesz to dla mnie zrobić do cholery?! - wrzasnęłam zniecierpliwiona.
      Wstałam z cholernie nie wygodnej ławki i ruszyłam w stronę wyjścia, kopiąc pod butami kilka kamieni.
      -  Kiedy możesz u mnie być?
      -  Teraz. Zaraz. Już idę - rozłączyłam się.
      Instynktownie spojrzałam na wyświetlacz, i schowałam telefon do kieszeni, uprzednio go blokują.
      Możecie nazwać mnie teraz desperatką, lecz z chwilą, w której obie ręce miałam wolne, biegłam ile sił w nogach. Mój kaptur spadł z głowy, a włosy latały w tyle. Musiałam jak najszybciej spotkać się z Sophy.




*****

Witam wszystkich bardzo serdecznie z nowym rozdziałem. To dopiero drugi, ale chciałabym was przeprosić o brak pierwszej takiej oficjalnej, powitalnej notki, ale po prostu o niej... zapomniałam, wybaczcie :)
Kilka spraw organizacyjnych i mimo, że wiem, że nikt z reguły nie czyta tych notatek pod rozdziałami, ale chcę mieć to po prostu z wami jasne.
1. Rozdziały są bardzo długie. Pewnie to już zauważyliście. Mam je skracać? Aktualnie mam 7,5 rozdziałów i uwierzcie, każdy jest podobnej długości. I nie wiem, czy wam to odpowiada? Możecie zawsze czytać rozdział częściami, lub ja mogę go skracać, bo sama jestem przerażona, jak długie są. Chyba, że wytrzymacie tak do mniej więcej 7? Proszę piszcie w komentarzach, muszę wiedzieć, co o tym sądzicie :)
2. To już mniej istotna sprawa, ale może jednak na tyle ważna, by was zainteresowała, otóż zapraszam do informowanych :) Przyjmuję tylko aska ponieważ żadnego tweetera nie posiadam i nie zamierzam. GG też nie mam, więc po prostu zostawiajcie swoje aski w informowanych :)
3. Jeżeli nie będzie to dla was problem, na prawdę bardzo proszę o opinii o długości rozdziałów, bo uwierzcie, jestem w szoku, jak długie one są.

To byłoby na tyle, jeżeli przeczytałeś (już :D) rozdział, potwierdź, że jesteś i skomentuj, dzięki i do następnego :)

13 komentarzy:

  1. Rozdziały fakt są trochę za długie ale za to jakiej są treści to wszystko rekompensuje ;) Jak na razie opublikuj te wszystkie co napisałaś a następny po prostu napisz troszkę krótszy.
    Czekam na kolejny i nowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym trenerem będzie Justin na 100 % jestem pewna . Wspólczuję jej takieg
    o chłopaka . Czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, zapowiada się ciekawie. :3
    Rozdziały mogą być takie długie, najważniejsze jest to jak również się Tobie wygodnie pisze. :)
    Czekam na kolejny, weny życzę! ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. wlasnie najlepiej jak sa takie dlugie <3 to bd justin ja to wiem <3 dodaj szybko i nie skracaj rozdzialow !!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdziały są idealnej długości,wcale nie są jakoś za długie:) czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dlugosc rozdziałow mi pasuje ;) zawsze wolalam dluzsze ;) powoli zaczyna sie rozkrecac czekam na dalszy obrot akcji :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak można powiedzieć, że rozdziały są za długie, to tylko dobrze świadczy o autorce, która swoją "pracę " traktuje poważnie i chce nam czytelnikom dać od siebie jak najwięcej :) Naprawdę świetnie piszesz i rozdziały są idealne, pozdrawiam i pisz tak dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja mam inną uwagę, trochę techniczna, może to po prostu taki przypadek, ale mogłabyś sprawdzać błędy ortograficzne, bo trochę niekomfortowo się czyta słowo "lepsze" gdzie u Ciebie na początku rozdziału jest napisane przez "rz", to tylko taka moja uwaga, co do reszty dla mnie piszesz świetnie i rozdziały są w świetnej długości, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, zapomniałam dodać, że rozdział nie był sprawdzony?! Kochani wybaczcie, ale jak masz w głowie 1000 pomysłów, to nawet nie wiesz, co piszesz z nerwów, w wolnej chwili sprawdzę rozdział :)

      Usuń
  9. Już nie mogę się doczekać jej spotkania z Jusinem!(Bo to Justin będzie tym trenerem, nie?)Długość jest idealna!♥Świetnie piszesz i byłam tak podekscytowana nowym rozdziałem, że nawet nie zwracałam uwagi na błędy ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Taka długość rozdziałów jest dobra, wiem, że tym trenerem będzie Justin po prostu tak musi być! :'D

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow, z wielkim podekscytowaniem czytałam przede wszystkim końcówkę rozdziału. Wiedziałam, że to Justin będzie tym trenerem (bo będzie, mam rację?). Jestem strasznie ciekawa ich pierwszego spotkania. Justin będzie miły? Bezczelny? A może to typ chłopaka, który ma wszystko w dupie?
    Ja rozdziały ze względu na długość czytam "na raty" i mi to nie przeszkadza, dlatego sama zdecyduj jak wolisz :)
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie spodziewałam się takiego końca rozdziału.
    Zastanawialiście się kiedyś nad swoją przyszłością?
    Czy rozmyślaliście o tym, kim będziecie?
    Jak potoczą się wasze losy?
    Ja od dzieciństwa miałam wszystko zaplanowane.
    Miałam dorosnąć, skończyć liceum, iść na studia.
    Chciałam zostać lekarzem.
    To było moje największe marzenie, pomagać innym.
    Zawsze byłam miła, pomocna,
    dlatego tak bardzo nie mogę znieść myśli,
    że ja tej przyszłości nie będę mieć.
    Właściwie to nie będę mieć żadnej...

    Zapraszam Cię na moje nowe ff z Justinem.
    http://where-are-u-now-that-i-need-you.blogspot.com/2015/10/prolog.html?showComment=1445032153799#c938477436286371001

    OdpowiedzUsuń