wtorek, 22 września 2015

01

  Z niechęcią i zdenerwowaniem ułożyłam wszystkie książki na półce co do ostatniej, która została ułożona na honorowe miejsce na górze, na reszcie książek, bo zabrakło dla niej miejsca obok nich. Wyczerpana całodniowymi porządkami w całym domu z zamiarem odpoczynku wstałam z "klęczka" a kości kolanowe strzeliły gdy tylko moje stawy się wyprostowały. Syknęłam w bólu.
      -  Starość nie radość co? -  mój młodszy brat jak gdyby znikąd pojawił się w progu uchylonych drzwi.
      -  Zajmij się sobą smarkaczu - warknęłam kąśliwie i rzuciłam w niego jedną ze starych, różowych koszulek, która jako pierwsza napatoczyła mi się pod rękę z worka z rzeczami do wyrzucenia, które powinny leżeć w śmieciach od paru lat.
      Jacob z durnym uśmieszkiem jedynie przesunął biodro w bok, a bluzka poleciała hejże ho, nie wiadomo gdzie.
      -  Posprzątałeś już swoją cześć, że snujesz się tak po całym domu?
      -  Nie mam najmniejszego zamiaru. Wyglądam Ci na sprzątaczkę? - prychnął i wszedł w butach na świeżo pozamiataną i gotową do mycia podłogę.
      -  Ej no, możesz stąd wyjść?! - wyprostowałam się znad worka, do którego pakowałam stare za małe rzeczy walające się w całym pokoju. Zignorował mnie chamsko i rzucił na łóżko. Zaczęłam zbierać kolejne śmieci i papierki, które jako ostatnie zostały na podłodze.
      -  Podoba mi się ten pokój - stwierdził, rozglądając się i zachowując, jakby był u siebie, co było jego zamiarem od paru miesięcy.
      -  To, co Ci się podoba w ogóle mnie nie obchodzi. No już, wypad! - rzuciłam niebieskim workiem gdzieś na bok nie dbając, czy jego zawartość pozostanie na swoim miejscu i zaczęłam szarpać Jacoba - Złaź!
      Zaśmiał się durnie i chwycił rękoma zagłówek.
      -  No weź nie bądź taka! Zamień się, ten na parterze też jest fajny! - bronił się i przekonywał, ale ja w głowie miałam gotową tę samą co zwykle odpowiedź:
      -  Nie! - wyprostowałam się, zmęczona dodatkowym szarpaniem się z nim - Skoro jest taki fajny to w nim zostań - rzuciłam.
      -  Ale...
      -  Nie ma "ale". Skończyłam temat. Wyjdź, chcę dokończyć sprzątanie zanim mama wróci - odparłam już spokojniej i miałam nadzieję, że dotrze do niego raz na zawsze to, że nigdzie się stąd nie wybieram.
      Jacobowi zależy na tym pokoju z jednego, głównego powodu, którym jest nasz nowy sąsiad z naprzeciwka. Jego okno jest tuż na wprost mojego, a Ci dwaj idioci namawiają mnie abym oddała bratu swój pokój, by jak ostatni idioci, którymi oczywiście są, mogli. drzeć się do siebie z okna gdy będą grać w te swoje durne gry. Czy byłam złą siostrą z tego powodu? Mina Jacoba gdy wstał najwyraźniej wskazywała, że tak właśnie myślał. Odwrócił się w progu i ze "smutną złością" popatrzył na mnie - Jesteś kompletną sztywniarą wiesz? Nikomu nie umiesz się postawić i jedyne co robisz to latanie ze szmatą i mopem po całym domu, bo "mama Cię prosiła" - zrobił cudzysłów z palców w powietrzu i udawał mnie, zachowując się i wyglądając przy tym jak chory.
Aż się we mnie zagotowało - Wyjdź! - krzyknęłam zdecydowanie kończąc ten spór.
      -  Dobra! Ale nawet nie próbuj poprosić mnie o cokolwiek, bo powiem Ci dokładnie to, co ty mi! "Nie!" - wyrzucił ręce w powietrze i wyszedł z pokoju trzaskając głośno drzwiami, a ja zrobiłam jeden wściekły krok w przód, by odpyskować mu cokolwiek i nie pozostać milczącą i przegraną kłótni, ale zahaczyłam o coś, a to coś spadło. Schyliłam się i podniosłam jedną z ułożonych chwilę temu książek i zamknęłam ją, by chwilę później podnieść się i odstawić ją na miejsce.
      Wciąż zdenerwowana wzięłam worek ze śmieciami i zaczęłam wpakowywać do niego to, co wypadło i pomyślałam, jak cudownie było by zrobić to ze swoim bratem. Nie jestem okrutna, a to, że daję ponieść się czasem fantazji o niczym nie świadczy.
      Nagle podniosłam worek z zamiarem wystawienia go za drzwi, do póki nie westchnęłam zirytowana sama do siebie. Schyliłam się po kolejny śmieć, by oszczędzić sobie upadku na nim i omal wrzuciłam go do śmieci, aż nie nasunął się  jakiś kolorowy nadruk, który na nim widniał.
      Otworzyłam jakieś zdjęcie i chwila minęła, zanim zorientowałam się kto jest na nim dokładnie. Przestudiowałam je wzrokiem i nie chcąc pogrążać się we wspomnienia teraz, w samo południe, kiedy za dużo mam jeszcze do zrobienia, szybko wcisnęłam fotografię sprzed roku głęboko do kieszeni. Chwilę później drzwi ponownie zaskrzypiały, co oznaczało, że ktoś ponownie zamierza wdawać się ze mną w rozmowę.
      -  Jake, myślałam, że wyraziłam się jasno - westchnęłam zniechęcona kolejną kłótnią o mój pokój i obróciłam się.
      -  Tu nie Jake - uśmiechnęła się - chciałam tylko powiedzieć, że już jestem, i zapytać, czy nie potrzebujesz czegoś? Jadę zaraz do sklepu i koniecznie musisz pomóc mi wyciągnąć Jake'a. Cały dzień siedzi przed komputerem i gra w gry - odparła typowym, troskliwym i przewrażliwiony głosem każdej matki. Uśmiechnęłam się i wyniosłam worek ze śmieciami obok drzwi na korytarzu - Niczego nie chcę, oprócz prysznica - otrzepałam ręce.
      -  Posprzątałaś już? - rozejrzała się wokół opierając jednym ramieniem odzianym w białą, dopasowaną koszulę o framugę. Jej czoło zmarszczyło się delikatniej niż zwykle, gdy uniosła brwi, bo skóra na czole była mocno naciągnięta przez silnie związanego kucyka, w którego  miała uczesane identyczne w kolorze co moje włosy.
Odwróciła się znów i spojrzała na mnie pytająco, a ja skinęłam głową - Tak, tylko podłoga mi została.
      -  Dobrze. Do zobaczenia później, będę za godzinkę, góra dwie - wycofała się z mojego pokoju i stanęła przy schodach - Idę po Jacoba.
      -  Jasne, koniecznie go weź. Ostatnio w ogóle nigdzie nie wychodzi - przytaknęłam, a diabelska część mnie wiwatowała w zemście gdyż teraz Jake na pewno będzie musiał z nią jechać.
      -  Racja - zacisnęła usta w linkę - Jacob! - krzyknęła i zaczęła schodzić ostrożnie po schodach z ciemnego drewna i tupała przy tym niemiłosiernie swoimi zabójczymi, czerwonymi szpilkami.
Cóż, wstyd się przyznać, ale czasem zazdrościłam jej kobiecości, której mi niestety bardzo brakowało.
Włożyłam dłoń do kieszeni by wyciągnąć zdjęcie i rozwinęłam je. Mimowolnie uśmiechnęłam się i poczułam jak oczy boleśnie mnie zapiekły.
      Nie myśląc długo otworzyłam leżący obok worek i z premedytacją wrzuciłam do niego ten nic nie warty kawałek papieru.

***

      Z głośnym trzaskiem zamknęłam swoją czerwoną szafkę, z której wcześniej wyjęłam książki do fizyki, a teraz niosłam je między piersiami, a przedramieniem. Przepychałam się przez ogrom uczniów tworzących tłum nie do pokonania, aż w końcu, pod drzwiami jakieś kolasy poczułam rękę na ramieniu. Odruchowo odwróciłam się widząc rozpromienioną twarz Sophy. Uniosłam jedną rękę ku górze by się przywitać, bo to był jedyny sposób, bym nie musiała się drzeć, by usłyszała cokolwiek. Wiedząc o co mi chodzi, kiwnęła głowa w bok, a ja ruszyłam za nią. Chwilę później znalazłyśmy się w jedynym z bocznych i zdecydowanie mniej zatłoczonych korytarzy.
      -  Cały dzień cię szukałam, myślałam, że nie przyjdziesz.
      -  Miałam wczoraj trochę na głowie, zaspałam i tak w sumie przed chwilą przyszłam - odparłam i spojrzałam na dziewczynę idącą obok, by upewnić się, że wciąż tam jest.
Zaśmiała się z rozbawieniem - Myślałam, że nie doczekam dnia w którym Nicole Stone spóźni się do szkoły. Schodzisz na psy kujonko! Tylko patrzeć aż zaczniesz się alkoholizować po kątach, później w ogóle przestaniesz się uczyć, chodzić do szkoły,a później to już tylko istna patologia! - zarechotała głośno, próbując mówić to wszystko według niej zabawnym tonem. Przewróciłam oczami i czekałam, aż skończy się śmiać. Przystanęłyśmy pod ścianą, by nie zagradzać środka korytarza, z czym inni nie mają problemu.
      -  A tak na poważnie to co robiłaś, że jesteś o trzy lekcje później, co?
      -  Robiłam porządki ze starymi rzeczami. Wiesz ile tam tego jest? Będę musiała wywalić to wszystko później.
      -  To... prawie fajne.
      -  Pochwal się lepiej co ty robiłaś - prychnęłam, zmieniając w zażenowaniu temat.
Westchnęła rozmarzona, a w tym samym rozbrzmiał dzwonek, więc byłyśmy zmuszone gadać i iść przez połowę szkoły do odpowiedniej klasy.
      -  Byłam z Danielem w kinie, a później u niego. Pokazywał mi kolekcję komiksów z przed paru lat.
Zaśmiałam się głośno.
      -  Ej, to było całkiem fajne, jak na drugą randkę, wiesz? - oburzyła się.
      -  Jasne - pokręciłam głową - masz przynajmniej pewność, że nie chce zaciągnąć Cię do łóżka.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, gdy chwyciła poręcz schodów - Sugerujesz, że go nie kręcę?
      -  Miałam bardziej na myśli, że jest duże prawdopodobieństwo, że chce Cię poznać bliżej, niż tylko przez łóżko, ale tak, myślę że go nie kręcisz - zaśmiałam się, a Sophy prychnęła.
Po chwili znalazłyśmy się na pierwszym piętrze, a ja przeraziłam się, gdy uświadomiłam sobie, że jeszcze dwa. To tak, jak robisz coś i gadasz z kimś, a czas płynie wtedy szybciej o tyle, że nawet nie wiesz gdzie już jesteś. Dopóki sobie nie tego uświadomisz.
      -  Gadasz jak jakaś pieprzona pani psycholog - uśmiechnęła się złośliwie. Nie widziałam tego, bo jedyne co miałam przed oczami to jej tyłek opięty przez jasne jeansy, gdy zaczęłyśmy iść dalej po schodach. Ale byłam tego pewna.
      Gdy weszłyśmy na górę, Sophy kontynuowała paplanie jak najęta, mówiąc podnieconym głosem, jak to cudownie bawiło się wczoraj ze swoim nowym chłopakiem. Ba! Ona wpadła w amok i przestała zważać na cokolwiek innego i mówiła tylko o tym. Cieszyło mnie jej szczęście, cieszyła mnie jej uśmiechnięta twarz, ale słuchanie o tym, jak ktoś jest szczęśliwy kiedy ja nie mogę, bywało nie do zniesienia.
      Było już parę minut po dzwonku a ludzi na korytarzach ubywało z każdą sekundą, z którą Sophy mówiła i mówiła. Pomyślałam, że to może być dobra okazja, żeby wyrwać się od wyjątkowo... tłocznego towarzystwa mojej przyjaciółki.
      -  Naprawdę, nie myślałam, że facet, jakikolwiek facet może być taki zabawny, kochany i... taki, po prostu cudowny! Tym bardziej, że znamy się tak krótko, a jego stać na coś takiego. Jak to się nazywa? Mieć szczęście?
      -  Rozumiem, cieszysz się, ale chyba jednak powinnyśmy już iść na lekcje wiesz? Przepraszam - upomniałam ze zmęczeniem w czasie gdy skrzyżowałam na piersi ręce. Dziewczyna rozejrzała się po prawie pustym korytarzu w lewo i prawo, a jej włosy dwa razy dookoła leciały w powietrzu
      - Oh, tak, rzeczywiście - zauważyła, po czym uśmiechnęła się do mnie nieśmiało uświadamiając sobie ile czasu straciłyśmy.
      Nie chciałam odbierać jej szczęścia. Chciałam tylko nie odbierać sobie swojego, którego i tak nie posiadałam od dawna. Można powiedzieć, że nie chciałam tworzyć go na minus. Odwzajemniłam uśmiech i niezręcznie objęłam dłonią przed ramię, pomiędzy którym miałam książki.

Szarpnął moim nadgarstkiem, a gdy przycisnął moje plecy do ściany, jego uścisk stawał się mocniejszy z każdą chwilą, w której modliłam się o jakąkolwiek możliwą próbę ucieczki. Dyszałam i zamknęłam oczy z nadzieją, jakby to miało się zaraz skończyć. Czułam jego oddech na szyi, skażony smrodem jakiegoś zielska.

 Ocknęłam się i spojrzałam na zdziwioną Sophy, której twarz zdecydowanie była za blisko, więc odsunęłam się krok w tył i zauważając, że nadgarstek wciąż jest fioletowy, ściągnęłam rękaw w dół. Gdy podniosłam spojrzenie, Sophy patrzyła na miejsce, które właśnie zakryłam, nie przestając ich marszczyć. Chwilę potem znów spojrzała w moje oczy, i zaczęła udawać sztucznym uśmiechem, jakby wcale nie zauważyła tego, że zachowywałam się dziwnie. Nie zamierzałam niczego zmieniać w jej myślach, co do tego, że chcę by tak właśnie pozostało.
      -  Do zobaczenia później, tak?
Skinęła głową - Jasne - blady uśmiech ozdobił jej usta i odwróciła się ruszając w stronę swojej klasy. Ostatni raz zwróciła głowę ku mnie, by kiwnąć, co odwzajemniłam i gdy tylko oddaliła się, poszłam w swoją stronę poprawiając książki w ręku.

      Po lekcjach wraz ze wszystkimi uczniami wyszłam ze szkoły. W tłumie na parkingu między ludźmi wsiadającymi do aut, wzrokiem nigdzie nie odnajdywałam Sophy. Wydawało mi się, że to wcale nie jest źle. Nie musiałabym przynajmniej słuchać dalszej jej gadaniny. Ruszyłam ze spuszczoną głową i założyłam kaptur żółtej bluzy na głowę. Było szaro, dość ciemno jak na godzinę trzecią i zbierało się na deszcz. Jedną dłoń schowałam do kieszeni, drugą chwyciłam pas torby, by podtrzymać ją na ramieniu, by nie spadła, gdy przyśpieszę tempo. Miałam dziś trochę pracy w ogrodzie, a w deszczu nie byłaby to łatwa robota.
      -  Mam cię - pisnęłam przeraźliwie, gdy moje plecy uderzyły o drzewo. Chłopięcy śmiech rozbrzmiał gdzieś obok mojej głowy, więc instynktownie otworzyłam oczy i spojrzałam ku jego źródła. Nie wiedziałam, czy był to powód do radości, że moim "napastnikiem" okazał się mój chłopak. Westchnęłam zirytowana i bez słowa ruszyłam przed siebie zostawiając w tyle Luke'a. Nie spodobało mi się to, że wciąż nie zauważył, że odeszłam. Z każdym moim krokiem, który zwalniał w przeciwieństwie do tego co naprawdę powinien robić, śmiech cichł. Zacisnęłam oczy, zastanawiając się, czy to było bardziej denerwujące, czy smutne.
      -  Hej! - usłyszałam za sobą lecz nie zwolniłam. Wręcz przeciwnie.
 Jeżeli miałbym być szczera, wolałabym, żeby mimo wszystko stał tam dalej i się śmiał. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby zapomniał o mnie raz na zawsze i żeby pozwolił mi zapomnieć o sobie. Szłam dalej.
      -  Mówię do ciebie, słyszysz? - gwałtownie odwrócił mnie do siebie. Był  zły, kiedy spojrzałam w jego oczy, i aby uniknąć niewygodnej rozmowy, na którą nie miałam ochoty, uparcie szłam dalej. Długo nie słyszałam za sobą jego kroków. Wcale nie świadczyło to o niczym dobrze, a jedynie o tym, że jest zły. A to nie było dobrze. Rozzłościłam go, nawet nie odzywając się słowem.
      -  Nie wiem, i nie zamierzam zastanawiać się o co Ci kurwa chodzi, ale jak mówię do Ciebie, to wypadałoby, żebyś słuchała, nie?!
      -  Więc mów - ustąpiłam bo po prostu chciałam już to mieć za sobą.
      -  Nie mam nic do powiedzenia. Jedynie przyszedłem odebrać Cię ze szkoły, a tobie o coś chodzi - stwierdził.
Czy on w tym momencie sobie żartował?
      -  Nie jestem dzieckiem, wiesz? Potrafię samodzielnie chodzić.
Bez zastanowienia szłam dalej. Nie mógł mi nic zrobić. Byliśmy między ludźmi a jego cechą dominującą była siła w samotności. To strasznie sarkastyczne, jeżeli można byłoby tak powiedzieć.
      Jakakolwiek inna dziewczyna skakałby ze szczęścia na moim miejscu. W końcu przyszedł po mnie chłopak. Ja natomiast nie miałam żadnego powodu do radości, bo jego przyjście tutaj oznaczało jedynie to, że ma mi coś do powiedzenia. Postanowiłam więc ułatwić mu to i sprawić bym jak najszybciej mogła znaleźć się w domu. Odwróciłam się by spojrzeć na stojącego w miejscu i patrzącego na mnie z mordem w oczach Luke'a. Wyglądał, jakby miał wybuchnąć i nie byłam pewna, że nie zrobi tego zaraz. By uniknąć jakichkolwiek dziwnych scen na ulicy, postanowiłam po prostu ze spuszczoną głową się wrócić.
      -  Wiedziałem, że jesteś mądra - pogłaskał mój opuszczony w dół policzek, gdy stanęłam przed nim. Uniosłam głowę, by móc spojrzeć w jego śmiejące się oczy.
      -  Luke - westchnęłam - mógłbyś w końcu powiedzieć to, po co przyszedłeś?
      -  Czy nie mogę po prostu spędzić czasu ze swoją dziewczyną? - zjechał palcami na moją brodę, a po chwili parsknął śmiechem. Dołeczki w jego policzkach zrobiły się bardziej widoczne przez cień rzucony przez kaptur na jego głowie - A do tego bystra - dodał to do wcześniejszej wypowiedzi, wymijając pierwszą część tej i uśmiechnął się zawadiacko chowając obie ręce do kieszeni.
      -  Dobrze zrozumiałam? - spytałam zbyt podnieconym głosem, przez co dałam temu skurwielowi kolejny powód do uśmiechu. Zacisnęłam usta w linkę i kiwnęłam głową, gdy zrozumiałam, co ten uśmiech oznacza. Właśnie zrobił sobie ze mnie jaja. - Oh, czyli jednak źle zrozumiałam. Wcale nie przyszedłeś po mnie, żebyśmy gdzieś wyszli, nie?
Zarechotał - Od kiedy jesteś taka... nie wiem jak to określić.
      -  No jaka? Normalna?
Znów śmiech, który z każdą chwilą działał mi na nerwy co raz bardziej.
      -  Wybacz, mam swoje sprawy. Nie mam czasu, może innym razem złotko - spoważniał.
      -  Tak myślałam. Jesteś tu tylko po to, by mnie sprawdzić - złożyłam ręce na piersi i pokręciłam głową ze smutkiem.
      -  Pruderyjna. Miałem na myśli pruderyjna.
      -  Ty pieprzony skurwielu - wysyczałam, ale momentalnie tego pożałowałam.
Mój bolący nadgarstek został ponownie złapany, a ja przyciśnięta do jego torsu. Dyszał wściekle przez nos, a jego dziurki rozszerzały się z każdym oddechem - Uważaj na słowa - ostrzegł. Gwałtownie puścił moją rękę i odepchnął tak, że cofnęłam się o kilka kroków.
   Spojrzałam na Luke'a i zaczęłam masować rękę dookoła, ciągnąc nosem. Zauważyłam, że przyciągnęliśmy kilka spojrzeń, więc starałam się być jak najbardziej naturalna i udawać, że nic się nie stało, że to był jakichś wypadek. Luke jednak, wcale nie miał zamiaru mi tego ułatwić.
      Zaczęło lać. Powinnam martwic się teraz o chwasty w ogrodzie, które powinnam wyrwać. Nie o to, czy za chwilę zostanę uderzona po raz tysięczny.
      -  Chociaż się do tego przyznaj.
      -  Do czego?
      -  Że jesteś skurwielem - nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy nie powinnam była tego mówić, jeśli miałam ochotę wyjść z tego cało. Dodatkowy bonus: ludzi ubywało tak szybko, z jaką prędkością byłam cała przemoczona. Luke nie oszczędził mi tego, nie podarował. Rozwścieczyłam go zwykłą prawdą i zostałam za to ukarana. Nie czekałam długo, aż usłyszałam plask uderzenia. Mój policzek zaczął piec, a jego twarz znalazła się zbyt blisko mojej. Chwyciłam bolące miejsce i ze skruchą spojrzałam na buty.
      -  Dla twojej pieprzonej wiadomości, mam ciekawsze rzeczy od sprawdzania ciebie. Przyszedłem Ci powiedzieć, że nie będzie mnie trzy dni. Radziłbym Ci się pilnować przez ten czas - splunął w czasie gdy jedyne, co z tego zrozumiałam, to to, że wyjeżdża. Na całe trzy dni. Byłam jednak zbyt w wielkim szoku przez uderzenie i wizję bycia przez trzy dni wolną, by uświadomić sobie od razu, że to dzieję się na prawdę. Luke nie powiedział nic więcej i jak gdyby nigdy nic odszedł do swojego samochodu, który okazał się stać gdzieś z boku. Wsiadł, odpalił i odjechał, pozostawiając mnie samą w deszczu, z dłonią na policzku i myślami. Dopiero teraz odważyłam się spojrzeć w górę, a po chwili ściągnąć dłoń z twarzy. Uniosłam ją ku górze, pozwalając szumiącej deszczówce spływać po niej.

      Do domu weszłam nagle i znienacka. Trzasnęłam za sobą głośno drzwiami, i nie informując nikogo łaskawie, że wróciłam, pobiegłam schodami na górę. Nikt na szczęście nie wydawał się jakkolwiek zainteresowany moją obecnością. W domu panowała zupełna cisza, ale na pewno nie był pusty. Drzwi nie były zakluczone. Rzuciłam torbę gdzieś na bok, tak samo jak przemoczone trampki, które zdjęłam w progu swojego pokoju. Ciągnąc nosem i wycierając mokre od łez i deszczu policzki, wskoczyłam na łóżko. Nie ważne, że byłam zupełnie mokra. Ważne, że mogłam się wreszcie uwolnić.
      Położyłam się na boku, tak, że moja twarz była zwrócona do okna, a piekący policzek nie dotykał poduszki. Zaszlochałam żałośnie i zacisnęłam mocno oczy, dotykając bolącej części twarzy. Nie zauważyłam, jak drzwi się otwierają, dopóki nie usłyszałam skrzypienia, które zignorowałam.
      -  Nicol? - spytał miękko, zauważając, że nie wszystko jest "ok".
      -  Ile razy mam Ci jeszcze kurwa powiedzieć, że nie?! Nie zamieniam się, jeszcze nie dotarło?! - podniosłam się gwałtownie, nie martwiąc, że widzi moje łzy i zapewne zastanawia się, czemu płaczę. Był w szoku i przełkną głośno ślinę.
      -  Chciałem tylko powiedzieć, że mama wróci później. Kazała Ci to przekazać, gdy ty, wrócisz - mruknął cicho ze skruchą sprawiając, że zrobiło mi się go szkoda. Nie powiedział nic więcej i przestraszony zamknął drzwi, po tym, jak wyszedł. Stałam chwilę nie ruszając się z miejsca, z rozchylonymi ustami i wyrzutami sumienia. Nawet nie spostrzegłam, jak jedna, samotna łza łączy się z resztą, zaschniętą już falą łez.

***
      Następnego dnia w szkole chodziłam jeszcze bardziej struta i zamyślona niż zwykle. Nie byłam skupiona na słowach nauczycieli, przez co mam kilka lekcji do tyłu, które będę musiała nadrobić. Zupełnie tak, jak dzisiejszą, nieprzespaną noc, która w sumie była głównym tego powodem, dla którego ten dzień od samego początku wydawał się być do dupy. Powinno być na odwrót. Powinnam teraz być szczęśliwa, że... jestem wolna. Poczuć się jak każdy z mijających mnie teraz uczniów na korytarzu, bo teoretycznie miałam takie prawo.
   Tak jednak nie było, a było zupełnie na odwrót. Nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po Luke'u, gdy wróci. Nie odezwał się do mnie, od wczoraj, odkąd ostatni raz rozmawialiśmy. Nie miałam nawet pojęcia gdzie jest. Jego numer w moim telefonie był na ostatniej pozycji wybieranych numerów i numerów z połączeniami przychodzącymi. Nie byłam nawet pewna, czy jest wciąż aktualny.
      Szłam przez korytarz, pełen jak zwykle, o ósmej. Nikt nie zdawał się mnie zauważać, nikt nawet na mnie nie spojrzał. Tylko ja idąc środkiem, rozglądałam się na boki. Trzymałam między poobijanymi rękoma a dekoltem książki. Być może jeden z siniaków tam, zdawał się być widoczny do połowy przez bluzkę z dekoltem w serek. Ale nie oszukujmy się, tylko cham mógłby go zauważyć w takim miejscu.
       Uniosłam głowę, zobaczyć patrzącą w moim kierunku Sophy. Zamknęła swoją szafkę i dostrzegając, że ją zauważyłam, uśmiechnęła się machając w moim kierunku.
Niegrzecznym byłoby udawać, że jej nie widzę, więc mimo wszystko przyśpieszyłam krok i szybko znalazłam się obok dziewczyny. Znikomy i nie szczery uśmiech ozdobił moją twarz, by dać czarnowłosej złudne wrażenie, że jest u mnie zupełnie tak samo (do dupy) jak wczoraj. Pochyliła się w przód, by powitać mnie buziakiem w policzek, więc zrobiła to samo. Gdy odsunęłyśmy się od siebie, zmarszczyła brwi i wytarła usta w obrzydzeniu. Zupełnie, jakbym śmierdziała, lub była brudna.
      -  O co chodzi? - spytałam, a Sophy spojrzała na mnie podejrzliwie.
      -  Zużyłaś całą tubkę fluidu? - pokazał brudny wierzch dłoni, którym wytarła usta - Masz coś z twarzą? - dotknęła kciukiem akurat tego policzka. Syknęłam, bo już najmniejszy kontakt z czymkolwiek dawał mi porządną dawkę pulsującego bólu. Sophy otworzyła oczy i usta w zdumieniu. Westchnęłam, wiedząc, co czeka mnie teraz, a mimo to postanowiłam spróbować udawać, że nic się nie stało. Szłam w stronę toalety, na wszelki wypadek, gdyby jednak zachciało jej się dręczyć mnie pytaniami.
      -  Nicol, możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - Zamknęła za nami drzwi. Wydawała się być wściekła.
      -  Nie wiem, o czym mówisz - przyznałam nieszczerze i oparłam plecy po przeciwnej ścianie wyłożonej zimnymi kafelkami.
      -  Kto Ci to zrobił? Naraziłaś się komuś? Szkolnej dziwce? Kapitanowi drużyny piłkarskiej? Cheearleaderką? - wyrzuciła ręce w powietrze a ja w tym czasie westchnęłam i wciąż milczałam, nie podnosząc głowy. To moja przyjaciółka, powinnam się jej wygadać, wypłakać na ramieniu i wyżalić, jak to ciężko mi w życiu. Powinnam jeszcze dodać, że to tylko i wyłącznie z własnego wyboru. Nic z tych rzeczy, wolałabym raczej ustąpić Jake'owi, jeśli chodzi o mój pokój.
      -  Wszystko jest dobrze, tylko...
      -  Tylko poślizgnęłaś się na mydle... - pokręciła głowa, jakby była mną zawiedziona. Przepraszam bardzo, ale czy sama tego chciałam? Po części tak, ale to nie uprawniało jej do traktowania mnie jakbym była jej niezdyscyplinowaną córką.
      -  Wcale nie poślizgnęłam się na mydle. Uderzyłam się, jak sprzątałam ogród i... Oh kurwa, czemu ja Ci się tłumaczę?!
      -  Bardzo dobrze robisz, wiesz? - podeszła bliżej, stając obok, a jej twarz nabrała łagodniejszego wyrazu.
   Pozostałam nie ugięta i kiedy położyła rękę na moim ramieniu, jakby wszystko już wiedziała, zignorowałam ją, patrząc nieprzytomnie przed siebie.
      -  Musiałabym być głupia, żeby nie wiedzieć, że to on - stwierdziła, a ja spojrzałam zmieszana jej oczy. Uchyliłam usta, by powiedzieć cokolwiek, jednak żadne słowa pozwalające na sformułowanie stosownej odpowiedzi nie chciały przejść przez moje wysuszone gardło. W zasadzie żadne słowa nie chciały tego zrobić. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, oprócz tego, że ma zupełną rację. Tylko po co skoro ona wie o tym doskonale? Nie myśląc chwili dłużej, szybkim krokiem opuściłam łazienkę pozostawiając swoją przyjaciółkę w tej samej pozycji. Zamknęłam za sobą drzwi, mając nadzieję, że tym razem doskonale zrozumie, że wolałabym zostać sama. Złudne nadzieje. Kawałek dalej słyszę szybkie kroki za sobą nie musząc zastanawiać się, kim jest osoba mająca na celu nękanie mnie do końca dnia.
      Zatrzymuję się z premedytacją na środku korytarza i odwracam.
      -  Mogę Ci pomóc - stwierdziła, gdy wciąż szła w moim kierunku.
Zaśmiałam się zupełnie bez humoru - Jak? Pójdziesz się z nim bić? Oddasz mu za mnie? Nie jesteśmy w przedszkolu, a on nie ciągnie mnie za włosy, by okazać mi, że jako sześciolatek mnie lubi. Robi to, kiedy się naćpa, wiesz?
      W momencie w którym stanęła na przeciwko mnie i spojrzała z żalem na mój lekko błyskający fioletowym sińcem policzek, ja ruszyłam przed siebie. Tym razem na dobre. Miałam pewność, ze nie ma jej za mną, więc korzystając z okazji, jak najszybciej udałam się do wyjścia ze szkoły.

      Gdy dotarłam na ganek swojego domu szarpnęłam mocno za klamkę i powtórzyłam czynność tę kilkukrotnie, gdy drzwi okazały się być zamknięte. Nikogo nie było, a może to i lepiej? W złości i amoku uniosłam kolano a na nim położyłam swoją brązową, skórzaną torbę. Rozpięłam złoty zamek błyskawiczny i zaczęłam szperać, przewracając wszystko co w niej jest do góry nogami, w poszukiwaniu kluczy. Oczy zaszły mi łzami we wściekłości, gdy nie mogłam ich znaleźć. W furii rzucam całą torbą tak, że drobniejsza zawartość rozpryskuje się po drewnianej werandzie, a książki wysuwają delikatnie na wierzch. Siadam na ciemnych, wilgotnych wciąż schodach i chowając twarz w dłonie, wybucham głośnym płaczem. Znów nie dbam o to, czy ktokolwiek może mnie zobaczyć, przypadkowi przechodnie, czy sąsiedzi, którzy mogą powiedzieć mojej matce, że jej córka zachowywała się jak ostatnia wariatka przed swoim domem. Czasem tak miewam. Potrafię być tak zła, że po prostu... zaczynam płakać. W najgorszym przypadku zdarza mi się to, gdy ktoś w tłumie mnie zdenerwuje, a ja nie mogę przecież rozpłakać się jak dziecko. Lub kiedy jestem wściekła na Luke'a.
      -  Nicol?! - słyszę zdenerwowany i zatroskany głos matki, więc podnoszę załzawione spojrzenie i automatycznie wstaję, wycierając twarz.
   Mama z zatroskaną miną biegnie o mal nie łamiąc nóg w szpilkach i zakupami w rękach.
      -  Wszystko jest dobrze - pociągnęłam nosem i oddychałam głęboko, by się uspokoić.
Rozglądała się po ganku pełnym moich rzeczy i była w oczywistym szoku. Chwilę później patrzyła na mnie, stawiając siatki z zakupami obok swoich kostek.
      -  Nicol, ktoś Cię napadł? Boże dziecko, co Ci się stało?! - Chwyciła moją brodę i patrzyła na widocznie siny policzek. Kilka warstw fluidu popłynęło w zapomnienie wraz z łzami, a teraz tylko zostało mi znaleźć jakieś godziwe wytłumaczenie.

      -  Nie wiem, jak mam Ci tłumaczyć, że nic mi się nie stało. Nikt mnie nie napadł - powtórzyłam po raz kolejny i przewróciłam oczami znudzona przesłuchaniem matki. Trwało już odkąd tylko weszłyśmy do domu, a mi kończył się czas i siły na udawanie. Opierałam się o blat z założonymi na piersi rękoma, a Jennifer siedziała na krześle na przeciw mnie. Jej mina mówiła mi wszystko: nie wierzyła, lub nie chciała mi uwierzyć.
      -  Skąd więc siny policzek?
Westchnęłam z przymkniętymi powiekami, aby wyglądać na bardziej wiarygodną i nie mającą na celu zmieniania swojego wytłumaczenia - Już Ci mówiłam. Gdy sprzątałam w ogrodzie przewróciłam się. Mówiłam Ci wcześniej, że powinnyśmy powyrywać te chwasty, by ktoś sobie zęby połamie - stwierdziłam obojętnie, w czasie gdy do wolnej szklanki nalałam sobie soku.
      -  Dlaczego więc płakałaś? Dlaczego twoje rzeczy były porozrzucane? W życiu, jakie ja znam takie coś nie jest normalne - stwierdziła rzeczowo.
   Cóż, mogę tylko pomarzyć, że da mi spokój. Upiłam łyka i ponownie się odwróciłam.
Wzruszyłam wymijająco ramieniem.
  -  Ponad to, nie mydl mi oczu Nicol. Nie sprzątałaś wczoraj ogrodu - teraz nie wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć. Na moje szczęście drzwi wejściowe się otworzyły. Mama spuściła ze mnie wzrok i spojrzała na wchodzącego do kuchni Jake'a.
      -  Hej mamo - rzucił krótko, po czym odruchowo spojrzał na mnie.
   Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, czy choćby witać. Odwróciłam się, odstawiając do połowy pustą szklankę i chcąc zostać niezauważoną ruszyłam ku schodom.
      -  Jadłeś w szkole, Jake? Nicol, a ty dokąd? Nie skończyłyśmy jeszcze.
Stanęłam w miejscu i odwróciłam się tylko dlatego, że jej głos był zbyt surowy. Wróciłam się i opadłam na jedno z czterech miejsc przy małym okrągłym stole po środku małej kuchni.
      -  Oh, właśnie. Nicol, czemu twoje rzeczy są porozrzucane? Na całym wejściu pełno twoich klamotów - spytał, patrząc na mnie dziwnie.
Jake wraz z matką stali nade mną , jak jacyś strażnicy. Nie tylko on wyczekiwał odpowiedzi, przez co miałam wrażenie, że dzień przesłuchań nie ma zamiaru końca.
      -  Nie twoja sprawa. Nie twoje rzeczy? Nie interesuj się - rzuciłam chamsko wybierając Jake'a na swoją ofiarę do wyładowania złości i skrzyżowałam ręce na piersi.
      -  Nicol! - upomniała mnie mama. Milczałam patrząc w jakiś martwy na punkt na podłodze, bez cienia skruchy. Westchnęła widząc, że nic nie wskóra - Idź weź te rzeczy z przed domu, zanim ktoś Ci je ukradnie. Nie mam pieniędzy na nowe książki.
   Jak najszybciej odeszłam od stołu i wyszłam przed dom, zaczynając zbieranie od podniesienia torby, i poprawienia w niej książek. Chwyciłam jeszcze niedaleko lezące klucze, których tak szukałam, jakiś brelok i puder, mający pomagać mi dziś na maskowaniu się. Cóż, szkoda, że nie wypełnił swojej roli dobrze. Szkoda, że nie jest wróżką.
   Weszłam z powrotem do domu, gdzie mama z Jake'em o czymś dyskutowali. To chyba była dobra chwila, bym w końcu mogła iść do siebie.
      -  Poczekaj.
      -  Co jeszcze?! - odwróciłam się w złości, z torbą na ramieniu.
      -  Nie podnoś głosu.
Przewróciłam oczami, czym jeszcze bardziej ją rozzłościłam. By nie dać się moim szczeniackim zagrywką, odetchnęła głęboko - Chciałam wam coś powiedzieć - jej twarz rozpromieniała.
      Wiedząc, że nie ma zamiaru poruszać teraz mojego tematu, postanowiłam posłuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Usiadłam z powrotem na krześle, a torbę rzuciłam pod nogę od stołu.
      -  Dostałam szansę na awans - wypaliła znienacka. Uśmiechnęła się tak, jakby skrywała w środku wielką radość, ale napięta sytuacja między nami nie pozwalała jej cieszyć się tym tak, jakby bardzo tego chciała. W pewien sposób poczułam się temu winna.
      -  To świetnie - Jake wyłonił głowę z za wyświetlacza swojego I Phone'a.
Mama spojrzała na mnie unosząc brew, czekając aż powiem, co o tym myślę. Skinęłam głową - Fajnie.
   Mina mamy zrzedła, a ja zastanawiałam się, czy jestem tego powodem.
      -  Tylko tyle? Fajnie? - zdziwiła się.
Wzruszyłam ramionami - A co? Mam skakać ze szczęścia, że nie będzie Cię w domu jeszcze dłużej?
   Nawet Jake otworzył usta w zdziwieniu. Spojrzałam niepewnie na mamę, momentalnie żałując swoich słów, ale było już a późno, by je cofnąć. Nawet, jeśli były prawdą.
   Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji i w tym momencie wiedziałam, że przegięłam. Z poczuciem winy zaczęłam bawić się swoimi palcami pod stołem i gryźć wargę, czekając, aż ktoś przerwie cholernie niezręczną ciszę.
      -  Pójdę do siebie - nie czekając nawet na żadną odpowiedź, Jake szybko wskoczył na schody, a po chwili zniknął na górze.
      -  Też już pójdę - wstałam i podniosłam torbę.
      -  Nicol - spojrzałam na mamę, która patrzyła na mnie z wyraźnym żalem w oczach - Nie wiem, co się dzieje ostatnio w twoim życiu, ale strasznie to na Ciebie wpłynęło. Gdybyś tylko kiedyś chciała się wygadać, porozmawiać... możesz do mnie przyjść - zapewniła ciepło i opanowanie, pozostawiając mnie w szoku.
      -  Wszystko... jest dobrze - te słowa wyszły ze mnie automatycznie.
Pokręciła głową - Od przynajmniej roku zachowujesz się dziwnie.
Ponieważ dokładnie od roku mój chłopak traktuje mnie jak zwykłą szmatę, a ja nawet nie wiem, czemu tak jest? A ty nawet się nie domyślasz? Ba! Ty nawet nie wiesz, że mam chłopaka.
      -  Wiem, ciężki okres dorastania, rozumiem, bo też przez to przechodziłam, ale...
      -  Rozumiem - przerwałam jej, bo ta rozmowa zaczynała wybiegać na coraz bardziej niezręczny tor - Ale wszystko jest ok - zapewniłam.
   Kiwnęła głową, po czym uśmiechnęła się blado. To był czas, który zdecydowanie pozwalał mi wreszcie, abym szła do siebie. Tak zrobiłam. Gdy weszłam do siebie zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku, zaczynając myśleć. Bardzo długo i nie przerwanie i byłam pewna, że mama robi dokładnie to samo. Tyle, że moje myśli były daleko od tych rodzinnych problemów. Miałam swoje własne.

   Późnym wieczorem siedziałam nad podręcznikami i powtarzałam sobie kilka lekcji. W końcu przez ostatnie dwa dni nie zrobiłam nic pożytecznego, jedynie opuściłam szkołę.
   Mniej więcej tak mijał mi pierwszy dzień, bez Luke'a.
   Na dole rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Wstałam ze swojego wygodnego łóżka, wcześniej odkładając książkę na bok i zbiegłam schodami na dół. Tak, jak myślałam. Nikt nie zainteresował się naszym późnym gościem. Mama jest pewnie zajęta swoimi papierami, a Jake grami. Któż by inny jak nie ja mógł otworzyć?
   W drzwiach ukazał mi się ktoś, kogo zdecydowanie się nie spodziewałam.
      -  Hej, wpuścisz mnie? - Sophy zabłagała spojrzeniem, krzyczącym że jest jej zimno.
   Zadziwiona i niepewna stanęłam z boku i ruchem ręki zaprosiłam trzęsącą się w letniej bluzie przyjaciółkę do środka - Wejdź.
   Sophy ściągnęła buty i po chwili byłyśmy w kuchni - Co robisz tu o tej godzinie? Napijesz się czegoś? - zaproponowałam, nie czekając na odpowiedź. Sophy usiadła na jednym z krzeseł i skinęła głową  na "tak", więc wyjęłam z górnej szafki dwie szklanki.
      -  Przyszłam do ciebie w pewnej sprawie.
Wlałam do czajnika wody - Jakiej? - postawiłam go na ogniu i opierając się o blat, spojrzałam podejrzliwie na czarnowłosą. Sophy westchnęła, rozglądając się na boki. W czasie. w którym postanowiłam dać jej pozbierać myśli, wrzuciłam do szklanek torebki z herbatą i dosypałam cukru.
      -  Więc?
      -  Pamiętasz naszą rozmowę rano? - zaczęła ostrożnie, obserwując każdy mój ruch, jakby bojąc się mojej reakcji. I słusznie.
      -  Wiedziałam - warknęłam.
      -  Daj mi dokończyć.
Spojrzałam na nią porozumiewawczo, by ją uciszyć i odwróciłam się do kuchenki.
      -  Ja naprawdę mogę Ci pomóc.
Odwróciłam się z premedytacją, a ta, jakby czytając w moich myślach odparła:
      -  To znaczy, nie dosłownie ja - poprawiła się i włosy za uchem.
   W ten czas drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a chwilę potem dwa, przeplatane między sobą, irytujące śmiechy dwóch nastolatków zbliżały się niebezpiecznie w naszym kierunku. Warknęłam pod nosem, a Sophy zaśmiała się krótko.
      -  Jacob! - krzyknęłam.
      -  Co?
      -  Mama pozwoliła Ci wrócić tak późno? - skrzyżowałam ręce na piersi i wrednie uniosłam brew.
Jake i jego od niedawna najlepszy przyjaciel wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
      -  Jest po dwunastej, a ty sprowadzasz kolegów? - spytałam z niedowierzaniem, a on prychnął lekceważąco.
      -  A Sophy to może u ciebie siedzieć tak? - oburzył się i wskazał dłonią na dziewczynę.
      -  My nie mamy trzynastu lat - upomniałam go, moim najlepszym argumentem, działającym zawsze.
      -  Dobra, spadaj - przewrócił w złości oczami i wraz z Mattem zniknęli za progiem kuchni.
   Cóż, działającym zawsze, aż do teraz.
      -  Mały, nie odpowiedzialny smarkacz - stwierdziłam krótko.
      -  Oh, daj mu spokój - uśmiechnęła się. Złożyłam usta w dzióbek i zdjęłam gwiżdżący już czajnik. Zalałam wodą obie szklanki, po czym odstawiłam czajnik i podałam Sophy jedną z nich.
      -  Dziękuję - wymamrotała, gdy usiadłam na przeciwko niej.
   Sophy popijała gorącą herbatę i trzymała kubek w dłoniach, by je ogrzać. Z za kubka obserwowałam ją i tylko czekałam, aż zacznie mówić. Ku mojemu zaskoczeniu, Sophy jednak odstawiła szklankę na stół i schyliła się po swoją torbę. Zaczęła czegoś szukać, aż w końcu wyciągnęła jakąś karteczkę i zasunęła zamek. Obserwowałam ją cały ten czas.
   Wyciągnęła dłoń z ową kartką w moją stronę. Spojrzałam zadziwiona w jej oczy, po czym odstawiłam swój kubek.
      -  Co to jest? - wzięłam kartkę i zaczęłam ją rozwijać.
      -  Numer telefonu - odparła poważnie, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie.
      -  Widzę. Do kogo?
      -  Do Daniela - powiedziała to z taką łatwością, jakby to było nic.
      -  O nie - rzuciłam zdenerwowana kartkę, na stół przed siebie.
   Sophy westchnęła, po czym dopiła herbatę duszkiem i wstała - Zrobisz z tym co zechcesz. Daniel jest początkującym bokserem - chwyciła swoją torbę.
   Prychnęłam i popatrzyłam na nią jak na idiotkę - I co w związku z tym?
      -  Zadzwoń do niego. Nie namawiam Cię, ale dobrze Ci radzę. Póki nie jest za późno.
Ruszyła w kierunku wyjścia, a ja pobiegłam za nią.
      -  Sophy, czekaj - chwyciłam ramię dziewczyny. Zaczęła zakładać buty, a gdy jeden zdobił już jej stopę, podniosła spojrzenie.
   Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć, i po co wciąż ją zatrzymuję. Z nie zręcznego zamyślenia wyrwała mnie sylwetka Sophy stojąca przede mną  w całej okazałości.
      -  Jest już późno Nicol, muszę iść.
      -  Co ty tu właściwie robisz o tej porze?
   Sophy przewróciła oczami na moją uciążliwość - Wracam od Daniela, weszłam do ciebie po drodze - mówiąc tylko tyle, chwyciła klamkę i już chciała wychodzić. Gdzie jej się tak śpieszy?
      -  Sophy - odwróciła się i popatrzyła na mnie wyczekująco, rozumiejąc, o co mi chodzi, odpowiedziała - Byłam u niego dzisiaj i przy okazji powiedziałam mu o tobie - wyznała przepraszająco.
      -  Co?! - krzyknęłam szeptem - Jak mogłaś?! Ufałam Ci!
      -  I właśnie dla tego to zrobiłam. Daniel będzie czekał na twój telefon. Po prostu zadzwoń.
   Wyszła, zamykając drzwi, a mnie zostawiając zupełnie oniemiałą. Kopnęłam wściekle w drzwi, momentalnie tego żałując. Chwyciłam palce u stopy i syknęłam głośno.
      -  Nicol? Ktoś tu był? - mama stoi w progu i zawiązała szlafrok po chwili owijając się ramionami dookoła. Bez słowa biegnę na górę i zamykam się w pokoju. Nie trwało długo, zanim usłyszałam ciche pukanie i po chwili skrzypienie drzwi.
      -  Wszystko dobrze? Nicol, kto był u nas w domu? - dopytywała.
      -  Sophy - powiedziałam krótko, mając wyjątkowo małą ochotę na jakąkolwiek rozmowę, zwłaszcza teraz. Zauważyła to i wzdychając wyszła z pokoju - Dobranoc.
   Nie odpowiadam. Zamknęłam oczy, by nie uronić z nich łez.

7 komentarzy:

  1. Znam te rozdziały na pamięć ♡ Są po prostu genialne *-* Czekam na nowy taki nowy nowy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. cudo <3 czytam i kojarzy mi sie z Paula xd dodaj szybko

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz!Czekam na następny.♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, jaki długaśny rozdział, aż musiałam rozłożyć go w czasie na dwa dni ;D Ja w zasadzie nie umiem wyrażać krytycznych opinii i nigdy ich nie wyrażam, ale u Ciebie naprawdę, no naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Całość czyta się świetnie, płynnie, zrozumiale. Nie mam do dodania żadnego ale, przysięgam!
    Nie spodziewałam się, że ten Luke będzie ją bił. Bardzo intryguje mni rola Justina w tym opowiadaniu, dlatego nie mogę się doczekać, aż ożywisz go w którymś rozdziale. Pozostaje mi czekać na drugi rozdział, weny! :)
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń