niedziela, 15 listopada 2015

07

Nicol
      -  Jesteście pewni, że nie chcecie ze mną iść? Będziecie się nudzić całą noc? Nicol? - mama zwróciła się do mnie, a ja przestałam sprzeczać się z Jake'em, gdy usłyszałam jej głos. Wiem, dziecinne, ale wkurzał mnie i tyle.
      -  Inteligentni ludzie nie nudzą się w swoim towarzystwie, mamo. Weź ze sobą jego, bo umrze z nudów bez tego swojego Matt'a - prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersi, gdy brat posłał mi mordercze spojrzenie, gotowy rzucić jakąś dziecięcą ripostą w moją stronę, zanim przerwała nam mama.
      -  Nicol, bądź mądrzejsza i dorośnij - upomniała mnie, przy okazji uświadamiając, że naprawdę zachowuję się głupio, więc spuściłam wzrok w zażenowaniu, gdy chowała jakieś drobiazgi do kopertówki. Była mała, czarna i błyszcząca, zupełnie tak, jak sukienka, którą jakimś cudem wybrała. To dziwaczne, ale mojej mamie wciąż wydaje się, że jest młodsza, niż w rzeczywistości. Gdy wychodziła z domu, nie zwróciłam jej za to uwagi, nie chcąc jej psuć wieczoru, ale ta sukienka zdecydowanie nie była już na nią odpowiednia.
      -  Opiekuj się bratem i nie otwierajcie nikomu drzwi. Wrócę najszybciej, jak to możliwe - zatrzymała się jeszcze w progu drzwi już mając w dłoni kluczyki do auta, zwracając się do mnie. Uśmiechnęła się szczerze ale za razem smutno, jakby żałowała, że zostawia nas na noc i zarazem nie zamierzała zmienić zdania. Przewróciłam oczami, bo mimo moich siedemnastu lat ona wciąż myśli, że mam siedem. Czas najwyraźniej zatrzymał się dla niej pod względem nie tylko jej wieku, ale i mojego także.
      -  Wszystko będzie pod kontrolom, zaufaj mi - skinęłam głową i odebrałam od niej klamkę, by zamknąć drzwi i wreszcie się uwolnić.
      -  Dobranoc! - krzyknęła, zanim zamknęłam drzwi przed jej twarzą.
      -  Trzymaj się ode mnie z dala, to może nie urwę Ci głowy tej nocy, dzieciaku - zwróciłam się do Jake'a, mając za sobą drzwi, których klamkę wciąż trzymałam. Puściłam ją i trzymając morderczy kontakt wzrokowy z bratem, wyszłam z przed pokoju, szurając swoimi kapciami. Cudowna noc, kiedy jestem sama, jedynie z młodszym bratem. Świetna okazja by wyjść i się zabawić? Przecież kupię smarkaczowi jakąś zabawkę i będzie mnie krył. Nic z tych rzeczy. Takie zabawy nigdy nie były w moim stylu, a co do imprez, mam ich pod dostatkiem z Luke'em. Zdecydowanie bardziej wole wykorzystać nieobecność mamy na gadaniu z Sophy całą noc, oglądaniu seriali i trzymaniu nóg na stole, bo tego nie widzi, więc mogę. Zgodnie ze swoimi planami rozsiadłam się w salonie i położyłam obie stopy na małym szklanym stole, krzyżując nogi. Oh, Chryste, mogę spędzić tu całe życie. Jeszcze tylko kilka części "Zmierzchu" z wypożyczalni i będę w niebie. Schyliłam się po pilota i w tej samej chwili przez salon przeszedł Jake, który nie patrząc na mnie nawet przez chwilę, jakby był obrażony o to, że w ogóle się urodziłam, wszedł do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi. Kochany malec, prawda? Przewróciłam oczyma i rozsiadając się jeszcze wygodniej, wykupiłam pierwszą część sagi.

       -  No siemka Soph, co tam? - spytałam zapatrzona w telewizor, z telefonem między uchem a ramieniem a na kolanach miałam miskę z popcornem, który sprawił moje ręce tłustymi, więc go nie trzymałam. Mlasnęłam głośno cukierkiem, który miałam akurat w ustach i właśnie byłam w trakcie przeżywania filmu. No co? Był świetny.
      Usłyszałam melodyjny śmiech przyjaciółki, ale nie odwrócił on mojej uwagi od telewizora. W pokoju panował półmrok, bo zgasiłam światło dla lepszego efektu. I wiecie co? Efekt był lepszy.
      -  Zaczęłaś już seans filmowy? Brakuje Ci tylko kota na kolanach - zachichotała znów, i mogłam tylko wyobrazić sobie jej durny, kpiący uśmieszek.
      -  Oh. mam tu jednego złośliwego szczura, to wystarczy - zaśmiałam się i odstawiłam popcorn na stolik, gdy już zdjęłam z niego nogi - Kici kici Jake! - krzyknęłam ku niebu - sufitowi - z nadzieją, że mnie usłyszy, o ile nie gra w gry.
      -  Babcia dziękuje za pozdrowienia i mówi, że Ciebie też pozdrawia - usłyszałam jej ściszony i nie śmiały szept. Cały tydzień nie było jej w szkole przez problemy rodzinne więc, zgaduję, że dopiero po takim czasie przypomniała sobie o tym.
      -  Awww, jesteś teraz w szpitalu? - przestałam obserwować poczynania głównych bohaterów i nawet przyciszyłam telewizor, by lepiej gadało mi się z nią gadało.
      -  Nie, przed chwila wróciliśmy. Trochę z nią kiepsko - westchnęła a mi momentalnie zrobiło się smutno. Pamiętam, jak jej babcia zawsze zabierała nas poza miasto, do swojego domku w górach, który kupiła kiedyś wraz z mężem. Ten niestety szybko umarł i ani ja ani nawet Sophy go nie pamiętamy.
      -  Lekarze mówią, że powinno być lepiej, to nie był zawał, ale stan przed zawałowy - znów usłyszałam smutny głos Sophy, więc otrząsnęłam się ze wspomnień z dzieciństwa i przestałam uśmiechać, choć wcale nie była to smutna wiadomość.
      -  Bardzo się cieszę. Będzie dobrze, bo musi - odparłam zupełnie pewna tego co mówię. Choć mogła to być moja autosugestia, by dziewczyna poczuła się lepiej, ale mimo to nie czułam wyrzutów sumienia, że obiecuję jej coś, czego nie mogę być pewna.
      -  A co u ciebie? Byłaś u Justina?
      -  Tak, byłam. Wszystko jest w porządku, ale oprzytomniało mu się, że weekendy sobie odpuszczamy. Ten idiota zapomniał mi o tym powiedzieć - zaśmiałam się i napiłam soku, bo od słonego smaku zaschło mi w gardle. Przed oczami miałam tę sytuację z wtedy na ulicy i to, że kazał mi o tym zapomnieć. A właściwie milczeć.
      -  Moje chore sugestie muszą przestać być chore - westchnęła a ja parsknęłam pod nosem.
      -  Zdecydowanie tak.
      -  Swoją drogą, muszę kiedyś poznać Justina. Myślisz, że to dobry pomysł? - usłyszałam jej znacznie bardziej podniecony głos i już wiedziałam, że będzie męczyć mnie tym dopóki nie odpuszczę.
      -  Raczej... nie, może kiedyś - odparłam, nie uśmiechając się już.
      -  Będę czekała na dzień w którym poznam Justina Biebera - zaśmiała się tajemniczo i na koniec zachichotała dziewczęco, a ja pokręciłam głową sama do siebie. No sorry, że nie potrzebuję gadatliwości Sophy jeszcze tam, na treningach. To nie był dobry pomysł, ale głupio było mi powiedzieć jej to w prost.
      -  Nicol, jestem głodny! - Jake wykrzyknął gdzieś z przedpokoju zbyt denerwującym głosem.
      -  Tak się na pewno stanie - zawtórowałam.
      -  Nie przeszkadzam Ci? - spytała rozbawiona.
      Zdziwiłam się, że stwierdziła to tak nagle - Nie, dlaczego pytasz?
      -  Nicol! - przewróciłam oczami na durnego Jake'a.
      -  Zrób sobie coś i daj mi spokój! - warknęłam wściekle by zrozumiał, że ma się odwalić i najlepiej spadać.
      -  Nie, ty mi zrób! - nalegał durnie, denerwując mnie jeszcze bardziej.
      -  Przepraszam, już jestem, o czym mówiłyśmy? - spytałam Sophy jak gdyby nigdy nic, już o wiele ciszej.
      -  Nicol zamawiam pizzę, mam nadzieję, że masz kasę!
      Co za mały cholerny smarkacz! Jak on śmie rządzić się moimi pieniędzmi?! Wstałam wściekle z telefonem w ręku, w między czasie przepraszając Sophy, a gdy weszłam do przedpokoju, wyrwałam mu słuchawkę od domowego. Sporzał na mnie oskarżycielsko.
      -  Jestem głodny! - tupnął nogą.
      -  Mama na pewno coś zrobiła do jedzenia, idź sobie to weź i nie rządź się moimi pieniędzmi! - mocno uderzyłam słuchawką i zakończyłam połączenie, jak mniemam do pizzeri. Rozzłoszczona wróciłam do salonu, i chciałam dokończyć rozmowę, lecz połączenie zostało zakończone. Westchnęłam, świadoma, że najprawdopodobniej sama wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Oddzwonię do niej później - pomyślałam i zaczęłam sprzątać ze stolika bałagan, który jakoś sam utworzył się podczas seansu. Wzięłam popcorn, a właściwie połowę jego wcześniejszej zawartości i szklankę po soku, odnosząc wszystko do kuchni. Odstawiłam naczynia na blat, a Jake grzebał w lodówce, i po chwili zamknął ją z hukiem i spojrzał na mnie.
      -  Nic nie ma - stwierdził. Westchnęłam zmęczona ze świadomością, że wciąż jestem dziecinna kłócąc się o taką pierdołę. Sama byłam głodna, bo ten popcorn był beznadziejny. W końcu postanowiłam odpuścić.
      -  Idź i zamów tę pizzę.
      Jego oczy zaświeciła jak diamenty, ale zanim zdążył uciec do przedpokoju, jeszcze go zatrzymałam.
      -  Jake, to tylko w drodze wyjątku. Masz nie mówić mamie, że pozwoliłam Ci to jeść, rozumiesz? - spytałam śmiertelnie poważnie, ale on był zbyt łakomy by od razu się nie zgodzić. Szybko pokiwał głową i zniknął za ścianą od przedpokoju.

      Kontynuowaliśmy jedzenie pizzy siedząc w kuchni przy stole obok siebie, a przed nami leżało już półpuste pudło po średniej hawajskiej. Nagle i niespodziewanie rozległ się dzwonek. Przestaliśmy jeść i spojrzeliśmy na siebie z Jake'em. Ten rzucił swój kawałek gdzieś przed siebie i wstał z miejsca krzycząc.
      -  Ja otworzę! - szybko wybiegł z kuchni, zanim miałabym szanse przypomnieć mu o tym, że mamy nikomu nie otwierać. Szybko wstałam i pobiegłam za Jake'em, przeżuwając ostatni kęs pizzy. Nie słyszałam żadnych rozmów, po tym, jak drzwi otworzył Jake, więc byłam jeszcze bardziej zadziwiona.
      -  Jake, ile razy mam Ci powtarzać, że masz nie otwierać nikomu o tej go...
Zaniemówiłam. Dosłownie poczułam się tak, jakby wszystkie moje mięśnie dostały paraliżu, a słowa poszły w zapomnienie. Musiałam zamrugać kilkukrotnie by upewnić się, że widzę dobrze. Niestety, to było żywe i prawdziwe. A właściwie Justin taki był. Szybko podbiegłam w stronę chłopaka, który ledwo trzymał się na nogach i opierał o framugę wejściowych drzwi.
      -  Jake idź otwórz drzwi do mojego pokoju - krzyknęłam w stronę brata po tym, jak przełożyłam rękę Justina przez swoje ramie. Jake był tak zszokowany, że nie dotarło do niego od razu to co mówię. Tylko patrzył na Justina
      -  Jake szybciej! - krzyknęłam posyłając mu poważne spojrzenie w czasie, gdy zaczęłam prowadzić Justina w stronę schodów. Od razu zaczął biec na górę, by zrobić to o co poprosiłam.
      -  Ostrożnie, schody - mruknęłam do dyszącego Justina, który co chwilę chwiał się w moich ramionach. Pomogłam wejść mu na pierwszy stopień, ale widziałam, że nie wniosę go po całych schodach.
      -  Justin, do cholery - mruknęłam, gdy odrzucił się delikatnie w tył, a ja go przytrzymałam.
      -  Kurwa - przeklął i przytrzymał się poręczy wolną ręką by nie spaść i połamać nie tylko siebie ale i mnie. Znaleźliśmy się na górze i od razu skręciłam do drzwi swojego pokoju, by "wnieść" tam ledwo kontaktującego Justina. Jake czkał przy drzwiach i trzymał je otwarte a gdy nas zobaczył, jego wzrok znów skupił się na całym zakrwawionym chłopaku. Weszłam wciąż go trzymając i puściłam dopiero, gdy usiadł na moim łóżku.
      -  Poczekaj tutaj - zostawiłam Justina po tym jak wybiegłam z pokoju i zamknęłam go na wszelki wypadek, a za drzwiami okazał się stać mój brat, który zatrzymał mnie chwytając mój nadgarstek. Westchnęłam z zamkniętymi oczami i spojrzałam szybko w jego stronę.
      -  Wszystko Ci wyjaśnię, ale  błagam, nie teraz. Muszę mu pomóc, bo się wykrwawi - przyznałam szczerze i wcale nie mówiłam tego żartobliwie. Jake puścił mój nadgarstek rozumiejąc - mam nadzieję - powagę sytuacji, ale zbiegał po schodach zaraz za mną.
      -  Kto to jest Nicol?! - krzyknął kiedy bezpośrednio podbiegłam do lodówki i wyjęłam lód z zamrażarki w czasie gdy on został na schodach. Szybko zamknęłam lodówkę i wzięłam szmatkę która była przewieszona na półce kuchennej.
      -  Jake, błagam nie mów nic mamie - poprosiłam błagalnie, ale nie przestawałam zbierać potrzebnych materiałów, by pomóc Justinowi wiedząc, że jest tam sam i nie wiadomo co się z nim dzieje.
      -  No chyba żartujesz?! Ja nie mogę wracać po nocy od Matt'a, ale ty możesz sprowadzać zakrwawionych chłopaków do domu, tak? - krzyknął i stanął obok mnie. Przejechałam dłońmi do twarzy nie mając pojęcia jak wytłumaczyć się bratu. Przecież to było chore!
      -  Jake, ja nie mam o tym zielonego pojęcia, przysięgam... - zaczęłam, ale nigdy nie dokończyłam, słysząc z góry głośny krzyk Justina. Zdesperowana wymieniłam z bratem spojrzenia, który chwilę wcześniej odkleił wzrok od schodów, skąd dobiegał dźwięk.
      -  Zrobię co tylko chcesz, rozumiesz? Błagam, bądź tylko cicho - chwyciłam ramiona brata oboma rękami, który nie wyglądał na przekonanego - Jake, proszę. Wszystko, co zechcesz - popatrzyłam, na brata, ale trwało to tylko chwilę, do póki Justin na górze znów nie krzyknął. Na szczęście desperacko pokiwał głową, więc bez zastanowienie chwyciłam z blatu znów wszystko to, co udało mi się znaleźć.
      Muszę mieć coś więcej w łazience - pomyślałam i wbiegłam na górę wchodząc wprost do swojego pokoju. Justin siedział na łóżku pochylony i zwijający się z bólu. Cholera jasna.
      -  Justin - mruknęłam i podeszłam do chłopaka, dotykając jego ramiona. Od razu się wyprostował dysząc, w czasie go popatrzył na mnie mętnie.
      -  Co Ci się stało? - popatrzyłam na całą jego zakrwawioną twarz a on po chwili znów ją wykrzywił, zaciskając zęby i próbując wstać, ale nie dał rady, znów lądując na moim łóżku.
      Westchnęłam rozgorączkowana, gdy dostrzegłam krew lecącą z jednego jego boku.
      -  Weź stąd rękę - nie czekając aż sam to zrobi chwyciłam jego przed ramię gdy uklękłam, by zobaczyć ranę. Uniósł lekko koszulkę, bym mogła lepiej ją zobaczyć. Cóż, nie chciałam tego widzieć. Skóra była cała poraniona a dookoła jednej, sporej rany było kilka innych zadrapań.
      -  Czy to szkoło? O mój boże - przeraziłam się na małe cząsteczki szkła w jego ranach. Spojrzałam w górę na jego zmęczoną twarz - Trzeba to będzie szyć! Justin, ty musisz iść do szpitala! - pisnęłam gdy wstałam na równe nogi, by znaleźć telefon i zadzwonić na pogotowie. Przecież ja tego nie zrobię!
      -  Nawet nie próbuj! - krzyknął i po chwili zaczął dyszeć jakby to było szczytem jego możliwości wysiłku fizycznego - Opatrz to i nie cuduj z żadnym pogotowiem, rozumiesz? - zatrzymał się, by nabrać powietrza dysząc przy tym i patrząc na mnie wrogo - Zabraniam.
      Popatrzyłam na Justina z przestrachem. Zdałam sobie sprawę, że lód nie nada się tutaj do niczego.
      -  Możesz iść do łazienki? - spytałam, a Justin znów spróbował się podnieść, lecz znów na marne. Syknął głośno i chwycił się za ranę z boku w czasie gdy wyleciało z niej więcej krwi. Westchnęłam nie wierząc w to, co się właśnie dzieje i wybiegłam z pokoju, by wziąć z łazienki potrzebne rzeczy.
      Od razu otworzyłam szufladę pod umywalką i wyjęłam z niej bandaż elastyczny, wodę utlenioną i czerwony ręcznik, z nadzieją, że ślady krwi będą mniej widoczne. Przy okazji podziękowałam sobie, że mam to wszystko pod ręką na wypadek większego pobicia ze strony Luke'a i wybiegłam z łazienki nie martwiąc się o zgaszenie światła.
      -  Zdejmij koszulkę, podnieś ją, cholera zrób cokolwiek! - krzyknęłam na wstępie do Justina, gdy tylko znalazłam się z powrotem w pokoju. Justin zaczął robić to, o co poprosiłam, a ja odłożyłam wszystkie rzeczy na łóżko obok niego i odebrałam jego koszulkę, gdy już z trudem ją zdjął.
      -  Trzeba pozbyć się tego szkła - odparłam cicho pod nosem, patrząc na te rany. Mój wzrok co jakiś czas mimowolnie zatrzymywał się na mięśniach jego brzucha, za co byłam na siebie wściekła.
       Zaczęłam zastanawiać się jak wyjąć szkło, by odwrócić czymś swoją uwagę ale Justin był kompletnie nie świadomy, że go obczajam. Uświadomiłam sobie, jak bardzo cierpi, bo jedna rana była otwarta, gdy znów jęknął.
      -  Już wiem - klasnęłam w dłonie jak dziecko i ku zdziwieniu Justina, który popatrzył na mnie zaciekawiony, gdy podeszłam do biurka, wyjęłam z niego pęsetę. Wróciłam do Justina, patrząc w jego mętne oczy i wzdychając gdy się zatrzymałam , chwyciłam z łóżka leżącą obok niego buteleczkę z wodą utlenioną.
      -  Będziesz wyskubywać to pęsetą? - spytał sarkastycznie, mimo, że doskonale znał odpowiedź i patrzył, jak oblewam ją wodą, by odkazić metal i nie wprowadzić do rany świeżych zarazków.
      -  Zawsze jest opcja szpitala, pamiętaj - upomniałam go w czasie gdy już uklękłam, a Justin obserwował każdy mój ruch.
      -  Rób co masz robić - odrzekł pewnie. Tyle, że ja nie miałam zielonego pojęcia, co mam robić. Przełknęłam więc głośno ślinę patrząc na jego unoszący się w górę i dół brzuch pod wpływem oddechu i przybliżyłam rękę z pęsetą do jego ciała, aż oparłam ją na jego udzie, by było mi wygodniej. Ręce trzęsły mi się tak nie miłosiernie a jego spojrzenie tylko bardziej mnie dekoncentrowało. Oboje wiedzieliśmy, że taka cisza, jaka panuje w pokoju teraz, zagłuszona tylko przez oddech Justina nie potrwa długo. Na pewno nie do momentu, aż zacznę wyskubywać z niego... cholerne szkło.
      Co on do cholery zrobił? - pomyślałam i delikatnie, jak tylko mogłam chwyciłam pierwszy z wielu odłamków szkła. Tak, jak myślałam, Justin syknął, ale nie krzyknął i było to spowodowane spotkaniem rany z piekącą wodą utlenioną, którą namoczyłam pęsetę. Spojrzałam na jego twarz, a on patrzył na mnie, z rozchylonymi ustami nie przestając dyszeć. Żadne z nas się nie odzywało, więc wzięłam to za znak, by robić dalej to co robiłam i odkładając na waciki pierwszy odłamek, równie delikatnie wyjęłam drugi powtarzając ten proces.
      -  Czy powinnam wiedzieć, co się stało? - spojrzałam w górę na Justina spod swoich długich pomalowanych rzęs.
      -  Nie, nie wydaję mi się - odrzekł surowo patrząc na chwilę na moją rękę która kolejny raz zbliżała się do jego ciała, oprzytomniając mi, że powinnam skupić się na tym co robię. Przecież nie chciałam zrobić mu większej krzywdy i zadać więcej bólu.
       Znów wyjęłam, tym razem większy kawałek szkła, a Justin syknął głośniej, ale myślę, że było to spowodowane tylko świadomością bólu, bo nawet nie wykrzywił twarzy.
      -  Cóż świetnie. Dobrze mi ze świadomością, że gdyby była w domu mama nie miałabym jak się z tego wytłumaczyć. Oh, to dlatego, że sama nie znam powodu, dla którego tu jesteś - prychnęłam sarkastycznie nie patrząc na twarz Justina, by nie denerwować się i nie dekoncentrować gdy nie przestawałam wyjmować szkła z jego cholernej rany.
      -  Uwierz mi, ta informacja nie jest Ci potrzebna.
      -  Oh,a skąd wiesz? - posłałam mu wrogie spojrzenie z dołu i wróciłam do wyjmowania.
      -  Bo to nie zmieni twojego życia - syknął i warknął gdy bez świadomie - chyba - mocniej dźgnęłam go pęsetą. Momentalnie poczułam, wyrzuty sumienia a moja twarz złagodniała.
      -  Przepraszam - westchnęłam. Najgorsze mam nadzieję już wyciągnęłam ale potrzebowałam czegoś w co mogę wyrzucić później te wszystkie rzeczy. Wstałam z kolan a Justin patrzył na mnie zaciekawiony. Uprzedzając jego pytanie, odparłam zwracając się do niego.
      -  Zaraz wrócę - mruknęłam i posyłając chłopakowi ostatnie spojrzenie wyszłam ze swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, by nikt - chociaż oprócz Jake'a nikogo nie ma - tam nie wszedł i zbiegłam na dół. Na samym dole schodów, tak, jakby chciał wejść na górę spotkałam Jake'a, więc zatrzymałam się.
      -  Już wiem, czego chcę - oznajmił uroczyście, a ja przypominając sobie, że na prawdę mu to obiecałam przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersi wzdychając i czekając na to, czego jaśnie Pan sobie zażyczy. Oh, wyczujcie ten sarkazm, chociaż byłoby nie uczciwym nie zrobić tego co on chce, nie ważne, jak nie dorzeczne miało by to być. Albo raczej byłam zmuszona by to zrobić?
      -  Słucham więc. Pośpisz się tylko.
      Jake uśmiechnął się porozumiewawczo i oblizał swoje wąskie chłopięce usta - Jest jedna rzecz której chce. A ty dobrze wiesz o czym mówię - popatrzył na mnie z durnym uśmieszkiem znaczącym, że doskonale o tym wiem, a ja otworzyłam usta w zdumieniu, jak on śmie wykorzystując tą sytuację, by po prosić a właściwie zażądać czegoś takiego!
      -  Jake - westchnęłam i zamknęłam oczy, by nie wybuchnąć.
      -  Nie. Albo jutro wynosisz się z pokoju na górze, albo jeszcze dziś mama się o wszystkim dowie. Byłaby zła, gdybyś zepsuła jej wieczór, nie? - uśmiechając się szatańsko pomachał telefonem w jego dłoni w powietrzu, by uświadomić mi, jak niewiele brakuje by mnie wydał. To jak wściekła byłam w tamtym momencie na Jake'a  i samego Justina, który był sprawcą tej sytuacji, że miałam ochotę powbijać mu to szkło od nowa.
      -  Jak śmiesz wykorzystywać tą sytuację?! Jake?! Nie widziałeś, że cierpiał?! - krzyknęłam, by uświadomić mu, co on wyprawia. Kompletnie ignorując moje wywody prychnął przewracając oczami po czym spojrzał na mnie wrogo.
      -  Zapominasz o tym, że już wykazałem się litością. Mogłem zadzwonić do mamy zaraz po tym, jak wprowadziłaś tu tego kolesia.
      Krew zagotowała się w moich żyłach i czułam, że zaraz go uderzę. Zaczęłam głośno dyszeć gdy patrzyłam na jego dumny wyraz twarzy nienawidząc go bardziej niż kiedykolwiek.
      -  Dobrze wiesz, że nie wprowadziłam go z własnej woli - upomniałam patrząc bratu w oczy, by upewnić się, że o tym wie.
      -  Skąd mam tę pewność? A poza tym, co mnie to do cholery obchodzi?! Sprowadzasz gachów do domu to masz tego konsekwencje - gdy tylko skończył i był gotowy by się uśmiechnąć zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Obrócił się pod wpływem siły i stał odwrócony do mnie, gdy się pochylał i trzymał jak mniemam za miejsce, w które go uderzyłam. Moje oczy otworzyły się dwukrotnie bardziej, gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. O mój Boże.
      -  Jake! - podbiegłam do brata i położyłam rękę na jego ramieniu by pokazał mi twarz - Boże, Jake, przepraszam! - spanikowana schowałam włosy za ucho i obserwowałam reakcję brata. Wyprostował się po chwili trzymając się za policzek z łzami w oczach i momentalnie poczułam się, jakbym to siebie uderzyła.
      -  Jesteś popierdolona! - wykrzyknął gniewnie na cały dom sprawiając, że musiałam zamknąć oczy. Nie zauważyłam więc, kiedy pobiegł do swojego pokoju. Nie krzyczałam za nim, bo nie miało to sensu. Wciąż rozgoryczona swoim zachowaniem gniewnym ruchem, jakbym obwiniała za to wszystko martwe przedmioty wyjęłam jedną z plastikowych siatek i wlałam do szklanki wody dla Justina.
      Weszłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami i nie patrząc wciąż na Justina zawstydzona świadomością, że słyszał to wszystko, co wydarzyło się na dole. Odłożyłam torebkę i podałam chłopakowi szklankę z wodą by się napił, lecz wciąż nie pozwoliłam sobie na żadne spojrzenie.
      Odebrałam od niego pustą szklankę i odstawiłam ją na szafkę obok łóżka i odwróciłam się by wrócić do opatrywania rany Justina. Znów nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy uklękłam i wzięłam wcześniej przygotowany ręcznik, by polać jego kraniec małym strumieniem wody.
      -  Nicol, wszystko w porządku? - mruknął nie krzywiąc się już, gdy przyłożyłam ręcznik do jego skóry przytrzymując go tam. Uniosłam głowę by posłać mu wrogie spojrzenie bo był nawet nie świadomy jak pomieszał moje i tak nieuporządkowane życie.
      -  A co ma być w porządku? Parę minut temu straciłam ten pokój i uderzyłam brata który nazwał mnie dziwką - prychnęłam i docisnęłam ręcznik wciąż mokry od wody utlenionej do rany i tym razem syknął, ale teraz miałam to gdzieś.
      -  To wszystko twoja wina, wiesz? - spytałam sarkastycznie i z wyrzutem gdy odrzuciłam ręcznik gdzieś na bok mając tego wszystkiego dość. Ukryłam twarz w dłoniach czując jak chce mi się płakać. Kompletnie przestała obchodzić mnie wciąż mocno krwawiąca rana Justina, który westchnął ciężko.
      -  Trenuję Cię Nicol, wydaje mi się, że możesz zrobić dla mnie chociaż tyle - warknął mówiąc tonem jakbym była głupia i jakby była to najbardziej sensowna rzecz w świecie, sprawiając że zaśmiałam się bez humoru.
      -  Racja, ale ty wiesz po co to robisz. Ja w ten czas nawet nie wiem, jakim cudem się tu znalazłeś - splunęłam jadowicie podnosząc się z kolan. Wyszłam, z pokoju po raz kolejny by umyć ręce w swojej łazience, która już nie jest moja z technicznego punktu widzenia. Należy do Jake'a a ja muszę dzielić tą na dole z mamą. Osuszyłam dłonie w ręcznik i teraz zgasiłam światło. Wracając trzymałam w dłoni plastry opatrunkowe na mniejsze rany Justina.
      -  Dlaczego straciłaś ten pokój? - spytał ciekawsko w czasie gdy otwierałam pierwszego plastra by zakleić nim jedną z ran, gdy wróciłam do pokoju.
      -  Ponieważ to, Jake chciał za milczenie przed mamą. Mały smarkacz, wykorzystał sytuację i teraz będzie się cieszył, gdy już sobie popłacze - prychnęłam, myśląc o tym, jak ciężko będzie mi spojrzeć mu w oczy gdy przyznam, że pokój o który tak walczyłam jest jego. Po chwili spojrzałam na Justina obwiniając go za to gdy on patrzył, jak nie udolnie, bo w nerwach oddzielam papier ochronny od plastra - Nosz kurwa! - warknęłam i w końcu przykleiłam go do ciała Justina.
      -  Nicol, przepraszam - szepnął blisko mojej twarzy, gdy dociskałam plaster by się trzymał. Lekko speszona odsunęłam się i nie odzywając się do chłopaka nawet słowem zakleiłam jeszcze kilka miejsc, i przetarłam ręcznikiem czerwoną ciecz wydobywającą się z największej rany.
      -  Musisz teraz wstać. Trzeba założyć bandaż - oznajmiłam odrzucając wszystkie plastry na łóżku z którego wzięłam też suchy opatrunek. Z trudem, ale wstał, stojąc teraz na przeciw mnie bez koszulki umożliwiając mi zobaczenie reszty jego tatuaży, które nie znajdują się na ramionach. Krzyż między piersiami i sowa na lewej ręce są moimi bezkonkurencyjnymi faworytami.
      -  Weź rękę - Odsunął prawą rękę a ja przyłożyłam opatrunek na ranę - przytrzymaj - dodałam a Justin zrobił to o co poprosiłam. Mając wolne ręce wzięłam teraz bandaż, otwierając jego opakowanie.
      -  Na prawdę przepraszam. Jesteś na mnie teraz zła? - spytał jakby był głupi wciąż trzymając rękę na opatrunku.
      -  Skąd ten pomysł? - rzuciłam z wyrzutem a Justin westchnął, gdy zaczęłam dookoła bandażować jego tułów i wyglądało to trochę jakbym go przytulała. Nie zwracając na to uwagi i nie zwracając uwagi na jego uporczywe spojrzenie, zabandażowałam go do końca, zabezpieczając całość odpowiednią spinką do bandaży.
      -  Gotowe - oznajmiłam i spojrzałam w górę na Justina, który uśmiechnął się głupkowato.
      -  Teraz możesz w spokoju podziwiać widoki co? - spytał głupio a ja rzuciłam w niego jego zakrwawioną koszulką.
      -  Brudna, ale jakoś wrócisz. Napatrzę się na treningach - nie mogąc powstrzymać się od tego durnego żartu pożałowałam chwilę później, gdy pewniejszy siebie uśmieszek wkradł się na jego rozcięte usta. Je też trzeba opatrzyć - pomyślałam i w tym celu znów namoczyłam wacik.
      Przyłożyłam go do jego warg - Przestań się uśmiechać - parsknęłam - to był żart - wyjaśniłam dla sprostowania z uśmiechem, gdy przemywałam jego usta.
      -  Oh, tak właśnie myślałem - zawtórował.
      -  Masz, przemyj swoją twarz. Potrafisz chociaż tyle? - prychnęłam gdy odebrał ode mnie wodę z czystym wacikiem. Usiadł już ubrany w zakrwawioną koszulkę, widocznie przedziurawioną w miejscu rany a mnie przeszedł dreszcz z myślą, co mogło mu się stać.
      -  Zaraz przyjdę, dobrze? - Justin nie usłyszał, będąc zajętym swoją twarzą, którą oczyszczał z krwi, więc po prostu wyszłam z pokoju po raz setny. Gdy znalazłam się na dole odetchnęłam głęboko by jakoś przygotować się psychicznie do tego, co chcę zrobić. Musiałam przeprosić Jake'a chociaż by po to by nie przyszło mu do głowy wygadać się mamie w zemście. Musiał wiedzieć, że faktycznie zgodziłam się oddać mu ten pokój wbrew samej sobie.
      Zapukałam delikatnie do białych drzwi jego pokoju na parterze i czekałam chwilę. Powtórzyłam to, dodając.
      -  Jake! Musimy porozmawiać! Otwórz, słyszysz?! - krzyknęłam z nadzieją, że to w ogóle ma sens, jednak ku mojemu zdziwieniu drzwi powoli się otworzyły. Spojrzałam na twarz brata gdy miałam do tego okazję i westchnęłam, widząc na niej czerwony ślad mojej ręki.
      -  Przepraszam, ok? - znów westchnęłam, nie mogąc tego powstrzymać. Jake nie odzywał się patrząc na mnie z wyrzutem, zamiast rzucić jakąś ripostą więc wiedziałam, że ma naprawdę duży żal do mnie. Ale hellow! Nazwał mnie dziwką!
      -  Nie chciałam Cię uderzyć, ale mnie zdenerwowałeś, rozumiesz? - Jake prychnął, gdy dalej gadaliśmy w progu. Miałam szansę rozejrzeć się po pokoju, który już jest mój.
      -  Chcesz, żebym nie mówił o niczym mamie, prawda? - spytał wrogo a ja poczułam się głupio, bo ma rację.
      -  Tak. Ale pokój jest twój - jego oczy rozbłysnęły jak niebo pełne gwiazd, które zastąpiły iskierki szczęścia.
      -  Nie wierzę, na prawdę?! - wykrzyknął z nadzieją i szczęściem na twarzy. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Nie jestem złą siostrą. Momentalnie poczułam szczęście dlatego, że potrafiłam po tym wszystkim go uszczęśliwić, więc nawet zapomniałam, jakim kosztem to się stało.
      -  Jesteś najlepsza Niki - uśmiechnął się wrednie, a ja prychnęłam.
      -  Wypluj to, zanim się rozmyślę - zaśmialiśmy się i muszę przyznać, że atmosfera zrobiła się trochę nie zręczna. W zażenowaniu zbliżyłam się, by go przytulić na przeprosiny, ale dźwięk otwierającego zamka w drzwiach uświadomił mi, że wcale nie miałam na to ochoty i nie czułam się na tyle blisko z bratem. Zamiast tego zastygłam w miejscu jak idiotka i poczułam jak na całym ciele robi mi się gorąco.
      -  O mój Boże, to chyba mama! - krzyknął szeptem, a ja się zdziwiłam. To nie mógł być nikt inny, to fakt.
      -  Cholera, tak wcześnie?! Jake, proszę zajmij ją czymś - spojrzałam na brata w desperacji i przerażeniu chwytając jego ramiona sprawiając, że stał się spięty i oblizał wargi.
      -  Co mam zrobić?! - obserwowaliśmy drzwi, do póki nasze spojrzenia znów się nie skrzyżowały. Jego oczy były identyczne do moich. I kolorem i kształtem.
      -  Nie wiem - zaczęłam panikować i usłyszałam, jak wchodzi do domu tupiąc szpilkami.
      -  Wróciłam! - ogłosiła z oddali.
      -  Zrób jej jakąś kąpiel, zrób coś, żeby nie słyszała ani nie widziała Justina! Proszę! Jutro pokój będzie twój! - dodałam w pośpiechu przekonana, że to zmotywuje go do zrobienia tego o co proszę, więc nie martwiąc się, wbiegłam na górę, zanim spotkałabym matkę.
      Zastałam Justina, który właśnie sprzątał wszystkie śmieci, za co byłam mu wdzięczna. Gdy usłyszał, że weszłam, odwrócił się gwałtownie.
      -  Pomyślałem, że byłoby niegrzecznie zostawić po sobie bałagan - uśmiechnął się.
      -  Justin musisz natychmiast stąd wyjść - spojrzałam na niego szybko i w desperacji pociągnęłam za rękę do wyjścia.
      -  Nicol, co się stało? - spytał totalnie zszokowany, gdy ciągnęłam go tuż za mną.
      -  Mama wróciła, to nie jest czas na pytania - widząc zszokowanie na twarzy Justina i wiedząc, że nie będzie się już opierał, pociągnęłam go w stronę schodów, gdzie w połowie zatrzymał nas Jake.
      -  Nicol wracajcie na górę! - krzyknął szeptem, a ja spojrzałam na Justina marszcząc brwi, więc i on zrobił to samo.
      -  Jake! - usłyszeliśmy jej zbliżające się kroki i od razu zrozumiałam, o co mu chodziło. Jakby nas prąd kopnął, wbiegłam za Justinem na górę.
      -  Jake, co to za hałasy? Wlewasz mi tą wodę do wanny? - usłyszałam jeszcze za sobą i wiedziałam, że w samą porę znaleźliśmy się na górze. Spojrzałam na Justina, który znów skrzywił się z bólu. Cholera jasna!
      -  Wszystko dobrze? - zaraz znalazłam się przy nim i obserwując go, przytrzymałam jego rękę, choć było to kompletnie bez celowe. Wypuścił powietrze, które przetrzymał w płucach i spojrzał na moją dłoń, która go dotykała. Momentalnie ją stamtąd zabrałam i oblałam się rumieńcem, gdy usłyszałam, jak się śmieje. Tylko ten idiota potrafi się śmiać, gdy coś go boli.
      -  Jeżeli nie chcesz, by zabolało Cię coś więcej, po prostu milcz - ostrzegłam z nadzieją, że brzmię groźnie.
      -  Gratuluję, to było bardzo groźne - prychnął z ironią. Cóż, jednak nie brzmiałam groźnie. Naszą uwagę odwróciły szybkie kroki po schodach i wiedziałam, że to Jake. Ilekroć patrzyłam na jego czerwony policzek, chciało mi się płakać. Zwłaszcza teraz, gdy robił wszystko by mnie kryć.
      -  Możesz wyjść - zwrócił się do Justina, stając na przeciw mnie, a Justin od razu spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową szybko dziękując bratu, zanim zaczęliśmy zbiegać.
      -  Dziękuję, Jake - uśmiechnęłam się i słysząc szum wody na dole, wiedziałam, że mama najprawdopodobniej jest zajęta prysznicem.
      Wyszliśmy pośpiesznie z mojego domu i zamknęłam po cichu drzwi. Szliśmy ulicą nie odzywając się przez chwilę a powód, dla którego wciąż byłam tutaj z nim był nie znany nawet mi. Było już ciemno. Cholernie ciemno, ale zignorowałam upiorny klimat nagich, szeleszczących gałęzi i postanowiłam spojrzeć w końcu na Justina.
      -  Więc, miałeś szczęście w nieszczęściu - stwierdziłam z nadmiernym sarkazmem.
      -  Oh tak, gdyby twoja mam nas przyłapała, nie byłoby już tak fajnie, nie, dzieciaku? - prychnął naśladując mój ton.
      Dzieciaku? Jak milo.
      -  Ale wiedziałem, że tak będzie. Zawsze spadam na cztery łapy - uśmiechnął się pod nosem, jakby to co mówił, miało jakiś głębszy sens w czasie, gdy schował dłonie do kieszeni bluzy, a ja wciąż patrzyłam przed siebie.
      -  Dlaczego przyszedłeś z tym akurat do mnie?
      Justin chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią - To dlatego, że miałem tu najbliżej - stwierdził, gdy wyraźnie był już pewien.
      -  Nie pomyślałeś, o tym, że wcale nie mieszkam sama? A gdyby otworzyła Ci moja matka? Co byś powiedział? - nagle zatrzymałam się gdy skończyłam mówić z obarczającym tonem.
      -  Nie wiem. Nie pomyślałem o tym - odparł, gdy również stanął - Liczyłem na kolejny raz, w którym mam cholerne szczęście, tak myślę.
      -  Jesteś nadmiernym szczęściarzem - zaśmiałam się gdy skrzyżowałam ręce i było to po części po to, by się ogrzać - szkoda, że nie pomyślałeś, co stałoby się ze mną - dodałam już o wiele bardziej gorzkim tonem. Oh, przecież to normalne, że chłopak którego wcześniej nigdy nie widziała stoi w drzwiach naszego domu w nocy. Pierwsze co by zrobiła moja matka, to zadzwoniła na policję... - mając przed oczami taką sytuację westchnęłam w pełni świadoma, jak mogłaby zakończyć się ta chora akcja.
      Justin westchnął głośno, sprawiając, że przypomniałam sobie o jego istnieniu tutaj - To nie było do końca tak. Jakimś dziwnym przypadkiem to wszystko stało się akurat tutaj i widziałem wcześniej, jak twoja mama wychodzi. Nie wspominałaś mi wtedy w samochodzie o swoim ojcu, więc przyznam, że to była chwila, w której liczyłem na swoje szczęście - przyznał z nieśmiałym uśmiechem odruchowo drapiąc się po karku, a ja miałam ochotę się roześmiać. I zrobiłam to.
      -  Tak, dziwnym przypadkiem.
      Gdy myślę o tym wszystkim teraz, mam ochotę uderzyć się w głowę, jak bardzo nie świadoma byłam o jaki "nie" przypadek tam chodziło.
      -  Muszę już iść, Nicol. Dziękuję za wszystko.
      Skinęłam głową, jakbym mówiła "nie ma sprawy"
      -  Do zobaczenia, wrócę do domu.


      -  Tak, zrób to  -  wciąż udając, że wszystko jest w porządku, po prostu odszedł zostawiając mnie samą.

***
Kochani, to ostatni rozdział, jaki mam. Nie mam pojęcia co będzie dalej, wybaczcie. Mam chwilowe zastanie do tego opowiadania, ale w ramie rekompensaty zapraszam was na krótkie imaginy mojego autorstwa

i aska prywatnego
http://ask.fm/CommenLove

Mam nadzieję do następnego :)

11 komentarzy:

  1. Szkoda :( Mam nadzieje, że będziesz kontynuować. To najbardziej oryginalne opowiadanie jakie widziałam. Serio, tak się wciągnęłam, a do tego jeszcze ten rozdział..cbkjkuegdf GAudyfg
    Po prostu najlepszy! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio? Ono jest na prawdę świetne i w dodatku zaczyna sie coś rozkręcać ;) nie przestawaj pisać bo serio oryginalna fabule :) przeczytałam dużo opowiadan i z takim sie jeszcze nie spotkałam ;)
    Weny życzę :* buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny rozdzial jezu.. nie mozesz przestac tego pisac no!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział super jak każdy. Dziewczyny mają racje fabuła jest swietna :) Życzę weny i mam nadzieję ze szybko pojawi sie nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski. A rozdział dodany jeszcze w moje urodziny kocham :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobała mi się scena, kiedy Justin przyszedł do niej, żeby mu opatrzyła rany, bo to ich zbliża do siebie. Nie spotykają się wyłącznie na treningach, ale również w czasie wolnym (co prawda zupełnie nieoczekiwanie i w złych okolicznościach, ale to najbardziej zbliża ludzi). Czekam na następny ♥
    priest-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowity *.*

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju ten blog jest genialny :* A rozdział cudowny *.* Czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy będzie następny. Jesteś niesamowitą pisarką ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam. masz mega talent. Chce więcej^^

    OdpowiedzUsuń
  11. Halo kiedy będzie rozdział?:(

    OdpowiedzUsuń